„Płaciłam mu 1000 zł, by spędzał ze mną czas. Nie zauważyłam nawet, kiedy się w nim zakochałam”

wynajęłam mężczyznę do towarzystwa i się zakochałam fot. Adobe Stock
„Jestem po 40-tce i szanse na założenie rodziny są coraz mniejsze. Najpierw wynajęłam go na jeden wieczór i... wpadłam. Zakochałam się z żigolo, który spotykał się ze mną za pieniądze. Czy była szansa, że on czuł to samo?”.
/ 05.01.2022 07:47
wynajęłam mężczyznę do towarzystwa i się zakochałam fot. Adobe Stock

Czasami się mówi, że los pisze lepsze historie niż niejeden scenarzysta filmowy. Nigdy w to nie wierzyłam, bo przecież na co dzień życie jest raczej nudne i monotonne. Aż rok temu wiosną wszystko się zmieniło. Moja codzienność stała się kolorowa… – z chwilą gdy zadzwoniłam do agencji reklamującej się w internecie jako „Mężczyźni do towarzystwa”.

Przekroczyłam czterdziestkę i wciąż byłam sama

Nie byłam brzydka. Choć już przekroczyłam czterdziestkę, to w spojrzeniach mężczyzn wciąż widziałam błysk, który kazał mi się domyślać, że z chęcią poszliby ze mną do łóżka.

Poza tym miałam wystarczająco pieniędzy na bardzo dobrą kosmetyczkę, drogie ciuchy i inne tego typu ułatwienia. Nie miałam tylko jednego: czasu.

Na stanowisku prezesa korporacji finansowej czas jest na wszystko z wyjątkiem życia osobistego.

Poznanie tego jedynego, założenie rodziny, urodzenie dziecka, wspólne wyjazdy, wieczory przy kominku – to wszystko nie wchodzi w grę. Mój dom, choć urządzony z przepychem, był więc pusty i zimny.

Odkąd skończyłam studia i załapałam się do firmy, moim jedynym celem była kariera. Choć ktoś kiedyś mówił, że mnie kocha, a po latach ktoś inny poprosił mnie o rękę. Przyznaję, nie chciałam tracić czasu na życie prywatne. Liczył się tylko sukces, awans, zdobycie kolejnego – wyższego – stanowiska.

Nie chciałam być kurą domową, postawiłam na karierę

Mąż, dziecko, zasypianie przy czyimś boku… To było według mnie dobre dla zwykłych kur domowych. Ja nie potrzebowałam takich wątpliwych atrakcji.

Mówili o mnie: „Baba ze stalowymi jajnikami”. Byłam z tego dumna.

Jednak pewnego dnia zrozumiałam, że chciałabym kogoś mieć przy sobie, dzielić z nim swoje smutki i radości. I wówczas zorientowałam się, że już nie potrafię zachowywać się… normalnie. Nic dziwnego: przez ostatnie dziesięć lat w ogóle nie miałam okazji, żeby móc się z kimś spotkać prywatnie, porozmawiać o sprawach niezwiązanych z pracą. Zauważyć czyjś uśmiech i kolor oczu, a nie tylko strukturę kredytów, zysków i strat.

Dostałam zaproszenie z osobą towarzyszącą, nie miałam kogo zabrać

Pewnego dnia szef naszej korporacji przysłał zaproszenia na bal z okazji okrągłej rocznicy założenia firmy, który miał się odbyć w maju. Pierwszy raz na zaproszeniu widniał dopisek, że należy przyjść z osobą towarzyszącą. To znaczy z kim? Męża nie miałam, romanse też mnie nie interesowały.

Najpierw postanowiłam zignorować ową „drugą osobę”. Okazało się jednak, że nie do końca była to prośba. Nie miałam wyjścia.

Wtedy znajoma wskazała mi tamtą agencję. Panów tam pracujących nazwała żigolakami. Sama już korzystała z ich usług.
– Niektóre kobiety wynajmują ich do towarzystwa na wieczór – powiedziała. – Inne po powrocie z przyjęcia zabierają ich także do sypialni. Zapewniam, że w obu wypadkach nie będziesz żałowała.

Za 1000 zł wynajęłam mężczyznę na jeden wieczór

Zadzwoniłam, jak mi poradziła znajoma. Nie miałam ochoty przebierać w zdjęciach na internetowej stronie firmy, tylko określiłam wymagania. Facet miał być o 10 lat ode mnie młodszy i o 10 centymetrów wyższy. Cena za wieczór wyniosła tysiąc złotych.

Umówionego dnia pod mój dom zajechał czarny mercedes, z którego wysiadł Marcin.

Sądziłam, że będzie bardziej pewny siebie, bardziej bezczelny i ciekawszy wnętrza domu, do którego wejdzie.

Nie wiem, dlaczego byłam też przekonana, że na początku będzie chciał mnie objąć i pocałować. Nic takiego się nie stało.

Pojechaliśmy na bal. Mój młodszy towarzysz okazał się bardzo elokwentny. Znał się na polityce i gospodarce finansowej. Miał swoje zdanie nawet w kwestii Alcedo atthis, czyli zimorodka zwyczajnego, ptaka objętego całkowitą ochroną.

