Opiekowałam się ciotką przez ostatnie pięć lat jej życia. Wiesia, bo tak miała na imię, była osobą, którą cała rodzina omijała szerokim łukiem. Wiecznie niezadowolona, złośliwa, pełna pretensji do świata i ludzi. Do mnie też, mimo że to ja, jako jedyna, postanowiłam wziąć na siebie obowiązek opieki nad nią, gdy zaczęła tracić siły. Wszyscy wiedzieli, jaka była, ale nikt się nie kwapił, żeby jej pomóc. Oprócz mnie. Myślałam sobie, że przecież rodziny się nie zostawia, niezależnie od tego, jak trudna by nie była.
Ciotka nie była miła
Wspominam pierwszy dzień, kiedy do niej przyszłam. Leżała na starej kanapie w przyciemnionym salonie. Przez firanki wpadały do środka tylko skąpe promienie słońca, które oświetlały zapuszczony pokój. Kurz unosił się w powietrzu, jakby od dawna nikt nie sprzątał. Meble pamiętały jeszcze czasy PRL-u, a w kątach były pajęczyny. Ciotka nie była już w stanie zajmować się domem i ledwo radziła sobie z prostymi czynnościami.
– Ktoś w końcu musi ci pomóc, Wiesiu – zaczęłam spokojnie, widząc, jak się na mnie krzywo patrzy. – Wszyscy cię ignorują, ale ja nie mogę na to wszystko patrzeć obojętnie...
– Nie potrzebuję twojej litości – syknęła, nie podnosząc nawet wzroku. – Wszyscy mnie zostawili, a teraz ty, wielka pani, chcesz się mną zająć, żeby coś z tego mieć. Myślisz, że nie wiem?
Z trudem opanowałam nerwy. Wiedziałam, że tak będzie. Ciotka zawsze miała coś do powiedzenia, zawsze widziała złośliwość tam, gdzie jej nie było. To była jej naturalna reakcja (chyba obronna), której trzymała się przez całe życie.
Zignorowałam to. Nie chciałam się kłócić, zwłaszcza na początku. Miałam poczucie, że to moja rodzina, a rodzinie się pomaga, nawet gdyby miało to być bardzo trudne. Chciałam wierzyć, że opiekując się nią, pokażę jej, że można inaczej. Że można liczyć na ludzi. Okazało się jednak, że byłam zwyczajnie naiwna.
Nie zmieniła swojego nastawienia
Zamieszkałam w jej domu, który sam w sobie wydawał się metaforą jej życia. Stary, ciemny, wilgotny, z zapachem kurzu, starych mebli i zapomnienia. Każdego dnia starałam się go uporządkować, posprzątać, naprawić. Ale dom, jak i ciotka, był nieustępliwy. Żadne moje starania nie przynosiły widocznych rezultatów. Kurz powracał tak szybko, jak go usuwałam, a Wiesia nie zmieniała swojego wrogiego nastawienia.
Codziennie rano robiłam jej śniadanie. Starałam się, by było takie, jakie lubiła, ale to i tak nigdy nie wystarczało. Gdy przyniosłam jej gorące grzanki, spojrzała na mnie z pretensją w oczach.
– Ten chleb jest jak guma – rzuciła, z obrzydzeniem gryząc pierwszy kęs. – Nie potrafisz kupić nic lepszego?
– Mogłabyś być trochę milsza, Wiesiu. Robię, co mogę – odpowiadałam, czując, jak narasta we mnie frustracja.
– Gdybyś robiła, co mogłabyś, nie siedziałabym w tym trupim domu bez ciepłej wody i normalnego jedzenia.
Kolejny cios. Ciotka miała dar do znajdowania bolesnych słów, które wbijały się prosto w serce. Zawsze trafiała w punkt. Nieważne, jak bardzo się starałam, zawsze miała mi coś do zarzucenia. Z czasem zaczęłam rozumieć, że ona nie potrafiła inaczej. Nie była zdolna do wdzięczności, ani do okazywania choćby cienia sympatii. Taki miała charakter i musiałam się z tym pogodzić.
Myślałam, że zostawi mi spadek
Raz odwiedziła mnie koleżanka. Dawno się nie widziałyśmy. Myślałam, że to będzie miłe oderwanie od codziennych zadań przy Wiesi. Usiedliśmy w kuchni, a ciotka nagle pojawiła się w drzwiach.
– A to twoja przyjaciółka? – zapytała, patrząc na nią z góry. – Patrzcie ją, jak ona się ubrała. Żadna z ciebie elegantka, młoda panno.
Zatkało mnie. Moja znajoma wyraźnie się zmieszała. Z trudem opanowałam złość, ale tamtego wieczoru byłam bliska płaczu. I choć starałam się tłumaczyć sobie, że to choroba, że jej złośliwość wynika z osamotnienia, w środku byłam coraz bardziej wykończona.
