„Rodzinna tajemnica rozdzieliła mnie z kochankiem z młodości. Zakazana miłość, choć słodka, nie była nam dana”

załamana para fot. Adobe Stock, zinkevych
„Kochałam go. Oddałabym wszystko, byle tylko być przy nim. Ale od początku wiedziałam, że moje pragnienie nigdy się nie spełni. Byłam pewna, że nie wolno nam być razem. Okazało się jednak, że los, który okrutnie nas kiedyś rozdzielił, postanowił naprawić swój błąd…”.
/ 15.05.2023 11:15
załamana para fot. Adobe Stock, zinkevych

Mirka znałam właściwie od zawsze. Był moim synem przyjaciółki mojej mamy. Traktowałam go jak kuzyna. Do czasu.. Mieszkał z rodzicami na Mazurach, w pięknym, starym domu nad samym jeziorem. Spędzałam tam każde wakacje. Bawiliśmy się razem jako dzieci i razem dorastaliśmy. To on nauczył mnie jeździć na rowerze, pływać, łowić ryby. To on zabrał mnie na pierwszą w życiu dyskotekę.

Był miły, wesoły, inteligentny i bardzo opiekuńczy. W moim mieście nie znałam nikogo, z kim rozmawiałoby mi się tak dobrze jak z nim. Stał mi się bardzo bliski. Z utęsknieniem czekałam na każde wakacje lub choćby święta. Mogliśmy wtedy pogadać, pośmiać się, zrobić razem coś szalonego. Zastępował mi rodzonego brata, którego nigdy nie miałam, a o którym zawsze marzyłam. Niejeden raz pytałam rodziców, dlaczego jestem jedynaczką.

Uśmiechali się i mówili, że widać Bóg tak chciał, ale i tak są Mu bardzo wdzięczni, bo dał im mnie. Gdy miałam prawie osiemnaście lat, moje uczucia do Mirka nagle się zmieniły. Jak zwykle przyjechałam na wakacje na Mazury i w połowie pobytu złapałam się na tym, że jestem zakochana po same uszy. Nie chciałam rozstawać się z nim nawet na chwilę. I to dosłownie. Spędzaliśmy ze sobą całe dnie, ale ja marzyłam w duchu, żeby być obok niego także w nocy. Gdy szedł spać do swojego pokoju, myślałam o tym, by pójść za nim. Chciałam, żeby mnie przytulał, całował, pieścił… Kochał się ze mną.

Nie tylko ja kompletnie straciłam głowę

Bardzo wstydziłam się tego uczucia i starałam się z nim walczyć. Ze wszystkich sił. Tłumaczyłam sobie, że to niemoralne, grzeszne, bo przecież jesteśmy bardzo bliską rodziną. Wmawiałam sobie, że to tylko chwilowe zauroczenie, zwyczajna sympatia. Nic nie pomagało. Myśli wracały i stawały się coraz bardziej natarczywe. Nie mogłam spokojnie zasnąć.

Byłam pewna, że to jednostronne uczucie. Ale z Mirkiem też działo się co dziwnego i szybko to zauważyłam. Już nie był taki beztroski i wesoły jak kiedyś. Stał się jakby bardziej zamyślony, poważny. Czerwienił się, gdy przypadkowo dotknęłam jego dłoni, rzucał ukradkowe spojrzenia w moją stronę, kiedy kąpaliśmy się w jeziorze. Nie byłam mu obojętna… Napięcie między nami rosło i czułam, że któregoś dnia nie wytrzymamy.

To się stało pewnej upalnej nocy. Wracaliśmy brzegiem jeziora z dyskoteki. Byliśmy trochę oszołomieni, bo na zabawie wypiliśmy po kilka piw. Nagle potknęłam się o wystający korzeń i runęłam na ziemię jak długa. Mirek chciał pomóc mi wstać, pochylił się, lecz wylądował obok mnie. Zaczęliśmy się śmiać… I wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Nagle zamilkliśmy. Mirek spojrzał mi głęboko w oczy, objął i zaczął całować.

Najpierw delikatnie, potem coraz śmielej. Nie broniłam się. Choć bardzo chciałam, nie potrafiłam opanować podniecenia… No i stało się! Dziewczyny różnie wspominają swój pierwszy raz. Mój był cudowny! Naprawdę. Nie czułam bólu, tylko rozkosz. Po wszystkim długo nie mogłam dojść do siebie.

