Gdy byłam małą dziewczynką, nie chciałam bawić się lalkami. Przebieranie Barbie i przewijanie bobasków wydawało mi się okropnie nudne. Wolałam jeździć na rowerze, na rolkach i budować najdziwniejsze konstrukcje z klocków. Nie lubiłam różowego koloru ani sukienek. Miałam 12 lat, gdy mama zabrała mnie do psychologa.
Nigdy mi tego nie powiedziała, ale domyśliłam się, że bała się, że uważam się za chłopca. Nie wiem, co jej powiedziała pani psycholog. Myślę, że i tak na dobre mama uspokoiła się dopiero, gdy przyłapała mnie na całowaniu się z Krzyśkiem z czwartego piętra. Byłam wtedy w siódmej klasie, czytałam „Bravo Girl” i marzyłam o tym, żeby mieć ten pierwszy raz za sobą. Z chłopakiem. Co nie przeszkadzało mi dalej chodzić w dżinsach i glanach oraz trenować boksu.
W liceum podrywała mnie zdeklarowana lesbijka z IV klasy. Grzecznie, lecz stanowczo odmówiłam, ale zastanawiałam się, dlaczego wybrała akurat mnie… Na ten upragniony pierwszy raz musiałam jednak poczekać. Nie, nie dlatego, że nie było chętnych. To ja wysoko ustawiłam poprzeczkę. Obiecałam sobie, że nie stracę dziewictwa po pijaku, na brudnym materacu z chłopakiem, który rano nie będzie nawet pamiętał mojego imienia.
Nie, o miłości nie myślałam – byłam wtedy na etapie nieromantycznym i wyznawałam teorię, że miłość nie istnieje. Tylko czysta chemia i biologia.
Janek był w szkole nowy
Razem z rodzicami przyjechał ze Szczecina. Grał na gitarze, miał długie (ale czyste!) włosy i opowiadał, że w wakacje był na festiwalu Przystanek Woodstock. Zakochałam się, choć oczywiście sama przed sobą się do tego nie przyznawałam. Zaczęliśmy się spotykać. Chodzić razem na punkowe koncerty, na piwo nad rzekę. Nie było trzymania się za ręce czy przytulania. Po prostu któregoś wieczora Janek spytał, czy chciałabym iść z nim do łóżka. Bo on chciałby to wreszcie zrobić.
Okazja nadarzyła się, gdy rodzice Janka pojechali na pogrzeb stryja. Dla kurażu wypiliśmy pół butelki wina… Pierwszy raz był mało przyjemny. Ale drugi, a zwłaszcza trzeci, już mi się spodobał. Z Jankiem byliśmy parą aż do matury. Do dziś mamy kontakt na Facebooku. Mieszka w Australii, jest weterynarzem, a wieczorami gra na basie w zespole punkrockowym.
Mateusza, mojego męża, poznałam na studiach. Spotkaliśmy się podczas wykopalisk. Studiowałam archeologię, Mateusz był doktorantem. Wyglądał jak Indiana Jones. Bojówki, kilkudniowy zarost i wielki kapelusz. Bardzo mi imponował. Nie tylko dobrze wyglądał, miał też ogromną wiedzę i zero oporów, żeby się nią dzielić. Wszystkie dziewczyny wpatrywały się w niego jak w obraz, ale tylko ja zadawałam w kółko jakieś pytania. W końcu Mateusz nie wytrzymał.
– Od tego gadania zaschło mi w gardle. Jesteś mi winna piwo albo i dwa – zakomunikował, po czym ruszył z naszego baraku w stronę wioski. Pobiegłam za nim. W lokalnym barze gadaliśmy tak długo, aż nas wyrzucono.
– Idziesz spać, czy jeszcze pogadamy? – zapytał Mateusz i z kieszeni wyciągnął dwa piwa; poszliśmy nad rzekę.
