Mieszkam w dziurze zabitej deskami; tak się mówi o małych osadach na skraju lasów i jezior. Jest tu pięknie o każdej porze roku, lecz gdy zima zwieje śniegiem albo przyjdą jesienne roztopy, człowiek jest odcięty od świata. Dlatego tłumaczyłam mojej córce, że dla czternastoletniej Martynki przeprowadzka do mnie będzie istnym zesłaniem.
– Dziewczynka z miasta zanudzi się tutaj! Nie o to chodzi, że ja się boję obowiązków, ale czuję, że to zły pomysł… Dlaczego jej ze sobą nie zabierzecie?
Córka i zięć zdecydowali się na emigrację zarobkową. Wynajęli mieszkanie, sprzedali, co się dało, a Martynkę postanowili zostawić u mnie. Niby dopóki się nie urządzą… Wiem, nastolatki bywają trudne i buntownicze, jednak moja Martynka. Od początku zachowywała się jak anioł. Wszystko jej się podobało. I świerki tuż za oknem, i trochę zapuszczony ogród, i październikowy wiatr stukający obluzowaną okiennicą…
Nie narzekała na drogę do szkoły, szybko znalazła towarzystwo. Uczyła się świetnie, nauczyciele nie mogli się jej nachwalić. W domu też się zrobiło wesoło, bo na komputer do Martynki przychodzili nawet ci, którzy mieli w domu własny. Młodzi wolą być razem w rozmaitych zajęciach, więc się nie sprzeciwiałam, choć podłogi nieraz były zabłocone. Wnusia pomagała mi także w porządkach.
Stwierdzałam codziennie, że jest świetną dziewczyną! Końcowy egzamin gimnazjalny zdała śpiewająco. Wybrała najlepsze liceum w okolicy, chociaż wcale nie było wiadomo, co postanowią jej rodzice. Szczerze powiedziawszy, liczyłam na to, że ją u mnie zostawią co najmniej na następny rok. Na razie miała do nich jechać na wakacje…
Martynka wróciła z Anglii odmieniona
Przez pierwsze dwa tygodnie telefonowała i pisała często. Potem jakoś zamilkła. Myślałam, że to z nadmiaru wrażeń…
– Przecież nie będzie wiecznie myślała o starej babce, kiedy świat wokół niej kolorowy i taki ciekawy – tłumaczyłam sobie.
Pod koniec sierpnia odebrałam telefon, że moja córka przywozi Martynkę, i że ją zostawia na następny rok, o ile ja się zgodzę.
– A ona chce? – spytałam.
– No właśnie tylko o tym mówi. Koniecznie. Mogłaby właściwie z nami zostać, bośmy już chwycili wiatr w żagle, ale marudzi, żeby do ciebie i do ciebie…
Kiedy przyjechały w ostatnią sobotę sierpnia, prawie nie poznałam swojej wnusi. Wyglądała jakoś dziwnie. Jakby opuchnięta, z brzydką cerą, zaniedbana i w workowatym swetrze, mimo że kończące się lato było bardzo gorące.
– Martyniu, skarbie, chora jesteś? – zaniepokoiłam się.
– Cały czas narzeka, że ją boli brzuch – córka nie wyglądała na zmartwioną. – Daj jej jakichś ziółek… No, ja się będę zbierać, cudem dostałam bilet na samolot.
Ale ziółka nie pomogły. Usłyszałam, jak Martyna wymiotuje. Zaczęłam się jej uważnie przyglądać. Miała duży biust; wydawało mi się, że przytyła. Zaczęły mi przychodzić do głowy jakieś obłąkane podejrzenia, lecz odpychałam je całą siłą woli. Mimo to nie spuszczałam wnuczki z oczu. Wiedziałam, że popłakuje po kątach. Wcześnie chodziła spać, nie chciała się spotkać z żadną z koleżanek, chociaż dzwoniły ciekawe opowieści z zagranicznej wycieczki.
Pewnej nocy przyśnił mi się mój zmarły mąż. Kiwał głową – jak zwykle, kiedy był z czegoś niezadowolony…
– O co ci chodzi? – pytałam w tym śnie. – Co jest nie tak?
– Sama wiesz. Chowasz głowę w piasek, prawdy się boisz.
Rano poszłam do pokoju Martynki. Wyglądała tak, jakby całą noc przepłakała. I ona zaczęła:
– Domyślasz się, babciu? Gniewasz się na mnie?
– Nie chcę się domyślać. Powiedz, co się stało. Nie będę się złościła – obiecałam, głaszcząc ją po buzi. – Kocham cię przecież i wiem, że nie zrobiłaś nic złego.
– Zrobiłam, babciu, zrobiłam. Chyba będę miała dziecko.
A więc jednak… Zawirowało mi w głowie, ale się opanowałam.
– Opowiadaj jak na spowiedzi. Nawet najgorsze – poprosiłam.
Trzeba było wziąć się w garść i coś ustalić
Nie było najgorszego. Była sama piękna, młodzieńcza, nieprzytomna, naiwna miłość do chłopaka poznanego w jakimś muzeum.
– Rodzice go znają?
– Skąd! Rodzice nic o mnie nie wiedzą – wzruszyła ramionami. – Pracują całymi dniami jak roboty. Dawali mi kasę i byłam sama. Mogłam robić, co chciałam.