Leżałam na trawie i patrzyłam na rozgwieżdżone niebo. Było mi dobrze, błogo… Jednak po pewnym czasie uświadomiłam sobie, co się stało: przespałam się ze swoim kuzynem! Zgrzeszyłam, złamałam wszelkie zasady… Ogarnęło mnie przerażenie, a jednocześnie zalała fala okropnego wstydu. Zerwałam się i zaczęłam pospiesznie ubierać.

– O Boże, co myśmy zrobili! To był błąd, głupota… Obiecaj, że zapomnisz o tym, co się tu stało. I że wszystko będzie jak przedtem – mówiłam roztrzęsionym głosem.

Mirek słuchał w milczeniu. A potem wstał i chwycił mnie za ramiona.

– Nigdy nie zapomnę. Kocham cię. Chcę, żebyś o tym wiedziała i…

– Cicho… Ja też cię kocham. Do nieprzytomności. Ale to się już nie może powtórzyć. Nigdy nie będziemy razem. Wiesz dlaczego… – przerwałam mu, chociaż wypowiadając te słowa czułam się taka nieszczęśliwa!

Przepłakałam wiele nocy

Do końca wakacji ukrywaliśmy z Mirkiem swoje prawdziwe uczucia. Choć było to bardzo trudne, staraliśmy się, żeby nikt się niczego nie domyślił. Żartowaliśmy i przekomarzaliśmy się jak brat i siostra. Bałam się pomyśleć, co by się stało, gdyby prawda wyszła na jaw. Zakochani kuzyni? Przecież to byłby wielki rodzinny skandal, sodoma i gomora!

Jednak gdy nadszedł moment rozstania, nie potrafiłam ukryć emocji. Płakałam jak dziecko. Byłam zrozpaczona. Wiedziałam, że na następne lato nie przyjadę już na Mazury. Po tej pamiętnej nocy długo rozpamiętywałam to, co się stało. No i doszłam do wniosku, że nie mogę więcej widywać Mirka. Przynajmniej do czasu, gdy nie stłumię swoich uczuć. Gdy więc na stacji kolejowej machał mi na pożegnanie, byłam pewna, że widzę go po raz ostatni. Bo przecież kochałam go
i miałam kochać już zawsze…

Rzeczywiście, nie pojechałam więcej nad jezioro. I bardzo długo nie mogłam zapomnieć o Mirku. Z tęsknoty za nim przepłakałam wiele nocy. Chlipiąc w poduszkę, zastanawiałam się, dlaczego los jest dla mnie taki okrutny i sprawił, że zakochałam się akurat w nim. Nieraz chciałam zadzwonić do niego albo wsiąść do pociągu i jechać na Mazury. Ale w ostatnim momencie odkładałam słuchawkę, wstawiałam walizkę z powrotem do szafy. Wiedziałam, że nie wolno mi tego zrobić, muszę nauczyć się żyć bez niego.

A najlepiej w ogóle o nim zapomnieć. Mijały miesiące, potem lata. Zdałam maturę, poszłam na uniwersytet. W tamtym czasie kręciło się wokół mnie wielu chłopaków, ale odrzucałam ich zaloty. Żaden z nich nie był przecież taki jak Mirek… Zniechęceni moją obojętnością szybko rezygnowali. Tylko jeden był wyjątkowo cierpliwy. Miał na imię Witek i studiował na politechnice. Chodził za mną, chodził, no i wreszcie wychodził.

Zaczęliśmy się spotykać, a po pięciu latach znajomości wzięliśmy ślub. Nie, nie kochałam go… Wyszłam za niego z rozsądku. Zbliżałam się do trzydziestki, chciałam już założyć rodzinę, urodzić dzieci. Witek wydawał się dobrym kandydatem. Lubiłam go i myślałam, że miłość przyjdzie z czasem. Nie zaprosiłam Mirka na wesele.

Nawet nie wiedziałam za bardzo, co się z nim dzieje. Ciocia i wujek (bo tak nazywałam przyjaciół mojej matki) zginęli kilka lat wcześniej w wypadku samochodowym, więc docierały do mnie tylko szczątkowe informacje na jego temat. Że skończył szkołę morską, ożenił  się, sprzedał stary dom na Mazurach i zamieszkał ze swoją wybranką gdzieś na Wybrzeżu. A zatem on spotkał miłość… Cóż, miałam nadzieję, że będzie szczęśliwy.

