Moje życie toczyło się tak zwyczajnie, że można powiedzieć, iż było nudnawe. Teraz sądzę, że to był właściwie spory plus. Niestety, pewnego dnia zostałam zwolniona z roboty. Miałam czterdzieści osiem lat i pracowałam jako urzędniczka w ratuszu, ale burmistrz postanowił ciąć koszty.
Byłam bezradna
Znalezienie następnego zatrudnienia okazało się niemożliwe. Moje fundusze topniały w oczach. Nie miałam nikogo bliskiego. Mój ślubny od pięciu lat opiekował się swoim nowym potomstwem u boku innej partnerki, a moja pełnoletnia już pociecha biła się o egzystencję w odległym mieście.
Na całe szczęście radziła sobie na tyle dobrze, że nie było potrzeby, abym przesyłała jej gotówkę na utrzymanie. Dzięki temu mogłam skupić się wyłącznie na własnych potrzebach.
Od czterech miesięcy pozostawałam bez pracy. Nagle coś przykuło moją uwagę w gazecie – mnóstwo ogłoszeń od firm, które proponowały usługi wróżbiarskie przez telefon. Wtedy przyszły mi na myśl słowa znajomej, która kiedyś wspominała, że naprawdę utalentowana wróżka to skarb, a te z najwyższej półki zarabiają wręcz fortunę. Inna z moich przyjaciółek, której pomogłam, gdy znalazła się w trudnym momencie życia, stwierdziła z przekonaniem, że powinnam zająć się zawodowo psychologią, bo to moje prawdziwe powołanie.
Uważam, że we wróżeniu tak naprawdę nie kryje się nic z nadprzyrodzonych mocy, a jest to po prostu zastosowanie zasad psychologii w praktyce, tyle że ubarwione magicznymi rekwizytami. Podsumowałam szybko wszystkie fakty w głowie…
To był dobry pomysł
Następne tygodnie upłynęły mi na poszerzaniu horyzontów i kompletowaniu niezbędnych akcesoriów. Zgłębiałam tajniki przepowiadania przyszłości z kryształowej kuli, wkuwałam znaczenie kart w perskiej kabale i tarocie. Zdobyłam podstawową wiedzę z zakresu odczytywania gwiazd, cyfr i linii papilarnych.
Zaopatrzyłam się w odpowiednie talie kart i szklaną kulę. Dopracowałam też taktykę wróżenia – kiedy zadawać pytania, o co pytać, jaką intonacją mówić i tak dalej. Gdy w końcu nabrałam pewności, że dam radę, zamieściłam w miejscowej gazecie anons: „Wróżka Margot zaprasza na seanse”.
W tamtej chwili zdałam sobie sprawę, że brakuje mi jeszcze czegoś, co powinna mieć każda szanująca się wróżka. Wsiadłam w samochód, podjechałam do najbliższego schroniska dla zwierząt i przygarnęłam uroczą czarną kicię. No i wreszcie byłam w pełni przygotowana!
Wiem, że sporo osób mogłoby pomyśleć że to zwykłe naciągactwo. No cóż, nie ja pierwsza i nie ostatnia. Nigdy nie miałam zamiaru wprowadzać kogokolwiek w błąd – klienci zwracali się do mnie z prośbą o wsparcie: jak postępować z niewiernym partnerem, nieposłuszną latoroślą czy brakiem pewności siebie w pracy zawodowej.
Chciałam być profesjonalna
Do swoich obowiązków podchodziłam z ogromną powagą – w końcu oddziaływałam na losy innych osób. W tej branży radziłam sobie na tyle dobrze, a moje wróżby, przepowiednie i sugestie okazywały się tak trafne, że już po roku zdobyłam uznanie w określonych środowiskach. Zaczęli przyjeżdżać do mnie klienci z odległych zakątków kraju. Interes kwitł w najlepsze, a ja miałam środki na godne życie.
Pewnego razu odwiedziła mnie w gabinecie Marlena, kobieta mniej więcej po trzydziestce. Była strasznie zdenerwowana i pobudzona. Od razu zwróciłam uwagę na dziwne zachowanie mojej kotki Kasandry. Zazwyczaj podczas wizyt klientów siedzi spokojnie na oparciu fotela i wpatruje się w płomień zapalonych świec.
Tym razem jednak jej sierść zjeżyła się na całym ciele, wygięła grzbiet w pałąk i głośno zasyczała. Po chwili spanikowana wybiegła z pokoju. Na ten widok przeszły mnie ciarki, a serce ścisnął nieprzyjemny chłód. Kobieta odwróciła głowę w stronę drzwi, w których zniknęła kotka, a następnie utkwiła wzrok we mnie.
– Wiele mi o pani opowiadano – rzekła kobieta. – I widzę, że faktycznie ma pani żywego kota.
Zapaliłam świeczkę w jasnym kolorze, przesunęłam nieco szklaną kulę na blacie nakrytym ciemnym, miękkim materiałem oraz karty do wróżenia.
– Jasne, że tak, to prawdziwy kot. Lubi pani koty? – zapytałam, choć byłam przekonana, że za nimi nie przepada; zwierzaki potrafią to wyczuć.
