„Rodzinny dom zawsze był moim koszmarem. Nie chciałam spędzać w nim czasu, przytłaczało mnie wszechobecne bezguście”

Nie znałam swoich dzieci fot. Adobe Stock, Studio Romantic
„Przez prawie pięćdziesiąt lat swojego życia czułam mdłości, ilekroć przekraczałam próg swojego mieszkania… to znaczy mieszkania moich rodziców. Nie okrzepłam finansowo na tyle, żeby móc się usamodzielnić. Nie założyłam także rodziny, więc wygodnie było mi pozostać przy mamie i tacie. Ale skóra cierpła mi na grzbiecie, gdy wchodziłam do domu”.
/ 02.03.2023 08:30
Nie znałam swoich dzieci fot. Adobe Stock, Studio Romantic

Zawsze twierdziłam, że gusta nie podlegają dyskusji, i że nikt nie może narzucić innym swoich upodobań. Dlatego przez prawie pięćdziesiąt lat swojego życia czułam lekkie mdłości, ilekroć przekraczałam próg swojego mieszkania… to znaczy mieszkania moich rodziców. Jakoś nigdy nie okrzepłam finansowo na tyle, żeby móc się usamodzielnić. Nie założyłam także rodziny, więc wygodnie było mi pozostać przy mamie i tacie. Tak czy siak skóra cierpła mi na grzbiecie, ilekroć wchodziłam do tej wiekowej kamienicy, a potem do lokalu numer 15. Pokoje były tu wysokie, zastawione ciemnymi meblami tak ciasno, że trudno było pomiędzy nimi przejść.

Ależ ja nie cierpiałam tych wielkich i ciemnych szaf!

Tych krzeseł, które trudno było ruszyć z miejsca! I co z tego, że mój pokój – o którego wystrój zadbałam osobiście – był jasny, nowoczesny i przestronny? Co z tego, skoro reszta pomieszczeń tonęła w mroku? Ciężkie kotary zbierały kurz, serwantki i sekretarzyki zachłannie połykały resztkę światła. Nienawidziłam tej nory odziedziczonej po babci, choć przez lata udawałam, że kocham ją tak samo jak moi rodzice. Kiedy jednak oboje zmarli, nie miałam skrupułów. Postanowiłam sprzedać meble. Nie chciałam się wyprowadzać, bo jednak dom rodzinny to dom rodzinny, ale też nie mogłam już dłużej patrzeć na przygnębiające umeblowanie. Pomysł ze sprzedażą antyków podsunęła mi przyjaciółka.

– Ty wiesz, w jakich cenach chodzą takie zabytki? – Ewelina pokiwała głową z politowaniem nad moją ignorancją. – Ludzie daliby się pokroić, żeby mieć na własność choć jeden taki mebelek! Myślę, że ze sprzedaży całego tego kramu… – zatoczyła ręką łuk – uzbierałabyś naprawdę niezłą sumkę. W sam raz na remont, zakup nowych mebli. I jeszcze pewnie sporo by ci zostało.

Wzruszyłam ramionami, jakoś nie umiejąc sobie przetłumaczyć, że ludzie w dzisiejszych czasach mogą w ogóle lubić takie paskudztwa. Ale wiadomo – gusta i te sprawy… Postanowiłam więc posłuchać rady przyjaciółki i spróbować coś spieniężyć. Na pierwszy ogień poszedł wielki fotel z siedziskiem obitym aksamitem w odcieniu butelkowej zieleni. Obfotografowałam sprzęt i wystawiłam go na aukcję w internecie. Przyznam, że trudno było mi uwierzyć w to, że już tego samego wieczoru mebel znalazł nabywcę. Pieniądze wpłynęły od razu razem z sumą na priorytetową wysyłkę.

Wzruszyłam ramionami

Że też się ktoś tak bardzo zapalił do takiego starocia! Następnego dnia opakowałam fotel w jakieś papiery i folie, po czym kurierem wysłałam pod wskazany adres. Transakcję zwieńczył mail od bardzo ukontentowanego nabywcy. Zachęcona powodzeniem i niemałą sumką, która zasiliła moje konto, wystawiłam na aukcję kolejny przedmiot. Tym razem był to stolik pasujący do fotela, przy którym można się było napić herbaty i poczytać książkę. Bardzo się zdziwiłam, gdy mebel zakupił ponownie „Grzegorz”.

„Pasjonat jakiś. Albo szaleniec” – pomyślałam, z zadowoleniem odnotowując okrągłą sumkę, która znów wpłynęła na moje konto.

