„Rodzina zmusiła Łucję do małżeństwa, by połączyć majątki. Straciła miłość i wolność”

Nieszczęśliwa panna młoda fot. Adobe Stock, wavebreak3
„Możecie powiedzieć, że 20 letnia kobieta w XX wieku mogła powiedzieć rodzicom nie. Albo po prostu wyjechać z wioski i zacząć życie od nowa. Łatwo się tak mówi ludziom z dużego miasta. Łucja właściwie nie miała niczego, ani pieniędzy, ani świadomości, że może się im przeciwstawić”.
/ 25.11.2021 08:23
Nieszczęśliwa panna młoda fot. Adobe Stock, wavebreak3

Łucja przez większość mojego życia była sąsiadką zza płotu. Może i byłyśmy nawet przyjaciółkami, jako że w trudnych chwilach sobie pomagałyśmy. Ale rzadko siadałyśmy na ławce, by przy kubku herbaty poplotkować o życiu i innych ludziach, nie zapraszałyśmy się nawzajem na ciasto czy obiady. Każda z nas żyła we własnym świecie.

Jak wspomniałam, jedynie w trudnych chwilach pukałyśmy do swoich drzwi, jakby wiedząc, że u tej drugiej znajdziemy większe zrozumienie niż u innych, niby bliższych przyjaciółek. Nie byłam na jej ślubie z Łukaszem, bo wiedziałam, że ona by sobie tego nie życzyła. Pamiętam, jak przyszła do mojej kuchni jakieś dwa miesiące wcześniej, siadła przy stole i niewidzącym wzrokiem wpatrzyła się w kuchenkę. Czekałam…

– Każą mi wyjść za syna sołtysa – powiedziała wreszcie. – Nie kocham go. Nie znam go. Wiem tylko tyle, że we wszystkim słucha rodziców – pokręciła głową i uśmiechnęła się drwiąco. – Przynajmniej choć to jedno mamy ze sobą wspólnego.

Oczywiście możecie powiedzieć, że dwudziestotrzyletnia kobieta w dwudziestym wieku mogła powiedzieć rodzicom nie. Albo po prostu wyjechać z wioski i zacząć życie od nowa. Łatwo się tak mówi ludziom z dużego miasta. Łucja właściwie nie miała niczego. Wszystko należało do jej rodziców, bogatych gospodarzy, którzy dzięki mariażowi córki chcieli stać się jeszcze bogatsi. Ale przede wszystkim nie miała w sobie tej zaciętości i siły, która pozwala skoczyć na głęboką wodę innego życia i nie utonąć.

Tak, mogła wyjechać, ale bardzo prawdopodobne, że gdzie indziej czekałoby ją gorsze życie niż z niekochanym mężem. Albo i nie. To by się dopiero okazało, ale nie miała odwagi, by zaryzykować.

– Z tego, co wiem, ten cały Łukasz ma łagodny charakter – próbowałam znaleźć pozytywne strony sytuacji.

– On tak. Jego matka nie.

Usiadłam naprzeciwko Łucji.

– Czego ode mnie oczekujesz? – spytałam.

Wzruszyła ramionami.

– Sama nie wiem. Nawet jak mi powiesz, żebym tupnęła nogą, to i tak wiem, że nie ma tego we mnie. Po prostu… nie przychodź na mój ślub. Jak nie będziesz świadkiem końca moich marzeń o prawdziwej miłości, to może nie będzie to takie… ostateczne.

Dziewczyno, drugiej szansy możesz już nie mieć

Wesele trwało trzy dni, w końcu sołtys żenił jedynego syna. Dał młodym kawał pola, rodzina Łucji postawiła tam dla nich dom. I przez kilka lat nie byłyśmy sąsiadkami. Potem do naszego ośrodka zdrowia – gdzie pracowałam jako recepcjonistka – przyjechał nowy lekarz. Był ode mnie starszy o dziesięć lat, ale to nie miało znaczenia. Od razu wiedziałam, że właśnie na niego czekałam. Rok później wyszłam za niego za mąż. A że dom lekarza stał obok domu Łucji i jej męża, to znów stałyśmy się sąsiadkami.

