Prawdziwe historie - z życia wzięte opowiadanie o prawdziwej przyjaźni

Prawdziwe historie fot. Fotolia
Dzisiaj goniąc za pieniędzmi i lepszym życiem zapominamy, co tak naprawdę jest ważne. A moja babcia powtarzała, że nie ma nic cenniejszego niż oddany ci człowiek
/ 27.09.2013 06:58
Prawdziwe historie fot. Fotolia
W dzieciństwie najbardziej lubiłam piątkowe popołudnia. Ten magiczny czas, kiedy babcia zakładała mi najlepszą sukienkę i zabierała do swojej przyjaciółki. Pani Stenia mieszkała po drugiej stronie ulicy. Jej twarz znaczyły liczne zmarszczki, a spracowane dłonie pokrywał biały puszek łuszczącej się skóry.
– To uczulenie na detergenty – mawiała wklepując grubą warstwę kremu – prezentu od swojej najlepszej przyjaciółki, czyli mojej babci.

Te popołudnia były ich świętem. Siadały wtedy w jej pokoiku, który w pozostałe wieczory służył pani Steni za pracownię krawiecką, i opowiadały sobie o minionym tygodniu. W powietrzu unosił się zapach ich ulubionych perfum, jakimś cudem zdobytej przez gospodynię kawy, i świeżego ciasta – arcydzieła mojej babci.

Bawiąc się u ich stóp, chłonęłam łapczywie opowieści i intymne zwierzenia. Bywało tak, że czasem słyszałam więcej, niż powinnam. Na przykład, że moja babcia wzdychała do przystojnego oficera Armii Krajowej, gdy dziadek siedział w niemieckim obozie, ale rozsądek wziął górę nad uczuciem i rzuciła żołnierza. Albo że pani Stenia myśli o rozwodzie i wyjeździe za granicę do siostry, czeka tylko, aż córki się usamodzielnią, bo ma dość życia z pijakiem. Babcia słuchała jej wtedy z zatroskaną miną. Nie oceniała przyjaciółki. Nie śmiałaby, wiedząc, że nie na tym polega łącząca ich więź.

Czasem pytałam panią Stenię, czy naprawdę wyjedzie i zostawi babcię. Odpowiadała, że nie wie, jak postąpi, ale nawet żyjąc daleko, zawsze będzie przy niej. Zastanawiałam się wtedy, jak tego dokona, skoro żadna nie ma telefonu, ale wiedziałam, że dla tych dwóch kobiet nie ma rzeczy niemożliwych.

Każde spotkanie kończyło się moim solennym zapewnieniem, że nikomu nie opowiem o tym, co usłyszałam. I nigdy nie złamałam danego im słowa, tak bardzo czułam się wyróżniona, że dopuszczają mnie do swoich tajemnic. Chociaż dziadek nieraz próbował przekupić mnie słodyczami albo jakąś atrakcyjną zabawką. Ja jednak byłam nieugięta.

Po latach jeszcze lepiej zrozumiałam siłę ich relacji, kiedy sama poznałam Wiktorię i Olę, sąsiadki z osiedla, na które się przeprowadziliśmy – moje nowe przyjaciółki. Mając w pamięci spotkania babci i pani Steni, wprowadziłam zwyczaj piątkowych herbatek i wspólnego omawiania całego tygodnia. Rozprawiałyśmy głównie o chłopcach i naszych planach na życie.

Później, gdy rozjechałyśmy się studiować do różnych miast, spotykałyśmy się rzadziej, ale często do siebie dzwoniłyśmy i pisałyśmy, a nasza przyjaźń dojrzewała wraz z nami. Żaden chłopak, mąż, dziecko, choroba czy tornado nie były w stanie jej zniszczyć. Wiedziałyśmy o tym i pielęgnowałyśmy ją jak najcenniejszy kwiat. Przyjaźń dawała nam siłę, żeby przetrwać zawiedzione nadzieje – prywatne i zawodowe, spory z partnerami, drobne kryzysy, zdrady, rozwody, nieoczekiwane ciąże, depresje poporodowe, nieprzespane noce, kłótnie z teściowymi... Zawsze też dzieliłyśmy się wielkimi radościami, naszymi
i naszych dzieci.

Kiedy naprawdę nie mogłyśmy się spotkać, wysyłałyśmy sobie paczki, a w nich drobne upominki: ulubione książki, delicje, ciuszki, z których wyrosły nasze maluchy. I chociaż mieszkałyśmy w różnych częściach Polski, nic nie zniszczyło łączącej nas więzi. Podobnie jak kiedyś moja babcia i pani Stenia, wiedziałyśmy, że dla naszej trójki nie ma rzeczy niemożliwych.

Dzisiaj wszystkie jesteśmy już na emeryturze, lecz mimo skromnych dochodów potrafimy raz w miesiącu się spotkać u jednej z nas. Czasem towarzyszą nam wnuczęta. Widzę, jak z otwartymi buziami słuchają historii, a potem wznosząc do góry dwa paluszki, przysięgają – jak ja kiedyś – że nikomu nie zdradzą naszych tajemnic. I wiem już, że rośnie kolejne pokolenie kobiet, na które ich przyjaciółki zawsze będą mogły liczyć. Cierpliwych, nieoceniających, szczerych. Takich, które zawsze powiedzą prawdę. Choćby i tę najtrudniejszą.

Bez przyjaciółek świat byłby smutny, a niejedno małżeństwo ległoby w gruzach – mawiała moja babcia. – Tylko nie wszyscy mężczyźni to wiedzą. Dlatego te głuptasy są o nie zazdrośni, a przecież powinni je wspierać.

Krystyna, 68 lat

Redakcja poleca

REKLAMA