„Siedzę w więzieniu za oszustwa, bo nie miałam na leczenie niepełnosprawnego syna. Mąż nie chce mieć nic wspólnego z kaleką”

Kobieta mająca problemy z rachunkami fot. Adobe Stock
Kiedy Jacuś przyszedł na świat i okazało się, że jest chory, mąż całkiem się od niego odciął. A ja musiałam skądś brać pieniądze. Zadziwiające, że bez względu na to, kogo w życiu spotkamy, i tak zawsze wybierzemy faceta, który nam przypomina naszego ojca. Najlepiej więc jest mieć fajnego tatę… Ja nie miałam.
/ 27.02.2021 10:35
Kobieta mająca problemy z rachunkami fot. Adobe Stock

Moją jedyną winą jest to, że nigdy nikogo nie poprosiłam o pomoc. Tak kiedyś powiedziała nasza więzienna pani psycholog i chyba miała rację – ja rzeczywiście nie umiem okazać słabości. Moja matka była silną, niezależną kobietą, sama wychowała mnie i brata, gdy ojciec odszedł do innej i zostawił ją z malutkimi dziećmi. Nigdy sobie ani nam nie pobłażała. Tyrała na dwóch etatach, żeby opłacić nasze dodatkowe zajęcia, kupić najpotrzebniejsze rzeczy do ubrania czy podręczniki.

Robiła dla nas wszystko

Zaciskała pasa, żebyśmy nie odstawali od rówieśników z pełnych rodzin, bo alimenty od ojca, o ile przychodziły, nie wystarczały, a ona była zbyt honorowa, żeby się o nie upominać. Wolała wziąć dodatkową pracę i sprzątać domy w weekendy, niż żebrać, chociaż w świetle prawa należały jej się całkiem spore kwoty, bo oboje z bratem byliśmy dosyć chorowici i połowę dzieciństwa spędziliśmy w różnych sanatoriach.

Mawiała: „Jeśli ja potrafię, to ty także”, i zamykała mi tym usta. Nie mogłam się poskarżyć na koleżanki w klasie, które mi dokuczały, na kapryśną katechetkę, smutek czy samotność. Bo na skromne ciuchy czy jedzenie nigdy się nie skarżyłam. Nie śmiałabym. W głębi duszy podziwiałam moją mamę, choć była surowa i wymagająca. Czułam, że poświęciła się dla nas. Nigdy nie wyszła powtórnie za mąż. Spodobała się pewnemu mechanikowi, ale odrzuciła jego zaloty, nie wierząc, że on może być dla nas dobrym ojcem.

Wolny czas, jeśli go miała, zawsze spędzała samotnie, i przez tę swoją samowystarczalność niechcący izolowała nas od ludzi. Nawet od najbliższej rodziny. Chyba wstydziła się swojego rozwodu. W sumie trzymałam się tylko ze starszym bratem. Przez całą podstawówkę byliśmy nierozłączni, w liceum tylko na chwilę nasze drogi się rozeszły, gdy oboje zostaliśmy skierowani do innych sanatoriów.

Tyle że ja wracałam z tych leczniczych wyjazdów co trzy miesiące, a Piotruś skończył tam całe technikum. Potem wyjechał na studia i ściągnął mnie do siebie. Wynajęliśmy dwa pokoje w mieszkaniu u pewnej starszej pani. Żyliśmy na uboczu, poza studenckim światem. Studia medyczne są wymagające, więc brat dużo się uczył, a ja po powrocie z uczelni ekonomicznej dorabiałam jako kelnerka. Do domu wracałam późno, zbyt zmęczona, aby z kimkolwiek umówić się jeszcze na piwo.

Brat jest homoseksualistą, ale tylko ja wiem o jego skłonnościach. Matce nigdy nie wyznał prawdy. Nawet kiedy umierała, powstrzymał się od szczerości.
– Niech nie cierpi – powiedział mi później, mimo że wiedziałam, jak dużo go kosztuje okłamywanie rodzicielki. Powiedział jej tylko, że się zakochał w pewnej uczciwej dziewczynie, co nie do końca było prawdą, bo chodziło o chłopaka. Ucieszyła się, więc nawet ja nie śmiałam wyznać jej prawdy.

