„Porzuciłam Kacpra gdy dowiedziałam się, na co choruje. Potem role się odwróciły, ale on nie uciekł”

Kobieta, która porzuciła chłopaka w potrzebie fot. Adobe Stock, sorrapongs
„Czułam się okropnie, ale wizja życia z ciężką chorobą Kacpra totalnie mnie przygnębiła. W końcu doszłam do wniosku, że nie mogę z nim być. Do dzisiaj pamiętam bezbrzeżny zawód w jego oczach, kiedy mówiłam mu, że odchodzę”.
/ 03.12.2021 09:35
Kobieta, która porzuciła chłopaka w potrzebie fot. Adobe Stock, sorrapongs

Jak się czujesz? – zapytał Kacper z troską w głosie.

– Dobrze – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Naprawdę nie musisz się tak martwić. Dam sobie radę, możesz już iść – uśmiechnęłam się blado.

– Wybacz, ale średnio wierzę – odpowiedział z politowaniem, po czym obrzucił mnie uważnym spojrzeniem.

Fakt, nie wyglądałam, jakbym miała sobie poradzić. Obolała, połamana, słaba. Tylko że ten stan trwał już jakiś czas i wiedziałam, że potrwa jeszcze trochę, a Kacper był ostatnią osobą na ziemi, od której oczekiwałabym opieki.

– Kacper. Oboje wiemy, że nie zasłużyłam, żebyś się mną zajmował, i nie powinieneś tego robić – zdobyłam się na odwagę i spojrzałam mu w oczy. – Zrobiłeś już dla mnie wystarczająco dużo i jestem ci bardzo wdzięczna, ale poradzę sobie.

– Klaudia, to nie tak – westchnął. – Było, minęło, nieważne. Ważne, że teraz mogę ci pomóc, tak po koleżeńsku – stwierdził obojętnie, a ja poczułam się dotknięta, choć przecież nie miałam do tego prawa.

– Nie trzeba. Lepiej będzie, jak już sobie pójdziesz – odpowiedziałam, nie patrząc na niego. Tak bardzo chciałam, żeby już wyszedł, żeby nie widział, jak zaraz wybuchnę płaczem!

– Jak wolisz – odpowiedział powoli, po czym zabrał kurtkę i wyszedł.

A ja opadłam na poduszkę i zaczęłam płakać. Znowu. Bo tak naprawdę całą sobą pragnęłam, żeby został i był przy mnie! Nie miałam jednak prawa go o to prosić, nie po tym, co mu zrobiłam.

Poznaliśmy się na imprezie urodzinowej mojej siostry, kiedy mieliśmy po 20 lat. Przepadłam niemal od razu! Jakby mogło być inaczej, skoro Kacper jest tak niesamowity! Przystojny brunet o czarującym uśmiechu, niebanalnym poczuciu humoru i ciepłym usposobieniu. Gdy zwrócił na mnie uwagę, oszalałam ze szczęścia! Nie minęło wiele czasu, jak zostaliśmy parą. To był piękny czas. Byłam bardzo zakochana i bardzo szczęśliwa. Mijały miesiące, potem lata i nasz związek wchodził w kolejne etapy, randki, wspólne wyjazdy, później wspólne mieszkanie. Niemal pewne było dla mnie, że kiedyś się pobierzemy i założymy rodzinę. Najpierw chcieliśmy jednak skończyć studia i znaleźć stałą pracę, stanąć na nogi.

Odwołanie wyjazdu było naszym zmartwieniem

To było tuż po mojej magisterce. Planowaliśmy piękne wakacje. Mieliśmy jechać do Hiszpanii, żeby uczcić zakończenie studiów. Po cichu liczyłam na to, że to właśnie tam mój ukochany mi się oświadczy. Dwa dni przed zaplanowanym wyjazdem Kacper obudził się z potwornym bólem oka. Fakt, od jakiegoś czasu skarżył się na pogorszenie widzenia i ból oka, ale muszę przyznać, że trochę to lekceważyliśmy. Uznaliśmy, że po powrocie powinien pójść do okulisty, i tyle. Tymczasem tego dnia już nie było mowy o zwłoce, trzeba było działać! Po pierwszym szoku zawiozłam Kacpra na ostry dyżur okulistyczny.

