„Dla męża liczyła się tylko kasa i awanse. Oprzytomniał dopiero wtedy, kiedy postanowiłam go zostawić”

Kobieta, która zostawiła męża fot. Adobe Stock
Nie wyobrażaliśmy sobie życia bez siebie. Po pewnym czasie jednak coś pękło. Tomek miał coraz mniej czasu dla mnie, zniknęła gdzieś jego czułość i namiętność.
/ 24.02.2021 10:35
Kobieta, która zostawiła męża fot. Adobe Stock

Nie odpowiadała mi rola trofeum, które raz zdobyte, wprawdzie nadal cieszy, ale już nie wzbudza wielkich emocji. Chciałam znów poczuć się naprawdę kochana. Widzieć błysk w jego oku na mój widok. Tylko tyle... I aż tyle.

Tomasz spojrzał na mnie, jakby sens moich słów w ogóle do niego nie docierał.
– Odchodzę – powtórzyłam i podniosłam się powoli.
Niełatwo było mi to powiedzieć. Spędziliśmy ze sobą ponad trzy lata...
– Anka, nie wygłupiaj się – roześmiał się głośno i przytrzymał mnie za rękę.
Wykręciłam się z jego uścisku.
– Jeszcze w tym tygodniu zabiorę swoje rzeczy – powiedziałam prawie szeptem. – Proszę nie utrudniaj mi tego.
Pocałowałam go. Ostatni raz.

Pod wpływem tego pocałunku nagle oprzytomniał. Poderwał się i zagrodził mi drogę.
– Ale dlaczego? Co się stało, Aniu? – pytał gorączkowo, wciąż nie mogąc uwierzyć.
Nie stało się kompletnie nic. I to właśnie było najgorsze. Gorsze od kłótni, nagłych wzlotów i bolesnych upadków, może nawet zdrady. Mieszkaliśmy pod jednym dachem, łączyły nas wspomnienia, wspólne łóżko i szafa. Tylko nie uczucie. To wyblakło jak stare dżinsy. Było letnio, a ja kochałam upały.

Było tak pięknie...

Z Tomaszem poznaliśmy się na imprezie u znajomych. Pamiętam jego błyszczące w ciemnościach oczy, nastrojową muzykę, smak wina, które razem piliśmy. Nie spadł na nas grom z jasnego nieba, ale od samego początku coś między nami iskrzyło. Zaczęliśmy się spotykać. Spacery, kino, kawa na mieście. Ciągnęło nas do siebie coraz bardziej. Niedługo po naszym pierwszym spotkaniu Tomek wyjechał na miesiąc za granicę. Z każdym kolejnym dniem jego nieobecności brakowało nam siebie coraz bardziej.

Kiedy wrócił, zaczęło się prawdziwe szaleństwo. Byliśmy jak dwoje spragnionych na pustyni. Zelektryzowani i oszołomieni odzyskaną bliskością. Nienasyceni. Nie wyobrażaliśmy sobie już życia bez siebie. Wkrótce zamieszkaliśmy razem. Tomek miał niewielkie mieszkanie po dziadkach. Wprowadziłam się tam w sylwestra. Witaliśmy Nowy Rok szczęśliwi jak nigdy dotąd.
– Za najcudowniejszą kobietę na świecie, żeby kochała mnie zawsze tak mocno, jak ja ją – wzniósł toast mój mężczyzna, a ja rozpłynęłam się w jego objęciach.