Łucja nie była ani szczęśliwa, ani nieszczęśliwa. Po dwóch latach małżeństwa urodziła syna, który nadał sens jej życiu. Świata nie widziała poza dzieckiem, i wydawało się, że pogodziła się ze swoim losem. W końcu nie było tak źle. Inne mają gorzej, mówiła. Nawet teściowa, też zakochana we wnuku, odpuściła.
Jakieś trzy lata później wybrałam się do pobliskiego lasu na jagody. Znałam miejsce, gdzie były wyjątkowo duże i soczyste – niedaleko starej chaty leśnika, w której teraz mieszkały tylko wiewiórki. Kiedy przechodziłam obok, usłyszałam dochodzące z niej kobiece jęki, męskie postękiwania, innymi słowy, zalęgli się w chacie kochankowie. Byłam pewna, że to jakieś nastolatki, kiedy usłyszałam znajomy głos:

– On się chyba zaczyna domyślać.

Stanęłam jak wryta, z dwa metry od pozbawionego szyby okna chaty.

– Więc zróbmy to – tego głosu nie znałam; był niski i chrapliwy od niedawnej rozkoszy. – Wyjedź ze mną.

– Bardzo bym chciała, ale mam dziecko – głos Łucji był zrezygnowany i smutny.

– Przecież nie chcę, żebyś je zostawiła. Będzie dla mnie synem. Jest jeszcze zbyt mały, by pamiętać ojca.

– Ale Łukasz go kocha. On nie zapomni.

– Łucja, wydali cię za mąż wbrew twojej woli. Nie kochałaś męża i nadal go nie kochasz. Kochasz mnie. To twoje życie. Nie będziesz miała drugiego. Nie wolno ci go zmarnować. Zaopiekuję się wami. Jesteś dla mnie wszystkim.

Słuchałam wyznania mężczyzny i czułam w jego słowach i tonie głosu prawdę. Oni się kochali. Zrobiło mi się ich strasznie żal. Ja wiedziałam, że Łucja się nie zdecyduje. Choć gdyby spytała mnie o radę, powiedziałabym: „Zrób to. Weź dziecko i wyjedź z nim. Inaczej przez całe życie będziesz się zastanawiać, co straciłaś”.

I zrobiłam to kilka dni później

Mój mąż przyjrzał się jej uważnie i spytał mnie cicho, czy ona jest zdrowa. Odparłam, że tak, wypchnęłam go z kuchni i zamknęłam drzwi. Wiedziałam, dlaczego Łucja wygląda jak chora. Była blada, oczy miała podkrążone z niewyspania. Stres wyżłobił głębokie linie wokół ust. Spijała moje słowa z ust, jakby były boską ambrozją dającą nieśmiertelność i wielką moc pokonania przeszkód.

– Ty jedna… ty jedna to mówisz – westchnęła. – Trzymaliśmy to oczywiście w tajemnicy, ale Łukasz się domyślił. I dał znać mojej matce.

– Co? – to mnie zaskoczyło. – Nie porozmawiał najpierw z tobą?

Pokręciła głową.

– Chyba się bał, że powiem, by spadał – jej usta wykrzywiły się w smutnym grymasie – więc wezwał na pomoc posiłki. Moja mama powiedziała jego matce. No i… – wzruszyła ramionami.

– Czym ci zagroziły?

– Zmieszały mnie z błotem za to, że chcę zniszczyć coś, co Bóg połączył. Że zabieram syna ojcu. Że szatan oślepił mnie żądzą. I że moim obowiązkiem… ble ble, sama wiesz. I że jeśli to zrobię, przestanę być córką moich rodziców.

– Nie słuchaj ich. To tylko słowa, w końcu ci wybaczą. Masz prawo do szczęścia.

Przez chwilę milczała, patrząc na swoje dłonie. A potem powiedziała zduszonym głosem:

– I że odbiorą mi dziecko. Że niby jestem nieodpowiedzialna matka. A mogą to zrobić. Wiesz, jakie znajomości ma mój teść. I mój ojciec.

Na to nie było dobrej odpowiedzi.

– I co zrobisz?

– On… Mirek chce o mnie walczyć. Nie chce odpuścić. Nie wiem, co mam zrobić, żeby zrezygnował. Jak go przepędzić. Boję się, że może polać się krew.

Byłam pewna, że przesadza, ale kłopot był. I to poważny.

– Zniechęć go do siebie. Powiedz mu, że go nie kochasz. Że był dla ciebie tylko zabawką… Nie, teraz, kiedy zrobiło się groźnie, musisz mu powiedzieć prawdę.

Nie wiem, co mu powiedziała, ale wyjechał

Patrzyła na mnie ze strachem w oczach wielkich jak spodki.

