Będę szczery aż do bólu – zawsze byłem brzydalem. Wzrostu jakieś metr sześćdziesiąt w kapeluszu, sylwetka drobna, chłopięca, bynajmniej nie męska. Zęby krzywe, uszy odstające. W dodatku na głowie ruda szczecina, która z czasem mocno się przerzedziła. Dziewczyny zawsze mnie lubiły – podobno byłem dowcipny i inteligentny. Od szkolnych lat zawsze się przy mnie kręciły całe stadka koleżanek, jednak kiedy przychodziło co do czego, każda z nich wybierała innego.
– Fajny z ciebie kumpel, ale nie jesteś w moim typie, Jurek – powiedziała mi tuż po maturze Wiola – dziewczyna, dla której wtedy kompletnie straciłem głowę.
Kilka tygodni później związała się z jakimś pakerem, który pił, klął i… wyglądał jak model. Jakoś to przełknąłem, jednak z przyjaźni damsko–męskich chyba się wyleczyłem. Za bardzo bolało mnie to, że laski widzą we mnie tylko kumpla.
Rzuciłem się w wir nauki – studia ekonomiczne skończyłem z wyróżnieniem, założyłem własną firmę, potem drugą i trzecią. Praca całkiem mnie wciągnęła – mój każdy dzień wyglądał niemal identycznie. Rano pobudka o piątej trzydzieści i półgodzinna przebieżka po pobliskim lasku, potem prysznic, kawa i szybka podróż do firmy. W południe pospieszny lunch, potem praca do późnych godzin popołudniowych, nierzadko nawet do wieczora. Nie narzekałem. Kasa zaczęła płynąć szerokim strumieniem, a ja koiłem moją samotność rosnącymi rzędami cyfr na koncie.
Początkowo pracowałem głównie dla własnej satysfakcji – nawet nie przypuszczałem, że biznes, który założyłem, przyniesie aż takie kokosy. Jednak z czasem zacząłem korzystać z uroków życia, które do tej pory były mi raczej obce. Tuż po moich trzydziestych drugich urodzinach dokonałem zaskakującego dla siebie odkrycia – kobiety są wyrachowane. Wciąż byłem przecież rudym, niskim brzydalem z rażącą wadą zgryzu, jednak pokaźne konto, mercedes w garażu i apartament w modnej dzielnicy Gdańska robiły swoje – panny zaczęły się mną interesować.
Korzystałem z okazji bez cienia skrupułów. W sobotę Marzenka, w niedzielę Asia, w następnym tygodniu Monika. Czy miałem wyrzuty, że traktuję kobiety przedmiotowo? Skąd! Przecież one zawsze traktowały mnie nie lepiej. Przez lata byłem dla nich niewartym uwagi kumplem, więc teraz brałem odwet. Jednak nawet takie harce mogą się człowiekowi znudzić.
Któregoś dnia zdałem sobie sprawę, że chciałbym się ożenić. Nie miałem tylko pojęcia, skąd wziąć odpowiednią kandydatkę. Większość dziewczyn poznawałem w klubach, potem błyskałem złotą kartą kredytową albo zapraszałem na przejażdżkę moją sportową furą, w ten sposób zdobywając ich serca, a raczej jedynie ciała. „Czym mógłbym zaimponować przyszłej żonie i gdzie mam jej szukać?” – myślałem.
Sprawy rozwiązły się same – jakoś pod koniec listopada przyjąłem do pracy nową asystentkę, Olkę. Aleksandra była śliczna – wyższa ode mnie o jakieś pół głowy, w typie top modelki. Blond włosy do połowy pleców, pełne usta, olbrzymie jasne oczy. Wodziłem za nią rozmarzonym wzorkiem, wyobrażając sobie, jakby to było budzić się co rano u boku takiej kobiety... A jednak nie odważyłem się zrobić pierwszego kroku. Byłem pewien, że taka wystrzałowa laska na pewno kogoś ma, ale... czekało mnie spore zaskoczenie. Ola nie tylko nie była z nikim związana, co więcej, ona chciała spotykać się ze mną!
– Wiesz, imponują mi mężczyźni tacy jak ty, Jurek – powiedziała mi któregoś dnia, kiedy wracaliśmy ze służbowej kolacji. – Jesteś taki obrotny, inteligentny, do tego zabawny, z poczuciem humoru. Czy mogę zadać ci osobiste pytanie? – zapytała nagle, kładąc dłoń na moim udzie.
Prowadziłem w rzęsistym deszczu, co niemal skończyło się poślizgiem.
– Wal – mruknąłem, siląc się na obojętność.
„Czy to możliwe, że ona się mną interesuje?” – zastanawiałem się. Tymczasem Ola zapytała, czemu się jeszcze nie ożeniłem. Postawiłem na szczerość.
