Codziennie budzę się o czwartej trzydzieści. Choćbym nie wiem jak wciskała głowę w poduszkę, już nie zasnę. Słyszę zegar sąsiadów. Dzwoni „dzyń, dzyń, dzyń…”, ale na kwadranse i półgodziny grubiej: „bim, bim, bam!”. Więc leżę i liczę te grube i cienkie; osiemnaście cienkich, cztery grube. Nigdy się nie pomylę.
Niedaleko naszej kamienicy stoi kościół, więc o szóstej, kiedy zaczynają walić dzwony, to mimo że jestem niewierząca, odmawiam szeptem:
– Anioł Pański zwiastował Pannie Maryi i poczęła z Ducha Świętego…
Tylko tyle, bo więcej nie umiem. Obiecywałam sobie, że się dowiem, jak to dalej leci, ale schodziło jakoś, i zostałam w końcu z tą Panną Marią, co miała dziecko nie wiadomo skąd. Za to, gdy przy załatwianiu pochówku Bodzia ksiądz mnie zapytał, czy czasem się modlę, mogłam powiedzieć, że tak, modlę się codziennie. W końcu prawdę mówiłam, nie?
Robię kawę, a potem połykam proszek
Leżąc, czekam do ostatniego cienkiego „dzyń!”, a potem wstaję po cichu i zapalam pierwszego szluga. Od razu czuję mrowienie w łydkach, więc zaczynam poruszać palcami, kręcić stopą kółka, a czasem, jak jest silniejszy skurcz, biorę myjkę z trawy morskiej, co ją mam na podorędziu, i masuję nogi w kierunku serca.
Kopcę więc i wstawiam czajnik, ale bez gwizdka, bo nie chcę, żeby dzieciaki się obudziły za wcześnie. Są rozmazane do południa, jeśli nie dośpią, dlatego zawsze daję im jeszcze jedno cienkie „dzyń”. Zalewam dwie kopiaste łyżeczki kawy i połykam pierwszy proszek. Na rozruch!
– Waldek, wstawaj już – mówię, szarpiąc go za ramię, jednak on jest gorszy od maluchów.
Kiedy wreszcie usiądzie na tapczanie, najpierw się czochra i ziewa, potem przeciąga, mlaska, stęka, aż wreszcie idzie się wysikać i kiwa nad sedesem. A on odezwie się do mnie tylko raz, żeby zapytać, gdzie są jego fajki albo klucze. Gdyby nie sprzątanie po nim, w ogóle bym nie czuła, że jest facet w domu. Nawet jak się na mnie kładzie i robi co swoje, też myślę o czym innym. Tylko kiedy się mocno schla i marudzi, wiem, że mam chłopa.
Do przedszkola są trzy przystanki. Julitka zasypia, zanim zdążę skasować bilet. Natalka siąka nosem i chce z powrotem; niby ją brzuch boli. Czasami jestem mokra do majtek, zanim oddam dziewczynki pani Zosi. Tylko ona umie z nimi gadać – ja, ich matka rodzona, całkiem nie mam podejścia i zaraz wrzeszczę. Do własnych dzieci nie mam podejścia…
Boguś był inny. Taki do schrupania! Słodki. Kochany. Przylepny. Jak spojrzał tymi oczkami spod wielkich rzęs, to się chciało go zacałować. Włoski miał czarne jak smoła, a źrenice – jak ten chaber z najniebieściejszą niezapominajką.
Nie nażył się Boguś, marne trzy latka
Nawet w chorobie nie płakał za bardzo, chociaż był skłuty od kroplówek i zastrzyków… Dziwne było, że ja całe pół roku ryczałam bez przerwy, a kiedy odszedł, jakby mi łzy wyschły. Jakby ich zabrakło! W gardle gula, mówić nie mogę, oczy suche. Tak się porobiło. Nie nażył się mój Boguś na tym świecie… Marne trzy lata – co to jest?!
