Od kiedy to trwa? – pyta doktor – Od kiedy pani bierze? Gdyby to było takie proste! Odpowiem: od roku. Albo… od 2 lat. Albo od kiedy przestałam wierzyć, że bez tego jeszcze coś wymyślę, że dam radę, że nikt nie wskoczy na moje miejsce.
– Czyli od kiedy?
– Od zawsze…
Tabletki są różne. Białe, z przedziałkiem, łatwe do rozpołowienia. Bladoróżowe, okrągłe, malutkie. Okrągłe, duże, lśniące jak cukierek. Szarawe, jakby przyprószone popiołem. Jedne łagodzą bóle, inne pomagają na nerwy, jeszcze inne pomagają zasnąć, ale nie działają przez całą noc, tylko przez 2–3 godziny… Potem trzeba wziąć następne. Mam je zawsze przy sobie.
– Bez nich jest pani niespokojna?
– Niespokojna i nieszczęśliwa, i wydaje mi się, że zaraz wydarzy się coś złego. Trzęsą mi się ręce.
– I co?
– Połykam wtedy, co trzeba. Posiedzę trochę i jest lepiej. Mogę pracować.
Zaczęło się od pracy
A na pracy mi zależy, jak na niczym. To był w ogóle fart nie z tej ziemi, że bez protekcji udało mi się zahaczyć w znanej agencji reklamowej i to jeszcze przed licencjatem. Na początku byłam trochę popychadłem, ale z czasem zaczęli mnie zauważać i doceniać. To się od razu przełożyło na lepsze pieniądze; mogłam na kredyt wziąć auto i nie liczyć się tak z groszem, jak do tej pory.
W domu też inaczej na mnie patrzyli! Zawsze najlepsza była moja starsza siostra. Najzdolniejsza. Najładniejsza. Dwa fakultety, języki, dyplomy z uczelni… I co? Wciąż szuka pracy. Proponują jej jakieś odpady za tysiąc złotych. A ja, ta mniej zdolna i zaradna, złapałam taką fuchę!
Na początku marnie spałam z nerwów. Rano zwykła kawa mi nie pomagała, a głowę musiałam mieć przecież bystrą i jasno myśleć. Więc poprosiłam koleżankę po farmacji, żeby mi coś dała na pobudzenie, kiedy będę miała przed sobą wyjątkowo ciężki dzień. I rzeczywiście poskutkowało! Uważałam, że nad tym panuję. Lubiłam być na wysokich obrotach. Miałam dobre pomysły i szefowie zwrócili na mnie uwagę.
Wracałam do domu skonana i natychmiast, bez problemów zasypiałam. Ale budziłam się po paru godzinach i dopiero nad ranem czułam, że oczy mi się znowu kleją. A tu trzeba już było wstawać, więc brałam proszek...
To przestało wystarczać, kiedy awansowałam i musiałam w sobie znaleźć nowe siły. Wtedy już przyjaźniłam się z Dorotą, a ona dobrze wiedziała, co i jak działa. Miała chłopaka medyka, więc odpadał kłopot z receptami.
– Nie przyszło pani do głowy, że to już uzależnienie?
– Nie przyszło. Uważałam, że nad tym panuję.
Uzależnienie przyszło bardzo szybko
Zaświtało mi, że coś jest nie tak, kiedy pojechaliśmy z firmą na wspólny weekend. Żaglówki, słońce, pełny luz, a ja nie do życia! Wtedy nic nie brałam, bo po co? Jak relaks, to relaks, nie muszę być w pełnej dyspozycji. Bolała mnie głowa, stawy, mięśnie, nie chciało mi się nigdzie iść.
Trzeciego dnia szykował się wielki bal. Czy mogłam pokazać, że coś ze mną nie tak? No, więc wzięłam, co trzeba. Bawiłam się fantastycznie. Tylko tym razem musiałam połknąć już dwa prochy, jeden nie działał wystarczająco.
Poleciało. Przestałam się kontrolować. Prochy pomagały, tylko w coraz większych dawkach. Zmieniłam auto, zaczęłam myśleć o własnym mieszkaniu… Dla ojca i mamy ja stałam się tą, którą się pyta o zdanie w ważnych kwestiach; do tej pory zwykle pytali moją siostrę, więc miałam satysfakcję! Poza tym miałam realną szansę na następny awans! Wtedy poznałam Olafa.
Związek z lekami
Był zupełnie inny niż moi koledzy z firmy. Spokojny, zrównoważony. Od razu było widać, że to jest ktoś! Nie musiał niczego udowadniać ani się starać o cudzą sympatię i uznanie. Kompletnie mu na tym nie zależało.
– Jesteśmy jak ogień i woda – powiedział. – Ale może nam się uda?
Zamieszkaliśmy w jego małym pokoju z kuchennym aneksem. Na takiej przestrzeni nie można mieć tajemnic, więc po jakimś czasie Olaf zapytał.
– Nie za dużo tych lekarstw? Słuchaj, co ci właściwie jest? Dlaczego się faszerujesz tym świństwem?
