Za Hanię dałabym się posiekać. Dla niej skoczyłabym w ogień. Była moją przyjaciółką od serca, prawie siostrą. Wszystko o mnie wiedziała; matce nie opowiedziałabym nigdy tego, co mówiłam Hani.
Gdybym mogła przewidzieć, co się wydarzy na tym pikniku, może bym tam wcale nie pojechała? Ale było piękne, upalne lato... W trzy samochody, ze znajomymi, wybraliśmy się nad wodę. W jednym z nich zawsze był ten sam skład towarzyski: ja, mój narzeczony i Hania…
Z Hanią znałyśmy się od podstawówki
Była dla mnie jak cień. Zawsze pół kroku w tyle, zawsze pół słowa mniej niż ja. Może dlatego tak ją lubiłam, że była taka cichutka, uczynna i zawsze ze wszystkiego zadowolona. I umiała mnie słuchać. Mogłam godzinami jej się zwierzać, a ona cierpliwie słuchała i mądrze doradzała. Nigdy się nie kłóciłyśmy.
Właściwie to wszyscy ja lubili, z wyjątkiem... moich dwóch narzeczonych. Dopóki byli narzeczonymi, uśmiechali się kpiąco i kazali mi na Hanię uważać.
– Nie znasz się na ludziach! – mówili. – Od tej twojej Hani wredność aż bije, ale ty najwyraźniej tego nie widzisz.
Trzeci narzeczony, ten aktualny, z którym miałam brać ślub i kochać go do końca życia, nic nie mówił. Zachowywał się tak, jakby Hani nie dostrzegał, jakby była przezroczysta… A ona przecież była przy nas właściwie stale. Wszystko o nas wiedziała, jeździła z nami na wycieczki, chodziła na imprezy, do knajpy, do kina. Tylko w naszym łóżku jej nie było. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Nad to jezioro też z nami oczywiście pojechała. To miał być typowy piknik z grillem, zimnym piwem, owocami i słodkim lenistwem nad wodą. Wyruszyliśmy wcześnie, bo pogoda była przecudna i baliśmy się, że ktoś zajmie nasze miejsce nieopodal brzózek. Niestety, tak się właśnie stało. Cała plaża na południowym brzegu jeziora była zajęta. Nie pozostało nam nic innego, jak szukać miejsca na piknik po drugiej stronie jeziora. A tam było już więcej traw i zarośli oraz niewielki zagajnik w pobliżu.
Hania skromnie rozstawiała swój leżaczek trochę z boku, w cieniu rozłożystego drzewa, bo jej biała skóra nie znosiła słońca. A ciało miała tak gładkie, że aż chciało się dotknąć jej uda albo ramienia. Zastanawiam się, kiedy i gdzie działo się to, o czym ja nie miałam pojęcia? Może wtedy, gdy po wypiciu dwóch, trzech drinków, rozleniwiona słońcem, zasypiałam na wygodnym materacu, a oni zniknęli w brzozowym lasku? A może wtedy, gdy szli pływać? A może wtedy, gdy zawołała, że chyba widzi żmiję, a mój narzeczony poderwał się jak oparzony i pognał w głąb zagajnika? Wrócili po jakimś czasie, śmiejąc się, że to był zaskroniec i że Hania jest straszna gapa i tchórz… Mój narzeczony zaraz prawie rzucił się na mnie z wielką namiętnością i zaczął całować jak wariat moje ręce, ramiona, piersi, aż nie mogłam złapać tchu.
Zdradzanej kobiecie musi się wreszcie zapalić lampka
Mnie się powinien był zapalić wielki reflektor, gdy Hania z moim narzeczonym popłynęli kiedyś na drugi brzeg i nie było ich kilka godzin. Podobno nie mogli wrócić wcześniej, bo Hanię złapał skurcz i trzeba było czekać i rozmasowywać jej nogę. Reszta towarzystwa dowcipkowała i podśmiewała się zupełnie otwarcie, a ja – kretynka, współczułam mojej przyjaciółce i zapowiadałam, że kiedy wrócą, pojedziemy do apteki, żeby kupić specjalną maść i inne potrzebne leki. No, czy nie idiotka ze mnie?!
