„Przez nałóg przegrałem kasę i rodzinę. Wróciłem na ziemię, gdy żona pomachała mi przed nosem papierami rozwodowymi”

Mężczyzna przed rozwodem fot. Adobe Stock, DC Studio
„Obiecywałem wtedy złote góry, przyrzekałem, że się poprawię, chociaż w głębi serca doskonale zdawałem sobie sprawę, że to tylko udawanie. Nie miałem wtedy zamiaru zmieniać swojego życia. Lubiłem je i miałem gdzieś gderanie żony”.
/ 16.03.2023 14:30
Mężczyzna przed rozwodem fot. Adobe Stock, DC Studio

Czułem się nieswojo pod uważnym spojrzeniem Doroty. Kiedyś tak na mnie nie patrzyła, pewnie nawet nie umiała. Był czas, że wcale nie szukała ze mną kontaktu wzrokowego, wręcz go unikała. A teraz spoglądała twardo i zdecydowanie. Kiedy się odezwała, jej głos brzmiał pewnie:

– Nie wiem, czy to w ogóle możliwe. Nie wiem, czy tego chcę.

Przełknąłem ślinę. Czego się spodziewałem? Że rzuci mi się w ramiona? Co sam myślałbym na jej miejscu?

– To na pewno trudne – odpowiedziałem, starając się brzmieć równie pewnie jak ona. – Szczególnie dla ciebie…

– A myślisz, że dla dzieci nie? – przerwała mi. – Wiesz, że Agnieszka zaczęła się moczyć przez ciebie?

Nie wiedziałem. Przecież w tamtym czasie niewiele mnie interesowało, a los rodziny chyba najmniej.

– Dlatego to takie trudne – mruknąłem. – Dorotko, ale przecież mówiłem ci, że nie jestem już tym samym człowiekiem…  – zawahałem się i dodałem: – A tak właściwie z powrotem jestem sobą.

Pokiwała głową, ale jej spojrzenie nie nabrało ani odrobiny miękkości.

– Być może, ale przypomnij sobie, ile razy przysięgałeś, że wszystko się zmieni, że przestaniesz pić i przepuszczać pieniądze w kasynie. Pamiętasz?

Teraz ja skinąłem głową, chociaż prawda jest taka, że wiele z tych sytuacji wspominałem jak przez mgłę. Tak, obiecywałem wtedy złote góry, przyrzekałem, że się poprawię, chociaż w głębi serca doskonale zdawałem sobie sprawę, że to tylko udawanie. Nie miałem wtedy zamiaru zmieniać swojego życia.

– Tak – przyznałem. – Ale wtedy byłem innym człowiekiem, musisz mi uwierzyć.

– Jaką mam gwarancję, że teraz też nie odgrywasz komedii? Zrozum, nie chcę się znowu sparzyć. Nie chcę znów dać się nabrać na twoje piękne słówka.

Chciałem odpowiedzieć, że ona też dała mi wówczas popalić, lecz przypomniałem sobie ostatnią rozmowę z terapeutą. Powiedział mi zresztą to samo co ksiądz podczas długiej, szczerej spowiedzi, jaką odbyłem ledwie przedwczoraj. Powinienem być cierpliwy i znieść wszystko, co będę musiał, aby naprawić krzywdy.

– To nie będzie łatwe – westchnął ksiądz. – Ale na tym polega oczyszczająca rola pokuty.

– A jeśli mi się nie uda? – spytałem. – Jeżeli żona odrzuci mnie ostatecznie?

– Musisz to przyjąć z pokorą. I znów spróbować, bo w takich sprawach nie ma decyzji ostatecznych, dopóki człowiek żyje. Pamiętaj, że sam sobie zgotowałeś ten los. Nie możesz obwiniać nikogo o to, co się stało.

