„Rozwiodłem się z żoną. Syn zapowiedział, że zostaje ze mną. Dał mi kredyt zaufania, a ja ciągle go zawodziłem”

mężczyzna załamany uzależnieniem od hazardu fot. Adobe Stock
„Moja firma cienko przędła, a ja przegrywałem spore sumy pieniędzy - w zdrapki, gry losowe, czasem na maszynach... Syn w końcu zapowiedział, że nie ma zamiaru pożyczać mi na czynsz i wysłał mnie na terapię.”
/ 29.03.2021 22:17
mężczyzna załamany uzależnieniem od hazardu fot. Adobe Stock

Zawsze ciężko pracowałem – od zlecenia do zlecenia, by moja mała firma architektoniczna utrzymała się na powierzchni, w duchu licząc na kontrakt stulecia i robotę życia, która mnie ustawi i napędzi roje klientów zwabionych reklamą szeptaną. Niestety, lata mijały, a moja łajba choć nie tonęła, to jednak jakoś nie chciała się zmienić w piękny żaglowiec. Co gorsza, w życiu prywatnym też mi się nie wiodło. Żona miała mnie za nieudacznika. W końcu rozwiodła się ze mną – dokładnie tak to należy ująć, bo niewiele miałem do gadania – i po rozwodzie moja motywacja spadła poniżej zera.

Jedyne, na co mogłem teraz liczyć, to łut szczęścia

Staranie się, ciężka praca, robienie dobrej miny do złej gry – dawało mizerne efekty. Więc po co walczyć, flaki sobie wypruwać? Lepiej zagrać i na chwilę zapomnieć, jakie to życie jest podłe i niesprawiedliwe. Bo jednym los daje w nadmiarze, a innym wciąż wszystkiego szczędzi. A nawet jak przegram, to co? Szansa na sukces i tak była niska, więc miałem idealne wytłumaczenie dla kolejnej porażki. To był mój sposób na stres i jedyna rozrywka.

Grałem w zdrapki, gry losowe, czasem w jednorękiego bandytę. Nic poważnego, nic na miarę milionów przepuszczonych w ruletkę czy black jacka. Ale wystarczająco, by widocznie uszczuplić domowy budżet. Dlatego też pewnego dnia mój syn wziął mnie na poważną rozmowę. Dotąd myślałem, że przywilej prawienia morałów przysługuje wyłącznie rodzicom. Ale Szymek już przy naszym rozwodzie wykazał się odpowiedzialnością i dorosłością, kiedy zapowiedział matce, że zostaje ze mną. Czemu?

Zabrzmi żałośnie, jednak mój nastoletni syn martwił się o swojego staruszka

Bał się, że jak zostanę zupełnie sam, porzucony i przez żonę, i przez syna, załamię się, może nawet coś sobie zrobię. Powinienem był poczuć satysfakcję, wzruszenie i wdzięczność z powodu jego wyboru i uporu, z jakim przy nim obstawał – bo moja żona oczywiście zrobiła aferę, nim ustąpiła. I czułem to wszystko, ale zarazem byłem zdołowany, ponieważ jego troska lepiej niż cokolwiek innego dowodziła, że jestem nieudacznikiem i beznadziejnym życiowym przypadkiem.

A teraz doczekałem się umoralniającej gadki od siedemnastolatka.

– Tato, uczę się, pracuję w weekendy, odkładam na studia i lekcje rysunku, ogólnie nie narzekam. Jestem młody, przystojny nawet, mam plan na życie, cała przyszłość przede mną. I lubię z tobą mieszkać, naprawdę, ale jak dojdziemy do momentu, w którym będę ci musiał pożyczać na czynsz, ostrzegam, wynoszę się do mamy. Mimo że to ostatnia rzecz, jakiej bym chciał. Bo zaraz zacznie się mieszać do mojego życia, ustalać warunki, optować za zmianą kierunku z grafiki komputerowej na coś jej zdaniem bardziej dochodowego, najlepiej prawo. Więc proszę cię, tato, ogarnij się, dla naszego wspólnego dobra.

I znowu jednocześnie wzruszyłem się – widząc, na jakiego wspaniałego człowieka wyrósł ten mój piegowaty brzdąc, którego całkiem niedawno odprowadzałem do przedszkola, a zarazem koszmarnie się zawstydziłem. Obiecałem mu, że nie pozwolę, by doszło do tak żenującej i upokarzającej dla nas obu sytuacji.

