Staram się nie wracać myślami do dzieciństwa, bo było tylko pasmem bólu i upokorzenia. Zawdzięczam to własnym rodzicom. Jakoś udało mi się od nich uwolnić i zacząć nowe, normalne życie. Myślałem, że dawno o mnie zapomnieli, ale się myliłem….
Jeżeli nie będzie innego wyjścia, wyjadę. Spakuję swoje rzeczy i zniknę. Co z tego, że mam dobrą pracę, że zaczęło mi się układać w życiu. Jestem gotowy to wszystko zostawić i rozpłynąć się jak we mgle. Dlaczego?
Ojciec mnie bił
Bo nie zamierzam utrzymywać rodziców, którzy kiedyś zamienili moje życie w piekło. Z czym kojarzy mi się dzieciństwo? Ze strachem. Nieopisanym, obezwładniającym. Ojciec bił mnie do nieprzytomności. Za wszystko. Pałę w szkole, rozerwane spodnie, zgubione klucze, rozbity talerz. Walił mnie tym, co wpadło mu pod rękę: kijem od szczotki, paskiem, sznurem. Nie tylko po pijanemu, ale też na trzeźwo.
Nieraz pytałem z płaczem, dlaczego to robi, błagałem, by przestał. Nie reagował. Jeszcze mocniej wymierzał ciosy i krzyczał, że to najlepszy sposób, by nauczyć dziecko rozumu. Dziś myślę, że nie chodziło mu o żadną naukę. Po prostu bicie mnie sprawiało mu przyjemność. Po wszystkim był zawsze taki dziwnie zadowolony i rozluźniony.
Jakby pozbył się nadmiaru energii, która rozsadzała go od środka. Rozwalał się wygodnie przed telewizorem i wołał do matki, by przyniosła mu browar. Biegła z butelką bez słowa sprzeciwu. Ja zwijałem się z bólu na podłodze, ocierałem łzy, a ona mijała mnie, siadała obok niego i pytała, czy piwko jest dostatecznie zimne.
Nie rozumiałem tego
W mojej szkole było kilkoro dzieci, które, podobnie jak ja, dostawały cięgi od ojców. Ale matki zawsze starały się je bronić. Tymczasem moja nigdy tego nie robiła. Gdy ojciec się nade mną znęcał, stała z boku lub szła do kuchni i zajmowała się gotowaniem, zmywaniem. Dopiero późnym wieczorem przychodziła do mojego pokoju.
Ale nie przytulała mnie, nie pocieszała tylko radziła, żebym więcej nie denerwował tatusia. Bo on ma taką stresującą i ciężką pracę. I tak się stara, by niczego nam nie brakowało. Wyobrażacie to sobie? Bo mnie nawet dziś trudno pojąć, jak mogła być tak zimna i obojętna.
No dobrze, była zależna od ojca, ale czy to jest powód, by skazywać na cierpienie własne dziecko? To nauczyciel WF-u w gimnazjum pierwszy zorientował się, że coś jest w moim domu nie tak. Któregoś dnia wszedł do szatni, gdy przebierałem się w dres i zobaczył na moich plecach sine pręgi.
– Kto ci to zrobił? – zapytał.
– Nikt. Spadłem z deskorolki.
Zawsze w ten sposób odpowiadałem, gdy ktoś pytał o siniaki. I do tej pory zawsze to wystarczało. Ludzie zazwyczaj nie chcą mieszać się w sprawy innych. Nawet ci, którzy teoretycznie powinni natychmiast reagować, czyli nauczyciele. Wolą przymknąć oko, zatkać uszy, niż dostrzec krzywdę dziejącą się obok nich. Bo to oznacza kłopoty.
Facet chciał mi pomóc
Pan Adam okazał się jednak zupełnie inny. Wysłał resztę klasy na boisko, a mnie wziął na bok.
– Powiedz mi prawdę, pomogę ci – powiedział ciepło.
Chciałem mu się wyżalić. Naprawdę. Ale nie potrafiłem. Bałem się, że jak ojciec się o wszystkim dowie, to zatłucze mnie na śmierć. Tamtego dnia nie wydusiłem więc z siebie nawet słowa. Uparcie twierdziłem, że się przewróciłem. Wuefista był jednak cierpliwy.
Przy każdej okazji podpytywał, drążył temat. No i w końcu osiągnął cel. Któregoś dnia nie wytrzymałem i zwierzyłem mu się ze wszystkiego.
– Krzysztof, nie wrócisz więcej do domu, przysięgam ci – powiedział, gdy skończyłem.
Rodzice się wściekli
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. W szkole pojawiła się policja, opieka społeczna. Wezwano też moich rodziców. Ojciec na początku trzymał nerwy na wodzy, twierdził, że kłamię, że jestem krnąbrny, nieposłuszny. I specjalnie wymyślam te wszystkie bzdury o przemocy, żeby zrobić mu na złość.