Dwa dni później odebrałam kolejnego maila, w którym nowy właściciel stolika pytał, czy naprawdę nie żal mi się pozbywać tak cudnych mebli. Napisał też, że gdybym zdecydowała się sprzedać jeszcze coś, to on bardzo prosi o informację, bo nie chciałby przegapić aukcji. Rozpływał się w zachwytach nad meblami i nad tym, jak wyjątkową całość tworzą… Byłam przekonana, że facet musiał mieć ze dwieście lat, skoro zachwycały go takie starocie. Pan Grzegorz kupił też ode mnie sekretarzyk i serwantkę. Jednak ze względu na fakt, że ten ostatni mebel był bardzo delikatny poprosiłam nabywcę, aby sam nadzorował przewóz. Nie chciałam potem odpowiadać za uszkodzenia, które mogły powstać podczas transportu. Mężczyzna pojawił się w moim domu piętnaście minut przed czasem, ale nawet nie powiedział „dzień dobry”.

Oczy mu się zaokrągliły już w przedpokoju

Patrzył na stare szczotki do czyszczenia ubrań, na łyżkę do butów, która pamiętała chyba dziewiętnasty wiek, i na olbrzymią garderobę z lustrem.

– Yyy… Eee… Dzień dobry – facet przywitał się w końcu z zakłopotaniem. – Tak się zapatrzyłem na to wszystko, że po prostu zapomniałem języka w gębie. Ma pani wyjątkowe szczęście, że mieszka w takim miejscu… Boże, Boże, co za cuda!

– Dziękuję – mruknęłam z przekąsem i zaprosiłam gościa do salonu, w którym już czekała serwantka. – Przepraszam, nie zapakowałam, bo mebel jest dość duży i po prostu nie dałam rady – usprawiedliwiałam się, bo dołożyłam mężczyźnie pracy.

Ten tylko machnął ręką.

– Nic nie szkodzi. Zaraz sobie z tym poradzimy – rzucił.

Zanim jednak zabrał się do okręcania serwantki papierem, klęczał przed nią chyba z dwadzieścia minut, cmokając i kręcąc głową nad każdym żłobieniem. Znudzona zaproponowałam w końcu herbatę, a pan Grzegorz skwapliwie skorzystał z zaproszenia. Nad filiżanką napoju zeszła nam prawie godzina, bo do podziwiania były dzbanek i cała zastawa… Na szczęście okazało się, że mój klient potrafi też rozmawiać o innych sprawach. Już na pierwszy rzut oka widać było, że to ekstrawertyk i ekshibicjonista w pozytywnym tego słowa znaczeniu, bo bez proszenia opowiedział mi o całym swoim życiu. 

– Przepraszam, ale czy na pewno będzie się pan dobrze czuł w tak ponurym wnętrzu? – zapytałam.

Nie mogłam nie zaspokoić własnej ciekawości po tym, jak usłyszałam, że pan Grzegorz marzy o takim mieszkaniu jak to moje.

Ale on pokręcił głową

– W życiu! Uwielbiam ten klimat historii, od dziecka najlepiej wypoczywam w otoczeniu przedmiotów z duszą… Niedawno udało mi się kupić mieszkanie w cudownej kamienicy z początku XX wieku, muszę je odpowiednio urządzić… A pani nie żal pozbywać się tego wszystkiego?

– Ani trochę – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Wreszcie odetchnę. I urządzę to mieszkanie po swojemu. Prosto i funkcjonalnie.

Panu Grzegorzowi chyba nie mieściło się w głowie to, co usłyszał.

– Może i można by to wnętrze trochę rozjaśnić… – podrapał się w głowę. – Inny kolor tapet, mocniejsze żarówki i trochę mniej tych kotar na drzwiach… Niech się pani zastanowi. To naprawdę piękne mieszkanie.

– Już się zastanowiłam, panie Grzegorzu – roześmiałam się. – A jakby pan reflektował jeszcze na jakieś meble, sprzedaję od razu.

Klient oczywiście reflektował, a ja wprost nie mogłam się go pozbyć z domu, bo przeżywał każdy drobiazg, każdy detal wystroju mojego mieszkania. Zwiedził nawet łazienkę i mało nie zemdlał na widok olbrzymiej wanny na giętych nóżkach.

– Boże! Jaka to musi być przyjemność relaksować się w takiej pięknej wannie! – zamarzył sobie.

Jak wiadomo, marzenia mają to do siebie, że lubią się spełniać w bardzo nieoczekiwany sposób. Nie, nie sprzedałam wanny panu Grzegorzowi. Po prostu przy okazji spieniężania kolejnych mebli bardzo zbliżyliśmy się do siebie… Minął rok i jakoś tak mimochodem wszystkie sprzęty powróciły na swoje miejsce. Ale czego się nie robi dla ukochanego mężczyzny! Na szczęście Grześ jest z wykształcenia architektem wnętrz, więc doskonale połączył historię z wymaganiami marudnej księgowej. I powiem coś jeszcze: nawet starodawna wanna jest do przeżycia, gdy można się w niej wykapać z mężem.

Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”

Redakcja poleca

REKLAMA