Spóźniał się, a ja stałam na progu sali, wypatrując go nerwowo. Inne pary już siedziały w ławkach. Ksiądz spoglądał to na mnie, to na zegarek, wreszcie powiedział: – Pora zaczynać. Usiądź już, drogie dziecko. Może coś ważniejszego mu wypadło. Oby… – uniósł brew.
Spuściłam głowę. Wstyd mi było. Co mogło być ważniejszego od spotkania na plebanii? Prawdę mówiąc, wszystko. Leszek uważał, że to nudne i „na maksa upierdliwe” – to jego słowa. Ja nie zwykłam dyskutować z faktami. Najpierw nauki przedmałżeńskie, później ślub w kościele. Cywilny nie wchodzi w grę. Niestety, faceci już tak mają, że lubią chodzić na skróty.
Zwłaszcza Leszek nie znosił utrudniać sobie życia. Z tego powodu wszystkie przygotowania przedślubne zostawił mnie. Jakby uznał, że zrobił dość, oświadczając mi się po trzech latach. Z tandetnym wiechciem i topornym ruskim pierścionkiem kupionym na bazarze. Wreszcie raczył się zdeklarować i powinnam omdlewać ze szczęścia, więcej nie żądając, że niby darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.
Owszem, ucieszyłam się. Ile można czekać?
Większość moich koleżanek już dawno wyszła za mąż i zdążyła urodzić co najmniej po jednym dziecku. W sędziwym wieku lat 25 uchodziłam w rodzinnym miasteczku za starą pannę. Matka i ciotki w kółko pytały, kiedy ten cały Leszek zrobi ze mnie uczciwą kobietę. Ojciec dodawał, że o kasę mam się nie martwić. Zbierał fundusze od mojego bierzmowania, by wyprawić jedynej córce weselisko jak się patrzy. No więc, wreszcie miałam dla nich radosną wiadomość. Jak dobrze pójdzie, przed wakacjami zostanę żoną.
Wcześniej czekała mnie kupa roboty. Najpierw ustalanie terminu, potem szukanie lokalu na wesele, uzgadnianie menu, wystroju, wybór sukni, garnituru, wzoru zaproszeń, spisanie listy prezentów i tak dalej. Leszek z lenistwa i wygodnictwa dał mi wolną rękę. Niech mu tam, ale w naukach musiał brać udział osobiście – bo były dla par, nie dla samotnych panien młodych. Obiecał się stawić i nawalił.
Miałam ochotę go udusić! Wstyd był tym większy, że nauki prowadził ksiądz Tomasz, który znał mnie od niemowlaka. To on mnie ochrzcił, on uczył mnie religii, a teraz miał mi udzielić ślubu. Jak na osobę duchowną był dość oryginalny, jeździł na motorze, trenował dżudo i grał na gitarze. Lubiłam i szanowałam księdza Tomasza. Dlatego czułam się, jakbym sama go zawiodła. Nauki trwały już kwadrans, gdy drzwi uchyliły się i do środka wsunęła się głowa Leszka. Był czerwony na twarzy, minę miał podejrzanie zadowoloną. Zmarszczył brwi, rozglądając się po salce.
– No, dobrze trafiłem. Dzień dobry, znaczy niech będzie pochwalony i sorka za spóźnienie – wszedł ostrożnym krokiem, jakby stąpał po kruchym lodzie. Moje najgorsze przeczucie potwierdziło się. Leszek był wstawiony. Trzymał pion, bo miał, drań, mocną głowę, ale zbyt dobrze go znałam. „Jak śmiał przyłazić tutaj w takim stanie?!” Wiedziałam, że lubi po pracy skoczyć z kolegami na jednego, ale nie dziś. Obiecał!
Oblałam się pąsem, kiedy klapnął koło mnie. Niechby chociaż siedział cicho, ale nie! Jakby uparł się mnie skompromitować.
– No, to jedziemy z tym koksem. Proszę nas uświadamiać, bez krępacji – wydawało mu się, że jest dowcipny, a był jedynie chamski. – Jaki jest temat na tapecie, że zapytam? Kalendarzyk małżeński?
– Nie. Wzajemny szacunek w związku – odparł spokojnie ksiądz Tomasz.
Na szczęście do końca spotkania Leszek już nie przeszkadzał. Chyba nawet przysnął w pewnym momencie… Ksiądz mówił, że wzięcie ślubu nie zwalnia małżonków z szacunku względem siebie. Miłość miłością, ale w codziennym życiu przyjaźń liczy się nie mniej. Trzeba lubić tę swoją drugą połówkę, żeby przeżyć z nią wiele lat. Leszek ocknął się, zerknął na zegarek i westchnął. Ksiądz Tomasz rozwodził się nad rozmową w małżeństwie.
– Bez dialogu nie rozwiąże się konfliktu. Nie chodzi o to, by jedna ze stron ciągle ustępowała. Potrzeba współpracy, obopólnej chęci, by osiągnąć kompromis. Spojrzałam na Leszka. Nie był księciem z bajki. Ale na księcia mogłabym się nie doczekać. Zresztą nie był taki zły.
Dość przystojny, napakowany, bo lubił chodzić na siłownię. Porywczy miał charakter, ale nigdy na mnie ręki nie podniósł. No dobrze, parę razy się zamachnął. Powstrzymał się jednak! Trochę pił. No ale jaki chłop nie pije? Nieżywy chyba.
Z czasem się ustatkuje. Chciał mieć dzieci, to plus, choć kiedyś wypalił, że bachory to babskie zajęcie i kobieta powinna siedzieć w domu. Nie zamierzałam rezygnować z pracy. Jakoś mu to wyjaśnię… Ksiądz mówił dalej:
– Te lekcje nie służą reklamie małżeństwa. Pary pobierają się z niewystarczających przyczyn, stąd tyle rozwodów. Dlatego ja będę was zniechęcać do ślubu, mówiąc o problemach, z jakimi możecie się spotkać. Jeżeli już macie odmienne zdania w kwestiach zasadniczych, nie brnijcie w to dalej. Skoro już teraz jest nieciekawie, potem może być jeszcze gorzej. Leszek potężnie ziewnął. Tak się nudził. Wreszcie doczekał się końca. Wyciągnął paczkę papierosów i niemal biegiem ruszył do drzwi. Ja zatrzymałam się przy księdzu Tomaszu.
– Będzie dobrze – uśmiechnął się. – Wierzę w ciebie. Stać cię na więcej.
Miał rację. Przemyślałam sprawę i uznałam, że zasługuję na kogoś lepszego niż Leszek. Wolę być sama, znosząc przytyki rodziny, niż męczyć się z mężem palaczem, pijakiem, chamem i szowinistą. Zajrzałam w głąb swojego serca i uznałam, że nie chcę aż tak ryzykować Nie dość, że się spóźnił, to jeszcze przyszedł pijany. Strasznie mi było wstyd!
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Zięć wysłał moja córkę na wojnę, bo tam zarabiała najlepiej
Karma wraca. Ukochany zostawił mnie w ciąży, a potem zrobił to samo mojej przyjaciółce
Zakochałam się w zajętym mężczyźnie i walczyłam o niego 10 lat
Jacek miał 10 lat i nie chciał uwierzyć, że jego mama nie żyje