„Sąsiad czepiał się wszystkiego, więc bałam się włączać pralkę. Zmiękł na widok nóg mojej matki”

wkurzony facet fot. Getty Images, Steve Prezant
„Czasem zupełnie nie rozumiałam własnej matki! Nie dość, że już pierwszego dnia brata się z moim wiecznie zrzędzącym sąsiadem, to jeszcze uważa go za zupełnie sympatycznego człowieka”.
/ 19.09.2023 08:45
wkurzony facet fot. Getty Images, Steve Prezant

Miałam tak serdecznie dosyć wiecznie zrzędzącego  sąsiada, który mieszkał pode mną, że myślałam już o tym, żeby się wyprowadzić. Sytuację uratowała moja mama. Skąd ta zmiana? On chyba faktycznie nie był zły z natury, tylko bardzo samotny.

Czepiał się o wszystko

– Wie pani, która jest godzina? – sąsiad z parteru spojrzał na mnie groźnie przez szparę w swoich uchylonych drzwiach.

Doskonale wiedziałam, że jest kilka minut po dwudziestej drugiej, ale żeby zyskać na czasie, spojrzałam na zegarek.

– Przepraszam – powiedziałam ugodowo i już chciałam wejść na górę, kiedy dodał, że regularnie zakłócam ciszę nocną, a on nie ma zamiaru tego tolerować. Żeby dać upust swojej złości, trzasnął drzwiami tak, że aż zatrzęsły się w futrynach.

– Zrzęda – mruknęłam pod nosem i, stąpając na palcach, weszłam na swoje piętro. Nie miałam nastroju na kolejną kłótnię z nim.

Odkąd wprowadziłam się na Poziomkową, ciągle miał do mnie o coś pretensje. Zimą narzekał, że nie odśnieżam chodniczka przylegającego do naszej kamienicy i straszył, że jak ktoś w końcu złamie sobie nogę na oblodzonej powierzchni, straż miejska wlepi mi mandat. Latem – utyskiwał, że nie koszę trawnika. Starałam się ze wszystkich sił wywiązywać ze swoich obowiązków, ale nawet wtedy, kiedy zgodnie z ustaleniami odśnieżałam i kosiłam, kiedy przypadała moja kolej, miał setkę innych zarzutów.

– Mam prośbę, żeby nie słuchała pani tak głośno muzyki – mówił, choć radio włączałam tylko w ciągu dnia i to nigdy na cały regulator.

– Coś się chyba dzieje z pani pralką, bo kiedy pani pierze, rumor jest na cały dom – narzekał innym razem.

Chyba nie lubił mojego kota, bo ilekroć wracałam z pracy, z niby zatroskaną miną zwracał mi uwagę, że mój Mruczek nie może przez tyle godzin biegać samopas po ogródku, bo pewnie mu zimno albo jest głodny. Na nic zdawały się tłumaczenia, że to kot dachowiec, którego nie jestem w stanie na cały dzień zamknąć w czterech ścianach mieszkania, bo biega wtedy jak oszalały i drapie wszystko, co stanie mu na drodze.

– Poza tym w ogródku ma zawsze miskę z jedzeniem i wodą – tłumaczyłam.

Ale sąsiad jakby był głuchy. Nic do niego nie trafiało.

Denerwowało go, że ktoś mnie odwiedza

Najbardziej jednak irytował się, gdy miałam gości. Zawsze wyczekiwał, kiedy wyjdą, a wtedy stawał przed moimi drzwiami i wygłaszał litanię na temat tego, jak głośno się zachowywaliśmy.

– Po prostu go ignoruj – radziły koleżanki z biura, którym nieraz żaliłam się na dokuczliwego sąsiada.

Ignorować? Tylko jak, skoro starszy pan nigdy nie pozwalał mi o sobie zapomnieć. Wystarczyło, że tak jak dzisiaj wróciłam trochę później do domu i może ciut za głośno zamknęłam drzwi od klatki schodowej, a już straszył mnie swoją groźną miną.

– Mam tego dość – powiedziałam pewnego razu mamie i nawet przyznałam, że od pewnego czasu zupełnie poważnie myślę o zmianie adresu.

– Nie żartuj, masz ładne mieszkanie i blisko do pracy – tłumaczyła mama i radziła, żeby jakoś obłaskawić sąsiada.

– Upiecz mu dobre ciasto albo pomóż w sprawunkach, pewnie od razu się uśmiechnie – wymyśliła i dodała, że może wcale nie jest zły z natury, tylko smutny albo samotny i stąd ta jego uszczypliwość.

Taka właśnie jest moja mama. Nigdy nikomu nie przypisywała złych cech i każdego starała się zrozumieć. Ja chyba nie odziedziczyłam po niej genu tolerancji, bo z sąsiadem z parteru nie potrafiłam znaleźć wspólnego języka. Działał na mnie jak płachta na byka.

Pewnego razu mama zadzwoniła i zakomunikowała, że przyjedzie do mnie na parę dni, bo ma umówioną w K. wizytę u kardiologa.

– Nie ma dobrego lekarza gdzieś bliżej S.? – zapytałam.

– Może i jest, ale potrzebuję paru dni oddechu – powiedziała wprost.

Doskonale ją rozumiałam. Mama, odkąd przeszła na emeryturę, mieszka w górach, gdzie pomaga mojej młodszej siostrze przy jej bliźniakach. A te maluchy potrafią nieźle dać w kość. Najwidoczniej mama była już nimi zmęczona.

Powiedziałam, by na niego uważała

Cieszyłam się, że przyjedzie, ale trochę się obawiałam, że ta wizyta stanie się kolejnym pretekstem do awantury z sąsiadem z parteru. „Pewnie będzie miał milion różnych pretensji” – prorokowałam w myślach pełna najgorszych przeczuć. Mama przyjechała, tak jak obiecała, wieczornym pociągiem. Rano, zanim wyszłam do pracy, ostrzegłam ją przed złośliwym sąsiadem.