Ale i na mnie zstąpiła iluminacja i nadszedł czas prawdy… Tego dnia mieliśmy już wracać do domu. Ale dopiero po południu. Tymczasem nie było jeszcze dwunastej, a na niebie zaczęły kłębić się czarne chmury. Ewidentnie zbliżała się burza i postanowiliśmy przyspieszyć powrót.
– Ale nie ma przecież twojej Hani i Leszka. Zostawimy ich? – szelmowsko uśmiechnął się Krzysiek.
– Zaraz ich znajdę – obiecałam. – Poszli tą zarośniętą ścieżką na drugi brzeg, bo Hanka gdzieś wyczytała, że tam są jakieś kamienne kręgi wróżebne, czy coś takiego? A Leszek zaraz nadstawił ucho, bo on kocha takie czary mary. Nie mogą być daleko, bo tam stromo i ciężko się idzie…
No, rzeczywiście nie odeszli daleko. Za pierwszym wzniesieniem zobaczyłam taki obrazek: Leszek, czyli mój narzeczony opierał się o gładki, szarosrebrny pień buka, a Hania, czyli moja przyjaciółka zupełnie goła, owijała się wokół niego jak powój. Byli w takim szale, że mogłam podejść zupełnie blisko, a oni mnie nie zauważyli. W życiu bym nie podejrzewała skromnej, cichutkiej Hani o taką namiętność, o takie wyrafinowanie w pieszczotach i, szczerze powiedzmy, o taką pomysłowość!
Była jak ogień i to się najwyraźniej bardzo podobało mojemu narzeczonemu. Kochali się tak namiętnie, jakby miało im to starczyć na resztę życia, a prawdopodobnie powtórzyliby to samo za kilka dni. Gdybym miała taką moc, zamieniłabym Hanię we wstrętną ropuchę na wieki wieków. Albo w starą wiedźmę z brodawkami na nochalu, albo w obrzydliwego pająka, albo w nietoperza. Ale ja mogłam tylko znaleźć elastyczną, cienką witkę z leszczyny, mogłam nią chlasnąć w białą, wypięta pupę mojej przyjaciółki, mogłam chwycić jej skromną, szarą bluzeczkę i szorty, i z wysokiego brzegu wrzucić je do jeziora, mogłam ją wyzwać od najgorszych…
Ale nic a nic to mi nie pomogło. Ta perfidna świnia śmiała się ze mnie. Bezpiecznie schowana za plecami Leszka, wystawiała tylko swój lisi pysk i chichotała, jak nigdy dotąd.
– No i co mi zrobisz? – śmiała mi się w twarz. – Każdy twój facet wolał mnie od ciebie, choć niby jesteś taka śliczna. Każdy. Mówili, że w porównaniu ze mną jesteś mdła, jak flaki z olejem. Leszek też tak mówi… Noo, odezwij się – zwróciła się do Leszka.
Nie czekałam, żeby się odezwał. Uciekłam. Nasi znajomi natychmiast się zorientowali, co się stało, bo zgarnęłam swoje rzeczy i powiedziałam, że jedziemy. Nawet nie pytali, dlaczego nie czekamy na nasze zguby.
Od tamtej chwili nie wierzę w przyjaźń. Moim zdaniem jest tylko udawanie i kłamstwo. Moja mama mówi, że to nieprawda, że po prostu źle trafiłam i że to się zdarza. Mówi, że to wcale nie była prawdziwa przyjaźń także z mojej strony, ale ja wiem swoje.
Może kiedyś zmienię zdanie.
Czytaj także:
„Od lat kocham męża przyjaciółki. Gdy go zdradziła, widziałam w końcu szansę dla siebie. Ale on jej wybaczył…”
„Mój sąsiad zabił swoją żonę. Powinnam się go bać, ale udaję, że o niczym nie wiem, bo… wcale mu się nie dziwię”
„Łudziłem się, że Ola widzi we mnie więcej niż gruby portfel. Pół roku po ślubie wiedziałem, że ma kilku kochanków”