– Dziewczyny lecą głównie na moją kasę – powiedziałem, dodając, że chciałbym spotkać kogoś, komu będzie zależało na mnie.
– Nie doceniasz się – powiedziała, poprawiając włosy.
Potem dodała, że od samego początku wydałem jej się fascynujący i zaproponowała, żebym wstąpił do niej na drinka. Wszedłem, czemu nie?
Aleksandra nie miała żadnych skrupułów. Tańczyła przede mną do rytmu sączącej się z radia piosenki, w końcu zrzuciła żakiet, sukienkę, pończochy i w samej bieliźnie stanęła przede mną. Siedziałem w fotelu, sycąc wzrok, ale bałem się jej dotknąć. Była tak piękna, że aż nierealna. Pociągnęła mnie za rękę, zaprowadziła do sypialni. Pamiętam, że pokój był ciasny i tandetnie urządzony, ale kiedy Olka ściągnęła ze mnie koszulę i spodnie, pieszcząc moje ciało zwinnymi rękoma, zacząłem myśleć jedynie o tym, że będzie moja.
– Rozbierz się – poprosiłem, chyba wciąż nie wierząc, że ona jest ze mną.
Była szczupła, a jednocześnie kobieca – krągłe piersi, krągłe pośladki. Kochałem ją do świtu, zachłannie i żarłocznie – wygłodniały czegoś więcej niż przelotna przygoda. Wiedziała, jak sprawić, żebym całkowicie stracił dla niej głowę, była w tym dobra. Podkreślała moją inteligencję, zachwalała przebojowość.
Po paru tygodniach byłem w niej szaleńczo zakochany, a ona? Myślę, że sprytnie to sobie wymyśliła – złapała mnie, udając ciepłą, oddaną dziewczynę, chociaż tak naprawdę była tak samo wyrachowana, jak inne.
Ale wtedy jeszcze przecież tego nie wiedziałem. Na ślubnym kobiercu stanąłem zakochany jak sztubak. W podróż poślubną zabrałem moją nimfę do Afryki. Zawsze powtarzała, że chciałaby tam pojechać. Pierwsza nasza „miodowa” noc była niezapomniana, druga i trzecia też, a czwartej… kompletnie się upiłem. Chociaż sam nie wiem… Wydaje mi się, że moja świeżo poślubiona żona bardzo mi w tym pomogła.
– Pij, skarbie. Rozluźnij się – szeptała mi do ucha, podając jedną kolejkę whisky za drugą.
Sama ledwo moczyła usta w alkoholu, co w sumie mnie dziwiło. Olka lubiła się napić, kiedy była okazja. Nie pamiętam, jak trafiłem do hotelowego pokoju, nie pamiętam niczego. Obudziłem się w środku nocy. W głowie mi huczało, usta wyschnięte na wiór, domagały się wody. Ku mojemu zaskoczeniu zauważyłem, że Aleksandry nie ma w naszym małżeńskim łóżku. Przeczesałem patio, łazienkę, salonik naszego apartamentu – żony nigdzie nie było. Wypiłem butelkę mineralnej i wyszedłem z hotelowego pokoju. Po Olce nie było nawet śladu. Ani na plaży, ani u znajomych, z którymi czasem graliśmy w pokera.
Wróciła nad ranem. Udawałem, że śpię, obserwując ją spod rzęs. Wślizgnęła się do łóżka naga, po drodze zrzucając z siebie koszulkę prosto na dywan. Pachniała tytoniem, alkoholem i… męską wodą kolońską. Pomyślałem sobie wtedy, że mi się wydaje. Byłem wciąż mocno pijany, ona piękna... „Zazdrość odebrała mi rozum” – mówiłem sobie. Rano nie miałem odwagi zapytać, gdzie była, a ona udawała, że nic się nie stało.
– Dobrze spałeś, skarbie? – spytała tylko, a potem rzuciła, że idzie popływać.
Do Polski wróciłem z mieszanymi uczuciami – z jednej strony Olka robiła wszystko, żeby spełnić każdą moją zachciankę, ale z drugiej – miałem coraz bardziej niepokojące wrażenie, że ona robi to z wyrachowania.
