„Synowa ukryła, że mój wnuk to owoc zdrady. Nie obchodzą mnie geny, chcę go wziąć w ramiona, a ona mi go odebrała”

Cierpiąca kobieta z tęsknoty fot. Adobe Stock, Photographee.eu
Niewiele jest teraz w moim życiu radości. Serce mi pęka ze straszliwej tęsknoty. Kiedy mnie przepełnia tak boleśnie, że odbiera dech i wyciska łzy, idę pod dom, w którym spędziłam tyle lat swojego życia. Patrzę w okna mieszkania, które nie jest już moje, wypatrując w nim choćby cienia chłopięcej sylwetki. Mojego wnuka, który nie jest już mój. 
/ 21.09.2021 18:53
Cierpiąca kobieta z tęsknoty fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Nie myślałam o konsekwencjach zamiany, chciałam jedynie dobra młodych. No i wnuczka. Czasem myślę, że śnię koszmar, że zaraz się obudzę i znowu będzie dobrze. Zadzwoni syn, poprosi, żebym zajęła się Franiem. 

- Zanim zaczniemy jeść, chcielibyśmy ci coś powiedzieć, mamo – oznajmił Marek, gdy już usiedliśmy przy stole. Spojrzałam na syna, potem na synową, oboje mieli tajemnicze miny. Trudno mi było wyczytać w nich, czego mam się spodziewać. Nowiny radosnej czy smutnej?

– Nie denerwuj się, mamo – powiedziała Agata, uśmiechając się uspokajająco. – To dobra wiadomość…

– Zostaniesz babcią! – dodał syn.

– Naprawdę? – wykrztusiłam, podrywając się z miejsca.

Po chwili, wzruszona i szczęśliwa, tuliłam do piersi swoje dzieci.

– Który to tydzień, byliście u lekarza? – zasypałam ich gradem pytań.

– Ósmy tydzień – wyjaśnił Marek. – Byliśmy już u lekarza.

Synowa sięgnęła do torebki i wyjęła zdjęcie ultrasonograficzne. Wzięłam je do ręki i dłuższą chwilę wpatrywałam się w nieco kosmiczny obrazek.

– To ta ciemna plamka – usłyszałam.

– A malutka kropeczka, o, w tym miejscu – pokazała palcem – to serduszko.

– Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? – spojrzałam na nią uważnie.

Dopiero teraz zauważyłam, że wygląda na zmęczoną.

– Rano miewam nudności, ale lekarz mówi, że to normalne. Podobno najgorsze przede mną – westchnęła.

Nie chciałabym cię martwić, ale obawiam się, że może mieć rację – potwierdziłam, przypominając sobie uporczywe torsje. – Ale będzie dobrze – dodałam uspokajająco. – Łap za łyżkę, musisz się teraz dobrze odżywiać.

Patrzyłam na zajadających młodych, sama jednak z wrażenia nie byłam w stanie przełknąć ani kęsa. Oto spełniło się moje największe marzenie. Minęło jedenaście lat od dnia, kiedy Marek i Agata stanęli na ślubnym kobiercu. Przez ten czas wiele się wydarzyło. Niestety, większość tych zdarzeń nie była radosna.

Najpierw zmarła mama, potem po ciężkiej chorobie odszedł mój mąż, ja zaczęłam mieć problemy z kolanem, przez co przeszłam na rentę, co z kolei sprawiło, że zaczęły się problemy finansowe. Jedyną moją radością byli syn i synowa, a nadzieją, która trzymała mnie przy życiu – myśl o wnuku.

Po co opiekunka, skoro jest babcia

Czekałam na niego z utęsknieniem, lecz mijały lata, a upragniona wiadomość nie nadchodziła. Najpierw taktownie milczałam, potem próbowałam podpytywać młodych o ich rodzicielskie plany. Długo mnie zbywali, wreszcie Marek zaczął przebąkiwać o jakichś problemach. Zrozumiałam, że moje marzenie może się nigdy nie spełnić, a tu proszę…

– Chcielibyśmy jeszcze o czymś z tobą porozmawiać – powiedział Marek przy poobiedniej herbacie. Nadstawiłam ucha. – Pomyśleliśmy, że może teraz, gdy powiększy nam się rodzina… – zawahał się.

– Tak, synku?

– No, chodzi nam o mieszkanie – dopowiedziała Agata.

– O mieszkanie? – nie domyśliłam się, do czego zmierzają. Wtedy syn nabrał powietrze i wypalił:

– Widzisz, mamo, nam we trójkę będzie ciasno w kawalerce, a ty masz dwa pokoje. Może zgodzisz się na zamianę mieszkań?