Tak, to prawda, byłem sam sobie winien…

Smutna historia mojego upadku jest dość krótka i prosta. Nie na darmo stare przysłowie mówi, że ścieżki prowadzące do nieba są kręte i cierniste, a do piekła wiedzie prosta, wygodna droga. Wypić lubiłem zawsze i od zawsze. Nieraz zdarzało mi się wracać do domu po alkoholu, szczególnie jeśli miałem w biurze jakieś szkolenia, a po nich szliśmy z towarzystwem do knajpki.

Dorota nie lubiła tego, nieraz się ścinaliśmy, bo twierdziła, że za często mi się to zdarza, jednak z mojej strony wyglądało to inaczej. Wcale nie uważałem, że często nadużywam alkoholu. Poza tym nie awanturowałem się, nawet nie bywałem szczególnie kłótliwy.

Do czasu. I to nie alkohol był czynnikiem decydującym, choć na pewno miał ogromny wpływ na to, co się działo. Zacząłem bowiem odwiedzać kasyno. Jeździłem do niedalekiego Wrocławia i spędzałem w domach gry coraz więcej czasu. Początki złego były niewinne, jak zazwyczaj. Gdyby człowiek natknął się od razu na wielkie zło, pewnie by się wzdrygnął i cofnął. A kiedy się brnie stopniowo, nie widać, że to, co miało być tylko zabawą, staje się problemem.

Najpierw grałem ostrożnie, o małe stawki, naprawdę traktowałem ruletkę czy blackjacka jako rozrywkę. Dałem się namówić na wizytę w kasynie koledze, który twierdził, że jeśli się postępuje rozsądnie, można czasem całkiem sporo wygrać, a jeśli się traci, to niewiele.

Nie mam jednak pojęcia, jaki trzeba mieć mocny charakter, żeby nie dać się wciągnąć demonowi hazardu. A ponieważ łączyłem tę przyjemność z mocnymi drinkami, tym łatwiej było mi stracić kontrolę nad przebiegiem gier, a przede wszystkim nie wiedziałem już, kiedy odejść od stołu.

I to jeszcze może nie było najgorsze, ale traciłem również kontrolę nad własnym życiem. Wracałem do domu spłukany, wściekły i podpity, a nierzadko wręcz pijany, bo ze złości zachodziłem po drodze jeszcze do jakiegoś lokalu. Prawdę mówiąc, nie pamiętam, kiedy pierwszy raz podniosłem rękę na żonę.

Musiałem być w stanie takiego upojenia i tak rozwścieczony, że wspomnienie pokryła zasłona niepamięci. Dopiero następnego dnia, gdy doszedłem do siebie, zobaczyłem zasinione oko Doroty i rozbite wargi. Przeraziłem się wówczas i przysiągłem sobie, że już więcej nie doprowadzę się do takiego stanu.

Oczywiście po kilkunastu dniach zacząłem zapominać, jakim koszmarem było tamto przebudzenie, i wpadłem do kasyna tylko na chwilkę. Zamierzałem jedynie wypić drinka i popatrzeć, jak grają inni. Nie muszę chyba mówić, jak to się skończyło. Po kilku miesiącach takich moich wyskoków Dorota zaczęła wspominać o rozwodzie. A ponieważ wyrwało jej się to w chwili, kiedy byłem podpity i zły po przegranej, urządziłem awanturę. Obwiniałem ją, że to przez nią piję i szukam rozrywek poza domem, wygadywałem różne głupoty.

Co mnie otrzeźwiło? Splot spraw

Po pierwsze, straciłem prawo jazdy, bo policja złapała mnie wreszcie jadącego na podwójnym gazie. Musiało się tak skończyć, zbyt wiele razy sobie na to pozwalałem. Spędziłem też noc w areszcie, bo zacząłem się awanturować. A kilka dni później przyszedł pozew rozwodowy. Postanowiłem coś ze sobą zrobić, zgłosiłem się do poradni zajmującej się uzależnieniami.

