„Przyjaciółka dała mi pracę, a ja ją okradłam. Miałam dość tego, że ja muszę harować, a ona żyje jak pączek w maśle”

Kobieta, która kradnie fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„Zaczynałam być coraz bardziej zazdrosna. Dalej uwielbiałam Marlenę, dalej byłam jej wdzięczna, ale ta wdzięczność była podszyta jakiś gorzkim poczuciem niesprawiedliwości. Przecież ja też zasługuję na coś więcej niż życie z łapy do papy, prawda? Też mam większe ambicje niż przekładanie kartek i zmienienie pieluch”.
/ 08.03.2023 09:15
Kobieta, która kradnie fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Marlena zawsze miała łatwe życie, a na pewno wiodło jej się dużo lepiej niż mnie. Urodziła się w bogatej rodzinie i jej rodzice nie musieli się martwić, skąd wziąć pieniądze na szkolne wycieczki w maju czy podręczniki we wrześniu. W liceum zawsze miała kasę na kino, na wypad do knajpki, na łazęgę po centrum handlowym, a na studiach nigdy nie przejmowała się tym, czy wystarczy jej do pierwszego.

Potem los dalej ją rozpieszczał, jakby do tego przywykł – ojciec znalazł jej pracę w biurze znajomego, gdzie nie urabiała sobie rąk po łokcie, a i tak dostawała pensję sporo powyżej średniej krajowej.

Ze mną było inaczej

Liczyłam każdą złotówkę. Zakup choćby drobiazgu urastał do rangi małego święta. Zabawki dostawałam na Boże Narodzenie i urodziny, a nie dlatego, że chciałam mieć coś nowego, modnego. Wakacje? Wyjazdowe? Pierwszy raz na studiach. Kiedy znalazłam pracę i pojechałam na Mazury. Gdzie bawiłam się aż za dobrze, niestety, i wróciłam w ciąży. Z trudem ukończyłam studia, pisząc magisterkę między karmieniem, przewijaniem i usypianiem niemowlaka.

Z ojcem dziecka nie miałam kontaktu, nie odbierał ode mnie telefonów, a mnie nie stać było na to, żeby szukać go po całej Polsce. Nie mogłam więc liczyć na niego w żadnym zakresie. Moi rodzice trochę mi pomagali, ale na emeryturze sami ledwie wiązali koniec z końcem, no i mieszkali kawałek drogi ode mnie.

Musiałam zdać się na siebie, pomoc społeczną i… moją przyjaciółkę. Jako jedna z nielicznych moich znajomych nie zniknęła mi z pola widzenia, kiedy okazało się, że zaliczyłam „wpadkę”. Przeciwnie. Pojawiała się z ubrankami dla Adasia, paką pieluch albo siatką pełną mleka „w promocji”.

Kiedy wreszcie udało mi się skończyć studia, po dwóch latach urlopu dziekańskiego, ona zarządzała już zespołem ludzi. Ja dorywczo zaczepiałam się gdziekolwiek, zastanawiając się, jak za sto złotych przeżyję wraz dzieckiem dwa tygodnie, a ona żyła pełnią życia.

To Marlena załatwiła mi stałą pracę

Samodzielnie ciężko mi było coś znaleźć, zwłaszcza gdy wychodziło na jaw, że sama wychowuję dziecko. Doskonale wiedziałam, że nie bardzo potrzebuje sekretarki, ale nie protestowałam, kiedy zaproponowała mi tę posadę. Zarabiałam niewiele ponad minimalną pensję, ale zarabiałam regularnie. Co więcej, wiedziałam, że moja przyjaciółka nie będzie kręcić nosem, gdy mały znów zachoruje. Ja ze swej strony starałam się być najlepszym pracownikiem pod słońcem. Tyle że…

Zaczynałam być coraz bardziej zazdrosna. Dalej uwielbiałam Marlenę, dalej byłam jej wdzięczna, ale ta wdzięczność była podszyta jakiś gorzkim poczuciem niesprawiedliwości. Przecież ja też zasługuję na coś więcej niż życie z łapy do papy, prawda? Też mam większe ambicje niż przekładanie kartek i zmienienie pieluch.

