„Syn odebrał sobie życie, bo myślał, że jego ukochana umarła. Uknuła spisek i sfingowała swoją śmierć”

Matka, której umarł syn fot. Adobe Stock, New Africa
„Zobaczyłam mojego syna i mój świat zawirował. Wisiał na haku od dziecięcej huśtawki, który został tam jeszcze po poprzednich wynajmujących. Pod nim leżały przewrócony stołek, pusta butelka po wódce i stos zdjęć Marty”.
/ 25.01.2022 07:58
Matka, której umarł syn fot. Adobe Stock, New Africa

Trumna Wiktora powoli zsuwała się w dół. Dźwięk trąbki przebijał się przez szloch naszej rodziny i przyjaciół. Patrzyłam jak dębowa skrzynia znika w otchłani ziemi. Świat kręcił się dalej, ale dla mnie wówczas się zatrzymał.

– Przepraszam cię, synku. Przepraszam, że nie ochroniłam cię przed tą miłością – wyszeptałam i zemdlałam.

Wiktor był naszym trzecim synem. Urodził się, gdy bliźniacy mieli trzy lata. I o ile Adaś i Michał byli wysocy, postawni i pełni niewyczerpanej energii, o tyle Wiktorek był jakby z zupełnie innej gliny. Mały, spokojny, wrażliwy. Starsi bracia roznosili podwórko, biegając, wspinając się gdzie tylko się dało lub tłukąc się na zmianę. Wiktor w tym czasie siedział pod drzewem, czytając książeczki. Nie miał łatwo, bo chłopcy nie szczędzili mu złośliwości.

– Mamo, przecież ten Wiktor jest jak baba. Na drzewo boi się wejść, a jak go bierzemy na boisko, to się potyka o własne nogi. Taka z niego sierota, że nam wstyd przed kolegami – kpił Adaś.

– Może on miał być Wiktorią, tylko coś się bozi pomyliło? – dodawał Michał i obaj wybuchali śmiechem.

Tłumaczyłam chłopcom, że każdy ma inną naturę i zadaniem każdego z rodziny jest pełna akceptacja tego, jaki jest Wiktor. Ale im bardziej chciałam ich do siebie zbliżyć, tym oni mocniej drwili z małego, nieporadnego braciszka. Kochałam ich wszystkich, jednak to z Wiktorem miałam specyficzną więź.

Dużo rozmawialiśmy, a pewnych rzeczy nawet nie musieliśmy sobie mówić. Czułam, kiedy działo się u niego coś wyjątkowego. Niezależnie od tego, czy były to chwile wyjątkowo dobre, czy wyjątkowo złe. Matczyna intuicja zawiodła mnie tylko raz. Ten jeden. Najważniejszy.

Rzeczywiście różnica wieku między nimi spora…

Wszystko zaczęło się wtedy, kiedy po studiach Wiktor dostał pracę u lokalnego potentata przetwórstwa owocowego. Byłam szczęśliwa, że nie został w Poznaniu, tylko razem z dyplomem wrócił do rodzinnego miasteczka. Wprowadził się do mieszkania po babci. Wyglądał na szczęśliwego.
Wkrótce awansował na szefa działu kadr i wszyscy byliśmy z niego bardzo dumni, nawet jego bracia.

– Może tężyzny fizycznej to on ma zero, ale łeb za to nie od parady – Adaś kiwał głową z uznaniem, a Michał przytakiwał.

Jednak im dłużej Wiktor pracował w przetwórni, tym bardziej się zmieniał.

– Czy jemu coś dolega? – zastanawiał się mój mąż. – Jest jakiś inny. Zauważyłaś? Spokojnie siedzi z nami, nagle zrywa się bez słowa, wychodzi, gdzieś znika… – Leszek drapał się po głowie, szukając przyczyny dziwnego zachowania naszego najmłodszego syna.

Ja tylko uśmiechałam się pod nosem. Wiktor nie powiedział mi ani słowa, ale czułam, co stoi za zmianą jego zachowania. A raczej kto.

– Pamiętasz tę kobietę, z którą go kiedyś przypadkiem widzieliśmy?

– Tę, co mogłaby być jego matką?

– Leszek się skrzywił. – Ruda? Co pracuje w przetwórni na produkcji? Co z nią?

– Myślę, że nasz syn się w niej zakochał – wyszeptałam.

Leszek aż podskoczył z wrażenia.

– Żartujesz? On ma dwadzieścia cztery lata, a ona chyba ponad czterdzieści! Dla niego to jest stara baba! I chyba w dodatku z dzieciakami – mój mąż wyraźnie się zdenerwował. – Ja nie wiem, czy ona męża nie ma!