– Zapalenie nerwu wzrokowego. Ostre moim zdaniem, szpital jest niezbędny, zalecam także konsultację neurologiczną – stwierdził lekarz, a my bez słowa wykonaliśmy jego polecenie.

Kacper położył się do szpitala. Natychmiast zlecono mu mnóstwo badań. Wiedzieliśmy już, że z naszego wyjazdu nici. Wtedy myśleliśmy, że to zwykły pech, że przepadły nam wakacje, ale nie mieliśmy pojęcia, że to właściwie będzie najmniejszy problem. Minęło kilka dni, Kacper dostał mnóstwo leków i czuł się już lepiej. Dlatego w tym większym szoku byliśmy, gdy neurolog oznajmił:

– Choruje pan na stwardnienie rozsiane. To poważna sprawa i nie może jej pan zlekceważyć, ale proszę być dobrej myśli, dzisiaj możliwości są o wiele większe niż jeszcze kilka lat temu – uśmiechnął się krzepiąco, wręczył Kacprowi jakieś broszury i ulotki, mówił coś o leczeniu, specjalistach, skierowaniach…

Ja jednak nic nie słyszałam. Czułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg, a przed oczami robi ciemno. Stwardnienie rozsiane… Niewiele wiedziałam o tej chorobie, ale wiedziałam, że jest źle, że Kacper będzie kaleką. Ostatkiem sił wzięłam się w garść i złapałam Kacpra za dłoń.

– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – pocałowałam go i uśmiechnęłam się, choć chciało mi się wyć.

Czułam się tak, jakby ktoś zabrał nam nasze życie. Nagle nasz świat zaczął się kręcić wokół wizyt u lekarza, potwierdzania diagnozy i szukaniu opcji leczenia. Przekopałam chyba cały internet w poszukiwaniu informacji, pytałam znajomych, próbowałam oswoić informacje, ale szło mi słabo. Nawet jeśli czytałam o leczeniu, o tym, że przebieg choroby może być łagodny, moją uwagę i tak przykuwały czarne scenariusze.

On znosił to wszystko lepiej. Powtarzał, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się jakoś ułoży. Miałam wrażenie, że to on podtrzymuje mnie na duchu, a nie ja jego. Chciałam działać. Natychmiast! Uznałam, że nie mamy czasu do stracenia. Szukałam najlepszych specjalistów, rozeznałam się nie tylko w neurologii, ale też w medycynie naturalnej. Wręcz obsesyjnie chciałam leczyć ukochanego. Problem w tym, że on tego wcale nie chciał.

– Dajmy sobie czas. Nie wszyscy to leczą. I tak nie wiem, co mi pisane – odpowiadał i wzruszał ramionami, a ja załamywałam ręce. Nie chciałam się zdawać na los.

Byłam coraz bardziej niepewna i załamana

Miałam wrażenie, że przyszłość rysuje się w ciemnych barwach.

– Kochanie. Ja wiem, że ci trudno i że zabrzmi to okrutnie, ale musisz myśleć o sobie. Czy takiego życia chcesz? – powiedziała mi mama, a ja spojrzałam na nią z oburzeniem.

– Co ty opowiadasz? Mam go zostawić, bo jest chory? – zapytałam.

– Ja wiem, jak to brzmi – westchnęła. – Ale martwię się o ciebie. Przecież ty marzysz o rodzinie, dzieciach… Czy jesteś pewna, córeczko, że z Kacprem spełnisz to marzenie? – popatrzyła na mnie uważnie.

– Niby dlaczego nie? – odpowiedziałam niepewnie.

– Zastanów się, dziecko, proszę cię. Czy chcesz, by twoje dzieci miały niepełnosprawnego ojca, którym wszyscy będziecie się musieli opiekować? – popatrzyła na mnie z powagą.

Nic nie powiedziałam. Nie chciałam przyznać jej racji, ale poruszyła tematy, o których ostatnio myślałam bardzo często… W podobnym tonie wypowiedziała się moja koleżanka z pracy, gdy jej się zwierzyłam. W dodatku okrasiła swoją wypowiedź opowieścią o sąsiadce chorej na SM, która nie wstała z łóżka. Byłam przerażona.