– Co z twoimi przyjaciółmi? Z rodziną? – pytała czasem, patrząc na mnie podejrzliwie. – Wszyscy cię zostawili, co? Dlatego siedzisz tutaj, ze mną.
Każdego dnia znajdowała sposób, by podciąć mi skrzydła. Nawet gdy próbowałam ją przekonać, że nie robię tego dla pieniędzy, że robię to, bo czuję, że tak trzeba, nie wierzyła mi. Zresztą... Po jakimś czasie sama przestałam sobie wierzyć, że chodzi wyłącznie o robienie tego wszystkiego z dobroci serca. Bo ona była taka wredna! Coraz bardziej napędzała mnie myśl, że gdy Wiesia umrze, zostawi mi coś w zamian. Przecież nie miała nikogo innego. Byłam jedyną osobą, która przez te wszystkie lata przy niej trwała. Myślałam, że zostawi mi dom, że dostanę jakieś oszczędności, które pomogą mi ruszyć dalej. Przecież przez te pięć lat odkładałam swoje życie na bok, żeby jej pomagać...
Była trudną podopieczną
Z miesiąca na miesiąc było coraz trudniej. Wiesia praktycznie nie wstawała z łóżka, jej ciało było jak krucha skorupa, a charakter – niezmiennie jadowity. Kiedy przynosiłam jej leki, narzekała, że źle je podaję. Kiedy robiłam zakupy, marudziła, że kupuję same bzdury. I tak w kółko. Tego nie dało się już znieść.
– Mogłabyś przynajmniej trochę się postarać – mówiła, kiedy przynosiłam jej posiłki. – Kiedyś byłaś lepsza w tym wszystkim. Teraz tylko narzekasz.
Narzekam? Ja? To ja codziennie musiałam walczyć z chęcią rzucenia tego wszystkiego. Mogłam przecież po prostu wyjść, trzaskając drzwiami, i już nie wrócić. Ale coś mnie trzymało. Może to była nadzieja, że jednak zostawi mi dom? Wciąż wierzyłam, że mimo wszystko, mimo tego, jak ją traktuję i jak ona traktuje mnie, coś po niej zostanie.
Nie dostałam ani złotówki
Kiedy zmarła, czułam dziwną mieszaninę ulgi i smutku. Poza mną nikt nie płakał. Cała rodzina przyszła na pogrzeb, ale ich twarze wyrażały bardziej obojętność niż żałobę. Oczywiście wszyscy pytali o testament, o to, co zostawiła, czy coś zapisała. Byłam pewna, że tak. Przecież to ja spędziłam z nią ostatnie pięć lat. To ja wycierpiałam tyle dla niej.
Ale kiedy prawnicy odczytali testament, okazało się, że nie dostałam ani złotówki. Dom zapisała jakiejś fundacji, a resztę pieniędzy rozdzieliła między obcych ludzi. Patrzyłam na dokumenty notarialne jak w transie. Przez moment miałam wrażenie, że to żart, że ktoś się pomylił. Ale nie. Wszystko było zgodne z jej wolą. Wiesia, do końca swojego życia, pokazała, że nie dbała o mnie, tak jak ja próbowałam dbać o nią. Wszystko było na darmo.
Wyszłam z kancelarii bez słowa. Całą drogę do domu pamiętam trochę jak przez mgłę. Z każdym krokiem narastała we mnie wściekłość. Jak mogłam być tak naiwna? Jak mogłam wierzyć, że Wiesia zostawi mi cokolwiek? Zawsze była złośliwa i egoistyczna. Jej ostatni gest tylko to potwierdził. Tak jakby chciała pośmiertnie przypieczętować swoje dzieło. Jak można być tak samolubnym i okrutnym, przecież to w głowie się nie mieści!
Kiedy kilka tygodni później stałam przy jej grobie, nie czułam nic. Nie przyniosłam kwiatów. Nie miałam zamiaru. Patrzyłam na zimny kamień, który wydawał się idealnie pasować do jej charakterku. Żadnych świeczek, żadnych oznak pamięci. Tylko pustka.
– Nie położę na twoim grobie nawet zwiędłego badyla – szepnęłam cicho.
Wzięłam głęboki oddech i odeszłam. To był koniec.
Ewelina, 28 lat
Czytaj także: „Cmoknął mnie na pożegnanie i zwiał. Jak nastolatka chodziłam z telefonem do toalety, by nie przeoczyć sygnału”
„W wieku 40 lat nadal spałam i mieszkałam sama. Z desperacji poszłam na randkę nawet z ratownikiem z basenu”
„1 listopada poznałam rodzinną tajemnicę. Rodzice zapłacili bratu za milczenie i zamknęli mu usta na lata”