Kiedy dowiedziałam się, że mój synek Maks został przyjęty do publicznego przedszkola, odetchnęłam z ulgą. Miałam już dość siedzenia w domu na urlopie wychowawczym i marzyłam o powrocie do pracy. Kilka tygodni później okazało się, że to nie tylko marzenie, ale wręcz konieczność. Z powodu pandemii zarobki mojego męża zmalały niemal o połowę. I nic nie wskazywało na to, że szybko wrócą do poprzedniego poziomu. Potrzebowaliśmy dodatkowych pieniędzy.
Szczęśliwie etat ciągle na mnie czekał. Szef zaznaczył jednak, że jeśli nie wrócę do firmy od razu po wakacjach, to nie chce mnie więcej oglądać na oczy. Nie wiem, jakim cudem, ale jakoś udało nam się przebiedować wiosnę i lato. Zbliżał się wrzesień. Z niecierpliwością czekałam na telefon z przedszkola. Miałam nadzieję, że zaproszą mnie z Maksem na spotkanie zapoznawcze. Chciałam, żeby synek miał szansę oswoić się z nową sytuacją, obejrzeć sale, poznać opiekunki, może nawet spotkać się z innymi dziećmi. Ale mijały kolejne dni, a komórka milczała jak zaklęta.
Tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego straciłam cierpliwość. Pandemia pandemią, ale ile można czekać? Próbowałam dodzwonić się do sekretariatu, ale telefon ciągle był zajęty.
W końcu udało mi się połączyć.
– Spotkania zapoznawczego nie było ze względu na pandemię. Ale będzie zebranie z rodzicami. W najbliższy piątek.
– Tak? A o której?
– O osiemnastej. Ale dlaczego pani pyta? Pani synka nie ma na liście przyjętych.
– Jak to nie ma? Przecież był! – zdenerwowałam się.
– Tak, ale z powodu pandemii i związanych z tym zaleceń pani dyrektor musiała zmniejszyć liczebność grup. Zresztą wszystko jest przecież w piśmie, które wysłaliśmy do pani dwa tygodnie temu.
– Ale ja nie dostałam żadnego pisma!
– To już nie nasza wina, tylko poczty. Tam proszę składać reklamacje – odparła.
Już miałam powiedzieć, że prościej było wysłać informację e-mailem, ale zanim otworzyłam usta, rozłączyła się.
Dlaczego skreślili akurat jego?
Byłam w szoku. Usiadłam w fotelu i próbowałam zebrać myśli. „Mojego synka nie ma na liście? Nie wrócę do pracy? To niemożliwe! Przecież nie będziemy mieli z czego żyć!” – kołatało mi się po głowie. Aż mi się płakać zachciało! Zaraz jednak zebrałam się w sobie. „To nie czas na łzy i rozczulanie się nad sobą. Trzeba działać!” – pomyślałam. Zostawiłam Maksa u sąsiadki, a sama postanowiłam pojechać do przedszkola. Obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by mój synek ponownie znalazł się na liście.
Pani dyrektor nie chciała mnie przyjąć. Zasłaniała się brakiem czasu, pilnym spotkaniem. Ja jednak nie dałam się zbyć.
– Rozumiem, że jest pani rozżalona i zła, że synek nie pójdzie do przedszkola. Ale cóż mogę zrobić? Przepisy są przepisami. Muszę ich przestrzegać – rozłożyła ręce.
– W porządku. Z przepisami kłócić się nie zamierzam. Chcę jednak wiedzieć, dlaczego padło akurat na moje dziecko – dopytywałam się rozżalona.
– No cóż, braliśmy pod uwagę różne kryteria…. – zawiesiła głos.
– Na przykład jakie? – nie ustępowałam.
– Sytuację materialną, rodzinną…
– I uznała pani, że nasza jest dobra? Jakim cudem? Przecież nikt z nami nawet nie rozmawiał! – zdenerwowałam się.
– Wypełniała przecież pani ankietę rekrutacyjną. Wynikało z niej, że jedynie mąż pracuje. To oznacza, że może pani zając się dzieckiem...
– Proszę pani, ale ja właśnie zamierzam wrócić do pracy! Nie tylko chcę, ale wręcz muszę! Mąż zarabia połowę tego, co wcześniej. Na rachunki nam nie wystarcza, nie mówiąc już o życiu. A mój szef zapowiedział, że jak nie stawię się w firmie pierwszego września, to mi wyśle e-mailem wypowiedzenie w trybie natychmiastowym. Wolno mu, ze względu na pandemię – powiedziałam szczerze, jak wygląda sytuacja, mając nadzieję, że to ją poruszy.
– To może babcia zajmie się maluchem? – zasugerowała.
– Obie pracują. A poza tym mieszkają na drugim końcu Polski. Nie mogą pomóc!