Zaczęliśmy z Witkiem wspólne życie. Dość szybko urodziłam Patryka, a potem Julkę. Na początku układało nam się całkiem nieźle. Starałam się być jak najlepszą żoną i matką. Niestety, po kilku latach mąż zaczął pić. Już wcześniej zdarzało mu się zaglądać do kieliszka, ale tylko okazjonalnie. Nie lubiłam tych dni, bo bardzo się wtedy zmieniał. Stawał się opryskliwy, agresywny. Dopóki jednak zdarzało się to tylko od czasu do czasu, jakoś to znosiłam.

Kajał się, przepraszał, obiecywał poprawę

Potem jednak pił coraz częściej. Nasze życie zamieniło się w koszmar. Nieraz uciekałam z dziećmi do rodziców, by uniknąć awantur i bicia. Następnego dnia mąż przyjeżdżał do nas skruszony, kajał się, obiecywał poprawę. Błagał, żebym wróciła, dała mu jeszcze jedną szansę. Wiele razy wracałam. Niestety, nic się nie zmieniało. Przez kilka dni był spokój, a potem wszystko zaczynało się od nowa.
Wreszcie któregoś dnia powiedziałam: „dość”. Gdy po raz kolejny wyskoczył do mnie i do dzieci z łapami, wezwałam policję.

Kilka tygodni później złożyłam w sądzie pozew o rozwód. Sprawa długo się ciągnęła, bo Witek nie chciał się zgodzić na rozstanie. Ale gdy pewnego razu przyszedł na rozprawę kompletnie pijany i zrobił awanturę sędziemu, wreszcie odzyskałam wolność.

Nie miałam wtedy pojęcia, że życie Mirka było niemal lustrzanym odbiciem mojego losu. Jego żona też piła, nie troszczyła się o ich dwójkę dzieci. Bywało, że zostawiała je w domu, a sama szła się gdzieś zabawić. Mirek był marynarzem i kiedy wypływał w rejs, cały czas myślał o tym, czy w domu nie stało się nic złego…

W końcu nie mógł już tego znieść. Zmienił pracę – został kapitanem
holownika wprowadzającego statki do portu. Rozwiódł się i przejął opiekę nad dziećmi. Jego eks ponoć nawet nie próbowała o nie walczyć. Poszła w Polskę i ślad po niej zaginął.

Tymczasem ja wiodłam życie samotnej matki. Nie było mi łatwo, zwłaszcza że Witek szybko zapomniał o dzieciach. Wódka stała się dla niego bogiem. Bardzo pomagali mi wtedy rodzice. To oni opiekowali się Patrykiem i Julką, gdy ja szłam do pracy.

Piętnaście lat temu przeżyłam bolesny cios: nagle zmarł tata. Położył się spać i już się nie obudził. Rok później zachorowała mama. Na raka. Wzięłam ją do siebie i opiekowałam się nią, najlepiej jak umiałam. Ona dzielnie walczyła, ale nowotwór wygrywał. Stało się jasne, że wkrótce umrze.

Mama zawsze powtarzała, że człowiek nie powinien zostawiać na ziemi niezałatwionych spraw. I przed odejściem z tego świata musi wszystko uporządkować, wyjaśnić. No i kilka dni przed śmiercią zawołała mnie do swojego pokoju. Była już wtedy bardzo słaba, prawie nie wstawała z łóżka. Gdy weszłam, wydawała się bardzo niespokojna, czymś poruszona.

– Mamusiu, czy coś cię boli? Gorzej się czujesz? Może zadzwonić po pogotowie? – zapytałam przerażona.

– Nie, wszystko w porządku. Muszę ci tylko coś ważnego wyznać… O twojej przeszłości. Ukrywaliśmy to z tatą, bo baliśmy się, że cię stracimy… Ale już dłużej nie mogę milczeć – mówiła z wyraźnym trudem.

– Może najpierw odpoczniesz, uspokoisz się. To na pewno może poczekać – przerwałam jej, bo zauważyłam, że bardzo zbladła.

– Nie, nie może… Asiu, nie jesteś naszą biologiczną córką. Adoptowaliśmy cię, kiedy miałaś pół roku. Twoja prawdziwa mama zostawiła cię w szpitalu… W komodzie, w brązowej, drewnianej skrzynce jest jej oświadczenie. Podpisane imieniem i nazwiskiem. Może będziesz chciała ją odszukać… – wykrztusiła, po czym opadła bezwładnie na łóżko.