– Tego też nie wiem, ale czuję, że to o nią chodzi. Tak wtedy na nią patrzył, że musi ich coś łączyć – wróżyłam.

– Nawet tak nie mów, bo spalę się ze wstydu przed sąsiadami – warknął Leszek.

A jednak nie myliłam się. Kiedy kilka dni później Wiktor wrócił do domu, popatrzyłam na niego i zapytałam wprost:

– Jak ona ma na imię?

Wiktor delikatnie się uśmiechnął.

– Marta. Jest najwspanialszą kobietą, jaką znam. Przy niej mogę być sobą. Przy niej czuję, że żyję, mamo.

Nie pytałam o nic więcej. Przytuliłam go mocno. Wiedziałam, że mój syn naprawdę się zakochał. Ale jakieś ukłucie w klatce mówiło mi, że nie ulokował swoich uczuć szczęśliwie. Tylko że co wtedy mogłam zrobić? Nic. Musiałam pozwolić mu żyć po swojemu. Nie dopytywałam, nie sondowałam. Miałam nadzieję, że przyjdzie dzień, że sam opowie mi o swojej miłości.

I przyszedł, już kilka dni później

Wiktor wpadł do domu jak błyskawica. Rzucił się pędem do swojego dawnego pokoju, do komody. Po chwili zaczął przerzucać zawartość szuflady.

– Synu, co się dzieje? Czego szukasz? – zapytałam, stając w progu.

– Mamo, Marta ma raka. Ona umiera. Nie mogę do tego dopuścić. Gdzieś tu były papiery od tej lokaty… – nie przestawał grzebać w szufladzie.

– Spokojnie. Po kolei. Po co ci te dokumenty? Nic z tego nie rozumiem.

Wiktor opadł na fotel.

– Marta ma raka wątroby. Dziś powiedziała mi, że są już przerzuty na trzustce. Jest taka dzielna, dalej pracuje i nikt nie wie, z czym się zmaga. Ale mamo, ona sama wychowuje dwóch synów, nie ma na leczenie, na porządną terapię, na prywatne wizyty. Nie mogę jej z tym zostawić. Muszę jej pomóc
Wiktor był roztrzęsiony. Siedział blady jak ściana i nerwowo gniótł róg bluzy drżącymi palcami.

– Synku, może po prostu zaproś ją do nas, razem coś wymyślimy, jakoś pomożemy… – zaproponowałam .

– Nie, ona tak się tego wstydzi, że nie przyjdzie, już jej proponowałem, żeby was poznała. Nikomu nie chce o tym mówić. Tylko mi zaufała – twarz Wiktora pojaśniała.

Walczył o nią ze wszystkich sił

I znowu poczułam ten ucisk w klatce piersiowej.

– Może chociaż ze mną się spotka, jestem twoją mamą.

– Nie, nie, ja sam, sam to załatwię. Jest moją dziewczyną i to ja muszę jej pomóc – powiedział Wiktor, wstał, uściskał mnie i wyszedł.

Od tej chwili bywał u nas jeszcze rzadziej. Ze strzępów rozmów wiedziałam, że pisał do wielu fundacji, obdzwaniał najlepszych lekarzy. Walczył o Martę jak lew. Nie powiedziałam o tym ani chłopcom, ani Leszkowi. Ale Leszek sam się zorientował, że dzieje się coś dziwnego.

– Dlaczego mi nie mówisz?! – mój mąż wpadł do domu wściekły jak osa. – Wiktor wziął pożyczkę! Trzydzieści tysięcy! Anka mi powiedziała, bo była akurat w banku, jak załatwiał formalności! Kaśka! Co tu się dzieje?! Po co mu te pieniądze? – Lech ciskał się po naszej niewielkiej kuchni.

– Jego dziewczyna potrzebuje pomocy – powiedziałam oględnie, bo nie chciałam zdradzać sekretu Wiktora.

– Pomocy? Jego… – wypuścił powietrze i na moment zamilkł, bo słowo dziewczyna ewidentnie nie mogło przejść mu przez gardło. – Ta baba potrzebuje jego pieniędzy, a nie pomocy! Ona już podobno paru naiwniaków przekręciła na niezłą kasę! A teraz żeruje na naszym Wiktorze! – Leszek aż trząsł się ze złości.

– Nie masz prawa tak o niej mówić. Nie znasz tej kobiety – posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie.

– Ty też jej nie znasz! – wrzasnął i wybiegł z mieszkania.

Nie odbierał telefonu, nie reagował na pukanie…

Miał rację. Wiedziałam o tej kobiecie tylko tyle, ile powiedział mi Wiktor. Niewiele myśląc, sięgnęłam po telefon i wybrałam numer syna. Postawiłam sprawę na ostrzu noża. Musimy ją poznać. Ale Wiktor był nieprzejednany.