– No cóż, ja też niestety, nie. Państwa sytuacja jest rzeczywiście trudna, ale inni mają jeszcze gorzej. Proszę mi wierzyć.
– To co ja mam teraz zrobić? – jęknęłam.
– Może pani napisać odwołanie, ale to nic nie pomoże. Chętnych jest dużo więcej niż miejsc. Przykro mi – popatrzyła na mnie współczująco, a potem zaczęła przeglądać papiery leżące na biurku, dając mi do zrozumienia, że uważa rozmowę za zakończoną.
Wyszłam, bo co miałam zrobić? Byłam tak załamana tą całą sytuacją, że nie miałam siły dłużej z nią dyskutować.
A jednak cud się wydarzył
Po powrocie do domu natychmiast opowiedziałam o wszystkim Jarkowi. Wrócił już z pracy, więc miałam się komu wyżalić.
– I co teraz będzie? Do pierwszego września zostało tylko kilka dni, a my nie wiemy, co zrobić z Maksem – łkałam żałośnie.
– Nie martw się, poradzimy sobie. Zapiszemy go do prywatnego przedszkola albo wynajmiemy opiekunkę – starał się mnie pocieszyć.
– Teraz? W ostatniej chwili? Zwariowałeś? Na takie sprawy potrzeba czasu. Nie można zdać się na przypadek! Poza tym nie stać nas na takie luksusy! Chyba zadzwonię do szefa i powiem, że nie wracam do firmy.
– Z tym się na razie wstrzymaj. Moja mama chwaliła się ostatnio, że ma trochę zaległego urlopu. Na pewno chętnie przyjedzie i zajmie się Maksem.
– To miło z jej strony, ale to przecież tylko kilka dni. A dalej co? Myślisz, że zdarzy się jakiś cud?
– Kto wie, może się i zdarzy. Nie wolno tracić nadziei – uśmiechnął się.
Byłam mu wdzięczna, że próbuje dodać mi otuchy, ale nie wierzyłam, że uda nam się wybrnąć z tej paskudnej sytuacji.
Teściowa rzeczywiście miała kilka dni zaległego urlopu. I obiecała, że jeśli będzie taka potrzeba, przyjedzie na tydzień zaopiekować się Maksem. Ale to było jedyne, co udało się załatwić. Miejsca w polecanych przez znajomych przedszkolach prywatnych były już albo zajęte, albo dla nas za drogie. A opiekunki? Choć spotkałam się z kilkoma paniami, żadna nie wzbudziła mojego zaufania. A ta, która mi się spodobała, chciała więcej, niż wynosiła moja pensja. Byłam więc przekonana, że pierwszego września pójdę do pracy tylko po to, by się przywitać i po tygodniu pożegnać się z szefem. Ale…
To było wieczorem. Właśnie szykowałam Maksa do snu, gdy zadzwonił telefon. Nie znałam tego numeru, więc nie zareagowałam. Ale ktoś po drugiej stronie był wyjątkowo natrętny. W końcu więc odebrałam.
– Dobry wieczór, mówi Halina D. – tu padło nazwisko dyrektorki przedszkola, które skreśliło mojego synka z listy przyjętych. – Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale chciałabym zapytać, czy nadal chce pani, by Maks chodził do naszego przedszkola.
– Pewnie, że chcę. Zwolniło się miejsce?
– No właśnie. Jedna z matek przyznała na dzisiejszym zebraniu, że zmieniły im się plany i wypisała swoją córkę. Pomyślałam więc o pani…
– To świetnie! Bardzo pani dziękuję! – ucieszyłam się.
Potem wytłumaczyła mi, jak mam przygotować synka do pobytu w przedszkolu. Gdy skończyła, natychmiast opowiedziałam o wszystkim Jarkowi. Był zachwycony.
– No widzisz? A jednak zdarzył się cud! – zakrzyknął.
– Nie wiem, czy to odpowiednie słowo. Zważywszy na okoliczności… – miałam wątpliwości.
– A dlaczego nie? Jakie czasy, takie cuda – uśmiechnął się.
Pierwszego września Maks poszedł do przedszkola. Wbrew moim obawom szybko odnalazł się w nowym miejscu. Każdego wieczoru z wypiekami na twarzy opowiada o pani wychowawczyni, koleżankach i kolegach. A ja? Cieszę się, że pracuję, zarabiam i dzięki temu będziemy mieli co do garnka włożyć. No cóż, jakie czasy, taka radość…
Czytaj także:
„Ojciec zgubił pierścionek zaręczynowy, który mama nosiła od 45 lat. Z tego powodu ponownie się... oświadczył”
„Dziewczyna pokazała mi pozytywny test ciążowy i zdębiałem. Może i bym się cieszył, tylko ja nie mogę mieć dzieci...”
„Bił mnie po głowie, tak żeby nie było widać. A bił o byle drobiazg. Odeszłam i to był początek koszmaru”