Nawet mu porządnej zabawki nie zdążyłam kupić, bo zawsze brakowało pieniędzy na głupstwa
– było na buty dla dziewczynek, jedzenie, świadczenia, dla mnie na jakąś kieckę od czasu do czasu, a dla tego chłopczyka najlepszego i najgrzeczniejszego – nic! Teraz sobie nie mogę przebaczyć, że taka byłam podła i bez serca. Tyle co dostał od kogoś, albo co zostało po bliźniaczkach, często połamane, popsute. I przebaczyć sobie nie mogę, że go zostawiałam z sąsiadkami, a sama uciekałam za jednym, drugim chłopem, jakby to było coś warte.
Po pogrzebie – najmocniej jak potrafiłam, żeby bolało – waliłam się po pysku:
– Żal ci było na zabawkę, a gumki kupowałaś, żeby się bzykać z palantami jakimiś… Żeby cię pokręciło! Żebyś wyła jak suka do księżyca za to dziecko biedne, co miłości od ciebie nie zaznało!
To nieprawda, bo kochałam Bogusia bardzo. Byłam dla niego lepsza nawet niż dla dziewczynek, ale wtedy, w tej rozpaczy, tak właśnie do siebie mówiłam. Nad jego mogiłką też sama stałam. Tylko ksiądz i jego pomocnik byli, no i grabarze… Nie wiadomo po co – czterech do takiej malutkiej trumienki. Chyba tylko po to, żeby im w łapę dać! Ale nic nie dostali, bo po pierwsze, nie miałam pieniędzy, a po drugie, za co nagradzać? Za to, że śmiertelny dół wykopią?
Ojca Bogusia na pogrzebie oczywiście nie było…
Gdybym wiedziała, gdzie go szukać, to bardzo bym chciała, żeby on też szczerze żałował tego dziecka. Już było dobrze, przez chwilę normalnie. Ale ja z nim byłam tylko dwa tygodnie nad morzem, gdzie pracowałam w uzdrowisku jako kelnerka, a on grał na różnych imprezach i dansingach. Taki był piękny, że nie mogłam uwierzyć, kiedy się do mnie uśmiechnął tymi swoimi białymi zębami, chociaż tyle kuracjuszek i wczasowiczek na niego filowało. Ja zarabiałam tam na lepszy ciuch i kino, bo rodzice, choć niebiedni, skąpili na wszystkim i wyrwać od nich jakiś grosz to był cud!
Pod koniec września zaczęłam rzygać dalej niż widziałam. Nie miałam wątpliwości, że jestem w ciąży. Ojca Bogusia już dawno wywiało; wyjechał i koniec. Nawet nazwisko mi podał fałszywe i miejscowość nie taką… Zakpił sobie ze mnie w żywe oczy! Rzuciłam szkołę po drugiej licealnej. I powiem wam, że strasznie mi było ciężko samej… Strasznie!
Mój ojciec nosi baldachim nad księdzem, a matka więcej czasu spędza w kościele niż we własnej kuchni, ale pognali mnie z domu, jak tylko brzuch zaczęło być widać.
– Rób, co chcesz – powiedziała matka. – My bękarta nie będziemy wychowywać.
Może gdybym się popłakała, przeprosiła za wstyd, leżała im pod nogami; gdybym obiecała, że oddam dzieciaka do adopcji – byłoby inaczej. Ale ja zacisnęłam zęby i poszłam.
– Szlag z wami – powiedziałam na do widzenia, więc nie było po co się odwracać i czekać, aż zawołają z powrotem.
Do samego porodu pracowałam jako salowa w pobliskim szpitalu. Jak mnie złapały bóle, ledwo zdążyłam windą wjechać na porodówkę. Raz, dwa było po wszystkim… Dwa dni i mogłam wracać do mojej klitki z kiblem na korytarzu, wynajętej za dwie stówy miesięcznie plus światło. Oddziałowa, dobra kobieta, załatwiła, że ze szpitala odwoził mnie karetką pan Heniek, kierowca z ratunkowego. Ryży, biały jak słonina i pies na baby.