Choć ich mieszkanie rzeczywiście było znacznie mniejsze niż moje, nigdy nie myślałam o zamianie. Z wielu powodów. Po pierwsze, kochałam to miejsce. Tutaj się wychowałam, tu spędziłam całe swoje dorosłe życie. Tu także urodził się i wychował mój syn. Po ślubie przeprowadził się do kawalerki, którą Agata odziedziczyła po swojej babci. Ale gdy zmarła moja mama, większość pieniędzy, jakie dostałam po sprzedaży jej mieszkania w Płońsku, oddałam młodym. Miały być dopłatą przy zamianie kawalerki na dwa pokoje. Zamiast tego kupili samochód, pojechali na egzotyczne wakacje i pieniądze jakoś się rozeszły.

Po drugie, moje mieszkanie znajdowało się na parterze, ich na drugim piętrze bez windy, a ja z moimi problemami z kolanem nie bardzo mogłam wchodzić po schodach. Po trzecie w końcu, miałam mnóstwo rzeczy, pamiątek po mamie i mężu, z pewnością nie zmieściłabym się z nimi na dwukrotnie mniejszym metrażu.

Choć wszystko przemawiało za tym, że powinnam odmówić ich prośbie, nie zrobiłam tego. Wiadomość o wnuku tak mnie uszczęśliwiła, że w tamtej chwili, z wdzięczności za to, że mnie nią obdarzyli, gotowa byłabym przeprowadzić się choćby do lepianki.

– Zgadzam się! – powiedziałam, nie myśląc o konsekwencjach decyzji. Wkrótce jednak musiałam się z tymi konsekwencjami zmierzyć. Płakałam, segregując rodzinne pamiątki, z których spora część musiała wylądować w piwnicy, a część na śmietniku.

– Po ci te stare filiżanki? – krzywił się Marek pomagający mi w pakowaniu.

– To ślubna wyprawa babci…

– Daj spokój, przecież i tak ich nigdy nie używasz. A znowu ta paskudna lampa? Tylko zbiera kurz…

– Dostałam ją od twojego ojca na pierwszą rocznicę ślubu.

– Kupimy ci lepszą!

Wprowadzałam się do nowego domu pozbawiona wielu cennych dla mnie rzeczy, ale z nadzieją w sercu. Lada dzień miał się urodzić mój wyczekiwany wnuk. Franio przyszedł na świat tuż przed Wielkanocą. Pokochałam go od pierwszego wejrzenia miłością, której siły nawet sobie nie wyobrażałam. Gdybym mogła, ani na moment nie spuszczałabym z niego zachwyconego wzroku. Oczywiście nie odwiedzałam wnuczka codziennie, zdawałam sobie sprawę, że zbyt częstych wizyt teściowej nie zniosłaby nawet najlepsza synowa – a za taką uważałam Agatę.

Ale zjawiałam się na każdy sygnał. Cieszyło mnie, że młodzi chcą korzystać z mojej pomocy.

– Mamo, zostaniesz wieczorem z Franiem, bo wybieramy się do znajomych? – pytał na przykład Marek. – Oczywiście, idźcie, wam też należy się trochę odpoczynku – odpowiadałam bez chwili namysłu.

– Planowaliśmy wyskoczyć na weekend nad morze, a mały ma katar… – zaczynała Agata, a ja od razu dopowiadałam:

– To przywieźcie go do mnie.

Kiedy Franio miał rok, Agata zdecydowała się wrócić do pracy. Początkowo zastanawiali się z Markiem nad zatrudnieniem niani, ale kiedy policzyli, ile by ich to kosztowało, zrezygnowali. Sama zaproponowałam, że to ja zaopiekuję się wnukiem. Przyjęli ten pomysł z wyraźną ulgą, myślę, że już wcześniej o tym myśleli, tylko nie wiedzieli, jak mnie poprosić.

A więc to wtedy zaszła w ciążę…

Nie powiem, że było łatwo. Miałam już swoje lata, a przy małym dziecku zawsze jest co robić. Ale starałam się, jak mogłam, aby Franiowi niczego nie zabrakło. Gotowałam mu obiadki, bo słoiczkowych nie lubił, chodziłam na spacery, nie zważając na ból i zmęczenie, czytałam bajeczki, stawiałam babki z piasku, budowałam z klocków wieże i robiłam zwierzątka z kasztanów.