– Nie, mamo. Marta nie chce współczucia i angażowania w swoją chorobę postronnych osób. Umówiliśmy się, że przejdziemy to tylko we dwoje. Miłość ponad wszystko, pamiętasz? To ty uczyłaś mnie, że trzeba iść zawsze za głosem serca. No to idę – szepnął i przerwał połączenie.

Nie odzywał się cały piątek i sobotę. A ja odchodziłam od zmysłów.

– Musi ochłonąć, jak przemyśli sobie wszystko to zadzwoni albo przyjdzie, daj mu czas. To dorosły facet – uspokajał Leszek, któremu emocje już nieco opadły.

Wiedziałam, że tym razem mój mąż ma rację. Wiktor wiódł już swoje życie i nie mogłam pakować mu się w nie z butami. Tylko że byłam pełna złych przeczuć. Nigdy nie daruję sobie, że wtedy nie posłuchałam swojej intuicji.

Doczekałam do niedzieli. Kiedy rano Wiktor dalej się nie odzywał i nie odbierał telefonu, zmusiłam Leszka, byśmy do niego pojechali. Waliłam do drzwi, ale nie otwierał. Kiedy zadzwoniłam na jego komórkę, a jej dźwięk rozbrzmiał w mieszkaniu, serce podeszło mi do gardła.

– Mam zapasowe klucze, zostawił je kiedyś u nas w szufladzie na wypadek jakiegoś zalania – Leszek nerwowo przetrząsał kieszenie kurtki.

Skinęłam głową i zamknęłam oczy. Kiedy wreszcie drzwi zostały otwarte, zobaczyłam mojego syna. Wisiał na haku od dziecięcej huśtawki, który został tam jeszcze po poprzednich wynajmujących. Pod nim leżały przewrócony stołek, pusta butelka po wódce i stos zdjęć Marty.

Szarpałam jego sztywnym już ciałem, krzyczałam, płakałam, całowałam. Leszek wezwał policję i pogotowie, chociaż pewnie wiedział, że na ratunek dla naszego syna nie było już szans. Kiedy zabrano jego zwłoki, zastygłam. Wszystko wokół przestało się dla mnie liczyć. Jakbym tkwiła za grubą szybą.

Dzień pogrzebu pamiętam jak przez mgłę, bo kilka razy traciłam i odzyskiwałam przytomność. To był koszmar. Piekło… Kiedy kilka dni po ceremonii odwiedził nas policjant, Leszek od razu zaznaczył, że nie będę zbyt pomocna. Ale komisarz nalegał, żebym była przy tej rozmowie. Usiadł i wyjął z teczki jakąś kartkę.

– Kim była Marta Kownacka dla państwa syna?

– To jego dziewczyna – wychrypiałam. – Czemu pan pyta?

– Dawno temu umarła?

Zrobiłam wielkie oczy i chociaż chwilę temu zażyłam kolejną porcję leków uspokajających, natychmiast otrzeźwiałam.

– Jak to umarła? To ona też nie żyje?

Teraz to oczy policjanta stawały się coraz większe.

– No, z listu wynika, że pani Marta zmarła, i dlatego państwa syn… – urwał i chrząknął. – W liście napisał, że po jej śmierci nie umie żyć.

Popatrzyliśmy na siebie z Leszkiem kompletnie ogłupiali.

– W jakim liście? – Leszek wbił spojrzenie w kartkę, którą trzymał policjant.

Ten bez słowa podał mu kawałek papieru w kratkę.

– „Bez ciebie moje życie nie ma sensu. Walczyłem o ciebie, ale los nie dał nam szans. Skoro umarłaś, ja idę za tobą. Nie miejcie do mnie żalu. Tak wybrała miłość”

Leszek czytał słowa naszego syna, a ja nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa. Zesztywniałam.

– Co to za brednie?! – krzyknął Leszek. – Przecież ta kobieta żyje! Wczoraj widziałem ją na ulicy!

„Marta godzinę temu umarła” – kto to napisał?!

Komisarz aż zbladł.

– Zabił się, bo myślał, że Marta przegrała z rakiem… Zbierał na jej leczenie… Kto mu powiedział, że ona umarła? Kto go tak okłamał? – w końcu wyszeptałam.

Leszek patrzył na mnie z niezrozumieniem w oczach.

– To ona ma raka? Od kiedy? Pierwsze słyszę! Przecież ludzie by gadali. Gdyby była taka chora, to by nie pracowała. Wygląda na zdrową jak koń! – napędzał się w swej złości. – O co tu chodzi?!