Uciekła od niej
– Mam dwa w domu. W ostatnim czasie zachowują się wobec mnie identycznie – westchnęła kobieta. – I właśnie dlatego tu jestem. Chodzi o to, że jakiś rok temu z mężem kupiliśmy domek za naprawdę okazyjną cenę. Może nawet zbyt okazyjną. Teraz wiemy, jaka była tego przyczyna. Wyremontowaliśmy go i jakieś trzy miesiące temu zamieszkaliśmy w nim. Ale wczoraj uciekłam do swojego dawnego mieszkania w bloku. Mój mąż został, ale wie pani, jacy potrafią być faceci. Twierdzi, że duchy nie istnieją.
– Duchy… – powtórzyłam w zamyśleniu.
Kobieta kiwnęła głową, potwierdzając.
– Kiedy zapada zmrok, słychać w naszym domu jakieś kroki, jakby ktoś się skradał. Zdarza się, że coś potrąca meble albo tłucze naczynia w kuchni – wyjaśniła ze zrezygnowaniem. – Na początku myśleliśmy, że to może wiatr albo kot nabroił. A najgorsze jest to, że odkąd tam zamieszkaliśmy, nic nam się nie układa, same problemy. Pani Margot, tylko pani może nam pomóc. O co w tym wszystkim chodzi?
Znalazłam się w patowej sytuacji. Tego typu kwestie były mi zupełnie nieznane, a poza tym nie dawałam wiary żadnym nadprzyrodzonym zjawiskom. Chcąc zyskać trochę czasu do namysłu, zdjęłam osłonkę z kuli wykonanej ze szkła, przysunęłam ją bliżej siebie, ustawiłam za nią płonącą świecę i wbiłam wzrok w kryształową powierzchnię. Moja klientka zamilkła jak zaklęta.
Co powinnam zrobić?
Może najlepiej będzie odesłać ją do kogoś, kto faktycznie zajmuje się takimi sprawami. Adres na pewno uda mi się wyszukać w sieci… Pogrążona w tych rozmyślaniach, nie odrywałam oczu od szklanej kuli, odczuwając – nie wiadomo dlaczego – narastający niepokój.
Podniosłam oczy znad kuli, zerknęłam na moją klientkę i wtedy ujrzałam coś, co wydawało mi się niemożliwe – jej aurę, energetyczną poświatę. Rzekomo, zdaniem „znawców tematu”, każda osoba ją posiada, a niektórzy są w stanie ją nawet zobaczyć. Mnie nigdy się to nie udawało, mimo prób. Tym razem – przeciwnie. Odcienie zieleni, żółci, przybrudzonego pomarańczu i coś mrocznego, co przeszywało warstwy aury, coś z wypustkami niczym pazury.
– Pani Margot! – wykrzyknęła.
Nareszcie zdołałam wyrwać się z tego dziwnego otępienia. Zlana potem, z walącym łomotem w piersi, wystraszona jak nigdy dotąd. Co to, u licha, miało być?! Przecież to niemożliwe, żeby coś takiego mogło się wydarzyć!
Gdy już opadły z nas emocje (futrzaka zostawiłam zamkniętego w pokoju), dogadałam się z Mariolą, że za dwa dni zjawię się u niej, by na własne oczy obejrzeć całą sytuację na miejscu.
Coś było nie tak
Tego dnia wydarzyło się coś bardziej istotnego niż cokolwiek innego: mimo że klientka już dawno opuściła salon, Kasandra wciąż chodziła najeżona i syczała ze złości. Na całe szczęście nie kierowała swojego gniewu w moją stronę. Jednak i ja czułam, że coś tu jest nie tak.
To coś powodowało, że w nocy dręczyły mnie koszmary, które zostawiały po sobie nieprzyjemne uczucie strachu. Pewnego razu, kiedy zasnęłam, nagle przeniosłam się w zupełnie inne miejsce niż mój pokój. Znalazłam się obok wierzby, panowała noc, a na niebie świecił księżyc w pełni. Po trawie wiły się smugi mgły. Wpatrywałam się w wierzbę, jej pień i korzenie. Mój wzrok przeniknął przez ziemię i dostrzegłam ukrytą w niej jakąś tajemniczą skrzynkę.
– Podpal to w cholerę! – Głos dobiegał spomiędzy szumiących liści wierzby. Podniosłam oczy i w pniu drzewa zobaczyłam niewyraźną postać. – Spal to wszystko na popiół!
Rzeczywiście, pomiędzy korzeniami wierzby rosnącej na działce mojej klientki, znajdowała się wiekowa, drewniana skrzynka wypełniona po brzegi niemieckimi banknotami z okresu II wojny światowej. Kilkanaście tysięcy w reichsmarkach. Wygrzebaliśmy zawartość i puściliśmy z dymem. Tak na wszelki wypadek odmówiliśmy paciorek w intencji spokoju duszy, która się tam błąkała.
No a ja? Przez jakiś czas miałam ochotę rzucić przepowiadanie przyszłości. Wyszło na to, że to zajęcie jest dość stresujące. Ale co tam. Chyba jednak wsiąkłam na dobre.
Renata, 50 lat
Czytaj także:
„Skoro mąż mnie zdradzał, to zemsta była usprawiedliwiona. Już żadnej małolacie nie przyszpanuje drogimi prezentami”
„Po 30 latach żona nagle przestała gotować, choć to jej obowiązek. Chodziłem głodny, a ona odpoczywała”
„W naszej firmie byliśmy jak rodzina. Ale gdy pojawiły się kłopoty, przyjaźń wyparowała, a zaczęły się podchody”