Pierwszy rok był wspaniały. Po okresie wielkiej namiętności przyszedł czas na spokojną, szczęśliwą codzienność. Pełną wzajemnej czułości i zrozumienia. Rozmów do późnej nocy, niespodzianek, spontanicznych wyjazdów. Wyremontowaliśmy razem Tomkowe mieszkanie. Cieszyliśmy się jak dzieci, biegając po sklepach z armaturą, wybierając kolor farby do salonu, nowe meble.
– Brakuje jeszcze tylko tupotu małych nóżek – zażartowałam, kiedy już wszystko było gotowe.
Przyciągnął mnie do siebie.
– Najpierw ślub, potem małe nóżki – zaproponował.
– Poczekajmy jeszcze z tym – odpowiedziałam wtedy.
Byliśmy młodzi, mieliśmy czas. Chciałam, żebyśmy oboje zrealizowali najpierw zawodowe plany, a nasza rodzina miała solidne finansowe podstawy.

Drugi rok był dobry. Coraz lepiej szło nam w pracy. Dopingowałam Tomasza w jego zawodowych poczynaniach, a on wspierał mnie, kiedy postanowiłam zrobić dodatkową specjalizację. Hucznie świętowaliśmy jego awans na kierownicze stanowisko i koniec moich podyplomowych studiów. Kupiliśmy samochód. Pracowaliśmy ciężko przez pięć dni w tygodniu, ale za to w prawie każdy weekend wyjeżdżaliśmy na wycieczki za miasto. Tylko my dwoje.

Awanse zaczęły przesłaniać mu świat

W trzecim roku zaczęło się psuć. Przynajmniej ja tak czułam. Tomek zdawał się nie dostrzegać żadnego zagrożenia. Nasze zawodowe sukcesy, jak to często bywa, okupione były pozazawodowymi wyrzeczeniami. Kolejne awanse mojego mężczyzny oznaczały nie tylko coraz wyższe zarobki, ale też coraz mniej wolnego czasu. Skończyły się całonocne rozmowy i szalone wyjazdy. Pojawiło zmęczenie i nerwowość. Moja praca nie była tak absorbująca, wychodziłam o rozsądnej porze. Kiedy Tomek zostawał po godzinach, ja spędzałam samotne wieczory w domu. Kiedy on jeździł na szkolenia i zagraniczne konferencje, ja w pustych czterech ścianach rozmyślałam nad przyszłością naszego związku. Brakowało mi jego obecności i zainteresowania. Czułam się odstawiona na boczny tor. Jak ulubiona niegdyś zabawka, z której już się wyrosło, ale nadal chce się ją mieć. Któregoś razu zwierzyłam się mu ze swoich rozterek. Słuchał ich z narastającym zdziwieniem.
– Kochanie, przecież wiesz, że to wszystko robię dla ciebie, dla nas – zapewnił gorąco.
Tak, oczywiście, wiedziałam. Ceniłam go za to, szanowałam, ale chciałam, żeby umiał znaleźć równowagę między życiem zawodowym, a prywatnym. Tym, co ważne i co najważniejsze. Nie rozumiał. Zarzucił mi zaborczość.
– To nawet logiczne, jesteś jedynaczką.
W jego odczuciu przesadzałam, miałam za dużo wolnego czasu, więc wymyślałam problemy. Przecież...
– ...wszystko idzie jak po maśle, mamy pracę, żyjemy całkiem nieźle, kochamy się jak dawniej – wyliczał.

Tu się jednak mylił. Temperatura naszych uczuć spadła dramatycznie. Jeśli tak, to bardziej z okolic kręgu polarnego niż równika. Mnie to nie wystarczało.
– Czego właściwie ode mnie oczekujesz? – zapytał w końcu.
Niewiele. Więcej czasu i intensywniejszych uczuć. Pragnęłam znów poczuć się naprawdę kochana. Widzieć błysk w jego oczach na mój widok. Chciałam, żeby nie przestawał o mnie zabiegać.

Przez ostatni rok podejmowałam wszelkie próby ożywienia naszego związku. Aranżowałam romantyczne wieczory i intymne sytuacje, wysyłałam mu miłosne e-maile, porywałam na spacery, zostawiałam niespodzianki. Podobała mu się moja inicjatywa i pomysłowość, ale sam nigdy nie pomyślał o rewanżu. Ja z kolei nie chciałam dawać mu gotowego przepisu, „co zrobić, by zadowolić Anię”. Poniedziałek – kwiaty, wtorek – śniadanie do łóżka. Nie o to przecież chodziło. Marzyło mi się, by znów – tak jak kiedyś – nasze miłosne rytuały i szaleństwa płynęły z potrzeby serc, a nie były wynikiem zależności akcja – reakcja.