Potem jednak pokazał, jaki jest naprawdę. Zaczął mi grozić, wrzeszczeć. W pewnym momencie chciał nawet skoczyć do mnie z łapami. Policjanci szybciutko go jednak uspokoili. Gdy wyprowadzali go w kajdankach, matka wpadła w panikę. Zaczęła lamentować, płakać. Ale żal jej było ojca, nie mnie. Na mnie nawet nie spojrzała. Jak zwykle…
Trafiłem do pogotowia opiekuńczego, potem do domu dziecka. Wreszcie miałem spokój, nie musiałem się bać. A na dodatek trafiłem na wychowawców, którym naprawdę zależało na podopiecznych. Dzięki nim mogłem zająć się swoją pasją – informatyką. Po raz pierwszy miałem komputer, wprawdzie do spółki z kolegami, ale był.
Bez problemu skończyłem gimnazjum, a potem technikum informatyczne. Byłem najlepszy w klasie, więc natychmiast dostałem pracę w firmie zajmującej się projektowaniem i budową sieci informatycznych. I całe szczęście, bo nie mogłem już dłużej mieszkać w domu dziecka.
Skończyłem osiemnaście lat, byłem dorosły, musiałem rozpocząć samodzielne życie. W dzień harowałem w firmie, wieczorami naprawiałem komputery prywatnym osobom. Dzięki temu mogłem wynająć, a potem kupić na kredyt malutkie mieszkanko i odłożyć trochę pieniędzy. Marzyłem o studiach informatycznych. Wiedziałem, że kosztują krocie, ale obliczyłem, że jak się dobrze sprężę, zacisnę pasa to za dwa, trzy lata będę w stanie zapłacić za pierwszy rok nauki.
Na pomoc rodziców nie mogłem liczyć. Nawet jej nie oczekiwałem. Po aferze w gimnazjum w ogóle nie interesowali się moim losem, nie odwiedzili mnie w domu dziecka. Prawdę mówiąc, cieszyłem się z tego. Wymazałem ich ze swojej pamięci i miałem nadzieję, że oni też o mnie zapomnieli. Niestety…
Byłem w szoku
Miesiąc temu znalazłem w skrzynce pocztowej awizo. Z notatki pozostawionej przez listonosza wynikało, że mam do odebrania przesyłkę z sądu. Choć byłem zmęczony, postanowiłem pojechać na pocztę. Intrygowało mnie, o co chodzi. Nie miałem przecież żadnych zatargów z prawem.
Odstałem swoje i odebrałem kopertę. W środku było oficjalne pismo. Zacząłem je czytać i nogi się pode mną ugięły. Rodzice żądali ode mnie alimentów!
We wniosku napisali, że ojciec miał wypadek, jest niepełnosprawny, wymaga rehabilitacji, drogich leków. Co prawda przyznano mu rentę, ale nie wystarcza ona na pokrycie kosztów leczenia. Tymczasem ja skończyłem szkołę, mam dobrą pracę, więc muszę ich utrzymywać. Aż zatrząsłem się ze złości.
– Nic wam nie dam! – warknąłem pod nosem i wyrzuciłem pismo do kosza.
Byłem przekonany, że nic mi nie grozi, że nie ma prawa, które zmusiłoby dziecko do płacenia na takich rodziców jak oni. Okazało się jednak, że bardzo się mylę. Kilka dni później odebrałem telefon z opieki społecznej. Jakaś kobieta stwierdziła, że musi umówić się ze mną na wywiad środowiskowy.
– Ale dlaczego? – byłem zdziwiony.
– Nie dostał pan pozwu o alimenty?
– Dostałem.
– No właśnie. Mam obowiązek zbadać, pana sytuację materialną i życiową. Sąd chce wiedzieć, czy jest pan w stanie zaspokoić roszczenia rodziców – wyjaśniła.
– Ale przecież oni się nade mną znęcali! Wychowałem się w domu dziecka! Od lat ich nie widziałem – wrzasnąłem.
– Przykro mi, ale to nie ma znaczenia. I tak ma pan obowiązek im pomagać. A więc kiedy możemy się umówić?
– Jeszcze nie wiem. Najpierw muszę porozmawiać z adwokatem. Oddzwonię do pani – warknąłem i się rozłączyłem.
Z bezsilności i złości chciało mi się wyć. Jestem już po wizycie u adwokata. Potwierdził słowa pani z opieki społecznej. Pocieszył mnie jednak, że sprawa nie jest beznadziejna, że sąd może oddalić żądania rodziców. O ile uzna, że są one sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Co to oznacza?
Cholera wie. Już postanowiłem. Za radą adwokata zgodzę się na ten cholerny wywiad środowiskowy. A potem stanę przed sądem i powiem, jak wyglądało moje życie. Jeżeli sędzia weźmie to pod uwagę, dobrze. A jeżeli nie… No cóż, zwolnię się z pracy i wyjadę gdzieś daleko. Tam, gdzie nikt mnie nie znajdzie. Na pewno nie rodzice!
Krzysztof, 36 lat
Czytaj także: „Mąż ledwo mnie dotknie, a już mam ciarki żenady. Gdy się kochamy, wolę myśleć o przepisie na obiad, niż o jego ciele” „Dla mojej rodziny jestem jak serwis sprzątający i kucharka. Nawet w urodziny zasuwam z mopem zamiast leżeć i pachnieć” „Przy rozwodzie mąż obdarł mnie z pieniędzy i godności. Dalej było mu mało, więc posunął się do prawdziwego świństwa”