Siedziałam przy oknie, wyczekując gości. Mieli do mnie przyjechać znajomi, których dawno nie widziałam. Odezwali się do mnie przez internet, bo mieli być przejazdem w moim mieście. Oczywiście bardzo się ucieszyłam i zaprosiłam ich na obiad. Kiedyś mieszkaliśmy koło siebie i widywaliśmy się często, bo mieliśmy dzieci w jednym wieku. Wtedy lubiły się ze sobą bawić, a teraz… chodziły już do liceum!
Ech, kiedy ten czas zleciał. Wypatrywałam ich z zaciekawieniem
Z drugiego piętra spokojnie miałam szansę ich zauważyć, a nawet zawołać, gdyby zbłądzili. Zobaczyłam, że z naszej klatki wyszła moja młoda sąsiadka. Zmierzała pewnym krokiem w stronę przystanku, gdy nagle wpadła na jakąś parę, która wyglądała jak moi znajomi. Chciałam już zawołać, ale usłyszałam, że pytają Ewelinę, czy tu mieszkam.
– Pani Basia? Taka okrąglejsza, starsza pani? – zapytała, a mnie aż zmroziło!
Nie dość, że okrągła, to jeszcze starsza pani?! I jeszcze mówi tak o mnie ludziom, których nie zna?! Czy ona zwariowała?! Miałam ochotę ją udusić. Tym bardziej że wcale tak siebie nie postrzegałam. Podeszłam jednak do lustra, żeby poprawić fryzurę przed ich przyjściem, i przyjrzałam się sobie. Jasny gwint! Młoda miała rację. Byłam okrągłą starszą panią! Jak do tego doszło?!
Od kilku dobrych lat nie zwracałam szczególnie uwagi na swój wygląd. Mój mąż umarł, dzieci się wyprowadziły. To był ciężki czas. Musiałam nauczyć się na nowo funkcjonować w samotności. Ostatnią rzeczą, którą się w tamtym momencie przejmowałam, była figura. Nie skupiałam się na zdrowym odżywianiu ani sporcie. Włosy farbowałam rzadko, więc miałam siwe odrosty…
Teraz dopiero pomyślałam, że trzeba było nie zapraszać tej Grażynki
Ona była szczupła i miała elegancką fryzurkę, a ja wyglądałam jak babcia. Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, przeszło mi przez myśl, żeby nie otwierać, ale przecież to nie miało sensu. Przygotowałam dla nich obiad, wysprzątałam dom i cóż… nawet się wystroiłam. Otworzyłam drzwi, a Grażynka rzuciła mi się na szyję.
– Basiu! Jak dobrze cię widzieć. Tyle lat! – zawołała.
– To prawda. A ty wyglądasz, jakby nie minął nawet rok. Czas stanął dla ciebie w miejscu, nie to co dla mnie.
– Wyglądasz świetnie.
– Jak na dinozaura…
– Jak na siebie! Miałaś trudny okres. Nie bądź dla siebie surowa – powiedziała pocieszająco, ale to był dla mnie jedynie znak, że mam rację.
Nie mogłam się skupić już ani chwili na rozmowie. Ona coś tam opowiadała o dzieciach, planach na wakacje, a ja myślałam tylko o tym, że ona to i owszem, mogła pokazać się na plaży w bikini, ale ja? Co najwyżej w wielkiej chuście pareo. Nie było mowy, żebym pojechała z nimi na wakacje, co zaproponowała mimochodem.
– A jak ty sobie radzisz? – zapytała z troską w głosie.
Trochę zrobiło mi się głupio, że nie potrafię się skupić na rozmowie, tylko wciąż się jej przyglądam i wszystko analizuję.
– Jakoś radzę. Bez Stasia jest ciężej. Wieloma rzeczami w domu to on się zajmował. Umarł tak niespodziewanie, że nie zdążyłam się dowiedzieć, gdzie trzyma polisy, jakie jest hasło do konta bankowego czy nawet gdzie są głupie worki do odkurzacza. To był dla mnie szok. Teraz już przywykłam. Wszystko jakoś ogarnęłam. Tylko, co tu dużo mówić, smutno tu samej. Rzadko mnie ktoś odwiedza, więc taka wizyta jak wasza bardzo cieszy.