Żadnej salowej podobno nie przepuścił, chociaż jego żona co jakiś czas przylatywała z awanturą i groziła rozwodem. Z Heńkiem właśnie mam bliźniaczki… Prawie zaraz po Bogusiu znowu zaszłam w ciążę, ale to nie była rozpacz, bo wtedy już normalnie żyłam. Tylko z Heńkiem mi było dobrze
i bezpiecznie. Lubię co i raz wymieniać jego imię: Heniuś, Heniek, dla Heńka, o Heńku… Wydaje mi się wtedy, że jak o nim gadam, to on jeszcze jest!
Mówił, że odejdzie od żony, i może tak by się stało, gdyby nie ciężki udar, z którego już, biedak, nie wyszedł. No i znowu byłam sama z trojgiem nieślubnych dzieciaków… Kiedy Heniek żył, obiecywał mi, że się przeniosę do mieszkania po jego zmarłej matce, co to on opłaca za nie czynsz, więc nikt się nie może przyczepić, komu je wypuści… Nic wielkiego: raptem pokój z kuchnią, ale w blokach, więc była i łazienka, i centralne, i winda.
Planowaliśmy razem, jak się tam rozlokuję i urządzę, więc gdy zmarł, poszłam do jego sióstr i poprosiłam, żeby mi wynajęły to mieszkanie, jak i tak stoi puste. Przynajmniej córki Henia miałyby ludzkie warunki.
Matko Boska, jaka się wtedy zrobiła awantura!
Gdyby mnie nie wyzwały od najgorszych, może i bym poszła na ugodę, nie sądziłabym o alimenty wdowy po Heniu. Ale jak tak, to wet za wet! Miałam świadków, bo pół szpitala wiedziało o naszym romansie, a sam Henio wszystkim rozpowiadał, że urodziły mu się dwie córeczki. Robił zdjęcia, kręcił filmiki telefonem…
Na gwałt szukałam chłopa. Boguś skończył dwa latka, bliźniaczki robiły do nocników, nauczyłam je jeść dorosłe jedzenie, mogłam się więc porozglądać, czy jakiś miły pan nie chce dwudziestodwulatki z trójką dzieci. I właśnie za ten czas najbardziej siebie obwiniam…
– Ty to głupia jesteś, Jolka – powiedziała mi kumpela z roboty. – Kto cię weźmie na poważnie z trójką bachorów, kiedy pełno jest młodych lasek, co aż piszczą do tego interesu? Chyba musiałby się cud jakiś zdarzyć!
Do łóżka – na trochę – to miałam wzięcie, i owszem. Co który do mnie przyszedł, od razu lazł z łapami.
Spałam z każdym, bo bez tego w ogóle byłam bez szans na normalne życie.
– Cnotkę udajesz? – jeden się mnie zapytał. – A dzieci? Z wiatru się biorą?
Jak raz poznałam fajnego, młodego chłopaka, co mówił, że się we mnie chyba zakochał, to zaraz się znalazła jego mamusia i prawie mnie pobiła.
– Zostaw, ździro jedna, mojego syna! – wrzeszczała na pół ulicy. – Ślepia ci wypalę, jak się od niego nie odczepisz!
Czy tak będzie zawsze? Do… końca?
To dlatego, kiedy się Waldek napatoczył i powiedział, że chce zostać ze mną, od razu się zgodziłam. On nie miał stałej pracy i żył tylko z rynku; coś zahandlował, coś zachachmęcił i jakoś wychodził na swoje.
Wcale mi w chorobie Bogusia nie pomógł, tyle tylko, że zostawał z dziewczynkami, kiedy ja byłam w szpitalu przy małym. Ale palcem nie kiwnął.