To ja nauczyłam Frania korzystać z nocniczka, jeść widelcem i recytować wierszyk: „Kocham swoją mamę, kocham bardzo czule, kiedy ją zobaczę do serca przytulę…”. Spędzałam z nim sporo czasu także wtedy, kiedy zaczął chodzić do przedszkola. Ponieważ Agata wracała z pracy dopiero o szóstej, a Marek często jeszcze później, odbierałam wnuka i zabierałam do siebie. Tam dostawał obiad i bawiliśmy się do czasu, aż zjawiało się któreś z jego rodziców.

I nagle, dosłownie z dnia na dzień, wszystko się zmieniło…

To były wakacje poprzedzające początek nauki Frania w zerówce. Cała trójka spędzała je na Helu. Mieli wrócić w piątek, a w sobotę przyjść do mnie na obiad, ale się nie zjawili. Żadne z nich nie odbierało telefonu. Trochę się denerwowałam, pomyślałam jednak, że pewnie przedłużyli pobyt do końca weekendu. Kiedy jednak w niedzielę wieczorem nadal milczeli, poważnie się zaniepokoiłam. Wielokrotnie bezskutecznie do nich dzwoniłam. Musiało się coś stać, przecież w poniedziałek szli do pracy, a ja miałam zostać z Franiem.

Do końca wakacji były jeszcze dwa tygodnie. Zaczęłam się już zastanawiać, czyby do nich po prostu nie pojechać, kiedy zatelefonował Marek.

– Wreszcie – odetchnęłam z ulgą. – Synku, czemu się nie odzywacie? Umieram z niepokoju…

– Chciałem ci tylko powiedzieć, że rozwodzimy się z Agatą – oznajmił zduszonym głosem.

– Jak to? Dlaczego? – krzyknęłam wstrząśnięta do głębi.

– Wszystko ci wyjaśnię, ale nie dziś. Teraz nie mam siły o tym mówić.

– Co z Franiem? – wykrztusiłam.

– Na razie zostanie u rodziców Agi.

– Może przywieźcie go do mnie, będziecie mieć czas, by wszystko w spokoju sobie wyjaśnić…

– Na razie zostanie u rodziców Agaty – powtórzył i rozłączył się.

Byłam w szoku. Marek i Agata byli, dałabym sobie za to głowę uciąć, zgodnym i kochającym się małżeństwem. Co takiego się wydarzyło, że postanowili się rozstać? Miałam nadzieję, że to tylko chwilowy kryzys, że się z nim uporają i wszystko będzie jak dawniej. Niestety, mijały dni, a ja nie miałam od nich żadnej wieści. Marek, gdy do niego dzwoniłam, zbywał mnie, powtarzając, że wkrótce się odezwie, a Agata w ogóle nie odbierała telefonu.

Dwa razy się do nich wybrałam. Za pierwszym razem nikogo nie było w domu, za drugim otworzyła Agata.

– Marka nie ma – oznajmiła chłodno.

– Chciałam porozmawiać…

Wpuściła mnie tylko do przedpokoju i rozmawiała ze mną jak z obcą osobą.

– Dziecko, co wy wyprawiacie?! – pytałam ze łzami w oczach.

– To nasza sprawa – burknęła. Takiej jej nie znałam.

– Przecież jest Franio! – Krzywda mu się nie dzieje. – Ale powiedz, proszę cię, Agatko, co się właściwie stało?

– Przepraszam, ale jestem bardzo zajęta… – mruknęła i otworzyła przede mną drzwi, dając mi do zrozumienia, że mam sobie pójść. Myślałam, że spalę się ze wstydu. Nikt nigdy nie wyrzucił mnie z domu. W dodatku z mojego własnego domu! Wieczorem zadzwonił Marek i spytał, czy może u mnie przenocować.

– Naturalnie, jakoś się pomieścimy – westchnęłam, czując, że sytuacja jest gorsza, niż myślałam. O tym, jak bardzo, miałam się wkrótce dowiedzieć. Nauczycielka mnie wygnała z boiska Marek zjawił się krótko po dziesiątej, z walizką. Wyglądał okropnie. Był wymizerowany, nieogolony i czuć było od niego alkohol. Od drzwi oznajmił:

– Jutro wyjeżdżam!

– Tak nagle? Dokąd? Na jak długo? – pytałam zszokowana.

– Do Anglii. Kolega załatwił mi tam pracę. Mam już bilet.

– Ale dlaczego?

– Tak będzie dla wszystkich najlepiej – warknął zirytowany.