Po pogrzebie mamy musiałam się jednak wyspowiadać, żeby zrzucić z siebie ciężar tego kłamstwa. Później także wielokrotnie się spowiadałam. Nie mogłam wytrzymać życia, jakie prowadziłam; narastającej sieci kłamstw, którymi się oplotłam. Kiedy mama odeszła, postanowiliśmy sprzedać mieszkanie i kupić mniejsze, w mieście, w którym studiowaliśmy. W rodzinnych stronach już nic nas nie trzymało.

Zaczęliśmy nowe życie

Piotrek rozpoczął staż w szpitalu i specjalizację, ja skończyłam ekonomię i znalazłam pracę w banku. To właśnie w tamtym okresie poznałam Jurka. To ciekawe, że mimo wszelkich starań zawsze wybierzemy faceta podobnego do naszego ojca. Jeśli ma się fajnego tatę, to nawet dobrze, ale w moim wypadku... Nie od razu to zobaczyłam. Dopiero po narodzinach synka przypomniałam sobie obraźliwe słowa babci i ciotek, jakimi określały w przeszłości mojego tatę, bo mama nigdy o nim nie wspominała.

Teraz, kiedy tak sobie o nas myślę – a myślę często, bo niewiele mam zajęć w więzieniu – to uważam, że w ramiona Jurka pchnęła mnie samotność. Może też trochę desperacja oraz brak obycia z mężczyznami. Jurek był moim pierwszym chłopakiem, mimo że kiedy go poznałam, miałam już 26 lat. Szara myszka, zahukana mimo studiów i całkiem niezłej posady, dobrze rokującej na przyszłość. Od razu mnie zdobył. Przez sam fakt, że zwrócił na mnie uwagę. Nie umiałam rozmawiać z chłopakami, flirtować i pleść o błahostkach. Tak się stresowałam obecnością płci przeciwnej, że zaczynałam dyskutować na poważne tematy, czym chyba ich przerażałam, więc czmychali, byle dalej ode mnie.

Tylko Jurek za nic miał mój strach. Pewny siebie, przebojowy i leniwy – co zrozumiałam o wiele za późno – dostrzegł we mnie idealną kandydatkę na żonę. Oddaną, uczciwą i pracowitą, a przy tym na tyle naiwną i niepewną siebie, że mógł ze mną robić, co zechce. Opowiedzieć mi największa bzdurę, którą i tak kupiłabym bez zastrzeżeń.

Piotr przejrzał go od razu, uprzedzał, że to pasożyt, ale byłam zbyt zakochana, żeby słuchać jego ostrzeżeń. Nigdy wcześniej nie przeżyłam czegoś podobnego, więc uległam Jurkowi. Jakiś miesiąc po zawarciu tej znajomości nie byłam już dziewicą, a po kolejnych dwóch zorientowałam się, że jestem w ciąży.

Na wieść o dziecku Jurek padł przede mną na kolana i mi się oświadczył. Natomiast wkurzony moją nieostrożnością brat mógł już tylko zaproponować szybką sprzedaż naszego mieszkania i sprawiedliwy podział zysków. Dzięki pracy w banku dostałam kredyt na preferencyjnych warunkach i dołożyłam z niego pieniądze do swojej części spadku, żeby kupić dla nas całkiem spore, dwupokojowe mieszkanko z balkonem.

To ja go utrzymywałam

Jurek nie był zadowolony, że nie stać nas na większe lokum ani na wystawne wesele, a jedynie przyjęcie opłacone przez jego rodziców. Nieba bym mu przychyliła, jednak miałam taką pensję, jaką miałam, a on, pracując dorywczo u prywaciarzy, nie zarabiał regularnie, jeśli w ogóle. Tak naprawdę to nie wiedziałam, na czym polega życie w rodzinie ani rola mężczyzny. Starałam się być dobrą żoną, ale źle znosiłam ciążę, a Jurek źle znosił mój stan.

Drażniło go, że ciągle jestem osłabiona i wymiotuję, a wieczorami nie mam już na nic ochoty. Niby spełniał moje zachcianki i biegał do sklepu po kiszone ogórki albo lody, ale potrafił też zostawić mnie samą i zniknąć na dwa, trzy dni, bo – jak twierdził – zasiedział się u kolegów. Moja mama mawiała, że mężczyźni to wieczni chłopcy, więc cierpliwie czekałam, aż Jurek dorośnie. „Może narodziny synka go odmienią?” – łudziłam się. Ale nim nastąpił ten moment, Jurek pokłócił się z moim bratem i zakazał mi brać go na ojca chrzestnego naszego dziecka. Prosiłam, błagałam, lecz pozostał nieprzejednany.

