Mam 46 lat, jestem szczęśliwym mężem, ojcem córki, od niedawna dziadkiem. Czy czegoś w życiu żałuję? Tak, jest taki mały smuteczek. Nasze pierwsze dziecko przyszło na świat bardzo szybko.
Gdy żona zaszła w ciążę, miałem 25 lat, a ona zaledwie 19. Rodzinne finanse sprzyjały nam jednak, bo rodzice Ireny mieli zakład fryzjerski, a ja kilka lat wcześniej otworzyłem swój warsztat samochodowy. Żona była w domu z Dagmarą przez rok, a potem wróciła do pracy jako fryzjerka. Powoli przejmowała interes od rodziców, a i mnie przybywało klientów. Biznesy szły bardzo dobrze, więc skupiliśmy się na pracy. Mijały lata, a nam ciągle wydawało się, że na drugą ciążę mamy jeszcze czas.
O tym, że nasza ostatnia szansa na drugie dziecko powoli ucieka, przypomnieliśmy sobie niedawno. Córka skończyła szkołę, znalazła narzeczonego i zaczęła pracować u żony. Gdy w wieku 20 lat spakowała rzeczy i przeprowadziła się na swoje, Irena postanowiła wrócić do tematu porzuconego przed laty. Przygotowała dobrą kolację, otworzyła wino i posadziła mnie naprzeciw siebie.
– Grzesiu… – westchnęła, a mnie przeszły ciarki, bo to był ton zarezerwowany dla przekazywania informacji o rodzinnych nieszczęściach.
– Co się stało?!
– Spokojnie, wszystko jest w porządku – złapała mnie za rękę.
– To o co chodzi?
– O dziecko… Nie chciałbyś mieć drugiego? – zapytała, a ja spostrzegłem, że delikatnie drży jej lewa powieka, co zawsze było znakiem, że jest przejęta i stremowana.
– Co? Grzesiu, no powiedz szczerze.
– Rozumiem, że ty byś chciała?
– Bardzo…
– No to ja też… – uśmiechnąłem się, żeby ją uspokoić.
– Ale nie mówisz tak ze względu na mnie? No wiesz, dlatego, że ja chcę…
– Nie. Sam o tym nieraz myślałem. Tylko nie wiedziałem, czy ty jeszcze masz ochotę. Chociaż masz dopiero 39 lat, to chyba nie tak dużo, nie?
Przegadaliśmy sprawę
Uznaliśmy, że nic nie stoi na przeszkodzie. Dagmara się wyprowadziła, pieniędzy nie brakowało, a i nasze mamy były jeszcze w tym wieku, że mogły pomóc. Zawsze nam zresztą wypominały, że mają tylko jedną wnuczkę. Irena poszła więc do lekarza, żeby dowiedzieć się o zagrożeniach związanych z wiekiem, ale jego opinia była zachęcająca. Ryzyko chorób genetycznych rosło, jednak nie na tyle, żeby nas powstrzymać. Zaczęliśmy się więc starać.
Przez pierwsze tygodnie nasze działania były dość spontanicznie. Dagmarę powołaliśmy na świat z młodzieńczą łatwością i wydawało nam się, że i teraz wszystko pójdzie błyskawicznie. Kiedy jednak po trzech miesiącach Irena nie była w ciąży, dotarło do nas, że tym razem będzie trzeba włożyć w starania nieco więcej wysiłku.
Na początek postanowiliśmy dokładnie szacować czas, kiedy jest największa szansa powodzenia i właśnie w te dni podwajaliśmy wysiłki. Byliśmy bardzo sumienni i dokładni, ale to nie wystarczyło. Owszem, przyjemności było sporo, lecz efekt żaden. Poszliśmy więc do lekarza się przebadać.
Na szczęście okazało się, że oboje jesteśmy zdrowi i w zasadzie nic poza wiekiem nie stoi na przeszkodzie. Lekarz przepisał nam tylko jakieś suplementy, uspokoił i kazał działać dalej. Próbowaliśmy zgodnie z jego wskazówkami jeszcze przez dwa miesiące i wtedy okazało się, że młodość ma jednak przewagę nad doświadczeniem. Co nas o tym przekonało? Niespodzianka, którą zafundowała nam nasz córa, Dagmara.
– O co może chodzić? – zapytała żona, gdy stanęliśmy przed drzwiami mieszkania młodych. Przyszliśmy do córki, bo zaprosiła nas do siebie na kolację. Powodu zaproszenia nie chciała wyjaśnić przez telefon, ale domyśliliśmy się, że musi być to coś wyjątkowego.
– Zaraz się dowiemy – odpowiedziałem i wtedy otworzył zięć. Był uśmiechnięty, ale też trochę zdenerwowany. W ogóle atmosfera była elegancko uroczysta, jeśli spojrzało się na stół. Chcieli nam powiedzieć coś ważnego i pewnie zamierzali to zrobić, gdy już spokojnie usiądziemy, ale Dagmara nie wytrzymała. Jeszcze w przedpokoju wybuchła płaczem.
– Jezus, dziecko, co się stało!? – zapytała wystraszona żona.
– Jestem w ciąży, mamo… – odpowiedziała i natychmiast zrobiło się mniej rozpaczliwie. Irena uspokajała córkę przez dłuższą chwilę, a ja korzystając z okazji, złożyłem gratulacje zięciowi. Był przejęty, dumny i wystraszony jednocześnie. Potem przytuliłem córkę. Musiałem jej powtarzać, że to nic strasznego, bo przecież w naszym przypadku ta przygoda też zaczęła się bardzo wcześnie. Obiecałem, że pomożemy, jak tylko będziemy mogli – także finansowo.