Raz jeden (Bogusia już nie było) zawołałam o pieniądze na dentystę. Bolała mnie górna trójka, dziąsło spuchło. Żadne proszki nie działały, to poprosiłam Waldka, żeby dał mi kasę jakąś. Nawet chciałam wszystko w żart obrócić, bo zawsze się wściekał, kiedy musiał sięgnąć do portfela. Powiedziałam więc, że chyba by nie chciał mieć szczerbatej dziewczyny… A on mi na to, że nawet dobrze by było, bo wtedy nikt inny by się na mnie nie połaszczył!
Od tego, co powiedział, jeszcze bardziej go nie lubię! Nie pogonię go jednak, bo synalek Henia dalej mi się odgraża. Boję się go. Chociaż tak mnie strasznie trzęsie, kiedy Waldek łazi po mieszkaniu i mendzi, że coś mu nie pasuje.
– Czemu ty do opieki nie idziesz?! – wścieka się. – Tylko daj i daj! A co to ja, worek bez dna jestem? Powiesz, że jesteś samotna, bezrobotna z dziećmi. Należy ci się jak psu zupa!
– Rodzice żyją? Oboje? – pyta mnie młoda, wymalowana babka przekładająca papiery na biurku.
Na widoku stoi fotografia jej, jakiegoś faceta i dziewuszki z kucykami. Szczęśliwa rodzinka! Specjalnie postawiła; niech się napatrzą te, co same się tłuką po świecie. Niech zazdroszczą!
– Żyją. Oboje – mówię cicho. – Nie utrzymujemy kontaktów.
– To już pani sprawa – burczy tamta. – Jeśli pani jest niewydolna społecznie, trzeba wystąpić o alimenty na siebie i dzieci. Chyba są jacyś ojcowie?
– No właśnie nie ma… – zaczynam, ale dziewucha zaraz mi przerywa:
– Proszę pani, ja nie mam czasu na żarty! Niech pani zobaczy, jaka dziś kolejka – macha pazurami. – I każda z was jest w wyjątkowo trudnej sytuacji! Z kim pani ma te dzieci? Z Duchem Świętym? Jaka z pani „samotna”? Są rodzice, są konkubenci, jest na pewno jakaś rodzina dalsza i bliższa, państwo wszystkiego za ludzi nie załatwi!
Zaciskam pięść, bo strasznie mi się chce ją walnąć w tę wymalowaną buźkę. Tak trzasnąć, żeby poczuła; żeby jej rozjechać nos, żeby nie była już taka śliczna! Jeszcze chwila i to zrobię… Więc chowam tę pięść do kieszeni, a potem, dla większej pewności, ściskam ją drugą ręką, i tak stoję przed babskiem jak w kaftanie bezpieczeństwa.
Tylko ja mam jakąś mgłę w głowie
– Dostanie pani w drodze wyjątku talony obiadowe i kwit na opał. Pieniędzy nie ma. Nic nie poradzę. Następna!
Wszystko naokoło jasne i takie piękne, ludzie ładni, bogaci, szczęśliwi. I tylko ja jakąś mgłę mam
w głowie. Chciałabym coś powiedzieć, ale nie wiem co, bo w ogóle nie jestem za rozmowna. Tylko teraz się rozpisałam, żeby się nie rozpaść z nerwów! Jakby była dla mnie furtka do normalnego życia, to otworzyłabym ją zaraz i na tę drugą stronę szybko przeszła. Ale żadnej furtki dla mnie nie ma.
Czytaj także:
„Moja żona jest w ciąży, ale nie ze mną. Mimo to ją kocham i chcę wychować to dziecko jak własne”
„Kochałem Kamilę, a ona złamała mi serce i wyszła za Bartka. Uciekłem, bo nie mogłem patrzeć, jak drań żyje moim życiem”
„Strzała Amora trafiła mnie w dworcowej toalecie. Anita to najpiękniejsza babcia klozetowa, jaką widziałem”