Czułam się okropnie, ale wizja życia z ciężką chorobą Kacpra totalnie mnie przygnębiła. W końcu doszłam do wniosku, że nie mogę z nim być. Do dzisiaj pamiętam bezbrzeżny zawód w jego oczach, kiedy mówiłam mu, że odchodzę.

– Kacper, wybacz, ja nie mogę, nie umiem… Jestem zbyt słaba – jąkałam się bez sensu, a on tylko patrzył z niedowierzaniem.

– Rozumiem, w końcu jeszcze nie przysięgaliśmy sobie, że w zdrowiu i chorobie… – powiedział chłodno, a ja poczułam się, jakby wymierzył mi siarczysty policzek. Wyprowadziłam się od niego jeszcze tego samego wieczoru.

Myślałam, że poczuję ulgę, ale tak się nie stało. Czułam się okropnie. Z jednej strony tłumaczyłam sobie, że Kacper zasługuje na kogoś, kto udźwignie tę sytuację, kto się nim zaopiekuje, jednym słowem – na kogoś lepszego. Wmawiałam sobie, że tak będzie lepiej również dla niego. W głębi duszy jednak wiedziałam, że po prostu stchórzyłam, i miałam potworne wyrzuty sumienia. Wiedziałam, że złamałam serca nam obojgu. Cierpiałam, ale czułam, że nie mam prawa do rozpaczy. W końcu rozstaliśmy się na moje życzenie.

Próbowałam iść dalej, z różnym skutkiem. Każde wspomnienie Kacpra powodowało u mnie skurcz żołądka. Niemiłosiernie tęskniłam. Wraz z upływem czasu coraz bardziej docierało do mnie, w jak ogromnym byłam błędzie i jak niedojrzale postąpiłam. Dyskretnie obserwowałam, co u Kacpra, i wiedziałam, że radzi sobie doskonale. Pewnie nawet lepiej niż ja. Gdy po jakimś czasie zobaczyłam go na mieście z jakąś dziewczyną, czułam się, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. Ja także próbowałam się kimś spotykać, ale zwykle kończyło się na kilku randkach.

Żadne z nas nie założyło rodziny od czasu rozstania

Minęły trzy lata. Każde z nas poszło w swoją stronę. Ja zaczęłam uczyć w miejscowej szkole, Kacper założył własną firmę. Żadne z nas nie założyło rodziny, choć w towarzystwie byłego ukochanego niejednokrotnie widziałam jakieś kobiety. Ja nie umiałam sobie nikogo znaleźć. Stałam się samotniczką, w dodatku zmarła moja mama, a siostra wyprowadziła się za granicę. Zanim się obejrzałam, nie miałam nikogo bliskiego, poza jedną przyjaciółką i kilkorgiem znajomych z pracy.

Czasem Kacper mignął mi na ulicy, czasem na portalu społecznościowym. Nasz kontakt był sporadyczny i raczej powierzchowny. Po prostu mieszkamy w niewielkim mieście i trudno czasem na siebie nie wpaść, unikanie się byłoby dość trudne. Po jakimś czasie można uznać, że nasze stosunki stały się koleżeńskie. Kiedy wpadliśmy na siebie na ulicy, zamieniliśmy kilka słów, czasem nawet poszliśmy na kawę. Zawsze po takim spotkaniu nie spałam pół nocy, wyrzucając sobie to, co zrobiłam.
Aż do tamtego popołudnia.

Wracałam z pracy, pogoda była paskudna. Lało jak z cebra i nim dotarłam na przystanek, byłam już całkiem przemoczona. Nagle usłyszałam wołanie. Po drugiej stronie ulicy, z okna swojego auta, krzyczał do mnie Kacper.

– Klaudia! Chodź! Podwiozę cię – krzyknął, a ja pomyślałam, że grzech nie skorzystać z tej propozycji. Ruszyłam więc przed siebie. A potem pamiętam tylko pisk opon, swój krzyk i ciemność….

Obudziłam się w szpitalu. Cała obolała. Ledwie otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą zmartwioną twarz Kacpra.