– Nie jestem twoim nauczycielem, więc chyba mogę to zrobić – oznajmił nagle i zanim się połapałam, zaczął mnie całować. Nie bardzo pamiętam, jak znaleźliśmy się w jego namiocie. Prycza była wąska, więc kochaliśmy się na śpiworze rozciągniętym na podłodze. Było cudownie. Pół roku później po raz pierwszy powiedziałam mu „kocham”.
To Mateusz sprawił, że uwierzyłam, że miłość istnieje
Ślub braliśmy w pośpiechu. Nie, nie zaszłam w ciążę. Mateusz dostał propozycję pracy na Uniwersytecie w Berkeley. Nie śmierdzieliśmy wtedy groszem, a nowy pracodawca zobowiązał się pokryć koszty podróży jego i najbliższej rodziny. Uznaliśmy, że muszę się szybko stać tą rodziną.
Życie w Kalifornii bardzo mi się spodobało. Kończyłam studia, opalałam się, zaczęłam surfować. Po roku próbnym Mateuszowi zaproponowano stałą posadę. Nie miałam nic przeciwko temu, żeby zostać w Stanach na dłużej. Dwa lata później obroniłam dyplom i zaczęłam pracę w uniwersyteckiej bibliotece. Wtedy nie mieszkaliśmy już w kampusie.
Mateusz zarabiał dobrze, miał pieniądze z publikacji, więc pół roku wcześniej kupiliśmy mały domek z widokiem na ocean. Gdy Mateusz po raz pierwszy napomknął o dzieciach, nie zwróciłam na to uwagi. Odpowiedziałam coś wymijająco i zaczęłam mówić o czymś innym. Ale kiedy mój mąż podjął temat po raz kolejny, zaczęłam go słuchać uważniej.
Wiem, takie rzeczy powinno się ustalać przed ślubem. Ale nam w tym pośpiechu takie rozmowy nawet nie przyszły do głowy! Prawda jest taka, że od dawna wiedziałam, że nie chcę mieć dzieci. Nie widziałam się w roli matki. A niemowlaków po prostu się bałam. Tylko jak mam to powiedzieć Mateuszowi? Zabrakło mi odwagi.
Przez kilka lat zwodziłam go tłumacząc, że jeszcze za wcześnie, żebyśmy poczekali.
– Zobaczmy najpierw świat, wyszalejmy się. Przecież dzieci zmienią wszystko – przekonywałam.
Przygarnęłam ze schroniska szczeniaka z nadzieją, że przynajmniej na jakiś czas zaspokoi macierzyńskie instynkty Mateusza. Ale dzień po moich 30. urodzinach mąż postawił sprawę jasno:
– Ada. Czas leci. Nie chcę, żeby w parku ludzie mnie pytali, jak ma na imię mój wnuczek. Jeżeli chcemy mieć dzieci, musimy się zabrać do roboty. Teraz! Wtedy powiedziałam mu prawdę. Że nie chcę dzieci teraz ani później. Ani biologicznych, ani adoptowanych.
– Jesteś pewna, że nie zmienisz zdania? – zapytał cicho. Pokiwałam głową.– I teraz mi to mówisz? – krzyknął, po czym złapał kluczyki od auta i zanim zdążyłam choćby drgnąć, już go nie było.
Wrócił nad ranem. Nie pytałam, gdzie był. Ale następnego dnia ani nigdy później Mateusz nie wykonał żadnego dramatycznego gestu. Nie zażądał rozwodu, nie kazał mi się wynosić. Do tematu dzieci nie wracał. Ale czułam, że jest zraniony i rozczarowany. Od tamtej pory zaczęliśmy się od siebie oddalać. Przestaliśmy sobie mówić wszystko. Rok temu zaczęłam mieć przeczucia, że w jego życiu jest inna. Albo nawet inne. Nic nie mówiłam. Czułam, że tylko na to czeka. Żeby mi powiedzieć, że straciłam prawo do robienia mu wyrzutów, gdy postanowiłam go okłamywać.
