Slalomem prosto w serce

zima fot. Panthermedia
Jak uleczyć zranioną duszę? Nalepiej sobie złamać – albo chociaż zwichnąć – nogę… A jeśli w pobliżu znajdzie się jeszcze przystojny ratownik, sukces murowany!
/ 17.02.2011 11:00
zima fot. Panthermedia
Ula, proszę cię, ty się przestań krępować! Mieszkanie i tak przez cały czas stoi puste – przekonywała mnie przyjaciółka. – Przynajmniej je przewietrzysz, a sama odpoczniesz i pozjeżdżasz sobie na nartach. Wiem przecież, że to uwielbiasz! Nawet nie chcę słyszeć kolejnej odmowy. Tutaj masz klucze.
Położyła je przede mną na stole.
– Jesteś kochana, Natalko, wiesz?  – objęłam ją za szyję. – Naprawdę nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła!
Doskonale zdawałam sobie sprawę, że przyjaciółka robi mi grzeczność, dając klucze do dawnej kawalerki swojego męża. Teraz, w pełni sezonu narciarskiego, na pewno nie narzekała na brak klientów, którzy chcieliby wynająć niedrogie lokum w samym centrum Bukowiny Tatrzańskiej.
Wiedziała jednak, że jestem pogrążona w totalnej depresji… Mój ostatni ukochany wziął ode mnie pieniądze pod pretekstem wykupienia niedrogich, romantycznych wczasów w Alpach, i zniknął. Zostałam bez oszczędności, za to z krwawiącym sercem.
– Musisz odpocząć i zapomnieć – zawyrokowała Natalia. – A Bukowina to idealne miejsce na leczenie złamanego serca!
– Mówisz tak, bo spotkałaś tam Jacka
– mruknęłam.
– Tam jest wielu fajnych facetów, zobaczysz – zapewniła mnie.
Kiedy jednak wysiadałam z pociągu na zaśnieżonym dworcu, najmniej mi były
w głowie romanse. Miałam zamiar całymi dniami zjeżdżać na nartach, a potem czytać sobie w zaciszu bukowińskiego gniazdka, popijając gorącą herbatę z rumem.
Ta ostatnia akurat bardzo się przydała, gdy okazało się, że elektryczne ogrzewanie w mieszkaniu szwankuje. Co gorsza, jedyny elektryczny kaloryfer na kółkach służący jako urządzenie, że tak powiem, pomocnicze w ogóle nie chciał ze mną współpracować.

Owinięta w kołdrę i dwa koce jakoś przetrwałam noc, lecz gdy rano niemal przymarzłam do sedesu w koszmarnie wyziębionej łazience, dałam za wygraną i zadzwoniłam do przyjaciółki.
– No tak, a więc jednak czeka nas wymiana kaloryferów – westchnęła Natalka. – Na razie kup nowy elektryczny grzejnik. Wybierz jakiś dobry, zwrócę ci pieniądze – powiedziała.
Poszłam więc poszukać sklepu z AGD.
– Potrzebuję koniecznie czegoś do ogrzewania – zagadnęłam sprzedawcę, który przyglądał mi się zza lady. – Tanio!
– A czego teraz pani używa?– ożywił się.
Miał na sobie wielki narciarski golf pasujący raczej na stok niż do tego sklepu.
I przenikliwie niebieskie oczy.
– To jest taki elektryczny kaloryfer. Ale bardzo stary i śmierdział, kiedy się rozgrzał. Poza tym po dwóch godzinach pracy po prostu się zepsuł – zrelacjonowałam błyskawicznie swój problem, czując, jak te dwa błękitne jeziora przenikają mnie na wylot.
– Fatalna sprawa. Zobaczmy, co tutaj mamy… – mężczyzna poszedł między regały, a ja posłusznie podreptałam za nim.
Przez następne pół godziny, które trwało chyba ze sto lat, sprzedawca porównywał dla mnie różne systemy grzewcze. Grzejniki promieniujące, dmuchawy, olejowe, ceramiczne i konwektory. Miałam wrażenie, że głowa mi pęknie od tych szczegółów. Poczułam się kompletnie zagubiona.
– Więc co mam kupić?– zapytałam w końcu bezradnie .
– No to już pani musi sama zadecydować… – rozłożył ręce.
– Ale ja naprawdę kompletnie nie potrafię tego zrobić – przyznałam się.
– Gdybym miał wybierać jak dla siebie, tak od serca, to wziąłbym ten na olej. Jest niedrogi i wydajny… – odparł w końcu, chyba lekko rozbawiony.
– Świetnie, a jest na kółkach? – zapytałam, zdając sobie sprawę, że będę musiała to urządzenie ciągać za sobą po mieszkaniu do kuchni i łazienki, jeśli nie chcę mieć w wannie lodowiska zamiast kąpieli.
– Hmmm – zawahał się mężczyzna, przeglądając ulotkę informacyjną. – Termostat mechaniczny, ustawienie temperatury grzania, chowany kabel… kółka… Tak, są!
– Super, w takim razie poproszę ten model – ucieszyłam się, że wreszcie udało mi się podjąć decyzję. – Będę go sobie mogła na noc ustawić tuż przy łóżku.
– Świetny wybór – pochwalił mnie sprzedawca i przyglądając mi się spod lekko przymkniętych powiek, zapytał, jak poradzę sobie z transportem.
– Wezwę taksówkę.
– Och, to kosztowne rozwiązanie, tym bardziej że taksówkarz niekoniecznie może mieć ochotę na wniesienie grzejnika do mieszkania – przejął się wyraźnie. – Może mógłbym przywieźć go pani sam, po pracy?

