– Do jutra, Rafałku – odparła słodkim głosem Patrycja.
– Tu, gdzie zwykle – dodała.
Ktoś mógłby pomyśleć, że mówimy o spotkaniu. I to w miejscu dobrze nam obojgu znanym. Ale tak nie było. My tylko umawialiśmy się na… kolejny telefon. I tak to wszystko wyglądało już od kilku miesięcy. Wtedy zadzwoniłem do Patrycji po raz pierwszy od czterech lat. Udawałem, że chcę się tylko dowiedzieć, co tam u niej słychać, choć tak naprawdę liczyłem na odnowienie znajomości.
Poznałem ją niedługo przed maturą. Oboje byliśmy wtedy w związkach, ale od razu między nami zaiskrzyło. Już po miesiącu rozstaliśmy się z partnerami. Jednak parą nie staliśmy się zbyt szybko. Bo z jednej strony coś nas do siebie ciągnęło, lecz z drugiej – coś nam przeszkadzało. Jakbyśmy się bali, że to będzie dla nas niebezpieczny związek. W końcu jednak, po roku wzajemnego obwąchiwania się, zostaliśmy parą. I o ile wcześniej nasze relacje rozwijały się bardzo powoli, to teraz wszystko potoczyło się w błyskawicznym tempie. Zaczął się okres wzajemnej fascynacji, wielu intensywnych emocji. Czuliśmy, że bez siebie wprost nie możemy istnieć. I wtedy…rozstaliśmy się.
Bez żadnej kłótni. Po prostu pewnego dnia nie umówiliśmy się na kolejne spotkanie. A potem żadne z nas nie zadzwoniło przez tydzień, czekając na ruch drugiej strony. Ja nawet w pewnej chwili chciałem to zrobić… Jednak miałem wtedy naście lat, pstro w głowie – i zwyczajnie obraziłem się na Patrycję, że tak łatwo odpuściła sobie nasz związek. Więc postanowiłem, że i ja nie będę się jej narzucał. Wiem, to głupie, co myślałem. Ale wtedy nie potrafiłem spokojnie zanalizować tego, co się stało. Dopiero po czasie przyszły sensowne refleksje. Powoli zacząłem wszystko rozumieć.
Chyba oboje czuliśmy, jak bardzo do siebie pasujemy, i zwyczajnie przestraszyliśmy się tego, co dalej wyniknie z tej naszej „wielkiej miłości”. Byliśmy bardzo młodzi, chcieliśmy jeszcze w życiu dużo przeżyć – i nie czuliśmy się gotowi na trwały, w pełni ustabilizowany związek. Pewnie najchętniej zamrozilibyśmy naszą miłość na kilka lat i odmrozili ją w chwili, w której nadejdzie dla niej odpowiedni czas, gdy... dojrzejemy. Ale tak się, niestety, nie dało. Po rozstaniu to nie był koniec znajomości – mieliśmy wspólnych znajomych, bywaliśmy w tych samych miejscach. Dlatego natykaliśmy się czasem na siebie i nie były to miłe chwile.
Sam nie wiem, czemu prawiliśmy sobie głównie drobne uszczypliwości, jakbyśmy obwiniali o coś drugą stronę. Ja nawet postanowiłem coś z tym zrobić i zaproponowałem spotkanie „w celu omówienia żalów i pretensji”. Patrycja zgodziła się ale… nie przyszła w umówione miejsce. Gdy spotkaliśmy się przypadkiem po dwóch miesiącach, głupio się tłumaczyła, dlaczego wtedy wystawiła mnie do wiatru i nawet potem nie zadzwoniła. Tym razem to ona poprosiła mnie o spotkanie. Jednak znowu się nie zjawiła.
Odtąd zacząłem świadomie unikać miejsc, w których istniało choć niewielkie prawdopodobieństwo spotkania jej. Dlatego nie widzieliśmy się przez kilka lat. Do mnie docierały jakieś strzępy relacji o niej i wiedziałem, że z kimś jest, że wyjechała na rok z Polski, ale wróciła i znów mieszka ze swoimi rodzicami. Starałem się nie zwracać uwagi na te informacje i żyć własnym życiem. Byłem w dwóch związkach, które wydawały się poważne, lecz ostatecznie nic z nich nie wyszło. I wtedy pomyślałem, że… odezwę się do Patrycji. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy! Chociaż nie – wiem. Tęskniłem za nią. Bardzo, bardzo tęskniłem…
Była zaskoczona moim telefonem, ale chyba zadowolona. Rozmawialiśmy wtedy kilka godzin. Podobnie następnego dnia. I kolejnego. Trudno powiedzieć, o czym tak długo dyskutowaliśmy. W sumie o wszystkim i niczym. Tylko jeden temat omijaliśmy z daleka. Tym tematem byliśmy my sami… Wyglądało na to, że mimo upływu czasu wciąż boimy się szczerości. Aż pewnego dnia Patrycja spytała:
– Słuchaj, a może byśmy się umówili?
– Nie, dzięki – odparłem natychmiast. – Nie chcę się kolejny raz rozczarować.
W słuchawce zapadła cisza.