Jakieś pół roku po naszym ślubie już miałem pewność – Ola mnie zdradza, w dodatku z niejednym. Wiem, że przespała się z jakimś swoim byłym facetem, wiem też, że kilka razy, kiedy byłem w interesach poza miastem, zabawiła się z kolesiami poznanymi w nocnych klubach. Skąd to wiem? To proste – zapłaciłem detektywowi. Po co? Na to pytanie, niestety, nie potrafiłem sobie odpowiedzieć. Bo z jednej strony chciałem, żeby Olka mnie kochała i była moja, a z drugiej nie potrafiłem udawać, że nic się nie dzieje, skoro ona zwyczajnie się puszczała…
Dowody gromadziłem w bankowej skrytce – ohydne zdjęcia mojej żony w ramionach innych facetów, fotki ukradkiem robione na parkingach, w hotelach i barach. „Dziwka” – myślałem z rosnącą nienawiścią, a potem wracałem do domu, a ona witała mnie naga, uśmiechnięta, kusząca… Szalałem z pożądania i jednocześnie szalałem z zazdrości. Nie potrafiłem już z nią być i nie potrafiłem odejść.
Jednak tuż po naszej pierwszej rocznicy stało się coś, co przelało tak zwaną czarę goryczy. Olka nie tylko zafundowała sobie kolejny romans, ale też… zakochała się. W dodatku znalazła w sobie tyle odwagi, żeby mi o tym powiedzieć.
– Więc chcesz rozwodu, tak? – zapytałem ją.
Czułem się tak, jakby ktoś walnął mnie pięścią prosto w splot słoneczny.
– Wiesz, że tracisz wszystko? Podpisałaś intercyzę – uśmiechnąłem się krzywo.
Wiem – powiedziała cicho, a w jej oczach pojawiły się łzy. – Wyszłam za ciebie z wyrachowania, Jurek, i to było największe świństwo, jakie komukolwiek zrobiłam. Przepraszam – usłyszałem.
Następnego dnia jej rzeczy zniknęły z naszego apartamentu. Rozwód był formalnością – znajomy prawnik poradził sobie raz dwa, Olka wzięła winę na siebie i zniknęła z mojego życia równie szybko, co całe tony jej markowych rzeczy z mojej garderoby. Rzuciłem się w wir pracy, chciałem zapomnieć o całym świecie. Gdyby nie moja sekretarka, pani Agnieszka, pewnie nawet nie pamiętałbym o posiłkach.
Pracowałem, pracowałem, pracowałem i powoli ból zaczął mijać. Zacząłem się nawet spotykać z pewną studentką, chociaż na porywy serca nie miałem już ochoty. Ja opłacałem jej mieszkanie, ona umilała mi wieczory. Układ wydawał się idealny. Czas leciał zaskakująco szybko. Któregoś dnia zdałem sobie sprawę, że od mojego rozwodu minęły prawie trzy lata. „Trzy lata harówki dla zapomnienia i jednocześnie trzy lata życia, które nie miało smaku…” – pomyślałem.
Tamtego dnia wróciłem z pracy piechotą, okrężną drogą. Samochód został na firmowym parkingu, ja cieszyłem się spacerem wzdłuż starówki, kiedy w tłumie mignęła mi znajoma twarz. Szła z naprzeciwka, niemal na siebie wpadliśmy. Posłała mi spłoszone spojrzenie, po czym spuściła wzrok.
– To ty, Olu? Dzień dobry – powiedziałem, przystając.
Nawet jeśli w sercu wciąż czułem do niej żal, głupio było by przecież przejść obok byłej żony bez słowa, prawda?
– Cześć – powiedziała cicho.
Zdałem sobie sprawę, że wygląda źle. Zniknęły eleganckie, rozjaśnione pasemka – jej włosy były teraz krótko przycięte i jakieś takie matowe. Makijaż miała niedbały, ciuchy raczej z niższej półki. Zapytałem, co słychać, ale nie była zbyt rozmowna. Mruknęła coś tam o nowej pracy, mieszkaniu u ciotki.
– Nie jesteś już z tym facetem, dla którego mnie zostawiłaś? – zdziwiłem się.
– To była pomyłka – powiedziała Ola, odwracając głowę.
– Słuchaj, głupio tak stać na ulicy. Głupio też rozejść się każde w swoją stronę, skoro już na siebie wpadliśmy… Może zjesz ze mną obiad? Zapraszam – zaproponowałem.
Wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć: „też sobie towarzystwo znalazłeś”. Usiedliśmy w restauracji.
– Mam synka – powiedziała nagle Ola, wyjmując z portfela zdjęcie pyzatego chłopczyka.
– Z nim? – zapytałem.
– Tak – powiedziała cicho, a na jej twarzy pojawił się brzydki grymas. – Zostawił mnie, kiedy tylko się dowiedział, że jestem w ciąży. Podobno na ojca się nie pisał, ale myślę, że bardziej chodziło mu o kasę. Kiedy mieliśmy romans, płaciłam za niego, kupowałam mu drogie prezenty, oczywiście wszystko za twoją kasę. Kiedy odeszłam od ciebie, bo zakochałam się w nim, a on odkrył, że nie mam grosza, zostawił mnie dla innej. Ironia losu, prawda? – uśmiechnęła się smutno.