Niebieskooki najwyraźniej miał ochotę na kontynuowanie naszej znajomości. Ja jednak – choć bardzo mi się podobał – w tamtej chwili marzyłam jedynie o gorącej kąpieli w ciepłej łazience. Powiedziałam zatem:
– Bardzo panu dziękuję, ale wolałabym od razu zacząć go używać.
– W takim razie do zobaczenia, pani Urszulo – odparł, patrząc na moje nazwisko wydrukowane na karcie płatniczej.
– Do zobaczenia, panie… – przechyliłam się przez ladę, by odczytać jego imię na plakietce.
– Pawle – podpowiedział chętnie. – Nazywam się Paweł Nowakowski.

Kiedy ustawiłam grzejnik w mieszkaniu (taksówkarz jednak pomógł mi go wnieść), jeszcze się uśmiechałam na wspomnienie sprzedawcy. Ciekawe, czy był taki miły dla wszystkich turystek…
Reszta dnia upłynęła mi na zjeżdżaniu na nartach, podobnie jak następny dzień. Prawdziwa rozkosz, tym bardziej że nie było na stoku zbyt wielu narciarzy.
Za którymś razem mignął mi znajomy profil. Paweł z AGD!

Szykował się do zjazdu akurat wtedy, gdy moja ławeczka na wyciągu dojeżdżała do szczytu. Włożył gogle i poprawił rękawice, po czym przyjął narciarską postawę… Musiałam się na niego strasznie zapatrzeć, bo gdy nadeszła moja kolej do zeskoczenia z ławki, zamiast zsunąć się z niej błyskawicznie, jak to robiłam tysiące razy, zaplątałam się we własne narty i runęłam jak długa!
Rozległ się krzyk pozostałych narciarzy i faceta obsługującego wyciąg, ktoś chwycił mnie i przeniósł dalej poza zasięg ruchomych siedzisk. Zdezorientowana poczułam, że wypięła mi się jedna narta i chyba zjechała gdzieś ze stoku w kopiasty śnieg pokrywający boki trasy narciarskiej. Druga była ciągle przy bucie, a nienaturalnie wykręcona noga pulsowała narastającym bólem.
– Proszę się odsunąć – usłyszałam czyjś zdecydowany głos i po chwili nade mną pochylił się… Paweł.
– Myślałam, że pan już zjechał – wydukałam, a on powoli odpinał mi nartę, podtrzymując obolałą nogę.
– Nie zdążyłem przed pani efektownym fikołkiem – usmiechnął się.
– Taaak. Nie popisałam się, ale chyba nic mi nie jest – starałam się trzymać fason.
– To się dopiero okaże – stwierdził, odpinając mi but, a potem zdejmując skarpetkę.
– Niepotrzebne te wszystkie ceregiele, mogę jeździć! – protestowałam słabo.
Poruszył mogą stopą, syknęłam z bólu.
– Jak na mój gust, ma pani skręconą kostkę i nigdzie pani nie pojedzie, przynajmniej przez trzy tygodnie – zawyrokował.
– A pan co? Lekarz? – naburmuszyłam się.
– Ratownik górski – odparł. – Odwiozę panią do szpitala na prześwietlenie.
Był tak zdecydowany, że poddałam mu się bez oporów. Odszukał moją zgubioną nartę i zapakował mnie na kolejną ławeczkę zjeżdżającą w dół.
„I to by było tyle, jeśli chodzi o wakacje” – myślałam smętnie na szpitalnym korytarzu.
Diagnoza Pawła potwierdziła się. Noga była skręcona w kostce. Dostałam zalecenie, aby robić okłady i jej nie nadwyrężać.
– W takim razie nie pozostaje mi nic innego, tylko wrócić do domu – stwierdziłam.
– W takim stanie chce pani wyjechać z Bukowiny? Z walizką i nartami? – zdenerwował się mój wybawca.
– To jest wykonalne! – uparłam się. – Jeśli mi tylko pan pomoże wsiąść do pociągu, to na miejscu odbiorą mnie znajomi.
