„Ukochany odszedł bez wyjaśnienia. Okazało się, że potrąciła go ciężarówka i nie mógł chodzić. Nie chciał, żebym cierpiała”

Kobieta, którą zostawił ukochany fot. Adobe Stock, kei907
„>>Sama wiesz, że to nie miało szans. Nie wierzę w związki na odległość. Zresztą, nie chcę cię oszukiwać. Spotkałem kogoś... Wybacz. Marcin<<. Zostawił mnie bez słowa, a ja go tak bardzo kochałam. Nie będę ukrywać, że kocham i chcę wiedzieć, dlaczego mój mężczyzna mnie porzucił”.
/ 30.03.2022 11:56
Kobieta, którą zostawił ukochany fot. Adobe Stock, kei907

Mama miała rację. Co to za miłość, która przegrywa z urażoną ambicją? Niech moje serce raz jeden ucieknie od szarej rzeczywistości. Nie będę ukrywać, że kocham i chcę wiedzieć, dlaczego mój mężczyzna mnie porzucił.

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, dlatego mrugając wciąż wpatrywałam się w ekran komputera. „Sama wiesz, że to nie miało szans. Nie wierzę w związki na odległość. Zresztą, nie chcę cię oszukiwać. Spotkałem kogoś... Wybacz. Marcin”.

Jak on mógł?!

Cała trzęsłam się ze złości. Nie wiem, czy bardziej byłam wściekła na niego, czy na siebie. To ja, idiotka się tu zamartwiam, że on od trzech tygodni milczy. Dzwonię na komórkę, jak głupia i wysłuchuję codziennie suchego komunikatu, że abonent jest czasowo niedostępny, a ten... Przecież już postanowiłam, że w weekend do niego pojadę, bo na pewno coś się stało. Znakomicie. Pojechałabym i może wpadła od razu do gniazdka zakochanych.
– Aśka, co się z tobą dzieje? Czekam pod blokiem już 10 minut – Ewelina wetknęła głowę przez drzwi.
Zupełnie zapomniałam, że miałyśmy iść do fryzjera. Ledwie wróciłam z pracy, odpaliłam komputer, żeby sprawdzić pocztę, bo wciąż miałam nadzieję, że Tomek się odezwie. I kiedy zobaczyłam migająca kopertkę i jego nick TO28, zapomniałam o bożym świecie.
– Właź, nie idziemy do żadnego fryzjera – wydukałam, połykając łzy.
– Co jest? – Ewelina spojrzała na mnie z niepokojem. – Stało się coś?
– Zamknij drzwi. Jeszcze mi tu mamy potrzeba – ciągle nie wiedziałam, czy mam się rozpłakać, czy raczej złapać coś ciężkiego i walnąć tym o ścianę.

Moja najbliższa koleżanka z pracy przysiadła na brzegu łóżka.
– Wal – zakomenderowała krótko.
– Czytaj – przekręciłam monitor. Mój pokój miał wielkość chusteczki do nosa, więc nawet nie musiała się pochylać.
– Oooo, to takie buty... – mruknęła. – I co teraz?
– Co ma być teraz? Świnia i tyle. Zerwał ze mną, w porządku. To znaczy nie w porządku, ale niech tam. Ale tak? Nie mógł zadzwonić? Przecież do cholery chyba widzi, że dobijam się do niego od dwóch tygodni. O ile mi wiadomo poczta głosowa działa. Ale nie. Przez trzy tygodnie ani słowa. Stacjonarny nie odpowiada, komórka głucha i ani jednego e-maila i potem co? Jedno zdanie? Nagle doszedł do wniosku, że związki na odległość są be? – wrzeszczałam prawie i nie mogłam przestać. W końcu zabrakło mi tchu i urwałam.
– Długo byliście razem? – spytała.
– Od sylwestra, już prawie rok. Poznaliśmy się wtedy, jak pojechałam do Mańki. Ktoś go przyprowadził. I jakoś do siebie przylgnęliśmy. Potem on tu przyjechał i się zaczęło. I to ja do cholery mówiłam, że odległość, że to trudne...
– A on?
– Co on? On nie widział żadnych problemów. Jeszcze ostatnio, mówił, że rozgląda się za pracą dla mnie, że moglibyśmy razem zamieszkać. Ma kawalerkę – płakałam już na całego.
Ewelina wyszła, a mama zawołała mnie na kolację. Odkrzyknęłam, że nie jestem głodna, a ona nie nalegała. To znaczy, że domyśliła się zmartwienia, bo dla mojej mamy posiłek to rzecz święta.