Ale ja już wtedy nie mogłam inaczej. Nawet przed seksem brałam, żeby mieć w sobie ten ogień i chęć, które Olafowi podobały się tak bardzo! Więc, jak miałam pozbawiać się tych momentów? Bez proszka byłam nikim…
Zaczęłam kłamać. Bolał mnie na przykład ząb. Albo głowa, albo żołądek… Zaczęłam narzekać na stawy, na jakąś alergię, na awitaminozę, na co się dało! Gdyby nie te wakacje, udawałoby się jeszcze dłużej. Ale Olaf to zapalony żeglarz, więc wymyślił miesiąc na wodzie, z rzadkim zawijaniem do portów. Wiedziałam, że nie wytrzymam bez prochów, ale zabrałam zapas. Niestety, za mały…
Może, gdyby nie było z nami przyjaciół Olafa? Ale Maciek i Gabrysia zabrali z sobą siostrę Gabrysi, bardzo apetyczną małolatę w bikini. To ona wkurzała mnie najbardziej, bo Olaf nie spuszczał z niej oka. Żeby jakoś się hamować, musiałam sobie pomóc. No i zabrakło przed czasem! Wszystko mnie bolało. Od czubka głowy po paznokcie u nóg...
Jezioro było gładkie jak szkło. Słońce ledwo zaszło i na wodzie został jeszcze świetlisty, purpurowy pas w złote ciapki. Maciek brzdąkał na gitarze i ta małolata zaczęła podśpiewywać. Głos miała silny, zmysłowy, aż ciarki chodziły po plecach.
A mój Olaf patrzył na nią jak sroka w gnat! Nie dałam rady... Zrobiłam straszną awanturę! Trochę później Olaf mi powiedział, że wylazła ze mnie ordynarna, obrzydliwa baba, atakująca niewinnych ludzi. Miał rację! Zmieniliśmy kurs. Dobiliśmy do przystani. Wysiadłam, bo tylko o tym marzyłam. Nikt mnie nie zatrzymywał.
Słyszałam głos małolaty:
– Ona jakiejś białej gorączki dostała, czy co?
A Maciek jej odpowiedział:
– Daj spokój, przecież to ćpunka! Nie widziałaś, jak się faszeruje prochami? Ten Olaf ma z nią krzyż pański!
Osiągnęłam dno
W każdym kiosku można dostać to, o co mi chodziło. Jakieś namiastki wprawdzie, ale po takiej przerwie wszystko było dobre. Poczułam się lepiej. Moja euforia minęła w pociągu. Wracałam do domu po to, żeby zabrać od Olafa swoje rzeczy i wrócić do rodziców.
– Pożałuje jeszcze! – wmawiałam sobie. – Myślałby kto, że tak mu źle było ze mną! Niech sobie polepszy!
Ale to ja żałowałam. Olaf nie dzwonił i nie przychodził. Rodzice i siostra o nic nie pytali. Moje ataki furii ich przerażały. Nie wiem, czy coś zauważyli, czy tylko dla świętego spokoju trzymali języki za zębami? Trzymałam się jeszcze tylko w pracy, ale to było jak balansowanie nad przepaścią. W dole woda, a ja na chybotliwej kładce. Wiedziałam, że kiedyś spadnę.
W taki najgorszy czas zadzwoniła Gabrysia. Bez żadnych wstępów powiedziała, że ma dla mnie adres doktora od uzależnień i że właściwie już umówiła mnie na spotkanie.
– Zwariowałaś? – próbowałam kręcić.
– Ty zwariujesz, jeśli się za siebie nie weźmiesz. I to szybko!
– Po co? Dla kogo? Olaf na pewno już ma inną…
– Olaf nie ma innej, bo nadal cię kocha. Ale nie dla niego zacznij się leczyć. Dla siebie. Od niego nic nie zależy.
– A ty, co? Święta Teresa jesteś, że tak się o mnie martwisz?
– Nie martwię się o ciebie, bo twoje życie, to twoja sprawa. Ale ludziom trzeba pomagać, więc rzucam ci koło ratunkowe. Rób z nim, co chcesz.
Cztery razy przekładałam tę wizytę. Wielu osobom zaszłam za skórę i niektórzy przeze mnie płakali. Ale wreszcie poszłam…
– Myśli pan doktorze, że mam jakieś szanse? Że dam radę?
– Z czym?
– Z tym, że nie umiem żyć bez prochów, że one mną rządzą.
– Nazwała pani swój problem. Przyznała się pani do niego. To początek drogi.
Więcej listów do redakcji:
„2 lata po ślubie mój ukochany mąż zginął w wypadku. Teściowa chce odebrać mi mieszkanie, bo było jej syna”
„Odszedłem od żony, bo… mi się znudziła. Zamiast nudnej żony miałem teraz w łóżku o 20 lat młodsze dziewczyny”
„Zrobiłem dziecko dziewczynie, do której nic nie czułem. Syn miał 2 lata, gdy zginęła w wypadku. Zostałem z nim sam”