„Rodzice faworyzowali mojego brata. Traktowali go jak bohatera nawet wtedy, gdy pobił kolegę z klasy”

Zawiedziony mężczyzna fot. Adobe Stock, realstock1
„Na pewno nie jest tak, że rodzice mnie nie kochali. Ale ja z dorastania pamiętam najlepiej te momenty, w których uważałem, że byłem traktowany nie fair. I że choćbym nie wiem jak się starał, to nikt tego nie docenia”.
/ 16.12.2021 09:17
Zawiedziony mężczyzna fot. Adobe Stock, realstock1

Z moim bratem jesteśmy zupełnie inni. Pod każdym względem. Ludziom ciężko uwierzyć, że jesteśmy bliźniakami.  Sam się czasem zastanawiam, czy jednego z nas nie podmieniono w szpitalu. Mama była tak zachwycona narodzinami bliźniaków, że zadbała nawet o to, byśmy imieniny mieli razem – Jerzy i Wojciech. Całe dzieciństwo tak samo nas ubierała. Ku jej rozpaczy szybko stało się jasne, że nie tylko różnimy się fizycznie, ale jeszcze mamy zupełnie inne charaktery.

Trzy dni temu Jurek po raz trzeci zaproponował mi, żebym został jego wspólnikiem. Dwa razy odmówiłem bez wahania. Teraz powiedziałem, że pomyślę. Bo wiem, że kolejny raz brat nie zapyta. Jego zasoby dobrej woli też kiedyś się wyczerpią…

Ja od zawsze byłem ten solidny i pracowity, a on był czarusiem i lekkoduchem. Wszyscy go uwielbiali. Ja z okazji Dnia Babci recytowałem wykuty na pamięć wiersz. Jurek o tym, że obie babcie przychodzą na obiad oczywiście zapominał. W ostatniej chwili włączał radio, wykonywał parę ruchów à la Travolta, robił kilka głupich min i kradł mi całe show. Babcie i ciocie klaskały i śmiały się do rozpuku. Z podstawówki zawsze przynosiłem świadectwa z czerwonym paskiem. Jurek czasem ledwie dostawał promocję do następnej klasy. Ale po drodze do domu zrywał kilka polnych kwiatków. Ja biegłem się pochwalić świadectwem, a on wręczał mamie z szelmowskim uśmiechem bukiet. I to jego mama ściskała i całowała.

Na pewno nie jest tak, że rodzice mnie nie kochali. Ale ja z dorastania pamiętam najlepiej te momenty, w których uważałem, że byłem traktowany nie fair. I że choćbym nie wiem jak się starał, to nikt tego nie docenia. Za to mój młodszy (o 6 minut) brat wystarczy że strzeli palcami, a dostaje wszystko czego chce.

Ja się uczyłem, a brat balował

Byliśmy w pierwszej klasie liceum (ja w prestiżowej klasie autorskiej o profilu informatycznym, Jurek w ogólnej) kiedy mój brat pobił Michała. Tak na poważnie, złamał mu nos i żebro. Nie było mnie przy tym, ale koledzy szybko mi donieśli. Rodzice zostali wezwani do szkoły, było poważnie. Siedziałem w domu i byłem pewien, że jak wrócą to Jurek wreszcie dostanie za swoje. Szlaban, obcięcie kieszonkowego, może dodatkowe dyżury przy zmywaniu i wynoszeniu śmieci… I co? I skończyło się jak zwykle.

– Jurek jest zawieszony na tydzień. Ale rodzice tego Michała, jak usłyszeli co się naprawdę wydarzyło, nie zawiadomili policji. Mój bohater – mama pocałowała Jurka w głowę i uśmiechnęła się. Co się dzieje? – zachodziłem w głowę? Co on znowu za numer wykręcił?

– No już, Jurek, powiedz bratu, za co oberwał tamten chłoptaś – tata poklepał go po ramieniu. – Powinieneś brać z brata przykład.

Zdezorientowany wodziłem wzrokiem od brata do rodziców.

– Jurek stanął w obronie niepełnosprawnego kolegi, tamten łobuz nazwał go „debilem” – wyjaśnił mi tata, bo Jurek jakoś sam nie miał ochoty. A nie miał pewnie dlatego, że ja wiedziałem, że tak naprawdę to pobili się o Julkę z pierwszej „c,” a Marek, chłopak, który jeździ na wózku, się wtrącił i tylko dlatego usłyszał od Michała wyzwisko.