– Miałaś wypadek, potrącił cię samochód. Jesteś nieźle pokiereszowana, ale wszystko będzie dobrze – powiedział.

– Dlaczego nie mówi pan, że narzeczona się obudziła?! – zbeształa go pielęgniarka, która akurat weszła do pokoju, ale za chwilę poszła po lekarza.

– Musiałem trochę nakłamać, żeby mnie wpuścili – uśmiechnął się łobuzersko, ale ja nie miałam nawet siły odpowiedzieć tym samym.

Okazało się, że miałam sporo szczęścia. Co prawda byłam połamana, czekało mnie kilka operacji i wiele tygodni leczenia i rehabilitacji, mogło być jednak o wiele gorzej. Kacper nie odstępował mnie na krok. Odwiedzał, zabawiał, pocieszał w chwilach zwątpienia.

– Nie musisz przy mnie być – powtarzałam, choć całą sobą pragnęłam, by został.

– Nie zgrywaj bohaterki. Twoja siostra jest w Australii, rodzice nie żyją, żaden mąż się tu nie kręci, więc raczej jesteś na mnie skazana – odpowiadał.

Jego troska nie skończyła się wraz z moim wyjściem ze szpitala. Nawet gdy wróciłam do domu, Kacper otoczył mnie opieką, odwiedzał, woził mnie do lekarza, robił zakupy. Niby cudownie, ale wiedziałam przecież, że ja na to kompletnie nie zasłużyłam! Poza tym bardzo się bałam, że przyzwyczaję się do jego obecności. Patrzyłam, jak krząta się po mojej kuchni, i fantazjowałam, że tak będzie już zawsze. Łapałam się na tym, że tak bardzo chcę się do niego przytulić, a przecież nie mogłam! Pomaga mi, bo jest dobrym człowiekiem – myślałam.

Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Chciałam go zignorować, ale dzwonił coraz bardziej natarczywie. Zła jak osa zwlekłam się z łóżka. W końcu doczłapałam do drzwi i je otworzyłam. Na progu stał Kacper z kwiatami. Zaniemówiłam. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, więc milczałam.

– Klaudia. Ja nie zajmuję się tobą z litości ani dlatego, że trzeba sobie pomagać. Bardzo mi na tobie zależy. Kocham cię, nigdy nie przestałem. A teraz, kiedy znowu jestem blisko ciebie, nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej – powiedział, patrząc mi w oczy.

– Ale ja cię zostawiłam wtedy, gdy najbardziej mnie potrzebowałeś… – szepnęłam, czując w gardle wielką gulę.

– Sam nie wiedziałem, czego potrzebuję. Rozumiem, że się bałaś, ja także się bałem, ale wolałem uciec w lekceważący stosunek do mojej choroby. Nadal nie wiem, co przyniesie przyszłość i jak długo będę się cieszył sprawnością, ale leczę się i dbam o siebie. Tyle mogę zrobić dla siebie, dla ciebie, dla nas…

Popatrzyłam na niego z czułością i wiedziałam, że nie mogę go znów stracić!

– Przepraszam… Kocham cię i już nigdy cię nie zostawię. Choćby nie wiem co się działo – wyłkałam wtulona w koszulę Kacpra.

Nie traciliśmy czasu, bo do tej pory straciliśmy go już zbyt wiele. Kacper niemal od razu się do mnie wprowadził. Nadal się mną opiekuje, a ja wracam do zdrowia. Wiem, że kiedyś przyjdzie czas, kiedy to ja będę mu pomagać, ale to nic. Na tym polega miłość. Cokolwiek się wydarzy, damy sobie radę, bo mamy siebie.

Czytaj także:
„Ukochany zdradziła mnie z prostytutką stojącą na przelotówce. Lata później dałam mu kolejną szansę”
„Mam nieślubne dziecko i znów zaszłam w ciążę z głupoty. Mojemu przyszłemu mężowy nie przeszkadza, że zaciążyłam z innym”
„Moja córka to egoistka. Zostawiła mnie samą z chorym mężem i wyjechała za granicę, żeby realizować swoje pasje”

Redakcja poleca

REKLAMA