Dopiero tutaj, w więzieniu, dowiedziałam się od Piotra, że poszło wtedy o pieniądze. Jurek stwierdził, że Piotr powinien nam pomóc, bo sam i tak nigdy nie będzie miał dzieci i nikomu nie przekaże swoich genów, a my we troje nie powinniśmy się gnieździć w takim malutkim dwupokojowym mieszkaniu. Nigdy nie ośmieliłabym się żądać od Piotra czegoś podobnego, nie uważałam także, aby żyło nam się źle, ale Jurek był innego zdania. Słysząc odmowę, postanowił zemścić się i odsunąć Piotra od rodziny.
– Nie będzie mi uczył syna ciotowatych nawyków! – wrzeszczał. – A jak zacznie fikać, to doniosę o upodobaniach pana doktora do dyrekcji jego szpitala i skończy się cieplutka posadka!
– Jak możesz? Przecież Piotr nic złego ci nie zrobił! Nie wolno ci niszczyć mu życia! – nieudolnie broniłam brata.
– Zrobię, co zechcę – warknął, patrząc na mnie tak, że aż się skuliłam ze strachu.

No i mój brat nie został ojcem chrzestnym. Nie powiedziałam mu, co tak naprawdę było powodem tej decyzji. Wiedziałam, że brat ma do mnie żal. Oprócz mnie i mojego dziecka nie miał właściwie nikogo. Mężczyźni w jego życiu ciągle się zmieniali. Miałam wrażenie, że go wykorzystują, więc to my byliśmy jego najbliższymi. Niestety, zawiedliśmy go. Ciążę przenosiłam o tydzień i sama pojechałam do szpitala, bo Jurek akurat bawił u rodziców na Mazurach. W końcu stawił się po kilku godzinach, w doskonałym alkoholowym humorze, za co został wyproszony z sali przez personel. Rodziłam więc sama, a po korytarzu krążył mój coraz bardziej znudzony samiec alfa.

Problemy pojawiły się bardzo szybko

Siedem godzin później, gdy Jurek już nieco doszedł do siebie, urodziłam Jacusia. Dostał zaledwie cztery punkty w skali Apgar. Przez całą ciążę nic nie wzbudziło podejrzeń lekarza, nie skierował mnie na żadne dodatkowe badania, a USG pokazywało zwyczajnie rozwijający się płód.

Dopiero po narodzinach okazało się, że Jacuś cierpi na wodogłowie, rozszczep podniebienia i refluks żołądkowy, ma zrośnięte paluszki u rączek i nóżek, jedna z jego nerek się nie wykształciła, a serduszko nie pompowało odpowiednio krwi. Dlatego już po kilku dniach życia został przetransportowany do specjalistycznego szpitala i przeszedł pierwszą z wielu operacji.

Na widok chorego syna Jurek zaniemówił. Tylko spojrzał na mnie wzrokiem pełnym wyrzutu i wyszedł z sali. Dzwoniłam do niego, żeby pomógł mi wrócić do domu, ale nie dobierał moich telefonów, nie odpisywał na moje esemesy. Poprosiłam, więc Piotra. Stawił się od razu. Pobiegł po dziecko i zawiózł mnie do domu.
– Jesteś pewna, że chcesz tam wracać? Nie musisz. Możesz zatrzymać się u mnie – zaproponował Piotr, lecz odmówiłam.

W mieszkaniu nie było nikogo. Jurek pojechał wypłakać się do rodziców. Wrócił po kilku dniach. Trzeźwy i przybity. Od początku ustalił się między nami podział ról: on nie interesuje się chorym synem, ale i nie zadręcza mnie wyrzutami sumienia. Żyje obok mnie, zawozi mnie do pracy, czasem odbiera, pomaga w domu i przy zakupach, czasem ze mną sypia, jednak synka omija z daleka. Nigdy nie wymówił nawet jego imienia.
– Czy on mógłby przestać płakać? – pytał mnie, kiedy Jacuś zmagał się z bolesnymi kolkami i bólami brzuszka.
– To twój syn – powtarzałam.
– Wcale nie jestem tego taki pewny – odpowiadał i znikał w drugim pokoju.