Osłupiałam. Szok. Przez głowę przelatywało mi tysiące myśli. Adoptowana? Jak to?! Przecież wszyscy mówili, że jestem taka podobna do mamy! Że mam jej oczy, nos… No i rodzice tak bardzo mnie kochali! Stworzyli mi wspaniały, ciepły dom. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego!

Nie zastanawiając się długo, podbiegłam do komody i wyjęłam drewnianą skrzynkę. Drżącymi rękami zaczęłam przeglądać zawartość. Wśród dokumentów znalazłam pożółkłą kartkę z odręcznie napisanym zdaniem: „Zrzekam się swojej córki…”. Nie doczytałam nawet do końca. Na oczach mamy podarłam tę kartkę na drobniutkie kawałki.

– Ty jesteś moją prawdziwą mamą! Nigdy nie miałam innej! – krzyknęłam, bo naprawdę tak pomyślałam.

Mama westchnęła ciężko, a potem uśmiechnęła się przez łzy.

– Czyli nie masz do mnie żalu, córeczko? – zapytała cicho.

– Nie mam, mamo – przytuliłam ją.

Widziałam, że naprawdę odczuła ulgę. Po chwili usnęła, a ja poszłam do kuchni i zaczęłam szlochać. Okłamałam mamę. Miałam do niej żal. I to ogromny. Ale nie dlatego, że nie wyjawiła mi nazwiska mojej prawdziwej matki. Ona w ogóle mnie nie obchodziła. Zostawiła mnie i nie chciałam jej znać, a tym bardziej szukać. Po prostu nagle uświadomiłam sobie, że przez tę tajemnicę przegrałam swoje dorosłe życie.

Przecież gdyby wyjawiła mi ten sekret przed laty, moje losy potoczyłyby się zupełnie inaczej! Byłabym żoną mężczyzny, którego naprawdę kochałam… 

Nie zamierzałam go szukać

Byłam przekonana, że jest szczęśliwy w małżeństwie, i nie mam prawa tego niszczyć. Zresztą, nie wiedziałam nawet, czy mnie jeszcze pamięta. Mijały więc kolejne lata, a ja żyłam z dala od niego. Ale los znów nas ze sobą zetknął. To było rok temu w święta, na ślubie mojej chrześnicy. Do ostatniej chwili nie wiedziałam, czy pojadę, bo złapałam wyjątkowo złośliwą grypę

Bolała mnie głowa, miałam gorączkę, ledwie trzymałam się na nogach. Już chciałam zadzwonić do panny młodej z przeprosinami i powiedzieć, że jednak się nie pojawię, ale jakaś siła kazała mi odłożyć słuchawkę. Jakby coś chciało, żebym koniecznie zjawiła się na tym ślubie.

Po uroczystości staliśmy przed kościołem, czekając na wyjście młodej pary. Czułam się fatalnie, aż trzęsłam się z zimna. O chęci na zabawę nie było mowy. Właśnie wycierałam nos chusteczką, gdy poczułam, jak ktoś delikatnie ciągnie mnie z tyłu za kołnierz płaszcza. Odwróciłam się i… z wrażenia chusteczka wypadła mi z ręki. Przede mną stał Mirek. Starszy, troszkę grubszy niż dawniej, posiwiały. Ale z tym samym błyskiem w oku i zniewalającym uśmiechem.

– A więc to jednak nie sen, to naprawdę ty… – powiedział cicho, patrząc na mnie z zachwytem.

W jednej sekundzie zapomniałam o bólu, katarze, grypie, zimnie. Ogarnęła mnie fala gorąca. Poczułam, że miłość, którą zawsze skrywałam głęboko w sercu, wybucha na nowo.

Spąsowiał z oburzenia

Na weselu nie zatańczyliśmy ani razu. Usiedliśmy w kącie sali i gadaliśmy, gadaliśmy, gadaliśmy… Popłynęły opowieści o tym, co się zdarzyło przez tak długi czas. I choć nie dane nam było się widzieć prawie trzydzieści lat, byliśmy sobie tak samo bliscy, jakbyśmy nigdy się nie rozstawali.

Kiedy Mirek usłyszał, że zostałam adoptowana, aż spąsowiał z oburzenia. Nawet nie próbował ukryć pretensji do mojej mamy. I do swojej.

– Dlaczego nam nie powiedziały? Dlaczego?! – pytał rozgoryczony.