Parę dni później naciągnęła mnie na zwierzenia

Pierwszy żal już minął, została rozpacz gdzieś głęboko, a na wierzchu zapiekła złość. I ta złość sprawiła, że mówiłam o Marcinie mnóstwo złych i niepotrzebnych rzeczy.
– Będziesz go bronić – zaczęłam wojowniczo, bo skończyłam swoje żale, a ona nie odezwała się ani słowem.
– Nie będę – pokręciła głową. – Dziwię się tylko... Ale może ja was, młodych już całkiem nie rozumiem – dodała.
Zatkało mnie. Bo, ostatecznie, co tu jest do rozumienia?
– Czemu? – mruknęłam niepewnie.
– Wiesz – odparła niby bez związku. – Jest taka piosenka, Krajewskiego chyba. Uciekaj moje serce, czy jakoś tak się nazywa. I tam jest coś takiego, że nie wybaczy nikt, chłodu ust, braku słów – zacytowała z pamięci. – Jak tak na was patrzę, to wy nawet kochacie jakoś inaczej...
– Oj mamo, bo ty to jesteś staroświecka. Co to znaczy: inaczej.
– Jak ci to wytłumaczyć... No inaczej. Ja nie wiem, może to dlatego teraz te wszystkie małżeństwa tak się rozpadają. Poznajecie się, po dwóch dniach już jest wielka miłość, a po dwóch miesiącach plujecie na siebie jadem...

Aż mnie zatkało z oburzenia. Ja pluję jadem? Ja? A on?
– Tak, ty – mama westchnęła. – Posłuchaj tylko, co mówisz? Przecież tydzień temu go kochałaś. Chciałaś z nim zamieszkać. Rozumiałabym, gdybyś płakała, rozpaczała... Ale ty jesteś wściekła.
– Ale on... – zaczęłam.
– On też – przerwała mi. – Nie mówię, że jest w porządku, bo takie rzeczy załatwia się inaczej. Zresztą, znam go przecież i nigdy bym się nie spodziewała.
– Czego byś się nie spodziewała? – zainteresowałam się.
– No wiesz, on... To do niego nie pasuje. Gdybym przewidywała wasze zerwanie, to pomyślałabym, że przyjedzie, powie ci osobiście, że nie będzie uciekał... Tak mi się wydawało. A tak? Nie rozumiem. I ty chyba też nie rozumiesz, dlatego jesteś bardziej zła niż zraniona.

Nie mogłam zapomnieć o tej rozmowie. Napisałam do Marcina e-maila. Nie odpowiedział. Zadzwoniłam do Mańki, żeby skontaktowała mnie z tym kolegą, który wtedy przyprowadził Marcina, ale odparła, że wyjechał do Londynu. Mijały tygodnie, a ja ciągle nie mogłam zapomnieć. Zaczęłam się nawet umawiać z jednym chłopakiem, ale kiedy w ferworze jakiejś dyskusji powiedziałam do niego: Marcin, dałam sobie spokój.

Muszę wiedzieć, dlaczego tak zrobił...

W końcu stwierdziłam, że trudno. Może i najem się wstydu, ale muszę wiedzieć, co się stało, bo inaczej się od tego nie uwolnię. Wsiadłam w pociąg i pojechałam. Długo stałam pod drzwiami, dzwoniłam i pukałam. Nie było go. Dobrze, zaczekam. Usiadłam na parapecie okna na klatce. Co za wymarły dom – myślałam. Niechby napatoczył się jakiś sąsiad, to zapytam, czy Marcin tu mieszka. Może jego też diabli ponieśli do jakiejś Irlandii, a może wyjechał na weekend...