– Nie potrafię.

– Musisz. Dla jego i swojego dobra. Albo weź dziecko i ucieknij z kochankiem w nocy. Trzeciego wyjścia nie widzę.

W końcu skinęła głową i poszła. Wybrała wyjście najbardziej bolesne, a jednocześnie najprostsze. Mirosław, który przez dwa lata pracował w pobliskim tartaku, zwolnił się i wyjechał. Sam. Mój mąż powiedział, że wpadł do przychodni poprzedniego dnia z prośbą o leki na uspokojenie, bo serce wysiadało mu z nerwów.

– Strasznie to przeżył – Bartek popatrzył na mnie poważnie. – Żeby tobie nie przyszło do głowy wywinąć mi takiego numeru. Ja padnę na miejscu, przysięgam.

Przytuliłam się do niego.

– Bez obaw. Ja wyszłam za ciebie z miłości. Współczuję im obojgu.

– A Łukaszowi nie? Wejdź w buty faceta, który kocha żonę, a jednocześnie wie, że ona jego nie. Cały czas żył nadzieją, że kiedyś jednak go pokocha choć trochę. A tu pojawił się ktoś, z kim Łucja była gotowa odejść, zabierając dziecko. A została tylko dlatego, że ugięła się pod zmasowanym szantażem rodziny. I teraz ten biedny frajer będzie żył ze świadomością, że nocami ona myśli o kimś innym. Tęskni za kimś innym.

Wyobraziłam to sobie. Z tej pułapki losu nie było dobrego wyjścia.

– Tylko palnąć sobie w łeb…

Mąż mruknął potwierdzająco i objął mnie mocniej, a ja jego. Żeby silniej poczuć własne szczęście. I na tym właściwie ta historia się skończyła – przynajmniej w perspektywie trzydziestu lat. Życie biegło swoim torem, nasze dzieci dorosły, wyprowadziły się, my się postarzeliśmy. Łukasz zmarł w wieku pięćdziesięciu dwóch lat na atak serca.

Łucja nigdy nie nosiła po nim żałoby, co wywoływało w wiosce plotki. Teściowie się na nią obrazili, ale jej było już wszystko jedno. Nic nie mogli jej zrobić. Przez te lata zmieniła się, stwardniała. Wiedziałam, że nie zapomniała o ukochanym, choć nigdy o nim nie wspominała. Ale czasami, kiedy wpadała do mnie na kawę, siedziała w milczeniu, wpatrując się gdzieś w siebie. Miałam wrażenie, że właśnie opowiada mi o swojej tęsknocie. Potem dopijała kawę, uśmiechała się smutno i wychodziła.

Mirosław pojawił się w naszej wiosce znienacka. Ledwo go poznałam, gdy wszedł do przychodni. Mimo że od dwóch lat byłam na emeryturze, często pomagałam w recepcji i księgowości. Przynajmniej nie siedziałam sama w domu. Mąż nadal pracował jako lekarz rodzinny. I do niego właśnie przyszedł Mirek. Był wciąż wysoki i dobrze zbudowany, choć miał już nieco zaokrąglony brzuch. Na twarzy czas i zmartwienia wyżłobiły głębokie bruzdy. Pod oczami widziałam niezdrowe wory. Cóż, miał prawie siedemdziesiąt lat, czego innego oczekiwać? Kiedy wyszedł pół godziny później, wparowałam do gabinetu męża.

– I co? Co powiedział? Po co przyjechał? Widział się z Łucją?

Bartek tylko się roześmiał, widząc moje podekscytowanie.

– Po pierwsze, to, z czym przyszedł, to tajemnica lekarska. A o reszcie nic nie wiem. Odpowiedzi szukaj u źródła.

Jednak moje stosunki z Łucją nie zmieniły się przez te lata. Nie mogłam tak po prostu pójść i spytać. Jedynie wpadłam po kilka jajek. Że niby potrzebuję na jajecznicę, a nie mam. Nic mi nie powiedziała, ale zauważyłam, że na jej policzkach czerwienił się rumieniec, a oczy były bardziej błyszczące niż kiedykolwiek. Dała mi jajka i niemal wypchnęła z mieszkania. Nie potrzebowałam innej odpowiedzi na moje pytania.