Kiedy, niedługo po naszej poważnej rozmowie, Tomasz zaproponował wspólny wyjazd, byłam pewna, że przemyślał sprawy i zrozumiał moje oczekiwania. Wierzyłam, że z dala od jego pracy i problemów codzienności, na nowo uda nam się rozbudzić przygasłe uczucia.

Pojechaliśmy do Francji. To były nasze pierwsze prawdziwe wakacje. Sceneria wymarzona, klimat sprzyjający, a jednak wróciłam z nich rozczarowana i przygaszona. Tomek wręcz przeciwnie – wypoczęty i zadowolony. O naszej fantastycznej francuskiej wyprawie mówił w samych superlatywach. Słuchałam jego opowieści zdziwiona. Czy my naprawdę byliśmy na tych samych wakacjach? Prowansja była piękna, ale Tomasz tam niewiele różnił się od tego w Polsce.

Myślałam, że na urlopie role się odwrócą, a tymczasem, jeśli ktoś z nas dwojga nadskakiwał drugiemu, to byłam to znowu ja. On – po dwóch latach nieustannej pracy – zażywał zasłużonej rozkoszy urlopowania. Był jak król, któremu wszystko się należy i którego potrzeby są najważniejsze. A ja? Czy mnie nie należało się już nic? Ten wyjazd pomógł mi podjąć decyzję o rozstaniu. Tomasz nadal niczego nie dostrzegał. Może kiedyś się to zmieni – myślałam. Wciąż jeszcze tliła się we mnie nadzieja i resztki uczuć do niego. Niestety.

Nie umiałam nas uratować

Zabrałam swoje rzeczy pod jego nieobecność. Klucz zostawiłam na stole. Zatrzaskując za sobą drzwi mieszkania, w którym spędziłam najpiękniejsze chwile swojego życia, coś ścisnęło mnie za gardło. Żal, rozczarowanie, a może jednak nie do końca wygasłe uczucie? Nie, nie mogłam teraz zawrócić. Klamka zapadła. Jeśli ktokolwiek ma otworzyć jeszcze te drzwi, to musi to być on – przyrzekłam sobie. Przez kolejne dni czułam się okropnie. Usychałam jak stare drzewo przesadzone w nowe miejsce. Wynajęte naprędce mieszkanie było zimne i obce. Brakowało mi w nim wszystkiego – naszego wspólnego łóżka, starej drewnianej szafy własnoręcznie pomalowanej przez Tomasza, a najbardziej... jego. Co ja tu robię? – myślałam, popadając w coraz podlejszy nastrój. W najgorszych chwilach sięgałam po telefon, wykręcałam jego numer i... odkładałam słuchawkę.

Po tylu szczęśliwych chwilach tak łatwo dał mi odejść. Nie szukał wyjaśnień, nie próbował odnaleźć. Wprost nie mogłam w to uwierzyć. Z czasem bolało mniej. Po miesiącu zaczęłam powoli przyzwyczajać się do nowej sytuacji. Człowiek jest jak kameleon – myślałam nie bez żalu – potrafi dostosować się do wszystkiego.

I wtedy Tomasz po raz pierwszy zapukał do moich drzwi. Nie osobiście, ale wiedziałam, że za kwiatami, które przyniósł mi posłaniec, kryć się może tylko jeden mężczyzna. Skąd wytrzasnął moje ulubione żonkile jesienią – pozostanie jego tajemnicą, tak samo, jak to, skąd znał mój nowy adres. Niedługo potem dostałam list zaadresowany ręką Tomka. Na jego widok zadrżało mi serce. Wewnątrz była kartka z przepisem na ciasto, którego poszukiwałam od dłuższego czasu. Rozczuliło mnie to bardzo, nie spodziewałam się, że o tym pamiętał. Następna była torebka. Znalazłam ją zawieszoną na klamce drzwi mojego nowego mieszkania.