Przez całe liceum ja się uczyłem, brałem udział w olimpiadach, projektach, a Jurek – balował. Bez niego nie mogła odbyć się żadna szkolna impreza. Dziewczyny zmieniał co miesiąc. Moje nagrody i sukcesy rodzice kwitowali uśmiechem, poklepaniem po ramieniu. Kiedy zaś Jurek wziął udział w zbiórce na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy i przyniósł najwięcej z całej szkoły – wznosili na jego cześć peany.

– Jak chcesz to potrafisz! Zuch! Mógłbyś Wojtek też się czasem zaangażować w coś, a nie tylko się uczysz i uczysz – jeszcze mi się oberwało od rodziców.

Z brata miałem też czasem korzyści. Gdyby nie on nie miałbym z kim iść na studniówkę. „Załatwił” mi koleżankę swojej dziewczyny. Jemu musiałem kupić sześciopak piwa, jej – butelkę słodkiego wina.
Po maturze dostałem się na informatykę na Politechnice Warszawskiej. Jurek na żadne studia nawet nie złożył papierów.

– Szkoda czasu. Wiesz brat, zanim ty skończysz te swoje studia, ja już będę miał samochód i mieszkanie – przechwalał się. Rodzice niby byli ze mnie dumni, ale ciągle podkreślali, że każdy ma prawo do wyboru własnej drogi.

Wyjechał do Stanów sprzątał tam mieszkania

Jurek przez dwa lata zmieniał pracę co kilka miesięcy. Nigdzie mu się nie podobało. Ja  miałem stypendium naukowe, on siedział na garnuszku rodziców. A i tak wystarczyło, że od wielkiego dzwonu odkurzył mieszkanie albo ugotował spaghetti – i już mama go chwaliła. Ja gotować się nie nigdy nie nauczyłem, a na sprzątanie nie miałem czasu – musiałem się uczyć. Kiedy próbowałem to tłumaczyć, mama machała ręką.

– Ależ oczywiście, Wojtuś, przecież rozumiemy – mówiła, ale nigdy nie wierzyłem, że naprawdę szczerze.

Kiedy ja zaczynałem trzeci rok studiów, Jurek oznajmił, że wyjeżdża do Nowego Jorku.

– Kumpel załatwił mi tam pracę. Zarobię, zobaczę trochę świata i wrócę.

Prychnąłem z lekceważeniem i od razu przeszedłem do ofensywy.

– A co ty będziesz tam robił? Przecież nic nie umiesz.

– Będę sprzątał.

Jego szczerość mnie zatkała. Spojrzałem na rodziców, czekając na ich reakcję.

– Żadna praca nie hańbi, Wojtek. Tego was uczyłam, prawda?  Jurek, jestem z ciebie bardzo dumna – mama i tym razem nie dała mi satysfakcji.

– No jasne, jedź do Ameryki i się baw, a opieka nad rodzicami spadnie na mnie, wiadomo – uderzyłem z innej strony.

Tym razem  odezwał się tata:

– Nami jeszcze długo opiekować się nie będziesz musiał, dziękujemy. Jak na razie to mama pierze twoje gacie, a ja zmywam gary po tobie – burknął.

Poszedłem do siebie. Chyba wtedy przestałem się łudzić, że rodzice kochają nas obu tak samo. Jurek w Stanach pracował dwa lata. Naprawdę sprzątał mieszkania. Szybko wyspecjalizował się w domach emerytów, dla których jednocześnie stawał się powiernikiem, towarzyszem i pomocnikiem. Jurek umiał zagadać z każdym i każdego rozbawić. Jego klienci go uwielbiali. Dostawał wielkie napiwki i różne dodatkowe zlecenia. I choć byłem pewien, że nawet jeśli coś zarobi, to przepuści – rzeczywiście wrócił z oszczędnościami. I planem na biznes.

Ja właśnie obroniłem dyplom. Na uczelni zaproponowano mi pracę asystenta i studia doktoranckie. Zgodziłem się. Wtedy miałem już narzeczoną, Basię. Zamieszkaliśmy razem w wynajętej kawalerce. Żeby jakoś wiązać koniec z końcem brałem zlecenia od różnych firm. Ale kiedy Jurek zaczął rozkręcać swoją firmę, ja zacząłem mieć ochotę na więcej. Wprawdzie brat zaproponował mi, żebym został jego wspólnikiem, ale go wyśmiałem.

– Jurek, ja jestem informatykiem, rozumiesz? INFORMATYKIEM! Nie ma teraz lepszego zawodu. Jak tylko zechcę, firmy będą się o mnie bić. A ty chcesz, żebym się zajmował szukaniem sprzątaczek dla staruszków? Chyba naprawdę masz nie po kolei pod kopułą.