– Nam też miło cię widzieć.
Podałam obiad, później ciasto i przyglądałam się, jak drobne kęsy robi koleżanka i jak długo przeżuwa. Ja zwykle pochłaniałam kęs za kęsem, a ona jadła powoli i z rozmysłem. Może to był właśnie klucz do sukcesu?
Zbyszek odmówił deseru, bo powiedział, że lekarz zalecił mu dietę
Mnie pewnie też by zalecił, gdybym go zapytała o zdanie, ale od dawna nie byłam w gabinecie lekarskim. A może i ja bym pochodziła z takimi kijkami? Spędziliśmy razem popołudnie, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Kiedy się żegnaliśmy, wiedziałam, że ta wizyta na pewno okaże się punktem zwrotnym, że muszę zmienić tryb życia. Nie wiedziałam jednak jeszcze, jak się za to zabrać.
Zaczęłam od zrezygnowania z kolacji, ale nie mogłam zasnąć z głodu i skończyło się na tym, że o północy zanurkowałam w lodówce i zjadłam resztki, które pozostały z obiadu. Położyłam się najedzona, ale z wyrzutami sumienia. Wiedziałam, że w ten sposób na pewno nie poprawię swojej sytuacji. Należało się do wszystkiego zabrać z rozmysłem, a nie na chybcika. Następnego dnia rano poszłam do piekarni po bułki i minęłam dwie panie, które szły z kijkami. Nie mogłam się powstrzymać i je zaczepiłam.
– Przepraszam najmocniej. Pewnie nie powinnam zaczepiać obcych osób, ale wydaje mi się, że już widziałam, jak panie chodzą z tymi kijkami. To tak regularnie?
– A tak! – odparła starsza z nich z uśmiechem. – Chodzimy trzy razy w tygodniu od kilku miesięcy.
– A… głupio mi pytać, ale co tam – wydukałam.– Mogłabym do was dołączyć? Boję się, że sama nie będę mieć motywacji.
– Oczywiście – odparła młodsza. – Zapraszamy. Spotykamy się tam, przy bramie, o siódmej rano. Będziemy szły za trzy dni. Jak pani chce, to zapraszamy.
– Tak szybko to nie. Nie mam jeszcze kijków.
– A wie pani, że ja mam dodatkowe. Moja córka chodziła z nami, ale zrezygnowała. Mogę je pani przynieść.
– To ja zapłacę.
– Zapłaci pani, jak się pani zdecyduje, że pani chce to robić regularnie. Bo to nigdy nic nie wiadomo.
– Bardzo dziękuję – odparłam.
Byłam z siebie dumna, że przełamałam się i do nich zagadałam
Takie rzeczy leżały poza moją strefą komfortu, ale przecież właśnie starałam się z niej wygrzebać, więc to był już pierwszy krok. Trochę się obawiałam, czy za nimi nadążę, skoro ćwiczą już kilka miesięcy, ale uznałam, że to bez znaczenia. Najwyżej będę chodzić wolniej i kończyć szybciej. Nie ma wymówek!
Po powrocie zadzwoniłam do przychodni, bo uznałam, że powinnam jednak się upewnić, czy wszystko dobrze z moim zdrowiem. Bagatelizowanie nadwagi wcale nie było rozsądne. Mogłam mieć przecież miażdżycę, cukrzycę albo inne schorzenie, o którym nie widziałam. Lekarka dokładnie mnie zbadała i zmierzyła, a następnie kazała stanąć na wadze.
– Pani Basiu… musi pani zmienić styl życia. Więcej ruchu, więcej warzyw, mniej tłuszczu i cukrów.
– Taki mam plan – odpowiedziałam zawstydzona.
Głupio było usłyszeć od specjalisty potwierdzenie tego, że tak się zapuściłam. Dostałam skierowanie na badania krwi. Muszę przyznać, że byłam pełna obaw. Całe szczęście okazało się, że wyniki są w normie. Nadszedł więc czas na pierwszy trening. Nie było przeciwwskazań, nie mogło więc być też wymówek! Musiałam nastawić budzik i zwalczyć przemożną chęć pozostania w łóżku. Założyłam getry i polar i w umówionym terminie stawiłam się na spotkanie z moimi nowymi towarzyszkami. Czekały już na miejscu gotowe do spaceru. Jedna z nich podała mi kijki.