Tak, nienawiść daje siłę, ale i straszliwie wyniszcza

W ciągu dwóch tygodni widziałam ich kilka razy, jak szli przez wieś do lasu albo robili zakupy w sklepie. Patrzyli na siebie tak, że wiedziałam, że miłość wciąż się w nich tliła. Z jednej strony, było mi smutno, że wcześniej nie dostali od losu szansy, z drugiej, cieszyłam się, że może w końcu zaznają szczęścia. Na nie przecież nigdy nie jest za późno.

I znów doczekałam się wizyty Łucji. Była rozedrgana, widziałam, że trudem poskramia uśmiech, który pewnie kwitłby na jej twarzy cały czas jak u zakochanego głupka.

– On chce, żebyśmy wyjechali – rzuciła niemal od progu. – Żebym przeniosła się do niego, do Szwajcarii. Ma tam dom nad jeziorem, wynajmuje łodzie. Ale musiałabym rzucić wszystko, dom, znajomych, syna, rodzinę… Nie wiem, co robić. Mam sześćdziesiąt dwa lata. Przecież nie przesadza się starych drzew.

– Czego pragniesz? – spytałam. – O czym śnisz? Czy tego właśnie chcesz?

Jej oczy jaśniały jak dwie gwiazdy, gdy skinęła głową. Wyglądała na dziesięć lat młodszą. Wzruszyłam ramionami.

– Oni wszyscy poradzą sobie bez ciebie – stwierdziłam z pewnością w głosie. – Czy ty poradzisz sobie bez Mirka?

Po raz pierwszy, od kiedy się znamy, przypadła do mnie i mocno uścisnęła.

– Dziękuję ci, Zosiu. Jesteś moją prawdziwą przyjaciółką.

Mieli wyjechać w następnym tygodniu. Ale w sobotę rano Łucja zadzwoniła i pustym głosem spytała, czy mogłabym do niej przyjść. Pobiegłam zmartwiona. Siedziała na brzegu łóżka. Wyglądała na schorowaną osiemdziesięciolatkę. Zmierzwione siwe włosy, przygarbiona sylwetka, łzy ściekające po policzkach. Powiedziała, że drań zemścił się na niej. Kiedy była już gotowa do wyjazdu, on roześmiał się i stwierdził, że to były tylko żarty. Że on ma w tej Szwajcarii żonę, a przyjechał tu tylko po to, żeby złamać jej serce, tak jak ona kiedyś złamała jego.

Dałam jej tabletki na uspokojenie i posiedziałam przy niej, aż zasnęła. A potem wróciłam do domu i zrzuciłam swój gniew na głowę męża, oskarżając go o wszystkie grzechy mężczyzn. Bartek siedział przy stole w milczeniu, ponury. Kiedy zmęczona wybuchem opadłam na krzesło, odezwał się:

– Wczoraj mu powiedziałem, że ma przed sobą rok życia. Może półtora. Że za kilka miesięcy będzie potrzebował opieki. Leków przeciwbólowych. Stwierdził, że w takim razie wraca do siebie umrzeć w samotności. Że nie narazi ukochanej kobiety na rok cierpienia i patrzenia, jak on umiera. Obiecałem mu, że nie powiem o niczym Łucji. Lepiej, żeby go nienawidziła. Nienawiść daje siłę.

Bartek dał słowo Mirkowi. Ale ja mu niczego nie obiecywałam. Być może nienawiść daje siłę, ale także niszczy – serce, myśli, a w końcu i zdrowie. Lepiej kochać, tęsknić i przejść żałobę. Kiedy wyjaśniłam sytuację Łucji, widziałam, że podjęłam słuszną decyzję. Od razu odżyła i zaczęła organizować swój wyjazd do Szwajcarii. Powiedziała, że on może sobie mówić co chce, ale ona już nigdy nie pozwoli sobą manipulować. I nikt, nawet mężczyzna, którego kocha najbardziej na świecie, nie będzie jej mówił, co ma robić. Wreszcie była sobą.

Czytaj także:
„Mój młodszy o 10 lat mąż w przeddzień 32. urodzin dostał ataku serca i zmarł. Dziękuję losowi, że byłam jego żoną”
„Teściowa zabraniała nam pić alkohol i słodzić, a teść namiętnie się całować. Żyliśmy z nimi jak asceci”
„Miałem 16 lat, gdy zostałem głową rodziny. Mama i siostry rywalizowały o moją miłość. Niszczyły każdy mój związek”

Redakcja poleca

REKLAMA