Nie czułam się na siłach, by dociekać prawdy. Miałam nadzieję, że zszokowany całą historią komisarz zrobi to za nas. Przeprowadzi śledztwo, wyjaśni… Ale mój mąż jak zwykle postanowił przejąć inicjatywę. Kilka dni później wrócił do domu cały roztrzęsiony.

– To wstrętne babsko nie ma żadnego raka! Larwa oszukała Wiktora, perfidnie się nim zabawiła! – Leszek ukrył twarz w dłoniach. – Poszedłem pod przetwórnię i czekałem, aż skończy się zmiana. Rozmawiałem z nią. Wszystkiego się wypiera. Podobno nigdy nie mówiła Wiktorowi o żadnym nowotworze, bo jedyne, na co się uskarża, to kamienie w nerkach i, co najlepsze, mówi, że nigdy nie była jego dziewczyną – mąż znów schował twarz w dłoniach i głośno zaszlochał.

Nie zdążyłam jeszcze przetrawić jego słów, gdy do naszych drzwi ktoś zapukał. Wyraz twarzy komisarza nie zwiastował dobrych wieści.

– Znaleźliśmy w mieszkaniu państwa syna coś jeszcze. Kilka dni przed śmiercią Wiktor sporządził testament. To prawda, że mieszkanie, w którym to się stało, należało do niego? – policjant popatrzył na mnie badawczo.

To się zgadzało. Zaraz po osiemnastych urodzinach Wiktora zapisaliśmy mu dwupokojowe mieszkanie po babci. On dostał ten lokal, Michał ziemię za miastem, a Adaś udziały w firmie Leszka.
Przytaknęliśmy bez słowa.

– Z testamentu wynika, że Wiktor wszystko co miał – mieszkanie, trochę oszczędności na lokacie i samochód – zapisał synom pani Marty Kownackiej, Bartoszowi i Filipowi. To jego synowie? – komisarz wyglądał na zmieszanego.

– W życiu! – Leszek zerwał się na równe nogi. – I grosza z tego testamentu nie dostaną! – poczerwieniał na twarzy.

– Chciał zabezpieczyć jej dzieci… Boże, on ją bardzo kochał – jęknęłam. Łzy kapały mi na kolana.

– Raczej, jak ona go zmanipulowała! Modliszka – wysyczał mój mąż. – Dlatego go zabiła! Dlatego przekazała mu wiadomość o swojej śmierci! Postawicie jej zarzuty, prawda? Jak to się nazywa? Doprowadzenie do śmierci? To ona go zabiła! – Leszek nie mógł ustać w miejscu.

Policja ustaliła, że ostatnią wiadomością, jaką przyszła na telefon Wiktora, był esemes z niezapisanego w kontaktach numeru o treści: „Marta przed godziną umarła”. Kto ją wysłał? Nie wiadomo. Karta SIM z tym numerem nie była na nikogo zarejestrowana. Potem Wiktor próbował jeszcze połączyć się z numerem swojej ukochanej, ale ten nie odpowiadał.

Dwie godziny później się powiesił. Byliśmy pewni, że Marta zostanie pociągnięta do odpowiedzialności karnej za intrygę, którą uknuła. Za śmiertelną manipulację, która odebrała nam ukochanego syna.

Ale prokuratura sprawę umorzyła, a sąd utrzymał tę decyzję w mocy. Uznali, że Wiktora nikt nie popchnął do śmierci. Że to on sam nie poradził sobie z zawodem miłosnym. Co boli najbardziej? Chyba słowa sędziego, że nasz syn był dorosły i nawet jeśli ktoś poinformował go o śmierci ukochanej, to nie było to namową do targnięcia się na życie, bo zamiast się wieszać, mógł tę informację sprawdzić.

Pewnie mógł. Ale uwierzył. W każde jej cyniczne kłamstwo. Bo pokochał ją nad życie. Jednak nie podważyliśmy testamentu. Niech bierze to mieszkanie. I tak nie znalazłabym odwagi, by raz jeszcze przekroczyć jego próg. Mam tylko nadzieję, że kiedyś siedząc w mieszkaniu Wiktora, popatrzy na swoich synów i zrozumie, jaką krzywdę wyrządziła naszej rodzinie. 

Czytaj także:
„Przyjaciółka udawała, że jest w ciąży. Żeby to zatuszować, chciała uwieść mojego męża i wrobić go w dziecko”
„Przez żonę mojego kochanka prawie straciłam ciążę. Ta okrutna kobieta chciała mnie upokorzyć i zemścić się na mężu”
„Chłopak zostawił mnie zaraz po tym, gdy straciłam z nim cnotę. Spotkałam go po 30 latach i miałam okazję się odegrać”

Redakcja poleca

REKLAMA