– Zapomniałam się ostatnio przedstawić. Jestem Basia – powiedziałam.
– Ewa.
– Ola. To co, ruszamy? Idź spokojnie i oddychaj miarowo – poradziła mi. – Początkowo będziesz się pewnie dziwnie czuła z kijkami, ale szybko się przyzwyczaisz.
– Dziękuję, że mnie przygarnęłyście do grupy.
– Nie ma sprawy. Im nas więcej, tym lepiej. Większa motywacja.
Faktycznie. Początki nie były łatwe. Szybko złapałam zadyszkę i dostałam kolki. W pierwszym treningu uczestniczyłam zaledwie piętnaście minut i nie miałam już siły. Ewa pozwoliła mi zatrzymać kije i iść do domu. Na następny trening jeszcze bardziej nie miałam ochoty. Jednak świadomość tego, że mam kije od Ewy, nie pozwoliła mi zostać. Powiedziałam sobie, że je oddam i wrócę. Jednak jak byłam już na miejscu, postanowiłam spróbować raz jeszcze. Tym razem wytrzymałam dwadzieścia minut.
Widząc ten mały postęp, postanowiłam, że się nie poddam.
Schudłam i w nagrodę poszłam na zakupy
Od tamtej pory chodziłam na treningi regularnie. Początkowo zawsze odpadałam przed końcem treningu, aż po kilku tygodniach wytrzymałam godzinę, tak jak one. Byłam zachwycona. Kilogramy leciały w dół i forma była coraz lepsza. Zaczęłam też się lepiej odżywiać. Pewnego dnia zauważyłam, że spodnie już tak mi zwisają z pupy, że jeszcze chwila, a całkiem spadną. Uznałam, że czas na zakupy.
Kupiłam spodnie i kilka nowych bluzeczek, żeby uzupełnić garderobę, ale też żeby uczcić mój sukces. Wróciłam do domu dumna i nagle przypomniałam sobie, co jeszcze miałam zrobić. Włosy! Zapisałam się do fryzjera na farbowanie. Podczas wizyty fryzjerka zaprezentowała paletę. Zwykle wybierałam ciemne, ale tym razem coś mnie napadło.
– A może taki blond bob? Jak ma ta pani na zdjęciu – wskazałam na fotografię na ścianie.
– Świetny pomysł. Myślę, że będzie pani pasował i od razu buzia będzie wyglądać młodziej – powiedziała fryzjerka, a ja uśmiechnęłam się promiennie.
– Tak! Taki efekt właśnie chciałam osiągnąć.
Fryzjerka zabrała się do pracy i po dwóch godzinach wyszłam z salonu z energetycznym, platynowym bobem. Byłam zachwycona. Szłam pewnym, prężnym krokiem do domu. Miałam nowe ubrania i nową fryzurę.
Czułam się faktycznie, jakby ubyło mi dziesięć lat!
I wtedy na klatce schodowej wpadłam na moją młodą sąsiadkę z bloku. Tak! Tę, która nazwała mnie okrągłą starszą panią! Spojrzała na mnie zdumiona.
– Pani Basiu?! To pani!? Nie poznałabym. Świetnie pani wygląda.
– Dziękuję! – odparłam z szerokim uśmiechem.
Zastanawiałam się przez chwilę, czy jej nie powiedzieć, że jej słowa stały się główną motywacją do zmiany, ale uznałam, że byłoby jej może głupio, że słyszałam, co o mnie mówiła. Poza tym, czy to ma znaczenie? Ważne, że pozbyłam się starszej, okrągłej pani spod piątki i zastąpiłam ją młodszą, pełną werwy. I oby tak zostało!
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Rok mieszkałam z teściami. Teściowa wtrącała się we wszystko
Znaliśmy się 2 lata, ale on nie chciał przedstawić mnie rodzinie
Być kochanką to jak żywić się resztkami i odpadkami z cudzego stołu