Zauważyłem, że w kącikach oczu przybyło jej zmarszczek, ale wciąż była ładna. Tylko jakaś taka przygaszona. Obiad nam smakował, ale gdzieś tak w okolicach deseru rozmowa przestała nam się kleić.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, odezwij się – powiedziałem. – A gdzie pracujesz? – zapytałem jeszcze, czując rosnące wyrzuty sumienia.
Przed naszym rozwodem zwolniłem ją dyscyplinarnie z mojej firmy, zarzucając jej szereg przewinień, których nie popełniła. Teraz było mi trochę głupio…
– W sekretariacie liceum dla dorosłych – powiedziała, dodając, że to tylko pół etatu. – Ciotka pomaga mi przy małym, ale nie może przecież spędzać z nim całych dni – dodała.
– Słuchaj, zadzwonię do ciebie niedługo. Znajdę ci jakąś lepszą fuchę, pomogę z mieszkaniem. Przesiadywanie kątem u ciotki to nie jest dobry pomysł – powiedziałem.
– Nie mogę cię o to prosić, Jurek. Nie po tym, jak cię obrzydliwie potraktowałam – zaprotestowała Olka, ale ja podjąłem już decyzję.
Chciałem jej jakoś pomóc! Dlaczego? Sam nie wiem. Może ze względu na dawne czasy, a może dlatego, że… lubiłem o sobie myśleć, jak o porządnym facecie. Kupiłem jej małe mieszkanko blisko kamienicy jej ciotki, znalazłem pracę i żłobek dla małego. Mój wtajemniczony we wszystko najlepszy przyjaciel nawet nie ukrywał, że kompletnie mnie nie rozumie.
– Ale dlaczego, Jurek? Dawać kasę babie, która tak cię potraktowała? To jest chore! – pienił się, kiedy mu o wszystkim opowiedziałem.
– No wiesz, w końcu przez rok była moją żoną, a wcześniej świetną pracownicą mojej firmy – tłumaczyłem się. – Opiekowała się moją matką, kiedy trafiła do szpitala, a potem wymagała rekonwalescencji w domu, pomagała mi w interesach, kiedy szukałem kogoś z dobrą znajomością szwedzkiego, gotowała mi rosół, kiedy byłem chory na grypę. Chcę się jej zrewanżować, to wszystko – wzruszyłem ramionami.
Aleksandra odżyła. Zadbała o włosy, schudła, na jej twarzy znowu pojawił się nie tylko uśmiech, ale też ten staranny makijaż, który pamiętałem z dawnych czasów. Któregoś dnia zaprosiła mnie na kolację.
– Zrobiłam tę kaczkę w pomarańczach, którą tak lubisz, wpadnij – powiedziała, dodając, że mały jest u jej ciotki i będziemy mogli pogadać.
Już w progu – kiedy powitała mnie zalotnym uśmiechem ubrana w kusą, półprzezroczystą kieckę – zrozumiałem, że Olka chce mnie zaciągnąć do łóżka. Przez cały wieczór zachowywała się coraz bardziej kokieteryjnie, w końcu nachyliła się nade mną, musnęła moją szyję ustami i zapytała, czy nie chciałbym się zabawić.
– Było nam razem dobrze, pamiętasz? – kusiła.
– Pamiętam – powiedziałem.
Potem ze stoickim spokojem dokończyłem deser, dopiłem wino i powiedziałem, że na mnie już czas. W oczach Oli zobaczyłem błysk rozczarowania i z satysfakcją pomyślałem, że może zdała sobie sprawę, co straciła. W każdym razie, pomimo tego, że gorąca z niej sztuka, ja się już na to nie piszę. Wyrachowanych lasek do łóżka mi nie brakuje. Z Aleksandrą miało nas łączyć coś innego, ale cóż… nie wyszło. Tak czy inaczej – do mnie się nie wraca. Pomogłem jej, ale teraz każde z nas pójdzie swoją drogą – zdecydowałem, ze zdumieniem odkrywając, że Olka właśnie straciła całą swoją władzę nade mną. Owszem – jest ładna, ale nic więcej. Wygląda na to, że odkąd odkryłem jej pazerny charakter, cała otaczająca ją magia po prostu prysła.
Więcej prawdziwych historii:
„Ginekolog nie zauważył u mojej córki śmiertelnej wady serca. Bez operacji za 100 tys. złotych nie miała szans...”
„Po mojej podwójnej mastektomii mąż zaczął mnie zdradzać. Uważał, że nie powinnam mieć do niego żalu”
„Mam 30 lat i nie mam rodziny, więc wszyscy spisali mnie na straty. Traktują mnie jak darmową służącą”