Bo Jurek postanowił zarobić na tym, w czym okazał się dobry. Jego firma miała od razu być nastawiona na usługi dla starszych i samotnych osób. W zależności od potrzeb pracownicy firmy Jurka mieli sprzątać, gotować, zabierać klientów na spacery albo wyprowadzać ich psy. I po prostu dotrzymywać im towarzystwa. Sam został swoim pierwszym pracownikiem. Miał na początku piątkę klientów. A kiedy zaczął zatrudniać ludzi – to najpierw wysyłał ich na próbę do kogoś z tej piątki. Jak przeszli casting – dostawali pracę. Jurek tych swoich zaufanych klientów nazywał żartobliwie swoją Radą Nadzorczą. Za pomoc mieli stałą zniżkę na usługi firmy Jurka.

Już dwa lata po starcie Jurek miał osiemdziesięciu stałych pracowników, kilkunastu „tymczasów” i dużą grupę stałych klientów. Z inicjatywy Rady Nadzorczej chętni klienci i pracownicy raz na miesiąc spotykali się na „wieczorkach”. Jurek był duszą tych spotkań. Zagadywał, żartował, komplementował. Wiem, bo na jedno z tych spotkań zaprosił mnie i Basię. To było po tym, kiedy drugi raz zaproponował mi, żebym został jego wspólnikiem.

Wtedy właśnie skończyły się moje marzenia o własnym biznesie. Firmę założyłem z Jankiem, kolegą ze studiów. Pisaliśmy świetne programy, ale zupełnie nie umieliśmy ich sprzedać. Może gdybym poprosił o pomoc brata – firmę dałoby się uratować. Ale przecież to ja byłem w rodzinie „ten mądry”. I miałem to bratu udowodnić – bez jego pomocy.

Znaleźliśmy z Jankiem wspólnika, świetnego handlowca. W dwa miesiące znalazł nam kilkunastu nowych klientów. Tylko szybko doszedł do wniosku, że dużo więcej zarobi, zlecając pisanie programów studentom. Odszedł razem z całą bazą klientów i naszymi programami, bo nigdy ich nie opatentowaliśmy. Zbankrutowaliśmy kilka miesięcy później. Na rodzinnym obiedzie kilka tygodni później Jurek chwalił się sukcesami.

– Mam coraz więcej klientów. I to bez żadnej reklamy, wieść o nas roznosi się pocztą pantoflową – opowiadał. – Nie wyrabiam się z obsługą zleceń. Ostatnio do jednego klienta poszło jednocześnie dwóch pracowników. Coś się poprzestawiało w grafiku i klops. Albo okazało się, że Maciek ma dwóch klientów w jednym bloku. Tyle, że u jednego był rano, u drugiego po południu, jadąc z drugiego końca miasta. Sekretarka nie ogarnęła.

Duma nie pozwalała mi iść do Jurka

Trochę z nudów, a trochę, żeby się popisać, sięgnąłem po komputer. Jurek coś opowiadał, wszyscy się śmiali, a ja stukałem w klawiaturę. Na bazie programu napisanego dla firmy rozwożącej jedzenie, w 40 minut stworzyłem zarys aplikacji dla firmy Jurka. Baza klientów, oczekiwania, adresy plus baza pracowników, ich umiejętności i preferowane godziny pracy. Do wszystkiego była podpięta mapa i można było łatwo zaplanować, kto powinien pojechać do kogo i w jakiej kolejności.

– No dobra, brat, masz prezent. To trzeba jeszcze dopracować, ale z grubsza to działa tak – postawiłem przed Jurkiem komputer. – Zobacz. Klikasz tu i tu. I już wiesz, że to pracownik A powinien odwiedzić tych klientów i w takiej kolejności. I że zajmie mu to akurat sześć godzin – a to pracownik na trzy czwarte etatu. Proste, nie?

Miałem swoją chwilę triumfu. Jurek miał oczy jak spodki. Kilka razy kliknął, popatrzył, znowu kliknął.

– Hej, brat, to jest genialne! Jak mi to dopracujesz, to nasza efektywność skoczy o jakąś jedną trzecią, albo lepiej!

Zgodziłem się wtedy pójść z Jurkiem na spotkanie klientów.

