Ula zawsze miała niesamowite pomysły… Może właśnie dlatego byłyśmy przyjaciółkami, bo doskonale się uzupełniałyśmy? Moja rozwaga i jej kreatywność tworzyły mieszankę nie do odparcia, razem szłyśmy jak burza od gimnazjum aż do ukończenia uniwersytetu. W liceum był nawet tajny plan zamieszkania razem po studiach, ale przepadł w momencie, gdy obie wsiąkłyśmy w układy damsko-męskie.
Na szczęście nasi mężowie się polubili, pech natomiast straszliwy, że Robert namówił Ulę na wyjazd za granicę już rok po ślubie. Najpierw byli w Irlandii, potem przenieśli się do Hiszpanii, ale wciąż twierdzili, że to nie jest emigracja na stałe. Zbierają doświadczenia, szlifują języki, trochę odkładają i kiedy tylko pojawi się dziecko, wrócą do kraju. Pisałyśmy do siebie, dzwoniłyśmy, ale prawdziwe święto było, gdy przyjeżdżała na urlop. Najczęściej na kilka dni w wakacje, czasem w święta – nie mogłyśmy się wtedy nagadać.
– Jeszcze wam się nie znudziło? – pytał mój Jacek ze śmiechem. – O czym można tyle rozmawiać?!
– Teraz akurat o kwestiach biznesowych – rzucałam mu w przelocie.
Albo, ewentualnie, o imionach dla dzieci, najlepszych lokatach lub Gośce z podstawówki, która tydzień wcześniej zaistniała jako ekspert w telewizji śniadaniowej.
Odkąd zaszłam w ciążę, jasne się stało, że będę musiała zmienić pracę. Koniec z kilkudniowymi wyjazdami w Polskę, żegnajcie konferencje w Zakopanem. Dziecko potrzebuje matki.
– To doskonała okazja do zmian, Daga – napisała mi Ula. – Ja na twoim miejscu od razu założyłabym własną działalność. Sama sobie będziesz sterem i okrętem!
To ludzie wydają tyle kasy na strzyżenie psów?!
Własny biznes w naszej pipidówce, zapytałam, niby jaki? Odtąd przynajmniej raz dziennie dostawałam maila z propozycją: drogeria z markowymi perfumami, zrobienie kursu brafitterki i otwarcie salonu z bielizną, zdobycie uprawnień tłumacza przysięgłego… Całkiem Uli na tym Zachodzie peron odjechał, przecież nikt na prowincji nie wywala kasy na wymyślne biustonosze czy drogie pachnidła! W końcu nie wytrzymałam i zapytałam, czy ona sama skorzystałaby z takich rad.
– Ja? Ja mam już wszystko zaplanowane – odpowiedziała. – Otworzę w rynku sklep zoologiczny połączony z salonem piękności dla zwierząt. Być może razem z Robertem, który będzie miał oddzielne stoisko dla wędkarzy. Taki rodzinny biznes, który kiedyś, w przyszłości, odziedziczą dzieciaki!
Uznałam, że już całkiem odpłynęła, i nawet podzieliłam się tą myślą z kuzynką, na co ta stwierdziła:
– A ty wiesz, że ja z moim Gacusiem muszę jeździć do trymowania aż pod Gdańsk? Morze kasy idzie na samą benzynę! Jakbyśmy nie brały z Malinowską kosztów na pół, tobym poszła z torbami. Skóra mi cierpnie na myśl, że ta jej stara pudlica może zejść w każdej chwili! Wtedy stracę wspólniczkę.
Chryste, zdziwiłam się, to ludzie naprawdę bulą ciężką gotówkę za to, żeby ktoś im ostrzygł psa? Im więcej rozpytywałam, tym pomysł ze sklepem zoologicznym podobał mi się bardziej. Od tego bym zaczęła. Potem kurs groomingu, niby sporo kosztuje, ale trwa krótko, zakup sprzętu i kto wie, może na życie zarobię? Bez szefa nad głową, z pewną elastycznością godzin, możliwością zabierania dziecka ze sobą w newralgicznych momentach…
Jacek był sceptyczny, ale i on musiał ustąpić przed sporządzonym przeze mnie biznesplanem. A kiedy otrzymałam niewielki udział w spadku po babci, sprawa była przesądzona.
Gdyby nie ja, i tak niczego byś nie zrealizowała
Uli nic nie mówiłam, bo najpierw w ogóle nie traktowałam sprawy poważnie, później po prostu zapomniałam, że to był jej pomysł. A kiedy miesiąc przed moim rozwiązaniem zadzwoniła, że też jest w ciąży, pierwsze, o co spytałam, to kiedy wraca. Przecież zawsze twierdziła, że jej dziecko urodzi się już w Polsce!
– Nie ma pośpiechu, Dagmara – obruszyła się. – Tutaj mam lepszą opiekę lekarską i nieporównywalne warunki w szpitalu.
– Ale mówiłaś…
– Najważniejsze, żeby dziecko poszło do szkoły w kraju przeznaczenia, więc mam jeszcze sporo czasu!
W gruncie rzeczy chyba już od dawna wiedziałam, że historia o powrocie nigdy nie będzie niczym więcej niż bajką ku pokrzepieniu serc. Nigdy nie będziemy mieszkać obok siebie, nasze dzieci nie będą się razem bawić. Ula nigdy też nie założy w miasteczku salonu pielęgnacji dla zwierząt i sklepu dla wędkarzy…
Zosia urodziła się w styczniu, w maju po raz pierwszy zostawiłam córkę pod opieką babci i stanęłam za ladą mojego sklepu. Spisywałam potrzeby klientów i starałam się je realizować w miarę możliwości, potem wprowadziłam bony lojalnościowe. Po miesiącu wiedziałam, że pomysł chwycił, odwiedzali mnie nie tylko mieszkańcy miasteczka, ale i klienci z okolicy. Prawdę mówiąc, nie przypuszczałam nawet, że praca wśród ludzi i ze zwierzętami da mi tyle satysfakcji.
W firmie nigdy nie miałam takiego zacięcia do douczania się. W końcu zapisałam się także na wymarzony kurs groomingu i taka byłam tym podekscytowana, że pochwaliłam się Uli przy rozmowie przez Skype’a.
– Żartujesz? – zapytała. – To MÓJ wymarzony biznes.
– Daj spokój – wzruszyłam ramionami. – Przecież nie wracasz.
– Kto tak powiedział?
– Proszę cię, każdy to wie!
– Tak to sobie tłumacz, dobra – zmrużyła oczy. – Pięknie, moja przyjaciółka okazała się złodziejką i ukradła mi plan na życie!
– Wiesz co? – wkurzyłam się. – Gdyby nie ja, skończyłoby się na gadaniu, jak zwykle. Wielka mi sztuka, snuć plany! A praca, czas, kasa? Powinnaś mi być wdzięczna, że ożywiłam tę ideę, zanim przepadła jak inne twoje fantasmagorie, o!
– Zawsze taka byłaś – spojrzała twardo. – Bez wyobraźni, bez polotu. Kto ci wymyślił pomysł na prezentację maturalną? A temat pracy magisterskiej? Tak? A kto pomagał zbierać materiały do jej pracy, bo jej się w trakcie znudziło? Kto kończył wypracowania i odwalał brudną robotę?
Niech się wypcha!
Czytaj także:
Babcia to nie darmowa agencja usługowa, nie prywatna niania i otwarta jadłodajnia
11-letni syn nie chce wyjechać z nami za granicę. Woli zostać z babcią
Teściowie zmuszają mnie do podpisania intercyzy. Zażądałam, żeby płacili mi za sprzątanie