Jednak i tu nie było tak łatwo… Zanim pogodziłem się z faktem, że jestem uzależniony i od alkoholu, i od hazardu, przeszedłem trudną drogę. Człowiek odruchowo zaprzecza, że jest z nim coś nie tak…

– Przecież wycofałaś papiery rozwodowe… – powiedziałem.

To była moja nadzieja. Kiedy zacząłem się leczyć, Dorota stwierdziła, że nie będzie mi teraz dokładać zmartwień.

– To wcale nie znaczy, że chcę, byś z nami zamieszkał – odparła. – Koszmar, jaki urządziłeś…

Zamilkła i zacisnęła wargi. Znałem ją, wiedziałem, że powstrzymuje łzy.

– Nie mam pojęcia, jak was wszystkich przepraszać – westchnąłem. – Lecz wiem, co powinienem zrobić, żeby to naprawić. Znalazłem już inną pracę, żeby oderwać się od dawnego towarzystwa. Jestem trzeźwy od miesięcy, a kiedy jadę do Wrocławia, szerokim łukiem omijam ulice, gdzie są kasyna… Dla mnie to też trudne.

– Sam do tego doprowadziłeś! – stwierdziła twardo.

– To prawda – nie mogłem się z nią spierać. – Sam w to wszedłem i z trudem wychodzę.

– Właśnie – podchwyciła. – Wychodzisz. I boję się, że jeśli z nami zamieszkasz, możesz wrócić do dawnych zwyczajów… Nie przerywaj mi! Wiem, że się starasz, jednak nie dziw się, że mam obawy.

Nie dziwiłem się, bo niby z jakiej racji?

– Wróciłem też do Kościoła – powiedziałem cicho. – Odszedłem bardzo daleko od wszystkiego, co miało prawdziwą wartość. Ale chodzę teraz co niedzielę na mszę. Poza tym przy parafii mam też grupę wsparcia. Takich jak ja jest więcej.

Żona wciąż patrzyła na mnie uważnie, ale spojrzenie jej nieco złagodniało.

– To nie jest tak, że nie chcę, aby wszystko wróciło w dobre koleiny…

– Lepsze – wszedłem jej w słowo. – Bo teraz nie ma mowy, żebym wypił chociaż kropelkę wódki.

– Może i lepsze – wzruszyła ramionami. – Tego nie wiem. Musisz jednak zrozumieć, że to nie takie proste. Jestem odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale i za dzieci. Uważam, że jest jeszcze za wcześnie na takie decyzje. Pomieszkaj sam, zobacz, czy dasz radę wytrwać.

– Ale nie zamykasz mi drogi? – spytałem.

Milczała długo, a we mnie tłukło się serce. Wprawdzie ksiądz i terapeuta mówili, że żadne decyzje w takich sprawach nie są ostateczne, ale co innego tak pocieszać kogoś, a inna sprawa czekać na wyrok.

– Nie zamykam – odpowiedziała wreszcie i uśmiechnęła się po raz pierwszy od bardzo dawna. – Wrócimy do tematu za dwa albo trzy miesiące, dobrze? Możesz przychodzić w odwiedziny do dzieci, tylko ich nie urabiaj w tej sprawie, dobrze?

– Obiecuję! – odparłem z mocą. – Dziękuję ci, że nie pozbawiasz mnie nadziei.

– Nie pozbawiam – powiedziała Dorota cichym głosem. – Liczę na to, że dasz radę wytrwać.

Uśmiechnąłem się. Ja też na to liczę. Co więcej, mam pewność, że dam radę!

Czytaj także:
„Straciłem pracę, auto i dom. Okradłem matkę i brata, a moja rodzina wyląduje przeze mnie na bruku. Wszystko przez nałóg”
„Mój mąż kradł i kłamał przez lata. Dziś dzieci i wnuki do niego lgną, bo jest bogaty. A ja? Zostałam sama z marną emeryturą”
„Praca była moim nałogiem. Demonem, który mnie wykańczał. Przez 16 lat nie wziąłem zwolnienia i wpadłem w obłęd”

Redakcja poleca

REKLAMA