Sarah, nasza nowa sąsiadka, wprowadziła się do domu obok kilkanaście miesięcy temu. Przyszła się z nami przywitać, potem byliśmy u niej na party dla sąsiadów. Na co dzień nasza znajomość ograniczała się do wymiany uprzejmości. Dwa miesiące temu, wyjeżdżając z podjazdu, władowałam się samochodem w pojemniki na śmieci Sary. Wcześniej pokłóciłam się z Mateuszem o jakiś drobiazg. Byłam roztrzęsiona. Wyskoczyłam z auta i zaczęłam kopać Bogu ducha winny pojemnik.
– Ada, uspokój się, co jest? – usłyszałam głos Sary. Stała na ganku w szlafroku i z kubkiem kawy w ręce. Moją wściekłość z martwego pojemnika przeniosłam na nią.
– Czemu te kubły stoją na środku? Tyle razy cię prosiłam, żebyś je zabrała! Sarah nie chciała się ze mną kłócić.
– Wejdź na chwilę, mam świeżą kawę, porozmawiamy. Przecież tak naprawdę to nie na mnie jesteś wściekła, prawda?
Weszłam do środka, przyjęłam kubek gorącej kawy i zaczęłam płakać. A gdy przestałam, nie umiałam nawet wyjaśnić, z jakiego powodu jestem zła i smutna. Nie mam pojęcia, dlaczego dałam się jej namówić na ten wyjazd. Niespecjalnie wierzę w terapie, rytuały, medytacje. Ale Sarah była taka przekonująca…
– Zobaczysz, jedna noc na pustyni zmieni twoje spojrzenie na świat. Mateusz znowu gdzieś znikał na weekend, więc w końcu się zgodziłam. Gdy Sarah wprowadziła mnie do tipi, w którym miałyśmy spać, zaczęłam się śmiać. Co ja tu robię? Ale nie było odwrotu, przyjechałyśmy samochodem Sary. Wyjęłam z plecaka butelkę wódki i wlałam w siebie prawie połowę. Pewnie dlatego niewiele pamiętam z rytuałów, w których brałam udział. Nikt chyba nie zauważył, że jestem pijana. Szamanka i pozostałe uczestniczki myślały pewnie, że wpadłam w trans.
W końcu wróciłam do tipi. Padłam na stos koców i skór i zasnęłam. Nie słyszałam, kiedy wróciła Sarah. Obudził mnie dopiero jej dotyk. Leżała obok i delikatnie głaskała mnie po plecach. Nie odsunęłam się, więc zaczęła mnie całować po szyi. A potem po piersiach, brzuchu… Sama nie wykonałam żadnego ruchu, ale pozwoliłam jej na wszystko. Rano obudziłam się wypoczęta i spokojna. Sary nie było w tipi. Znalazłam ją przy samochodzie.
– Miałaś rację, to była niezapomniana noc na pustyni – zażartowałam, gdy już byłyśmy na autostradzie; ale po chwili spoważniałam. – Sara, nie wiem, co ty myślisz, ale dla mnie to był jednorazowy wyskok. Nie jestem lesbijką. I kocham męża. Rozumiesz? Sara jakoś dziwnie się uśmiechnęła i pokiwała głową.
Trzy tygodnie później zastałam ją w naszym salonie
Gorąco dyskutowała o czymś z Mateuszem. Zamilkli na mój widok.
– Ada, muszę ci coś powiedzieć. Mateusz już wie. Jestem w ciąży. O mało się nie udławiłam własną śliną.
– Sarah, zaraz, ty chyba nie myślisz, no wiesz, kobieta nie może mieć dziecka z kobietą – jąkałam się. Sarah spojrzała nam mnie jak na wariatkę.
– No błagam, Ada. Z Mateuszem. To on jest ojcem – powiedziała. Zatkało mnie.
Ale wtedy Mateusz zaczął coś pomrukiwać. Chyba zaczęło do niego docierać to, co wcześniej mówiłam.
– Zaraz, jak to: kobieta z kobietą. Czy wy jesteście kochankami? Nagle zaczęliśmy mówić wszyscy naraz.