Był tu – wydedukowałam i sama tego świadomość przyspieszyła bicie serca. W środku znalazłam zestaw witamin, które Tomek tradycyjnie kupował mi na zimę.
– Żebyś zawsze wyglądała tak promiennie, a kiedyś urodziła równie promiennego bobasa – mawiał.
Na wspomnienie tych słów łzy same potoczyły mi się po policzkach.

Drobne gesty, a jak wiele dla mnie znaczyły. Myślałam, że następnym krokiem będzie telefon z propozycją spotkania, ten jednak uparcie milczał. Czułam się jak na początku naszej znajomości, kiedy Tomasz wyjechał na miesiąc z Polski. Tęskniłam coraz bardziej. Dlaczego nie próbował się skontaktować? – myślałam gorączkowo. Zrezygnował, czy czekał na mój krok?

Pomógł nam przypadek, a może przeznaczenie, nie wiem. Któregoś razu zamiast wracać z pracy autobusem, postanowiłam przejść się na piechotę. Powietrze było rześkie, wieczór dopiero się rozpoczynał. Nogi same zaprowadziły mnie do naszego ulubionego parku. Było tam prawie pusto. Przysiadłam na ławce. Zaczął padać drobny deszcz. Przymknęłam oczy i odchyliłam głowę, pozwalając, by chłodna mgiełka spadała na twarz.
– Ania? – dźwięk tego głosu zelektryzował moje ciało.
Powoli podniosłam powieki. Tomasz stał przede mną. Jego oczy błyszczały jak w dniu, kiedy się poznaliśmy.

Chwilę później dowiedziałam się, jak bardzo moje odejście zraniło jego ambicję i właśnie dlatego początkowo postanowił o mnie nie walczyć. Myślał, że uda mu się zapomnieć.
– W dzień rzucałem się w wir pracy, w nocy topiłem wspomnienia w alkoholu.
Na nic się to jednak zdało, wyjaśniał, bo wszystko wokół naznaczone było moją obecnością.
– Nie mogłem spać w naszym wspólnym łóżku, patrzeć na szafę, gdzie jeszcze przed chwilą wisiały twoje sukienki – mówił, a ja słuchałam jak zahipnotyzowana.
– Czułem się oszukany – tłumaczył – zdawało mi się, że daję ci wszystko, myliłem się... Zajęło mi miesiąc, żebym to zrozumiał. Najgorszy miesiąc w moim życiu – wyznał. – Byłem taki ślepy i samolubny. Wybaczysz mi?

Dla mnie to też był najgorszy miesiąc w życiu – chciałam dodać, ale ze wzruszenia odebrało mi mowę. Przez chwilę patrzeliśmy na siebie w kompletnej ciszy. Pierwszy ocknął się Tomasz.
– Cała przemokłaś – zatroskał się i postawił mi kołnierz. Przytrzymałam jego rękę.
Była taka ciepła, delikatna, czuła.
– Tomuś... – chciałam coś powiedzieć.
Zamknął mi usta pocałunkiem.
– Wracajmy do domu Aniu.

Przeczytaj więcej listów do redakcji:„Czekaliśmy na dziecko 12 lat. Syn urodził się 10 tygodni wcześniej z poważną wadą serca. Dlaczego los tak mnie pokarał?”„Moja żona zmarła przy porodzie. Ja nie byłem gotowy zostać samotnym ojcem i po prostu oddałem córkę do adopcji”„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat i bardzo długo to ukrywałam. Bałam się reakcji rodziców”

Redakcja poleca

REKLAMA