„Wychodzenie za mąż z miłości to głupota. Mnie od początku zależało na pieniądzach i się tego nie wstydzę”

Finanse w związku fot. Adobe Stock
„Ja nie zbudowałam tego małżeństwa na czymś tak ulotnym, jak uczucie, ale na mocnych podstawach. Na pieniądzach. W końcu z alimentów, które wywalczę sobie na siebie i dzieci, z łatwością się utrzymam do chwili, gdy poznam następnego nadzianego kretyna. Bo przecież nie będę żyła sama i martwiła się o wszystko. Po co?”.
/ 02.03.2022 15:49
Finanse w związku fot. Adobe Stock

Tamtego wieczoru mój ukochany mąż po prostu spakował walizki i wyniósł się z naszego domu. Sprawdziłam, nie pojechał do żadnej innej kobiety, tylko do starego mieszkania po swojej matce. Kiedy zmarła dwa lata temu, nie opłacało nam się go sprzedać, bo ceny poszły za mocno w dół, więc czekało na lepsze czasy.

„A niech sobie tam siedzi, idiota! – pomyślałam z wściekłością, zwłaszcza że przypomniałam sobie, jak mnie nazwał, kiedy wchodził: kobietą bluszczem. Dobre sobie. Jakoś wcześniej nie narzekał, kiedy oplatałam go swoim ciałem w łóżku, tylko jęczał przy tym z rozkoszy.

Teraz mi mówi, że nie daję mu miłości, i się przy mnie dusi. A co to jest niby ta miłość? Przereklamowana bzdura – ot, co. To nic więcej jak zwierzęce pożądanie, które szybko mija. Ja nie zbudowałam tego małżeństwa na czymś tak ulotnym jak uczucie, tylko na mocnych podstawach. Na pieniądzach.

Jak wyrwałam bogatego męża?

Kiedy poznałam Andrzeja, byłam zwykłą hostessą, a on przedstawicielem zagranicznego koncernu kosmetycznego. Właśnie wyprawiał przyjęcie z okazji wypuszczenia wiosną na rynek kolejnej linii kremów i w tym celu wynajął całą restaurację. Wraz z innymi ładnymi dziewczynami roznosiłam po sali próbki, ułożone na złotych tacach w efektowne stosy.

W odróżnieniu od innych hostess ja jednak nie planowałam, że tego wieczoru zarobię jedynie tych parę nędznych groszy. Moje zamiary były inne: ja chciałam zdobyć dzianego faceta. Nie po to tyle lat się uczyłam, skończyłam studia i opanowałam dwa języki obce, żeby zostać żoną jakiegoś frajera i rodzić mu dzieci. Odkąd tylko przyjechałam do stolicy, wiedziałam, że muszę wyznaczyć sobie cel – małżeństwo z kimś odpowiednim – i szybko go zrealizować. Jestem warta tego, by żyć w luksusie.

Przeszłość mnie nie rozpieszczała

Pochodzę z niezbyt zamożnej rodziny. Może nie bardzo biednej, ale takiej, w której pieniędzy starczało tylko na podstawowe rzeczy, zwyczajne życie. Pamiętam, że rodzice godzinami potrafili roztrząsać problem, czy w tym roku kupić nową lodówkę, czy może stara jeszcze wytrzyma. I liczyli z ołówkiem w ręku, ile zje prądu przez to, że ma stary agregat. Czy dużo więcej niż nowa, w którą by zainwestowali? Prawdę mówiąc, nie pamiętam innych rozmów w domu niż o pieniądzach.

Ojciec po powrocie z pracy szedł zwykle do garażu i dłubał tam coś przy samochodzie, całymi godzinami, albo siadał z gazetą przed telewizorem. Nie interesowało go w ogóle, co się dzieje w domu. Nieudacznik.

A matka potrafiła tylko gderać. Nieważne, że ze szkoły przynosiłam dobre stopnie. Ona i tak moralizowała, że mam się nie stroić, bo na to przyjdzie czas, a teraz najważniejsza jest nauka. Nigdy z nią nie rozmawiałam jak z przyjaciółką. Nie znała moich marzeń i jestem pewna, że nic ją nie obchodziły. Uważała się za osobę mocno stąpającą po ziemi, bo starczało jej do pierwszego. Jakie to było ponure i żałosne.

Przysięgłam sobie jeszcze w dzieciństwie, że nigdy nie będę taka jak ona, bo z całego serca nienawidziłam tej przeciętności i szarzyzny, jakie panowały w moim domu. Dla mnie to nie było życie, tylko wegetacja. Pragnęłam żyć tak jak niektórzy moi koledzy ze szkoły, dzieci lekarzy czy prawników. Dobrze ubrani, wyluzowani, trzymali się razem. Nie wciągnęli mnie do swojej paczki, nawet nie zauważali na korytarzach. Zresztą może to i lepiej, bo jak mogłabym zaprosić ich do swojego domu? Do tych powycieranych dywanów i poobijanych szafek?

Wstydziłam się swojej biedy

Postanowiłam, że pod żadnym pozorem nie wyjdę za jakiegoś przeciętniaka. Choćby był najpiękniejszy na świecie i choćby serce mi się do niego rwało. Raz się nawet tak zdarzyło, ale szybko zabiłam to uczucie. Bo miłość to tylko chemia mózgu. Równie dobrze mogę zjeść czekoladę… To dlatego – gdy koleżanki ze studiów utrzymywały się, pracując jako kasjerki czy sprzątając – ja zostałam modelką.

