Moja mama jest zbieraczką Kiedy pierwszy raz nazwałam ją w ten sposób, moja przyjaciółka Michalina natychmiast mnie poprawiła: – Chciałaś chyba powiedzieć – „kolekcjonerką”! Nie, nie jest kolekcjonerką, tylko zbieraczką. I chociaż podobno każde hobby jest cenne i należy je wspierać, akurat w tym wypadku nie mam zamiaru.
Sama nie wiem, kiedy się to wszystko zaczęło. Myślę, że dawno. Mama zawsze była dziwna. Nie umiała stworzyć rodziny, choć na swój sposób się starała. Mój tata ją zostawił. Jakiś czas później poznała mojego przyszłego ojczyma. Z nim ma syna, Zbyszka. Drugi mąż też z nią długo nie wytrzymał. Po trzech latach związku i on odszedł w siną dal. Nie pamiętam, żeby szczególnie przeżywała te rozstania. Mama po prostu ma kłopoty z emocjami. Nie potrafi ich okazywać. Pewnie dlatego nie umiała dać mnie i mojemu bratu miłości. I niestety, nie nauczyła nas, jak ważna jest rodzina.
Żyła w swoim świecie
Spędzaliśmy większość czasu z dala od siebie. Mama w swoim świecie, w pracy albo buszując po bazarkach, które uwielbiała. Ja i Zbyszek w każdy weekend jeździliśmy do naszych ojców. Lubiłam przebywać z tatą. Tam było jakoś normalnie. Zbyszek też wolał spędzać czas u swojego, bo gdy tylko miał wolną chwilę, zaraz do niego uciekał. Mamie chyba było wszystko jedno, co robimy i gdzie jesteśmy.
Dbała o nas, robiła obiady, pytała, co w szkole, ale zawsze sprawiała wrażenie, jakby to jej nie obchodziło. Jakby myślami i tak krążyła gdzie indziej. Dziwne to było, ale wtedy się nad tym specjalnie nie zastanawiałam. Nikt mnie nie bił, miałam co jeść, a w dodatku robiłam, co chciałam – czy nastolatka może pragnąć czegoś więcej? Dzisiaj myślę, że mama już wtedy miała jakieś kłopoty psychiczne, że jej zachowanie musiało być efektem choroby. Może gdybym nadal z nią mieszkała, zauważyłam narastający problem. Ale ja wyjechałam na studia do innego miasta, tam poznałam swojego przyszłego męża i zamieszkałam z nim.
Z mamą i bratem kontaktowałam się rzadko, a przyjeżdżałam jeszcze rzadziej. Nigdy nie łączyły nas silne więzy, a gdy wyjechałam, rozluźniły się jeszcze bardziej. Tak naprawdę o tym, że z mamą jest gorzej i że potrzebuje pomocy, dowiedziałam się od jej sąsiadki. Zostawiłam jej swój numer telefonu na wszelki wypadek.
– Dzień dobry, pani Mirko, tu Kowalska, sąsiadka – zadzwoniła pewnego dnia, a mnie wprost serce zamarło; musiało się coś wydarzyć! – Dzwonię w sprawie mamy. Chyba dobrze by było, żeby pani do niej przyjechała…
– Co się stało, chora jest? – krzyknęłam do słuchawki. – Miała jakiś wypadek?
– Nie, nie, nie wypadek – uspokoiła mnie Kowalska. – Ale coś się z nią dzieje. Wie pani, ona jest taka… zaniedbana. No, brudna po prostu. A u niej w mieszkaniu ostatnio strasznie śmierdzi.
– Czym śmierdzi? – zdziwiłam się.
– Nie wiem. Śmieciami? – westchnęła. – Wie pani, ja próbowałam z nią rozmawiać, zresztą nie tylko ja, bo to faktycznie czasem nawet na klatce czuć. Ale ona mówi, że to jej dom. No i te koty!
– Mama ma koty? – zdziwiłam się jeszcze bardziej, bo ona przecież nigdy nie wykazywała szczególnej miłości do zwierząt. – No dobrze, to ja jakoś spróbuję przyjechać. Może w weekend mi się uda.
Zadzwoniłam od razu do Zbyszka. W końcu mieszka w pobliżu mamy – mógłby się choć trochę zainteresować!
– Nic o tym nie wiem – stwierdził beztrosko, gdy opowiedziałam mu o telefonie od Kowalskiej. – Do mnie nikt nie dzwonił. A z mamą widziałem się… No tak, z pół roku temu, na mieście ją spotkałem. Wyglądała normalnie... Chyba. Wymusiłam na nim, żeby pojawił się tam razem ze mną w sobotę.
To było jak koszmar!
Faktycznie, już na klatce czuć było jakiś nieprzyjemny zapaszek. Może nie silny, ale jednak. A gdy mama otworzyła drzwi, fetor buchnął ze zdwojoną siłą. Zapach kotów i czegoś jeszcze. Śmieci? Jednak tak naprawdę przeraziłam się dopiero wtedy, gdy weszłam.
Mama zawsze miała tendencje do kupowania różnych bibelotów. Co chwila przynosiła z bazarku coś, co nikomu nie było potrzebne. Pamiętam, że nasze mieszkanie zawsze było zawalone pudełkami, figurkami. Ale teraz to nie były drobiazgi z bazarku. To był istny śmietnik!
– Mamo, co się dzieje? – zapytałam, patrząc na nią z przerażeniem. Rzeczywiście była brudna i – co tu dużo mówić – zwyczajnie śmierdziała.
– A co się ma dziać? Wszystko w porządku, chwała Bogu – odparła radośnie. – Zaraz zrobię wam obiad. Na samą myśl, że miałabym tu cokolwiek zjeść, zrobiło mi się niedobrze.