– Jeśli się boisz, że nie przyjdę, możesz przyjść do mnie – powiedziała w końcu.
– Tak, a ty powiesz rodzicom, żeby mnie spławili – prychnąłem.
– Rafał, przestań! – zdenerwowała się. – Było tak miło, a ty znów to psujesz!
– Znów?! – oburzyłem się. – A może mi powiesz, co takiego ci zrobiłem?
– Raczej czego nie zrobiłeś. Nie zadzwoniłeś przez kilka miesięcy!
– Ty za to wydzwaniałaś do mnie dzień w dzień – ironizowałem.
– Nie odwracaj kota ogonem! – zawołała, a ja westchnąłem ciężko.
– Nie chcę kolejny raz odejść z kwitkiem. Jak chcesz się ze mną zobaczyć, to ty przyjdź do mnie – zapowiedziałem jej. – Czekam na ciebie wieczorem o ósmej. Mam nadzieję, że nie nawalisz…
– Jak sobie chcesz – i rozłączyła się.
Po raz pierwszy od chwili, gdy zaczęliśmy do siebie dzwonić, pożegnaliśmy się w gniewie. I właściwie to nie wiedziałem, czy jeszcze do siebie zadzwonimy i czy się spotkamy. Słowa Patrycji można było interpretować równie dobrze jako zgodę na przyjście do mnie, jak i na odmowę. Czekałem na nią. Posprzątałem moją kawalerkę, co nie zdarzało mi się zbyt często. Zrobiłem kolację, kupiłem wino i kwiaty. I z każdą chwilą denerwowałem się coraz bardziej. Zacząłem sobie nawet wyrzucać swoje niegrzeczne zachowanie i nieustępliwość w kwestii spotkania.
Piętnaście po ósmej zacząłem się zastanawiać, czy nie pojechać do Patrycji. Nie pojechałem tylko dlatego, że ona mogła w każdej chwili przyjechać do mnie i byśmy się minęli. O dziewiątej straciłem nadzieję. Ze złością wystukałem jej numer, żeby jej powiedzieć, co o niej myślę. Zanim odebrała, rozłączyłem się. Potem jeszcze raz chciałem zadzwonić, ale pomyślałem, że ona może ten telefon odebrać jako wyraz mojej słabości. Nie chciałem, by zobaczyła, jak bardzo mi na niej zależy i jak boli mnie jej lekceważenie. Postanowiłem nie dać jej tej satysfakcji.
Spać położyłem się około dwunastej w nocy. Nie mogłem jednak zasnąć, bo zastanawiałem się nad sytuacją. Średnio co pięć minut zmieniałem jej ocenę. Raz uważałem, że to wszystko moja wina, bo gdybym nie okazał się uparty jak osioł, spotkalibyśmy się, wrócili do siebie i byli szczęśliwi. Po chwili jednak ganiłem się za takie naiwne myślenie. Przecież ona i tak wystawiłaby mnie do wiatru! Im dłużej o tym myślałem, tym bardziej w to wierzyłem. I kiedy już prawie zasypiałem, odezwał się… domofon.
W pierwszej chwili uznałem, że to jakaś pomyłka albo żart. Ale domofon dzwonił uparcie. Wstałem i odebrałem.
– Jest druga w nocy! – warknąłem do słuchawki.
– To ja – usłyszałem zmęczony głos Patrycji. Nie powiem, zaskoczyła mnie. I to bardzo! Drżącą ręką nacisnąłem przycisk otwierający drzwi na klatkę. Co będzie dalej?
Po dobrych dwóch minutach usłyszałem dzwonek do drzwi. Otworzyłem i… Patrycja siedziała na wózku inwalidzkim w asyście dwóch pielęgniarzy. Miała w gipsie prawą rękę i prawą nogę. Zanim zdążyłem spytać, co się stało, jeden z mężczyzn powiedział:
– Pani wypisała się na własną prośbę i uparła, żeby ją tu przywieźć. Od tego podobno zależy całe jej przyszłe życie.
Nie pytałem o nic więcej. Pielęgniarze pomogli Patrycji usadowić się na fotelu w dużym pokoju i szybko odjechali. Ja usiadłem naprzeciwko niej i przez dłuższą chwilę przyglądałem się jej zdumiony.
W pokoju panowała kompletna cisza.
– Cieszę się, że przyjechałaś – powiedziałem w końcu, a ona uśmiechnęła się.
– Zawsze chciałam przyjechać – powiedziała.
– Pamiętasz, jak pierwszy raz się umówiliśmy i mnie nie było? Wtedy zmarła moja babcia. Za drugim razem tata dostał zawału. Brzmi niewiarygodnie, ale to prawda. Jakby coś nie chciało, żebyśmy…
– Ale widzę, że dzisiaj nie zwracałaś uwagi na przeszkody – uśmiechnąłem się.
– To się stało tydzień temu – wskazała na gips. – Pośliznęłam się na oblodzonym chodniku. Myślałam, że się spotkamy, kiedy wydobrzeję, ale… Cóż, uznałam, że muszę się bardziej wysilić. Zależy mi na tobie…
Wtedy ją pocałowałem.
Rafał