To na mnie spadła rehabilitacja Jacka, wizyty u lekarzy, szukanie szpitali, a zwłaszcza pieniędzy na drogie zabiegi i dodatkowe ćwiczenia czy turnusy rehabilitacyjne, które miały pomóc dziecku. Jurek się wyłączył. Zostawiał mi półtora tysiąca i czuł się rozliczony. Nie pytał, skąd mam dodatkowe fundusze, a ja nie prosiłam. Dlaczego? Nie wiem. Do głowy mi nie przyszło, że mogę walczyć o swoje. Piotra też o nic nie prosiłam, choć powoli zaczynał zarabiać coraz więcej.

Czasem dał mi tysiąc lub więcej na leczenie syna, ale to była kropla w morzu potrzeb.
– Mów, w czym mam ci pomóc – prosił, a ja zawsze odmawiałam. Zapętliłam się. Po czterech latach nie miałam już sił. Nie wiedziałam, skąd brać pieniądze. Zapisałam się do jakiejś fundacji, ale i tak na niewiele to starczało.
– Wiesz, wszyscy kombinują – usłyszałam kiedyś od koleżanki w pracy.
– Ja nie – odparłam i aż mnie samą zaskoczył smutek we własnym głosie. – No i dlatego ledwie wiążesz koniec z końcem! – parsknęła koleżanka.

Musiałam skądś brać pieniądze

Zastanawiając się nad tym, w nocy nie mogłam spać. Rano już wiedziałam, jak się kombinuje – i tak się zaczęło. Fałszowałam kredyty, przyznając je osobom, które nie powinny ich dostać. Wystawiałam na lewo karty kredytowe i z tego dostawałam procent od klientów. Wreszcie przestałam się bać, że zabraknie mi do pierwszego. Miałam na domową rehabilitację syna i turnusy specjalistyczne. Starczało nawet na lepsze jedzenie i urlop rodzinny w dobrym ośrodku wczasowym nad morzem lub w górach.

Jurek nigdy nie pytał, skąd mam pieniądze, ale korzystał z przyjemnością. Zaczął nawet lepiej się do mnie odnosić. Choć Jacka nadal nie zauważał, nieśmiało mówił o kolejnym dziecku, a ja cieszyłam się, że znowu jesteśmy rodziną. Może nie modelową, bo mój maż nadal co jakiś czas i balował na mieście, niewiele mówił o sobie i nie pomagał przy synu – jednak i tak spokój zagościł pod naszym dachem.

Długo się oszukiwałam. Nawet kiedy zaczęłam dostawać pisma z sądu, to przez kilka miesięcy udawało mi się je przechwytywać i wyrzucać do kosza. Co tydzień biegałam do spowiedzi, przepraszałam Boga, że taka jestem. A jednocześnie nie chciałam cofnąć się z tej drogi. Jacuś zaczął robić postępy i to jeszcze bardziej mnie mobilizowało. Ale przyszedł dzień, gdy zapukali do mnie policjanci.

Na twarzy Jurka wyczytałam najpierw zaskoczenie, a potem ulgę, gdy usłyszał, że przyjechali po mnie. Potem często zastanawiałam się, czy miał coś na sumieniu, że tak się przestraszył. Pół roku później usłyszałam wyrok: pięć lat więzienia bez zawieszenia.
– A kto zajmie się Jacusiem? – zapytałam panią sędzię przerażona. Odpowiedziała, że mąż.

Rozpłakałam się, bo wiedziałam, jak wygląda sytuacja. Mija rok, jak siedzę. Myślałam, że jest gorzej, lecz takich jak ja, przestępczyń gospodarczych, jest tutaj cała masa. Jurek nie odwiedził mnie ani razu; ponoć ochoczo przystał na propozycję, by synek trafił do Piotra. Teraz żyje jak kawaler, ma całe mieszkanie dla siebie i święty spokój. Otworzyłam się przed ludźmi. Nauczyłam się mówić o tym, co czuję, i zrozumiałam, jaką fikcją było moje małżeństwo. Mimo to tęsknię za Jurkiem. To jedyny mężczyzna, który zwrócił na mnie uwagę. 

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Już przed ślubem prowadziłem podwójne życie. Moje kochanki to głównie mężatki
Uciekłam od męża alkoholika do swojej pierwszej miłości. To był błąd...
Gdy straciłem pracę, zostałem kurą domową. To wstyd, ale odpowiada mi ta rola

Redakcja poleca

REKLAMA