– Mamo, nie żaden obiad, tylko trzeba najpierw to wszystko posprzątać – Zbyszek podszedł do problemu racjonalnie. – Sąsiedzi się na mamę skarżą.
– A co im do mnie? – mama podniosła głos. – Czy ja komu przeszkadzam?
– Tu trzeba sprzątnąć! – powtórzył. – Połowa rzeczy jest do wyrzucenia!
– Ale to wszystko potrzebne! – zdenerwowała się. – Ja nic nie dam wyrzucić!
Uznałam, że trzeba zadziałać podstępem. W przeciwnym wypadku nasza rodzicielka niczego nie pozwoli tknąć. – Może zacznijmy od tego, mamo, że pomogę ci się wykąpać, dobrze? – zdecydowałam, mrugając do Zbyszka.
– A po co? Ja się kąpałam!
– Miesiąc temu?! – nie wytrzymałam.
– A co za różnica? – prychnęła mama. – Zresztą i tak wanna jest zajęta. Poszłam do łazienki. Cała była zawalona ciuchami. Sądząc z ich wyglądu i zapachu, wyciągniętymi ze śmietnika. Najpierw pogoniłam Zbyszka do sklepu po gumowe rękawice i worki. Potem zgarnęłam te wszystkie szmaty i upchnęłam je w worach. Mama lamentowała:
– Dziecko, to dobre jeszcze!
– Tak, tak… tylko upiorę – uspokajałam ją, jednocześnie dając znaki Zbyszkowi, że ma to wywalić do śmietnika. – A na razie ty się wykąpiesz, a ja zrobię herbaty.
Wyszorowałam wannę, napuściłam do niej wody i zmusiłam mamę, żeby się umyła. W kuchni wygrzebałam z szafek szklanki, domyłam je (podobnie jak czajnik) i wstawiłam wodę. Gdy mama siedziała w łazience, przejrzałam jej szafę. Tu, na szczęście, były czyste ciuchy. Niektóre, mam wrażenie, nieużywane. Już niemodne, ale przynajmniej nie śmierdziały!
Zbyszek w tym czasie pakował do worów puste kartony, opakowania, szmaty, resztki jedzenia, pudełka po pizzy… Boże, mama zbierała wszystko! Kiedy wyszła w końcu z łazienki, mieszkanie było już częściowo opróżnione. Wcale jej się to nie spodobało, o nie!
– Ograbiliście mnie! – krzyczała. – To są moje skarby! Wyrzucacie moje życie!
– Mamo, uspokój się i usiądź – powiedziałam, podsuwając jej krzesło, które na szczęście zdążyłam wyczyścić. Ku mojemu zdziwieniu – usiadła. – Nie możesz tak żyć – tłumaczyłam. – Tu naprawdę śmierdziało. Wszystko, co wyrzucamy, to są zwyczajne śmieci, opakowania po jedzeniu. Po co ci to?
– Wszystko się przyda, jak przyjdą ciężkie czasy. Pamiętam, co było za komuny!
– Pudełka po pizzy? – westchnęłam. – I te koty… Musisz po nich sprzątać.
– A bo to cholery jedne – mama machnęła ręką. – Znalazłam zabiedzone na śmietniku, to wzięłam. Ale one brudzą.
– To może oddać? – spytałam.
– A gdzie? Na dwór nie wyrzucę, bo przylezą znowu…
No tak, jeśli chodzi o sposób wyrażania emocji, mama w ogóle się nie zmieniła! Uznałam, że co do kotów –popytam znajomych. Tymczasem Zbyszek zdążył w tym czasie wyrzucić, co mógł. Przy większości rzeczy jednak mama urządzała sceny rozpaczy. Wiedziałam, że nie ma wyjścia – trzeba ją zabrać do lekarza.
– Ja zdrowa jestem! – zaprotestowała. – Do żadnego konowała nie pójdę! Poddaliśmy się.
Nie wiem, jak ją ratować
Poszłam do Kowalskiej, wyjaśniłam sytuację. Prosiłam, żeby była wyrozumiała i to samo powiedziała innym sąsiadom. No i żeby dzwoniła w razie czego. Ustaliłam ze Zbyszkiem, że od czasu do czasu wpadnie do mamy. A mnie udało się znaleźć chętnych na koty. Kowalska zadzwoniła po trzech miesiącach. Podobno u mamy była już administracja, kazali posprzątać. Ale sami bez pozwolenia nie mają prawa wejść do mieszkania, więc zmusić jej nie mogli.
A Zbyszek? Twierdzi, że mama nie pozwala sobie pomóc. Wierzę mu, lecz jestem też trochę zła – mieszka blisko i ma większe możliwości działania niż ja! Nie wiem, co robić. Podobno do mamy ma też przyjechać sanepid. Oni mogą wejść do mieszkania, wiec jest szansa, że uda im się coś zdziałać. Jednak mnie nawet nie tyle chodzi o śmieci, co o mamę.
Jak ją zmusić do wizyty u lekarza? Psychiatra, do którego poszłam szukać pomocy, powiedział, że można kogoś zmusić do leczenia, jeżeli stwarza zagrożenie dla innych. Czy mama stwarza? Usłyszałam też, że jeżeli sanepid zgłosi sprawę do MOPS-u, to oni mają prawo złożyć wniosek do sądu o przymusowe leczenie. To mnie nie pocieszyło. Jeżeli nic nie wymyślę, to sprawa mamy trafi do sądu! Co robić?
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Już przed ślubem prowadziłem podwójne życie. Moje kochanki to głównie mężatki
Uciekłam od męża alkoholika do swojej pierwszej miłości. To był błąd...
Gdy straciłem pracę, zostałem kurą domową. To wstyd, ale odpowiada mi ta rola