One mogły co najwyżej wyczyścić biurko w gabinecie jakiegoś ważniaka, ja mogłam go zauroczyć! A miałam ku temu warunki. Nadal je mam, bo nawet po urodzeniu dwójki dzieci jestem wysoka i szczupła. Co prawda nieco płaska, lecz to zaleta, bo ciuchy leżą na mnie idealnie.

Facetów podrywałam z rozmysłem. Najpierw oceniałam na zimno, czy będą mi przydatni. I zawsze mi się udawało ustrzelić tego, którego sobie wzięłam na celownik. To było takie proste...Mężczyźni są przecież jak duże dzieci. Wystarczy od czasu do czasu ich pochwalić, zachwycić się nimi – i już jedzą kobiecie z ręki. Przybiegają z prezentami i oczekują słów pochwały. No i lubią ładne buzie, cycki i tyłki. A ja to wszystko mam.

Andrzeja na tamtym majowym party także sobie upatrzyłam. Chodziłam wokół niego, niby zalotna, lecz jednocześnie niedostępna. Nie mizdrzyłam się, kiedy specjalnie przyszedł po przyjęciu do pomieszczeń służbowych, żeby nam podziękować za wspaniałą pracę, chociaż dobrze wiedziałam, że jest tu tylko dla mnie. Udawałam, że się spieszę, bo jestem spóźniona.

Kilka dni później zadzwoniła do mnie jego sekretarka z pytaniem, czy mogłabym wystąpić jako hostessa na prywatnym przyjęciu w jego domu. Oczywiście odmówiłam. Przecież nie miałam zamiaru w tym domu robić za służącą. Chciałam być tam panią domu. Poskutkowało... Dzień później zadzwonił osobiście i przeprosił za sekretarkę, która się ponoć pomyliła.

– Kiedy mówiłem, że chcę, aby była pani ozdobą mojego przyjęcia, nie miałem na myśli zaproszenia pani w charakterze hostessy, tylko mojego gościa – wyjaśnił słodkim głosem.
W ten oto sposób pierwszy raz przekroczyłam próg tego wielkiego, pięknego i bogato urządzonego domu. A po zaledwie paru miesiącach zostałam jego panią. Miałam co robić. Trzeba było przecież dopilnować gosposię, a latem i ogrodnika, który raz na tydzień przychodził pielęgnować ogród. No a potem poszukać dobrej niańki dla moich dzieci. Wkładałam też wiele pracy w to, żeby doskonale wyglądać. Andrzej zawsze był zadowolony.

Trudno, znajdę sobie innego frajera

A teraz, po tylu latach, usiłuje mi wmówić, że nasze małżeństwo nic nie znaczy?! I nie opiera się ono na żadnej głębokiej relacji, tylko na rzeczach materialnych?! Wszystko przez tego psychologa od siedmiu boleści, do którego poszedł po śmierci swojej matki. Ten pajac musiał mu wmówić, że jestem samym złem. Że go zniewoliłam, a on jest tylko środkiem do realizacji moich celów. Bo przecież Andrzej sam by tego nie wymyślił. Znam go od lat. Jest na to za głupi...

Tak długo budowałam w moim mężu przekonanie, że to on zadecydował o naszym związku i to on w nim rządzi… Wszystko na nic.
– Tobie zależy tylko na tym, żebym pracował i przynosił do domu pieniądze – zarzucił mi Andrzej. – My nawet ze sobą nie rozmawiamy... Dla ciebie porzuciłem prawdziwą miłość.

To ostatnie zabolało. Wiem, że przede mną mąż miał jakąś dziewczynę. Ot, szkolna miłość. Jednak co z niej była za kobieta dla faceta sukcesu? Szara mysz... Denerwowało mnie, że opowiadał głupoty o jakiejś więzi emocjonalnej, która go niby łączyła z tamtą dziewczyną. A także z matką, która odeszła.

– Przez to, że byłem tak zajęty mamą, nie zauważałem, w jakim chorym układzie żyję – usłyszałam. – Wciąż rozmawiamy tylko o pieniądzach, o niczym innym. Dłużej tak nie wytrzymam.
„No cóż, jeśli Andrzej jest gotowy wyprowadzić się do mieszkania po matce i zostawić mi dom, to może nawet przystanę na rozwód” – pomyślałam.

W końcu z alimentów, które wywalczę sobie na siebie i dzieci, z łatwością się utrzymam do chwili, gdy poznam następnego nadzianego kretyna. Bo przecież nie będę żyła sama i sama się o wszystko martwiła. Po co?

Czytaj także:„Czekaliśmy na dziecko 12 lat. Syn urodził się 10 tygodni wcześniej z poważną wadą serca. Dlaczego los tak mnie pokarał?”„Moja żona zmarła przy porodzie. Ja nie byłem gotowy zostać samotnym ojcem i po prostu oddałem córkę do adopcji”„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat i bardzo długo to ukrywałam. Bałam się reakcji rodziców”

Redakcja poleca

REKLAMA