Nie przestawałam pytać, nie chciał jednak mi nic powiedzieć. Kiedy wspomniałam o Franiu, że przecież nie może tak zostawić własnego syna, jego twarz wykrzywiła wściekłość.

– To nie jest mój syn! – krzyknął.

– Co ty wygadujesz? Bój się Boga, dziecko, skąd ci coś takiego w ogóle przyszło do głowy?!

– To nie jest mój syn! – powtórzył. – Zrobiłem badania… A potem opowiedział mi, jak nad morzem spotkali znajomego Agaty. Podobno kiedyś razem pracowali. Facet zachowywał się dziwnie, rzucał dwuznaczne uwagi na temat swojego podobieństwa do Frania, sugerował, że coś go z Agatą łączyło.

– Kiedy wróciliśmy do pensjonatu, spytałem Agatę, czy chce mi coś powiedzieć. Zaczęła się nieskładnie tłumaczyć, powtarzała, że to były tylko żarty, ale po jej minie poznałem, że kłamie. W końcu się przyznała! Podobno to była tylko jednonocna przygoda na firmowym wyjeździe. Kilka tygodni później okazało się, że Agata jest w ciąży.

– Miała nadzieję, że to moje dziecko, i z czasem zaczęła w to wierzyć. Dopiero teraz, kiedy została zmuszona do tego, by zmierzyć się z przeszłością, gdy dostrzegła podobieństwo Frania do tamtego faceta, obudziły się w niej wątpliwości. No a badania je rozwiały…

Wydawało mi się, że śnię. A więc dziecko, które kochałam jak nikogo na świecie, nie jest moim wnukiem? Nie! To nie mogło być prawdą!

– Wyjeżdżam, bo nie potrafię patrzeć ani na nią, ani na niego – wyznał Marek, spoglądając w przestrzeń gdzieś ponad moją głową. Wtedy do mnie dotarło, że poukładany świat mojego syna rozsypał się w drobne kawałki. Zrozumiałam, że minie wiele czasu, zanim uda mu się coś z nich na nowo ułożyć. Jeżeli w ogóle jeszcze kiedyś się uda…

Rankiem Marek wyjechał, a ja zostałam zupełnie sama. Nie zliczę, ile razy nachodziłam Agatę, błagając, aby pozwoliła mi się spotkać z Franiem. Odmawiała, mówiąc, że dla niego lepiej będzie nie rozdrapywać ran. Wtedy zaczęłam krążyć wokół szkoły, do której chodził mój wnuk – nie potrafiłam inaczej myśleć o tym chłopcu, którego od urodzenia wychowywałam.

Kilka razy udało mi się zamienić z nim kilka słów, kiedy był na boisku. Tak się cieszył, gdy mnie widział… Agata musiała się dowiedzieć o tych naszych tajnych spotkaniach, bo któregoś dnia zjawiła się nauczycielka i zagroziła mi policją. A po wakacjach Franio zmienił szkołę na prywatną, dobrze strzeżoną. Teraz mogę go widywać tylko z daleka.

Marek układa sobie życie na obczyźnie. Czasem dzwoni, opowiada co u niego, jak sobie radzi. Ale ani o Agacie, ani o Franiu nie chce rozmawiać. Tylko raz wspomniał, że chyba pora prawnie uregulować sytuację.

– Masz na myśli rozwód? – spytałam z trwogą.

– Nie tylko – odparł wymijająco, a ja nie drążyłam, by nie rozdrapywać wciąż bolesnych dla nas obojga ran. Niewiele jest teraz w moim życiu radości. Więcej żalu i poczucia krzywdy. A najwięcej straszliwej tęsknoty. Kiedy mnie przepełnia tak boleśnie, że odbiera dech i wyciska łzy, idę pod dom, w którym spędziłam tyle lat swojego życia. Patrzę w okna mieszkania, które nie jest już moje, wypatrując w nim choćby cienia chłopięcej sylwetki. Mojego wnuka, który nie jest już mój.

Czytaj także:
„Po ślubie moja Kalinka zmieniła się w jędze nie do wytrzymania. Szkoli mnie jak w wojsku. Ktoś mi podmienił żonę"
„Urodziłam i mąż stracił na mnie ochotę. Woli po nocach oglądać porno niż pójść ze mną do łóżka. Czuję się jak śmieć"
„Po 12 latach pracy, dzięki której wzbogacił się on, jego dzieci i jego była żona, ja nie mam nic”

Redakcja poleca

REKLAMA