– Może i tak… – był wyraźnie zawiedziony. – Ale gdyby pani jednak została, to może mógłbym służyć swoim towarzystwem?
– No nie wiem… – zawahałam się.
Facet był naprawdę kusząco przystojny i miły. Ale w końcu ani trochę go nie znałam!  A po moich ostatnich doświadczeniach…
– Proszę się zastanowić, mamy jeszcze czas. Pociąg jest dopiero jutro – stwierdził.
Paweł (z którym jakoś tak naturalnie zaczęliśmy mówić sobie po imieniu) odtransportował mnie do mieszkania i dopiero upewniwszy się, że niczego mi nie brakuje, zostawił mnie samą. Ledwo zamknęły się za nim drzwi, zadzwoniłam do Natalki.
Po wielu słowach współczucia, jakimi mnie zasypała, przyznałam się jej w końcu do propozycji, którą otrzymałam.
– Co ty powiedziałaś, że jak on się nazywa? – zainteresowała się Natalka. – Paweł Nowakowski? Taki wysoki z niebieskimi oczami i orlim profilem? Taki, co wygląda jak model z włoskiego magazynu, tylko jeszcze fajniej, bo bardziej męsko?
– No… chyba tak. Pracuje jako sprzedawca w sklepie AGD.
– On nie jest sprzedawcą, tylko właścicielem całej sieci sklepów! A poza tym to ratownik górski, mistrz jazdy na nartach! I wiesz, co jeszcze? – na chwilę zawiesiła głos. – On jest wolny! Trzy lata temu jego żona uciekła z jakimś Niemcem i Paweł od tamtej pory
w ogóle nie zauważa kobiet. Aż trafiło na ciebie, szczęściaro! Co ja bym dała za jedno jego spojrzenie… Oczywiście mam Jacka, ale sama rozumiesz – rozmarzyła się Natalka.
– To znaczy, że twoim zdaniem powinnam zostać? – upewniłam się.
– Jeszcze się pytasz? Dobrej zabawy!
Następnego dnia Paweł odwiedził mnie tuż przed dziesiątą. Przyniósł świeże bułeczki i wielki kawał twarogu „prosto od chłopa”.

Kiedy powiedziałam mu, że mam zamiar zostać do końca urlopu, obdarzył mnie pięknym uśmiechem.
– Bardzo się cieszę, że podjęłaś taką decyzję – stwierdził, przyglądając mi się ciepło.
Kolejne dni upływały nam przyjemnie na wycieczkach po okolicy. Byłam wożona jak królowa samochodem i na sankach, które Paweł przytargał specjalnie dla mnie.
– Czuję się, jakbym miała pięć lat! – śmiałam się, sadowiąc się na nich po raz pierwszy.
– I na tyle mniej więcej wyglądasz w tej kolorowej czapce! – roześmiał się, opatulając mnie troskliwie kocem.
Kilka dni później mogłam już chodzić właściwie samodzielnie, choć oczywiście bardzo chętnie korzystałam z… silnego ramienia Pawła. Niebieskooki pojawiał się
u mnie codziennie, razem zjadaliśmy śniadanie, a potem, śmiejąc się i przekomarzając, obmyślaliśmy plan na resztę dnia.
– A sklep? – zaniepokoiłam się któregoś razu. – Od kiedy tu jestem, chyba w ogóle nie chodzisz do pracy…
– Na szczęście mam zaufanych pracowników – powiedział. – Poza tym pewna śliczna kuternoga o wiele bardziej mnie teraz potrzebuje niż jakiś tam sklep!
Jakby na potwierdzenie swoich słów pochylił się nade mną i pocałował. Najpierw w usta i policzki, potem w czoło i przymknięte z rozkoszy oczy, a potem zszedł niżej, do szyi i karku… Nawet nie poczułam, kompletnie oszołomiona, że zaczął mnie rozbierać, warstwa po warstwie, wyłuskując ze swetrów i podkoszulków. A potem uniósł lekko jak piórko, zabierając nie tylko do sypialni, lecz przede wszystkim w podróż do krainy rozkoszy.

Redakcja poleca

REKLAMA