Przy kolacji Dagmara już nie płakała. Hormony wyprawiały prawdziwe cuda z jej emocjami, bo śmiała się w głos i gadała jak najęta o pierwszym teście ciążowym, który zrobiła. Przyznała też, że tylko raz zapomnieli o zabezpieczeniu i akurat się stało.
Słuchałem jej i myślałem o nas. O tym, jakie to niesprawiedliwe, że dojrzały, gotowy na dziecko człowiek musi się tak natrudzić, a młodzieniaszki na dorobku odnoszą sukces przypadkiem.
Nie przypuszczałem, że ciąża córki pociągnie za sobą jeszcze większą niesprawiedliwość. Dowiedziałem się o tym w domu, gdy położyliśmy się z żoną do łóżka.
– Cieszysz się? – zapytała.
– No jasne… – uśmiechnąłem się na myśl o tym, że będę miał wnuka. – Swoją drogą, jeśli nam też się uda, to dopiero będzie się czym pochwalić. Zostać jednocześnie ojcem i dziadkiem! A ty będziesz młodą babcią i mamą! – zażartowałem, ale Irena w ogóle się nie zaśmiała.
– No właśnie. Z tą naszą ciążą… W tej sytuacji to chyba damy sobie spokój… – powiedziała.
– Jak to? – Przecież trzeba będzie zająć się wnukiem, Dagmarą. Pomóc jej.
– No i się zajmiemy. Tobą, nią i dziećmi. Damy radę.
– Grzesiu, daj spokój. Jak ty sobie to wyobrażasz? Mamy we dwie chodzić z brzuchami? My musimy sobie odpuścić, nie ma wyjścia.
Teraz nie mam ani chwili na rozpamiętywanie
Takiej kapitulacji się po niej nie spodziewałem. Irena tłumaczyła mi, że musimy mieć czas i siły dla wnuka. Że jeśli nam też urodzi się dziecko, Dagmara będzie mogła liczyć tylko na siebie, a to trudne w jej wieku, w jej sytuacji. Żona przekonywała mnie, że skoro nam rodzice pomagali, to jesteśmy Dagmarze winni to samo. Wspomniała też o pieniądzach. Usłyszałem, że córka i zięć są na dorobku i trzeba będzie im dokładać.
– No i dołożymy. Mamy oszczędności. Wystarczy dla nas i dla nich. A czas? Pomoc? Jasne, że będziemy mieli mniejsze możliwości, ale jakoś damy radę. Możecie zajmować się dziećmi razem. Irena, to jest prostsze, niż ci się wydaje.
– Faceci! Dla ciebie wszystko jest proste! Ale jak to będzie wyglądało…? No i się zdradziła. O to przede wszystkim chodziło! Irena się po prostu wstydziła. Nie mogłem pozwolić na to, żebyśmy stracili szansę na drugie dziecko z tak głupiego powodu! Zacząłem więc naciskać, pytać, tłumaczyć, wyjaśniać, przekonywać, prosić, zaklinać… Walczyłem z nią tak przez dobrą godzinę, ale nic tego dnia nie wskórałem.
Irena zupełnie się zamknęła i powtarzała tylko, że sytuacja byłaby „groteskowa”. Poszliśmy spać pokłóceni. Nie rozmawialiśmy ze sobą rano, ale w ciągu dnia nam przeszło. Tak jak zazwyczaj – od jednego telefonu do drugiego. Wieczorem wszystko było już okej i na spokojnie jeszcze raz wróciliśmy do rozmowy. Irena przyznała, że wstyd też ma znaczenie. Że źle by się czuła, będąc w ciąży w tym samym czasie co córka.
Ciągle podkreślała, że będziemy dzieciom potrzebni. No i ten argument coraz bardziej do mnie docierał, choć jeszcze tego wieczora nie pogodziłem się z decyzją Ireny. Jeszcze kilka dni biłem się z myślami i dopiero telefon od córki spowodował, że odpuściłem. Dagmara zadzwoniła do żony, bo akurat wracała z kontrolnego USG. Irena odebrała, a potem zaczęła córkę uspokajać i prosić, żeby ta nie płakała. Gdy ze strachu zacząłem się dopytywać, co się stało, czy Dagmarze coś dolega, dlaczego tak reaguje, przysłoniła rękę słuchawką i szepnęła tylko:
– Bliźniaki będą… – a potem wróciła do rozmowy z Dagmarą.
Właśnie wtedy skapitulowałem. Zdałem sobie sprawę z tego, że w tej sytuacji nasza ciąża byłaby już przesadą. Że przy bliźniętach zaangażowana będzie cała rodzina. Spokojnie poszedłem więc do barku, nalałem sobie szklaneczkę whiskey i siadłem w fotelu. Patrząc tęsknie przez okno i wspominając pierwsze lata życia Dagmary, żegnałem się z myślą o ojcostwie po raz drugi, ale bez większego smutku. Trochę mi, co prawda, było żal, ale gdy oba wnuki pojawiły się na świecie, nie miałem już ani chwili, by się nad straconą szansą roztkliwiać.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Rok mieszkałam z teściami. Teściowa wtrącała się we wszystko
Znaliśmy się 2 lata, ale on nie chciał przedstawić mnie rodzinie
Być kochanką to jak żywić się resztkami i odpadkami z cudzego stołu