Marcin okazał się przystojnym i niezwykle  inteligentnym facetem

Już po kilkunastu minutach zapomniałam, że Marcin jest wynajętym żigolakiem. Był miły, dowcipny i… przystojny. Widziałam to w oczach innych kobiet, które zazdrośnie patrzyły w stronę naszego stolika. No i, co ważne, dobrze tańczył. Od wieków z nikim nie tańczyłam. Niedługo po drugiej w nocy mój towarzysz odwiózł mnie do domu. Zapłaciłam mu, życzyłam dobrej nocy, zamknęłam drzwi i… zatrzymałam się za nimi, nasłuchując jego oddalających się kroków.

Było mi smutno. Chciałam, żeby został, choć nie dlatego, żeby zaciągnąć go do sypialni. Po prostu dobrze się z nim czułam. Jednak gdybym zaproponowała, żeby wpadł na drinka, być może pomyślałby, że oferuję mu miejsce w moim łóżku. Minął kolejny tydzień, ale praca nie sprawiała mi już tej satysfakcji co przedtem. Codziennie, gdy się budziłam, widziałam oczy Marcina. A może w prawdziwym życiu miał inaczej na imię?…

Umówiłam się z nim na kolejną randkę za pieniądze

Po dwóch tygodniach nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do agencji i zamówiłam kolejną „randkę”. Zjawił się punktualnie. Kiedy wszedł, wskazałam mu salon.
– Chcę, żebyś dotrzymał mi dziś towarzystwa, zjadł ze mną kolację, napił się dobrego wina i o północy sobie poszedł – oznajmiłam mu, a on skinął głową.

Zjedliśmy kolację, napiliśmy się wina, pośmialiśmy się z opowiadanych przez niego historii. Jak było umówione, przed wybiciem północy wstał, pożegnał się i wyszedł. A ja, wariatka, znowu stałam pod drzwiami i słuchałam, jak odchodzi.

Jakiś czas później znowu go zamówiłam, i znowu, i znowu. A gdy odchodził, zawsze nasłuchiwałam pod drzwiami. Aż pewnego razu... usłyszałam ciszę. On stał po drugiej stronie… Dlaczego? Serce mocniej zaczęło mi uderzać w piersiach.

W tamtym momencie uświadomiłam sobie, że nie chcę, żeby odchodził, że nie potrafię już myśleć o nikim prócz niego. Otworzyłam gwałtownie drzwi.

Popatrzył na mnie, jakby czekał, co zrobię. Po raz pierwszy odkąd się znaliśmy, ujął delikatnie moją dłoń, przyciągnął mnie ku sobie, objął i zaczął całować. Rano dałam mu dodatkowo tysiąc złotych.

Najpierw zobaczyłam w jego oczach niedowierzanie, które chwilę później zastąpił wielki smutek.

Kochałam go, ale wbrew sobie odrzuciłam – płacąc za seks… Dlaczego to zrobiłam? Może się przestraszyłam nieznanego mi uczucia? A może po prostu założyłam, że jego namiętność była udawana… No bo skąd mogłam wiedzieć, co on naprawdę czuje?

Kilka dni później dostałam list. Otworzyłam go: z koperty wypadło dwadzieścia stuzłotówek. Zadzwoniłam do agencji, prosząc o kontakt z Marcinem. Powiedziano mi, że dwa dni wcześniej odszedł z pracy. Poprosiłam o prywatny adres, ale odmówili mi jego podania.

Upokorzyłam go a on oddał mi pieniądze

„W porządku – powiedziałam sobie. – Zadurzyłaś się w przystojnym facecie, tak w życiu bywa. Ale wakacje się skończyły, czas wrócić do rzeczywistości”. Naprawdę nie potrafiłam. Dwa miesiące później w pracy złożyłam wymówienie. Miałam dosyć liczb, wykresów i doniesień giełdowych.

Najsmutniejsze w tym wszystkim było to, że kiedy wreszcie byłam gotowa zacząć żyć – zabrakło przy moim boku człowieka, na którego tak długo czekałam.

Przez następny rok diametralnie odmieniłam swoje życie. Zaczęłam chodzić do muzeów, odnowiłam stare przyjaźnie, wieczorami zamiast w biurze siedziałam z książką w ręku w wygodnym fotelu lub biegłam na kinową premierę.

Tak właśnie było miesiąc temu. Seans miał się rozpocząć o dwudziestej, a mnie przy wyjeździe z osiedla popsuł się samochód. Zadzwoniłam po taksówkę. Dziesięć minut później podjechała.

Wiem, że byliśmy sobie przeznaczeni

– Gdzie jedziemy? – zapytał kierowca, a ja w lusterku zobaczyłam jego oczy.
To był on. Mój Marcin! Tym razem nie zamierzałam zaprzepaścić szansy… Od tamtego wieczoru nie rozstajemy się nawet na chwilę. Kocham i jestem kochana. Bo każdy ma prawo do miłości. Nawet żigolo. Nawet ktoś taki jak ja…

Nieważne, kim jesteśmy i dlaczego los skrzyżował nasze ścieżki. Ważna jest tylko miłość i to, że potrafimy się sobą cieszyć.

Czasami się mówi, że los pisze lepsze historie niż niejeden scenarzysta filmowy. Dziś myślę, że to prawda. I cieszę się, że potrafi też napisać porządny happy end.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
„Byłam świadkiem na ślubie byłego chłopaka. Pocałunek z panem młodym odrodził dawne uczucie”
„Nie zależy mi na pracy. Zależy mi na rodzinie. Dlatego zajmuję się domem, a mąż realizuje się zawodowo”
„Moje małżeństwo to była umowa korzystna dla obydwu stron. Nic więcej! Straciłam przez to kilka lat życia”

Redakcja poleca

REKLAMA