– Fakt. Branie kasy od dziecka na czynsz to żenada – potwierdził Szymek. – Jakby co, sprawdziłem w necie, spotkania odbywają się w miejskiej świetlicy. Dla ludzi, którzy mają podobne problemy jak ty. Możesz iść, jeśli chcesz. O siedemnastej w soboty. Nie zmuszam cię, bo to bez sensu. Ale pomyśl, okej?

Nie uważałem, żebym potrzebował aż tak radykalnych środków, niemniej podziękowałem synowi za troskę i powiedziałem, że się zastanowię. Następnego dnia wyszedłem do sklepu po pieczywo i zanim się zorientowałem, co robię, miałem w ręku plik nowych zdrapek. Wściekłem się na siebie, wyrzuciłem je do śmietnika bez sprawdzania, czy wygrałem, i uznałem, że syn miał jednak rację.

Potrzebowałem pomocy. W najbliższą sobotę udałem się do miejskiej świetlicy

Najpierw przez kilka minut błąkałem się po źle oznaczonych korytarzach, starając się znaleźć właściwą salę – a zapytać kogoś się wstydziłem. W końcu zacząłem zaglądać na ślepo za każde drzwi, które dały się otworzyć. Kiedy zobaczyłem ludzi siedzących na krzesłach ustawionych w krąg, uznałem, że to odpowiednie miejsce. Przysiadłem się nieśmiało i czekałem, aż zaczną. Zebrało się jakieś dwanaście osób, w większości unikających patrzenie innym w oczy. Przez chwilę rozmawiali zdawkowo o pogodzie.

Prowadzący rozpoczął spotkanie, witając starych i nowych członków, po czym, zgodnie z modelem amerykańskim odnośnie podobnych terapii grupowych, przeszedł do zwierzeń w wykonaniu chętnych. Odezwała się jedna z kobiet. Już po pierwszych zdaniach jej opowieści zorientowałem się, że musiałem pomylić sale. To, o czym mówiła, nie miało nic wspólnego z hazardem. Niby opowiadała, jak jej minął czas od ostatniego spotkania, ale już to wystarczyło, bym się zarumienił. Ona otwarcie i bez skrępowania wyznawała swoje pragnienia, żądze oraz fantazje wobec… kierowcy autobusu, a potem wobec wychowawcy swojego syna. Była bardzo z siebie dumna, że się powstrzymała od czynów i skończyło się tylko na pragnieniach, nie to co na wakacjach we Włoszech. Grupa jej w tej dumie sekundowała… Tak, przez przypadek trafiłem na spotkanie anonimowych seksoholików!

Rozglądałem się na boki, patrząc, czy nie da się z tego wymigać, przeprosić, wyjść przed czasem. Ale kiedy wysłuchałem jednej historii, to było tak, jakbym podpisał pakt. Każde, nawet najbardziej logiczne wyjaśnienie z mojej strony, byłoby jak obraza dla ludzi, którzy uzewnętrzniali przede mną swoje dusze nałogowców. Nie wspominając już o tym, że ich opowieści były naprawdę fascynujące. Do tego stopnia, że nawet nie zauważyłem, kiedy spotkanie dobiegło końca.

Radek, prowadzący zajęcia, podszedł do mnie po wszystkim i wyraził nadzieję, że za tydzień znajdę odwagę, by podzielić się także swoją historią. Wzięty z zaskoczenia, mogłem tylko przytaknąć.

Moje doświadczenia erotyczne są żałośnie małe

Po powrocie do domu złapałem się na tym, że zacząłem kombinować, co bym powiedział, gdybym musiał. Może jakieś sceny z przeczytanych książek i obejrzanych filmów? Może jakieś fantazje? Bo z doświadczeniem – jak ze wszystkim – było u mnie kiepsko. Nie miałem na koncie wielu przygód seksualnych. Żona była moją trzecią kobietą w ogóle i uważała na dodatek, że jestem do niczego nie tylko w życiu oraz pracy, ale w seksie także. Nie mogłem się z nią nie zgodzić. Im gorzej się między nami układało, tym mniejszą miałem ochotę na jakiekolwiek czułości z nią. Wpędzała mnie w kompleksy swoimi kpinami i złośliwościami, również odnośnie mojej jurności, czy raczej jej braku.