– Mama ci nic nie tłumaczyła?
– Co miała tłumaczyć? Wiem przecież, skąd się biorą dzieci.
– Nie myślałaś, że tobie też się może przytrafić ciąża?
– Nie myślałam. Zresztą on mówił, żebym się nie bała, że uważa… Ja się nie znam na tym.
– Ile on ma lat?
– Mówił, że osiemnaście. Nic więcej o nim nie wiem!
– I tak zaufałaś?
– Zaufałam. Kocham go, babciu, bardzo go kocham, choć pewnie się już nigdy nie zobaczymy. Tylko wspomnienia zostały…
Zaczęła znowu płakać i przez ten szloch usłyszałam jeszcze o dyskotekach, pubach, spacerach nad Tamizą i namiętnych pocałunkach na pożegnanie.
– To były tylko trzy razy, babciu. Tylko trzy razy. Potem już nie przyszedł na randkę. – łkała.
– Nie zadzwonił. Nie wiem gdzie jest, może nawet wcale nie ma na imię tak, jak mówił.
– Co teraz? Myślałaś o tym?
– Tak. Nie chcę żyć. Rodzice mnie zabiją. Taki wstyd…
Miała dopiero 16 lat. Była przerażonym, nieszczęśliwym dzieckiem, któremu do głowy przychodziły złe i głupie myśli. Trzeba było wziąć się w garść i działać! Jeszcze tej samej nocy, kiedy Martynka wreszcie usnęła, zadzwoniłam do mojej córki:
– Jeśli przyjedziecie tutaj z awanturą i zaczniecie jej ciosać kołki na głowie, przysięgam, że was wyrzucę z domu. Ma być tak, jak ja mówię. Wasze dziecko potrzebuje pomocy, nie kłótni. Nie żartuję, znacie mnie…
– Co wobec tego mamy robić? – fuknęła córka. – Cieszyć się?
– Macie wreszcie być rodzicami. Tylko tego od was chcę!
Zanim przyjechali, miałam już swój plan. Wyłożyłam go obojgu bez zbędnych dyskusji.
– Wasze mieszkanie w mieście jest wynajęte? To wymówicie lokatorom. Nam będzie potrzebne.
– Nam? Komu?
– Mnie i Martynce – oznajmiłam im krótko. – Wracamy na stare śmieci. Tam jej będzie łatwiej skończyć szkołę i w ogóle.
– Jaką szkołę? Co mama mówi? Kto jej pozwoli chodzić z brzuchem do szkoły?!
– Mam nadzieję, że pozwolą. To jest dwudziesty pierwszy wiek… Jeśli chcecie, sama to załatwię. Wy możecie wracać do swojej roboty. Nie ukrywam, że będą potrzebne pieniądze. Moja emerytura nie wystarczy.
– A co z domem tutaj?
– Poczeka. Lato tu będziemy spędzać. Powietrze zdrowe, w sam raz dla dzieciaczka.
– Mamo! – moja córka zapłakała rzewnymi łzami. – To nie jest takie proste. Nie dasz sobie rady. Ona jest za młoda na matkę.
– A co ma wiek do tego? Jaka z ciebie matka? Ty wcale taka młoda już nie jesteś…
Minęły długie godziny, zanim wreszcie zgodzili się na mój plan.
– Będziemy ci pomagali – obiecał zięć skruszonym tonem.
– Wy mi tylko nie przeszkadzajcie, a wszystko się ułoży!
Jestem pełna energii, mam dla kogo żyć
Malutka Zosieńka ma dziś ponad pół roku. Jest prześliczna. Ciemnooka i słodka, ma uśmiech Martynki. Bardzo ją kochamy. Wnuczka skończyła pierwszą licealną. Wprawdzie od drugiego semestru do porodu i potem miała nauczanie indywidualne, ale od września normalnie wróciła do swojej klasy.
Nauczyciele są fajni, koledzy i koleżanki także. Do matury zostały dwa lata, jestem pewna, że Martyna da radę.
Jej rodzice nadal pracują w Anglii, ale często nas odwiedzają. W mojej obecności nigdy nie robili Martynie wyrzutów, są przyjacielscy i pomocni. To i tak bardzo dużo w tej sytuacji.
Tylko jedna kuzynka zachowała się obrzydliwie. Zatelefonowała i zaczęła fałszywie ubolewać:
– Koszmar! Nieszczęście.
– Sama jesteś koszmar – ucięłam dyskusję. – Nie wysyłaj nam złej energii. Jeżeli nie umiesz się
z nami cieszyć, nie dzwoń.
Dziecko to nadzieja i radość. W porę czy nie w porę urodzone. Bo kto wie, kiedy jest właściwy czas na najpiękniejszą miłość?
Czytaj także:
„Nie chciałem być ojcem. Kazałem jej usunąć ciążę i zapomniałem o temacie. Po latach okazało się, że mam syna”
„Tydzień przed ślubem zerwałam zaręczyny. Napadło mnie 4 mężczyzn, a mój narzeczony tylko stał i się patrzył”
„Miałam 18 lat, gdy urodziła i wyrzekłam się własnej córki. Oddałam ją siostrze, która nie mogła mieć dzieci”