– Bo nie chciały burzyć mojego szczęśliwego świata. Bo nie wiedziały o naszej miłości – odparłam.

Dziś sobie myślę, że gdybyśmy się wtedy przyznali do naszych uczuć, nasze matki pewnie wyjawiłyby prawdę. Ale baliśmy się. Koniec wesela, nadeszła chwila rozstania. Zbierało mi się na płacz. Nie chciałam znów stracić Mirka!

– Może byś mnie kiedyś odwiedził? Mamy sobie jeszcze tyle do opowiedzenia – zaproponowałam nieśmiało.

– Przyjadę na pewno, w najbliższy weekend, jeśli tylko się zgodzisz – odparł, notując skrzętnie mój adres.

Gdy wsiadał do samochodu, pomyślałam, że może jeszcze mamy szansę na wspólne szczęście. Chyba niczego na świecie nie pragnęłam bardziej.
To był najdłuższy tydzień w moim życiu. Z niecierpliwością odliczałam dni do wizyty Mirka. Zastanawiałam cię, czy nie wymyśli jakiegoś pretekstu, by odwołać przyjazd, czy rzeczywiście się pojawi.

A jeśli tak – to co z nami będzie? Byłam gotowa pójść za nim na koniec świata, ale nie wiedziałam, czy on też tego pragnie. Owszem, na weselu zachowywał się szarmancko. Wydawało mi się, że nie jestem mu obojętna, ale… minęło tyle lat… „Może się mylę, jego uczucie wygasło i chce tylko powspominać stare czasy, pośmiać się z tego, co nas kiedyś łączyło?” – zadręczałam się.

Niepotrzebnie się martwiłam

Mój przyjaciel dotrzymał słowa. Zjawił się w następną sobotę odświętnie ubrany, z olbrzymim bukietem w ręku. Wszedł do mieszkania i od razu padł na kolana. Nawet kurtki nie zdjął.

– Czy zostaniesz moją żoną? – zapytał, wręczając mi kwiaty.

– Tak – wykrztusiłam wzruszona.

Marzenie, które miało się nigdy nie spełnić, jednak się spełniło! Trzy miesiące później wzięliśmy ślub. Na uroczystość przyszli przyjaciele, i oczywiście dzieci. Trochę się baliśmy, jak zareagują na nasze plany, ale wszystko poszło gładko. Są już dorośli i rozumieją, że my też mamy prawo do szczęścia. Moja Julka to się nawet wzruszyła. Jak opowiedziałam jej o swojej młodzieńczej miłości do Mirka i późniejszym cierpieniu, aż się popłakała.

– O rany, ale piękna historia… Jak z jakiejś romantycznej powieści. Też bym się chciała kiedyś tak zakochać… – westchnęła, pociągając nosem.

– Oj, nie życzę ci tego. Czy na pewno chciałabyś czekać na ukochanego prawie trzydzieści lat? – zapytałam.

– Na taką miłość warto czekać – uśmiechnęła się – i miała rację.

Jesteśmy z Mirkiem bardzo szczęśliwi. Niedługo po ślubie sprzedałam mieszkanie, złożyłam wymówienie z pracy i przeprowadziłam się do niego na Wybrzeże. Cieszymy się każdą wspólnie spędzoną chwilą, snujemy plany na przyszłość. Może wybierzemy się w jakąś egzotyczną podróż, a może zbudujemy dom nad samym morzem? I będziemy niańczyć wnuki. Kto to wie… Możemy wszystko!

Oczywiście nie nadrobimy straconego czasu, ale wierzymy, że przed nami jeszcze wiele lat życia. Czasem sobie myślę, że to nasze prawie trzydziestoletnie czekanie na siebie miało jakiś głębszy sens. Los poddał nas bardzo ciężkiej próbie, a my wyszliśmy z niej zwycięsko. Nasze uczucie przetrwało. I za to teraz dostaliśmy najwspanialszą nagrodę. Siebie!

Czytaj także:
„Zakochałam się w swoim szefie i odeszłam z pracy. Myślałam, że za dużo sobie wyobrażam, ale on zapukał do moich drzwi”
„Po śmierci męża zakochałam się w jego bracie. Rodzina nas wyklęła, uważali to za niemoralne i obrzydliwe”
„Zakochałam się w swoim uczniu i wbrew wszystkim wzięłam z nim ślub. Rodzice wyrzekli się mnie”
 

Redakcja poleca

REKLAMA