Miałem wrażenie, że idąc z nią do łóżka, startuję w jakimś konkursie na ogiera roku. W efekcie bardziej bym się nadawał do grupy anonimowych impotentów niż seksoholików. Do innych kobiet też mnie nie ciągnęło, bo nie wierzyłem, że się sprawdzę jako mężczyzna i partner. Moja pewność siebie była w zaniku. A jednak, kiedy słuchałem wynurzeń ludzi z tamtej grupy, współczułem im bardziej, niż litowałem się nad sobą. Dziwne…

Może dlatego mimo obawy, że mnie przyłapią, poszedłem na kolejne spotkanie i następne

Nigdy nie byłem wytrawnym mówcą ani nie miałem specjalnie bogatej wyobraźni, ale moje dukanie, nieśmiałość i oszczędność opisów, nie okazały się wadą. Wręcz przeciwnie. „Karceni” byli gawędziarze, płynący szeroko, barwnie, okraszający swoje wypowiedzi metaforami i zabawnymi porównaniami. Taki styl był bowiem rodzajem mechanizmu obronnego – zagadać prawdę, wykpić, wyśmiać, utopić w słowach. Dlatego należało mówić prosto, same fakty plus uczucia, odpuszczając sobie ozdobniki, dywagacje czy anegdoty.

Nie uczestniczyliśmy w spotkaniu towarzyskim, tylko w terapii, nie byliśmy paczką znajomków grających w „prawda albo wyzwanie”, ale grupą wsparcia.

Na szczęście nie chodził tu nikt z moich znajomych

Tak więc ja ze swoimi zmyślonymi przygodami, wyznawanymi niechętnie i nieśmiało – niczym urojone grzechy sprzedawane księdzu podczas pierwszej spowiedzi – byłem czasem bardziej wiarygodny od tych, którzy swój problem bagatelizowali nadmiarem epitetów i ozdobników. Z drugiej strony, nie czułem, że jestem kłamcą do szpiku kości, bo gdy dochodziło do opisywania uczuć, sięgałem do pokładów spychanej głęboko prawdy. I do mojego faktycznego problemu oraz nałogu.

Dlaczego gram? Co wtedy czuję? Zanim zagram, w trakcie gry i gdy skończę? Co każe mi robić to znowu? Czemu chcę przestać? Wracałem na spotkania regularnie – jak po lek, który choć zakazany, pomaga. Bo nie kupiłem zdrapki, w nic nie zagrałem, od kiedy zacząłem chodzić na tę terapię nie dla mnie. Słuchałem innych, raz na jakiś czas dzieliłem się swoimi fikcyjnymi przeżyciami i… gry nie były mi potrzebne. Szczerze mówiąc, po kilku spotkaniach poczułem się bezkarny. Skoro dotąd się nie połapali, to już się nie połapią.

Co więcej, na terapię nie uczęszczała żadna znana mi osoba, więc nie było ryzyka, że zostanę wykryty i być może do końca życia napiętnowany jako seksoholik. A tego bym nie chciał, naprawdę bym nie chciał… Na zewnątrz wyglądali na ludzi sukcesu, a przynajmniej bez większych problemów, ale to były tylko pozory. Zmagali się ze strachem, beznadzieją, głodem doznań, pogardą wobec samych siebie, kacem moralnym i przykrymi konsekwencjami swojego nałogu: zerwania, rozwody, ostracyzm społeczny i rodzinny, zwolnienia, nawet przemoc i szantaż. Nie sądziłem, że mogą być ludzie, którzy mają gorzej ode mnie. A jednak… Dlatego wpadłem jakby w nowy nałóg.

Nie wiem, co ja sobie myślałem. Że będę udawał seksoholika w nieskończoność?

Szymkowi wystarczało, że nie gram, ale tak naprawdę nie leczyłem się, tylko maskowałem. W końcu musiałem spojrzeć prawdzie w oczy. W końcu ktoś mi musiał tą prawdą w oczy zaświecić. Po jednym ze spotkań, gdy zbierałem się do wyjścia, Radek, prowadzący naszą grupę, poprosił mnie o prywatną rozmowę. Wiedziałem, że jest gejem, i w pierwszej chwili pomyślałem, że może chce mnie poderwać. Poczułem mieszaninę lęku i podekscytowania.

W sumie miło być obiektem czyjejś fascynacji, nawet jeśli nie mogłem jej odwzajemnić. Ale z drugiej strony – kombinowałem – czyżby Radek właśnie łamał zasady, które sam mi objaśniał? Kontakty intymne wewnątrz grupy były zakazane, to raz. A dwa, zobowiązaliśmy się do wstrzemięźliwości seksualnej, póki nie będziemy gotowi na poważny związek. Jak w każdym nałogu – całkowite odstawienie jest kluczem do sukcesu.

Nie pomyślałem, że może chodzić o coś zupełnie innego… Gdy tylko usiedliśmy przy stoliku w pobliskiej kawiarni, Radek przeszedł do sedna.

– Wiem, że nie jesteś jednym z nas.