Ja pytałam męża, od kiedy sypia z sąsiadką. On mnie o to samo. Sarah próbowała coś nam tłumaczyć, ale nie zwracaliśmy na nią uwagi. W końcu złapała wielki szklany wazon i cisnęła nim o podłogę.
– Zamknijcie się na chwilę, dobrze? Teraz mówię ja. Tak, miałam romans z Mateuszem. Trwał kilka tygodni. Zerwaliśmy ze sobą półtora miesiąca temu. Tak, spałam z Adą. Raz. Ona była pijana, ja naćpana. Zresztą prawda jest taka, że jestem biseksualna. A teraz jestem w ciąży. Jak weszłaś, to twój mąż mi tłumaczył, że nie powinnaś czuć się zraniona, bo nie chciałaś mu urodzić dziecka. Jeśli to prawda, to może z tego galimatiasu uda nam się jakoś wyjść?
Czułam, że zaraz eksploduje mi głowa. Wyszłam z domu i ruszyłam nad ocean. Spacerowałam brzegiem aż do zmroku. Gdy wróciłam do domu, sąsiadki już nie było.
– Chyba musimy porozmawiać. We dwoje – usłyszałam głos męża. Siedział po ciemku na kanapie, popijał whisky. Usiadłam koło niego. Położyłam mu głowę na ramieniu. Podał mi szklankę.
– Ada. Ja naprawdę cię kocham. To nie tak, że poszedłem z nią do łóżka po to, żeby urodziła mi dziecko. Nie wiem, czemu to zrobiłem. Byłem zraniony, samotny… Chciałem się komuś wypłakać na ramieniu. Sarah zaoferowała swoje.
– Nie tłumacz się. Rozumiem. Parę razy mnie kusiło, żeby cię zdradzić. Ale nikt się na napatoczył. Z Sarą kochałam się chyba z ciekawości. Wiesz, jak byłam małą chłopczycą, mama chyba się bała, że wyrosnę na lesbijkę. Nie kazałam Sarze przestać, bo uznałam, że to okazja, żeby się przekonać. I wiesz co? Jestem pewna na 100 procent. Nie pociągają mnie kobiety. I też cię kocham. Tylko co teraz? Tamtej nocy nie znaleźliśmy odpowiedzi na to pytanie. Za to po raz pierwszy od bardzo dawna kochaliśmy się jak wariaci.
– Ada, musimy coś zdecydować – zagadnął mój mąż trzy dni później. – Sarah chce urodzić to dziecko. I ja też tego chcę. To moja jedyna szansa, żebym został ojcem. Ale nie chcę być z nią. Bo kocham ciebie. Ja już to wszystko przemyślałem. Wiesz, to się może udać. Tylko wszyscy musimy się zgodzić. Sarah z dzieckiem będzie mieszkać u siebie. Będę jej pomagał. Woził do przedszkola, odrabiał lekcje. A ty będziesz ciocią. Wiem, że proszę o dużo. I to oznacza, że prędko do Polski nie wrócimy. I nie, nie mam pojęcia, jak to wyjaśnimy naszym rodzicom. Ale jeżeli się zgodzisz, to coś wymyślimy. Ada?
Łzy leciały mi po policzkach. Tak bardzo nie chciałam stracić Mateusza. Więc może powinnam się zgodzić? To oznaczało, że będę się musiała nim dzielić z jego dzieckiem i matką tego dziecka. Ale jeśli dzięki temu będziemy mogli być razem? Jeżeli jego to uszczęśliwi? I może dzięki temu ja będę w końcu szczęśliwa?
Pokiwałam głową. Mateusz mnie przytulił i wyszeptał:
– No to będzie wesoło…
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Odbiłam siostrze bliźniaczce chłopaka, który został moim mężem
Mama zawsze bardziej kochała młodszą siostrę, niż mnie
Były mąż mnie prześladował, bo nie mógł mnie mieć
Tydzień po narodzinach dziecka zorientowałam się, że nie kocham swojego faceta
Powiedział, że zanim pójdziemy do łóżka, musimy zrobić badania
Moja toksyczna matka wmawiała mi, że wszyscy mężczyźni to zło