– Zobaczysz, jak ich wszystkich poznasz, to może dasz się namówić, żeby ze mną pracować. Bo wiesz, to nie jest tylko biznes. Starsi ludzie bywają tacy zagubieni. Czasem się okazuje, że nie wiedzą, jak załatwić sprawę w urzędzie czy banku. A my i w tym pomagamy. I te nasze spotkania. Dla niektórych to jedyna rozrywka, na którą czekają cały miesiąc – zauważyłem, że brat znowu się przechwala.

Na spotkanie poszedłem. Owszem, było miło. Ale propozycji brata nie przyjąłem. A aplikację dokończyłem i dałem Jurkowi za darmo. Miałem swój honor, pieniędzy od brata brać nie będę. Miesiąc temu dowiedzieliśmy się, że Basia jest w ciąży. Wiedziałem, że potrzebujemy większego mieszkania. Ale po prostu nie było nas na nie stać. Prawda jest też taka, że od tego spotkani z klientami Jurka po głowie chodziło mi mnóstwo pomysłów.

Zaprojektowałem aplikację do oceniania przez Radę Nadzorczą kandydatów na pracowników. Siedem punktów, po trzy odpowiedzi na każde i algorytm, który wyliczy przydatność kandydata.

Tylko że moja duma nie pozwalała mi iść do Jurka i mu o moich pomysłach opowiedzieć. Baśka namawiała mnie i namawiała, przekonywała, że tu chodzi nie tylko o większe zyski brata, ale o realną pomoc dla ludzi – ale nie słuchałem. W końcu wzięła sprawy w swoje ręce. I po prostu pojechała do Jurka i o wszystkim mu opowiedziała. Nie tylko o moich projektach. Ale też o tym, dlaczego jej zdaniem tak się bronię przed pracą z nim.

Nie wiem, czy Jurek naprawdę nigdy nie zauważył, jak bardzo przez całe życie byłem o niego zazdrosny. A jeśli nawet nie, to może dopiero wizyta Basi spowodowała, że uznał, że powinniśmy o tym porozmawiać? Tak czy siak, trzy dni temu po prostu wpadł z kartonem piwa i sajgonkami. Basia akurat była u rodziców (podejrzewam, że nie był to zbieg okoliczności). Gadaliśmy kilka godzin. Nagle okazało się, że z dzieciństwa mamy jednak mnóstwo wspólnych wspomnień. To tylko mi się wydawało, że nic nie robiliśmy razem! Śmialiśmy się do rozpuku. Aż w końcu Jurek spoważniał.

– Brat. Ja wiem, że to ja zawsze byłem tym pewnym siebie wesołkiem. Ale przecież to poza. Jak się ma od urodzenia koło siebie takiego bystrego kolesia jak ty, to trzeba sobie jakoś radzić. Mama i tata chwalili mnie za każde głupstwo, bo bali się, że zostanę nieudacznikiem. Uważali, że o ciebie martwić się nie muszą. Wiesz, takich nawijaczy jak ja są tysiące. Ale ludzi z takim mózgiem jak ty tylko garstka. A  te pomysły, o których opowiedziała mi Baśka, są po prostu genialne. A jak pogadasz więcej z moimi klientami – to zobaczysz, ile jeszcze możesz dla nich zrobić. Część tych programów można będzie opatentować i sprzedawać. Wojtek, razem możemy naprawdę robić wiele. Dla siebie i dla innych. Zostań moim wspólnikiem. Masz od ręki trzydzieści procent udziałów i pensję, jaką sobie zażyczysz. Możesz zacząć od zaraz. Proszę.

Jurek wyciągnął rękę. Uścisnęliśmy się. Bardzo chciałem powiedzieć tak, ale nie umiałem zrobić tego tak od razu, znowu ta durna duma.

– Dzięki. Za tę rozmowę i propozycję. Daj mi trzy dni, muszę pogadać z Basią – użyłem żony jako wymówki, choć przecież nie byłoby tej rozmowy, gdyby nie ona.

Jurek westchnął, ale się zgodził.

– Jeśli uzależniasz decyzję od zdania Basi, to obaj wiemy, jaka będzie odpowiedź – Jurek mrugnął szelmowsko i sobie poszedł. Oczywiście miał rację.

Czytaj także:
„W Wigilię pogodziłam się z siostrą. Nie odzywałyśmy się, bo zarzuciła mi pazerność przy podziale spadku po mamie”
„Teściowa nie przyszła na nasz ślub, tak mnie nienawidziła. Teraz liczy, że przygarnę ją pod swój dach”
„Rozwiedliśmy się 3 lata temu, a teraz były mąż błaga o kolejną szansę. Już trzecią... Mówi, że się wyszalał”
 

Redakcja poleca

REKLAMA