Oblałem się zimnym potem. Moim pierwszym odruchem było zaprzeczyć wszystkiemu, wyłgać się, ale – o dziwo – odkryłem, że nie potrafię. W głębi serca dobrze wiedziałem, że oszukuję tych ludzi, i ile bym nie zaprzeczał, ciążyło mi to na duszy.

– Skąd wiesz? – zapytałem, pokonany. Wzruszył ramionami.
– Te rzeczy, które opowiadasz… No wiesz, ja też oglądam filmy, czytam książki… Oczywiście nic nowego pod słońcem, i mogłeś mieć podobne doświadczenia, tyle że w twoich opowieściach zawsze brakuje tego czegoś… Małego detalu autentyczności, prawdziwej intymności, który wyróżniałby twoją historię z tysięcy podobnych.
– Czyli?
– Zapach pościeli, widok za oknem, blizna pod obojczykiem… Łapiesz?

Kiwnąłem głową. Łapałem. Takie drobiazgi tworzą właśnie moc wspomnień. Skoro zmyślałem, moim historyjkom ich brakowało.

– Inni też się połapali? Chcą mnie zabić? Pozwać? – zapytałem. Radek uśmiechnął się.
– Nie sądzę. Ja też nie od razu zorientowałem się, że zmyślasz, bo w uczuciach byłeś szczery. Tu nie kłamałeś. Nie wydaje mi się też, aby podniecało cię słuchanie o tym, jak to robią inni.

Spojrzał na mnie uważnie i strzelił:

– Co to jest? Narkotyki, hazard, alkohol? Domyślny skurczybyk.
– Gram…

Przeraziłem się, że znowu zostanę odrzucony

A potem opowiedziałem mu wszystko. O moim pochrzanionym życiu; o kolebiącej się jak stara łajba firmie, która ani zatonąć, ani rozwinąć żagli nie może; o byłej żonie, która wyrzuciła mnie jak stare kapcie, i o tym, jak wpędzała mnie w kompleksy; o synu, który jest moim jedynym sukcesem, moją jedyną dumą, a ja dla niego źródłem ciągłej troski; o tym jak granie, moja jedyna rozrywka, zmieniło się w nałóg; a w końcu o tym, jak trafiłem przez przypadek od ich grupy i zostałem, bo byli dla mnie jak odtrutka.

– Potrzebuję was, rozumiesz? – patrzyłem na niego błagalnie.

Radek długo się zastanawiał, a na stoliku przed nim stygło cappuccino.

– Rozumiem, ale widzisz, stary, to nie byłoby zdrowe ani fair – powiedział w końcu. – Ani wobec ciebie, ani wobec nas. Musisz poszukać innej ścieżki wyjścia z nałogu. Nie jesteś seksoholikiem, a w terapii grupowej chodzi o dzielenie się wspólnymi doświadczeniami. Nie zaś o pocieszanie się, że inni mają gorzej niż ty, że twój nałóg nie jest taki straszny jak nasz. Teraz jesteś w fazie kontrolowanego grania, bo skoro nie grasz od kilku miesięcy, to ci się wydaje, że masz swój nałóg pod kontrolą, ale to wróci, wcześniej czy później. Nie łudź się, że nie. Jeśli twój syn uważa, że masz problem, jeśli ty sam tak uważasz, a uważasz, skoro szukałeś pomocy, to wniosek jest jeden. Masz problem. Z nami go nie rozwiążesz, potrzebujesz pomocy osób, które cierpią z tego samego powodu co ty.

Radek mówił, tłumaczył, a ja słyszałem tylko jedno: odtrąca mnie, wypisuje arbitralnie z grupy, znowu przegrałem, znowu zostałem porzucony. Byłem bliski płaczu, nakrzyczenia na niego, rzucenia mu w twarz, że jak teraz pójdę do salonu gier, to będzie jego wina!

Boże drogi… Tylko że ten facet miał rację. Cholerną rację. Demon hazardu wcale nie wypuścił mnie ze swoich łap. Wpił pazury i mocno trzymał, a ja tylko maskowałem ból i oszukiwałem samego siebie. Było mi koszmarnie wstyd, a zarazem czułem ogromną wdzięczność, bo jednak ci przypadkiem poznani ludzie naprawdę mi pomogli. Grupa wsparcia nie dla mnie pomogła mi zrozumieć, że terapia to dobra droga, tylko muszę wybrać właściwą dla mnie ścieżkę, właściwą grupę. 

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Moja synowa to znana ginekolożka, która ma problemy z własną płodnością
Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa, ale i tak nie mam spokoju
Próbowałam żyć w chorym trójkącie - ja, Adam i jego matka

Redakcja poleca

REKLAMA