Jakby w odpowiedzi na górze skrzypnęły drzwi. Wychyliłam się ze swojego stanowiska przy oknie i aż podskoczyłam z zadowolenia. Z góry schodziła pani Hania. Zaprzyjaźniona sąsiadka Marcina.
– Przepraszam, poznaje mnie pani? – spytałam, gdy pojawiła się na półpiętrze.
– O, pani Asia. Jak dobrze, że pani jest. Zaraz dam pani klucze – ucieszyła się i natychmiast zawróciła na górę.
Osłupiałam. Skoro ona ma klucze, to znaczy, że Marcin wyjechał, ale dlaczego mam wchodzić do jego mieszkania?
– Proszę do mnie – zawołała. — Pani pewnie zmęczona, napijemy się herbatki. Była już pani w ośrodku? Nie, gdzie tam, pani pewnie z drogi. Ale trzeba było od razu do mnie. Po co tak siedzieć na schodach – paplała, krzątając się przy tej obiecanej herbatce.

Jaki ośrodek? O co tu chodzi – zastanawiałam się, ale wolałam nie pytać.
Oj widzi pani, takie nieszczęście. Ale już jest lepiej. Mówiłam, że będzie. I mówiłam, że pani na pewno go nie zostawi – spojrzała na mnie uważnie i jakby się wystraszyła. – Czy może... No ale przyjechała pani? To znaczy... — zamilkła.
– Pani Haniu, ja nic nie rozumiem – uznałam, ze nie ma co owijać w bawełnę. – Przyjechałam, bo Marcin... – głos mi się załamał i poczułam, że nie wyduszę prawdy. – Marcin ostatnio dziwnie się zachowuje i chciałam to wyjaśnić – zakończyłam niezręcznie.
– Zerwał z tobą. Tak? – odparła.
Kiwnęłam głową.
– I ty nic nie wiesz?

Znowu przytaknęłam.
Marcin miał wypadek. Potrąciła go ciężarówka. Dwa tygodnie był w śpiączce, a potem mógł tylko ruszać rękami...
– Nie – krzyknęłam.
– Tak, to straszne – westchnęła. — Taki energiczny człowiek. Odwiedzałam go w tym szpitalu, bo on tu nikogo nie ma. Brat przyjechał zaraz po wypadku, ale musiał wracać. A Marcin nie chciał, żeby go tam przewieźli. No i przecież tu u nas jest bardzo dobry ośrodek rehabilitacyjny... Mówiłam mu, żeby zadzwonił do ciebie, ale nie chciał. Mówił, że między wami skończone i że dla ciebie tak lepiej, bo po co ci życie z niepełnosprawnym...
– Z niepełnosprawnym? – wyszeptałam.
– No tak. Trochę się polepszyło ostatnio i on już siada, ale nie wiadomo, czy będzie chodził. Lekarze mówią, że pół na pół...

O Boże. Mój Marcin. Marcin, który podnosił mnie jak piórko, który na jednej ręce potrafił... Jezu, o czym ja myślę.
– Gdzie on jest – zawołałam, zrywając się z miejsca.
Pani Hania uśmiechnęła się.
– Zaprowadzę cię – powiedziała – ale musisz być przygotowana, że on cię odepchnie...
– Niech tylko spróbuje – zawołałam. – I tak mu się nie uda...

Chcesz podzielić się z innymi swoją historią? Napisz na redakcja@polki.pl.

Czytaj także: „Teściowa to hetera, która ciągle mnie krytykuje i poucza. W uszach mam tylko jej ciągły jazgot”„Nasza miłość przetrwała życiowe burze, a pokonały ją drobne nieporozumienia. Mąż odszedł bez wyjaśnienia”„Mąż zdradził mnie z moją przyjaciółką, a ja postanowiłam, że już zawsze będę sama. Życie zdecydowało inaczej...”

Redakcja poleca

REKLAMA