Też bym chciała pojechać na wakacje, kupić sobie nową torebkę i rowerek biegowy dla dziecka – teraz, kiedy go potrzebuję, kiedy mam ochotę, a nie kiedy z łaski dostanę premię albo będą urodziny małego. Bolało mnie, uwierało jak kamień w bucie, że jednym życie skąpi wszystkiego, a drugim wszystko idzie jak po maśle.

To był odruch, impuls

Rzucałam Marlenie coraz bardziej niechętne spojrzenia. O, znowu umawia się ze znajomkami na kawę na mieście. Kawa na mieście! Filiżanka kosztowała tyle co cały zapas na miesiąc, jeśli kupiło się dużą paczkę niemielonej w dyskoncie. Zakupy, z których wracała z kolejną parą butów – i szybko chowała pudełko w szafie, żeby nie było mi przykro – stanowiły dla mnie pretekst, żeby następnego dnia zadzwonić i powiedzieć, że mały ma gorączkę. Taka mała kara…

Któregoś dnia Marlena zostawiła na biurku kartę kredytową. Pewnie kupowała coś przez internet. Gapiłam się na tę kartę… A potem wyciągnęłam z kieszeni telefon i zrobiłam zdjęcie karty oraz kodu zabezpieczającego. Nie miałam pojęcia, dlaczego to robię. To nie tak, że od razu zrodził się w mojej głowie podstępny plan.

To był odruch. Impuls. Ale po co? Może… dla przestrogi? Wyślę Marlenie tę fotkę, żeby uważała na przyszłość, gdzie zostawia kartę. Ale nie wysłałam. Po pracy wstąpiłam do sklepu z elektroniką w odległej od mojego domu galerii i na wystawionym telefonie, zalogowanym do sieci sklepu, zrobiłam zakupy w drogerii…

Serce biło mi jak oszalałe

Naciągnęłam kaptur na głowę, spięłam włosy i schowałam się za okularami przeciwsłoneczne, ale i tak bałam się, że gdyby ktoś mnie szukał, to monitoring prawdę mu powie. Chciałam kupić coś Adasiowi, to była pierwsza myśl, ale potem przyszła następna: złapią cię, skojarzą, będziesz pierwszą podejrzaną, bo masz małe dziecko. Dlatego kupiłam drogie perfumy. Drogie…? Może dla mnie. Dla Marleny to tyle co nic. Odebrałam je z drogerii kilkanaście minut później, gdy przygotowano zakup. Nie ryzykowałam zamówienia pod adres domowy. 

Cieszyłam się z zakupu, choć bałam się korzystać z tych perfum. Czekałam, aż Marlena zrobi aferę, gdy zauważy na wyciągu zakup, którego nie realizowała. Ale mijały dni, a ona nic nie mówiła, do moich drzwi nie pukała policja, nie wywlekała mnie na zewnątrz zakutą w kajdanki…

Ośmieliłam się i zaczęłam korzystać z tej karty. Zawsze z duszą na ramieniu, zawsze przerażona do szpiku kości, bo przecież wiedziałam, że to złe. Raz na jakiś czas, ale wciąż korzystałam z cudzych środków. Nie powinnam. Mój żal do losu, moja zawiść wobec Marleny nie dawały mi prawa, by… kraść. Bo po prostu kradłam. Co za dno, co za wstyd, tym większy, że nie potrafiłam się powstrzymać.

Płaciłam za prezenty dla siebie, za przyjemności, których sobie dotąd skąpiłam, choć starałam się kupować rzeczy, które nie naprowadziłyby nikogo na mój trop. Potem sprzedawałam w internecie to, czego nie chciałam zatrzymać, i miałam kilka bonusowych stów do budżetu.

Miałam wyrzuty sumienia za każdym razem. Każda taka transakcja wywoływała we mnie ogromne poczucie winy, ale zarazem euforię, której nie mogłam się oprzeć. Pilnowałam się, żeby nigdy nie przyłapano mnie w pracy z modną torebką albo w drogich szpilkach. Jeśli pachniałam czymś ekskluzywnym, mówiłam, że to próbka. Prowadziłam wciągającą jak bagno grę, w którą miałam nadzieję ciągle wygrywać.

Przeze mnie może mieć kłopoty!