– Lepiej w ogóle z nim nie rozmawiaj – pouczyłam ją, bo byłam zdania, że nic dobrego nie wyniknie z takiej ewentualnej pogawędki.

Jednak ledwie weszłam do biura, rozległ się dźwięk mojej komórki, a na wyświetlaczu pojawił numer telefonu… sąsiada! „Zaczęło się” – pomyślałam zdenerwowana. „Pewnie mama za głośno włączyła telewizor albo w obcasach chodzi po panelach”.

– Słucham? – odebrałam niepewnym głosem.

Pani mama miała wypadek – zakomunikował sąsiad, a mnie wyobraźnia podsunęła najgorsze scenariusze.

– Jaki wypadek? – wyjąkałam przestraszona nie na żarty.

– Poślizgnęła się na mokrych od deszczu schodkach wejściowych i chyba zwichnęła kostkę.

Odetchnęłam z ulgą, bo bałam się, że doszło do jakiejś tragedii. Zwichnięta kostka to nie koniec świata, ale... trzeba było zawieźć mamę do lekarza.

– Zwolnię się z pracy i zaraz przyjadę do domu – powiedziałam i już chciałam odłożyć słuchawkę, kiedy sąsiad powiedział, ze to zupełnie niepotrzebne, bo sam podjedzie z mamą na pogotowie.

Nie wierzyłam własnym uszom. Ale po sekundzie w telefonie odezwała się mama i uspokoiła, że wszystko z nią w porządku, z nogą nie jest tak źle, ale rzeczywiście skorzysta z uprzejmości sąsiada, który obiecał zawieźć ją do lekarza, żeby zrobić prześwietlenie.

– Nie martw się, jak wrócisz, wszystko ci opowiem – powiedziała uspokajająco.

Samotny wybawca mojej matki

Kiedy po południu usiadłam przed nią na kanapie, dowiedziałam się, że wyszła, żeby dosypać do miski Mruczka suchej karmy i zwyczajnie nie zauważyła, że schodki wejściowe są mokre.

– Na szczęście akurat Piotr wracał z kiosku. Pomógł mi się podnieść i szybko zadzwonił do ciebie – oznajmiła.

– Piotr? – zapytałam zdziwiona.

No tak ma na imię twój sąsiad z parteru – powiedziała, lekko się uśmiechając.

– Jesteście na ty? – nie kryłam zaskoczenia.

– Siedzieliśmy chwilę w tej poczekalni u lekarza, to mieliśmy okazję zamienić parę słów, a że jesteśmy niemal w tym samym wieku, zaproponowałam, żebyśmy mówili sobie po imieniu.

Czasem zupełnie nie rozumiałam własnej matki! Nie dość, że już pierwszego dnia brata się z moim wiecznie zrzędzącym sąsiadem, to jeszcze uważa go za zupełnie sympatycznego człowieka, czemu dała wyraz już chwilę potem:

– Jutro obiecał mi przynieść świeże bułeczki na śniadanie, bo z tą unieruchomioną nogą ciężko byłoby mi iść do sklepu – pochwaliła się, czym zupełnie zbiła mnie z tropu.

Mam dużą wyobraźnię, ale sąsiada z parteru, który robi dla kogoś coś miłego, jakoś nie mogłam sobie wyobrazić. Jednak z dnia na dzień przekonywałam się, że być może źle go oceniłam. Mama w jakiś niezwykły sposób spowodowała przemianę starego zrzędy w miłego starszego pana.

Kiedy wracałam z pracy, nieraz byłam świadkiem, jak rozmawiają wesoło, siedząc na ławce przed blokiem i grzejąc się w wiosennym słońcu. Albo jak wspólnie rozwiązują krzyżówki, albo opowiadają sobie coś, zaśmiewając się do łez. Sąsiad z parteru nawet towarzyszył mamie u kardiologa, bo jak powiedział, nie mógłby dopuścić, żeby kuśtykała tam sama o kulach.

Nie chciałam się wtrącać i wyjaśniać, że przecież obiecałam mamie wziąć dzień urlopu i zawieźć ją do specjalisty, skoro nowy znajomy bardzo jej przypadł do gustu i jest szczerze uradowana jego propozycją. On też patrzył na nią z zainteresowaniem, a odkąd ją poznał, ani razu nie zwrócił mi uwagi! Już nie miał pretensji o radio, pralkę czy Mruczka, który samopas biegał po naszym ogródku. Widać mama miała rację, kiedy mówiła, że nie jest zły z natury, tylko po prostu samotny.

Nie zdziwiłam się więc wcale, kiedy odjeżdżając, wyściskała go serdecznie i… zaprosiła do S.! Sąsiad z radością przyjął zaproszenie, a kiedy dzisiaj wróciłam z pracy, uchylił drzwi i powiedział wesoło, że już w najbliższy weekend jedzie w góry! Nigdy nie uwierzyłabym, że może się tak zmienić, ale faktycznie – stało się! Dzięki temu nie muszę już myśleć o przeprowadzce, co bardzo mnie cieszy.

Czytaj także:
„Grała na jego uczucia podając się za zaginioną córkę. Sąsiad był w stanie kupić jej dom i przepisać cały majątek”
„Myślałem, że to kochanek sąsiadki, tymczasem on przychodził do mojej żony. Miała przede mną sekret”
 „Przez sąsiada stracił żonę w ciąży, jego syn mścił się w kolejnym pokoleniu. Dla wnuczki wybaczył oprawcom”

Redakcja poleca

REKLAMA