Aż pewnego deszczowego dnia Marlena zamknęła drzwi do swojego gabinetu, choć nigdy tego nie robiła.

– Coś się dzieje… Ktoś używa mojej służbowej karty…

– Słucham? – wmurowało mnie w krzesło, na którym siedziałam.

– Ktoś używa mojej służbowej karty, żeby robić zakupy w różnych sklepach. To nieduże zakupy, najwyżej na parę stów, ale jednak… Nie mam pojęcia, kto to, czy ktoś stąd, czy ktoś ze sklepu, w którym kiedyś jej użyłam… Ponoć teraz w sekundę robią zdjęcia i potem sobie używają…

– Zablokuj kartę – poradziłam jej przez zaciśnięte gardło. Cud, że głos w ogóle się ze mnie wydobył, bo nerwy mnie zżerały, a wizja złotych kolczyków, które widziałam na promocji u jubilera i na które się napaliłam, oddalała się w zawrotnym tempie. – Natychmiast.

– Już to zrobiłam. Teraz tylko muszę przekonać szefa, że to nie były moje zakupy. Powiedział, że się nie spodziewał, bo dobrze pracowałam, ale widać takie bogate, rozpuszczone jedynaczki jak ja są najbardziej chciwe…

– Możesz mieć kłopoty?

– Już mam. Jeśli się nie wytłumaczę, to może nie być wesoło…

Siedziałam naprzeciwko kobiety, której zawdzięczałam tak dużo. Zmartwionej, zdenerwowanej, trochę złej, trochę wystraszonej. Gryzła się czymś, co ja zrobiłam. Za jej plecami. Nie dość, że byłam złodziejką, to jeszcze wpakowałam ją w kłopoty, bo to ją posądzono o zdefraudowanie firmowych środków. Marlena zawsze mi pomagała, wyciągała do mnie rękę i wspierała w kryzysowych sytuacjach, a ja zrobiłam jej takie świństwo. Nie wiedziałam, że to służbowa karta, a nie jej prywatna. Z drugiej strony… Może to jeszcze gorzej.

Od tamtej pory cisza 

Na dokładkę okradłam ją z czegoś ważniejszego niż pieniądze – z dobrego imienia i reputacji. Nie mogłam dopuścić, żeby ją zwolnili, choć wiedziałam, z czym się to wiąże. Witajcie zasiłki i niepewna sytuacjo, dawno się nie widzieliśmy. Jeszcze bardziej bałam się, że Marlena mi nie wybaczy i nigdy nie będzie między nami jak kiedyś…

Poniewczasie dotarło do mnie, czym ryzykowałam. Przyjaźnią i zaufaniem, na których naprawdę mi zależało. Długo biłam się z myślami, ale w końcu się przyznałam. Oczywiście straciłam pracę i musiałam szukać nowej. I oczywiście musiałam oddać każdy grosz, który ukradłam, co oznaczało wzięcie kredytu i spłacanie go z odsetkami z pensji kasjerki w markecie.

Ostatnią przysługą, jaką wyświadczyła mi Marlena, było wstawienie się za mną u szefa, żeby nie powiadomił policji. Od tamtej pory cisza – Marlena nie odwiedza mnie, nie dzwoni, nie odzywa się, choć przepraszałam ją wiele razy.

Ocknęłam się, gdy straciłam przyjaciółkę. Zapłaciłam wysoką cenę za grzech zawiści. Dziś wiem, że zbyt wysoką. Gdzieś tam tli się we mnie nadzieja, że w Marlenie jest więcej wspaniałomyślności, niż we mnie było zazdrości... i może kiedyś mi wybaczy. Tym samym da mi szansę na odwdzięczenie się za wszystko, co dla mnie zrobiła.

Marlena, jeśli będziesz mnie potrzebować, jestem.

Czytaj także:
„Miesiącami wysłuchiwałam, jakiego kochanka ma moja przyjaciółka. Potem okazało się, że to mój ojciec”
„Wiedziałam, że moja przyjaciółka ma ogromne kłopoty, ale byłam zajęta własnym szczęściem. Teraz jest już za późno...”

„Ja i moja przyjaciółka chciałyśmy być rodziną, więc postanowiłyśmy wyswatać swoje rodzeństwo”

Redakcja poleca

REKLAMA