Zawsze mi się wydawało, że jestem silną kobietą. I fizycznie i psychicznie. Byłam w życiu w kilku naprawdę trudnych sytuacjach i wyszłam z nich obronną ręką. Ale pandemia mnie pokonała. Nie, nie zachorowałam na covid. Sumiennie przestrzegałam wszystkich zaleceń i obostrzeń, pilnowałam, by robili to także domownicy, więc udawało mi się uniknąć zakażenia. Ale i tak czułam się coraz gorzej.
Strach przed zakażeniem, utratą pracy, brakiem pieniędzy na życie. Izolacja, dodatkowe obowiązki związane z zamknięciem szkół… A do tego wiecznie niezadowolone brakiem kontaktów z rówieśnikami dzieci i poddenerwowany mąż niepotrafiący odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Miałam nadzieję, że chociaż Igor będzie mnie wspierał, że razem przejdziemy przez ten horror. On jednak załamał się już na starcie. W efekcie wszystko było na mojej głowie…
Czułam się coraz bardziej sfrustrowana
Przez długi czas sobie radziłam. Choć padałam z nóg, zaciskałam zęby i parłam do przodu niczym czołg. Tłumaczyłam sobie, że muszę być silna, że moi bliscy na mnie liczą, potrzebują mojej opieki, pocieszenia w trudnych chwilach. Ale im dłużej to wszystko trwało, tym bardziej byłam zmęczona i zestresowana. Doszło do tego, że nie mogłam spać, z trudem wstawałam z łóżka, a jak już się z niego zwlokłam, to ruszałam się jak mucha w smole.
A na dodatek wybuchałam bez powodu. Kiedyś byłam najspokojniejszą osobą w rodzinie, a teraz wkurzałam się częściej od męża. Gdy złość mijała, zamykałam się w sypialni i dla odmiany płakałam jak małe dziecko. Łzy płynęły mi jak groch i nie umiałam ich powstrzymać.
Początkowo łudziłam się, że to tylko chwilowy kryzys. Że zaraz zbiorę się w sobie i niemoc minie. Ale mijały kolejne dni, a ja czułam się coraz bardziej bezsilna i zniechęcona. Nic mi się nie chciało, nic mnie nie cieszyło, nie interesowało. Bliscy pytali, co się ze mną dzieje, mówili, żebym wzięła się w garść, ale to tylko potęgowało mój zły nastrój. Nie rozumiałam, o co im chodzi. Przecież się nadal nimi zajmowałam. Mimo wszystko gotowałam, sprzątałam, pomagałam dzieciom w lekcjach. Starałam się być dobrą matką i panią domu. A że nie tryskałam przy tym energią i humorem? No i co z tego?
W pewnym momencie marzyłam tylko o jednym: żeby wszyscy wokół zostawili mnie w świętym spokoju. Wydawało mi się, że tkwię w jakiejś czarnej otchłani, z której nie ma wyjścia. I pewnie trwałabym w niej do dziś, gdyby nie kuzynka Paulina.
Odwiedziła mnie kiedy byłam w domu sama, bo Igor zabrał dzieci na wycieczkę nad rzekę. Choć bardzo lubię kuzynkę, nie ucieszyłam się z tej wizyty. Miałam nadzieję, że wreszcie będę miała czas tylko dla siebie. Gdy więc zobaczyłam ją w progu, lekko się skrzywiłam. Kuzynka od razu to zauważyła.
– Oj, coś mi się wydaje, że masz ochotę wyrzucić mnie za drzwi – powiedziała z niepewnym uśmiechem, gdy już się rozsiadła w salonie.
– Nie, to nie to… Po prostu fatalnie się ostatnio czuję… – westchnęłam. – Jak masz czas, żeby słuchać, to ci powiem. Tylko uprzedzam, to trochę potrwa, bo od dawna nie miałam się komu wygadać…
– Chcę, pewnie, że chcę. I zamieniam się w słuch.
– Dobra… To może ja zacznę od początku – odparłam.
Miło usłyszeć, że nie jestem jedyna
Przez następną godzinę opowiadałam jej, z iloma rzeczami, sprawami i problemami muszę mierzyć się na co dzień. I jaka to niemoc i zniechęcenie ogarnęły mnie w ostatnim czasie. Po kolei wyrzucałam z siebie wszystkie smutki i żale.
– Zawsze byłam taka silna, obrotna, chętna do działania. A teraz? Coraz trudniej podołać mi wszystkim obowiązkom, wykrzesać z siebie choć odrobinę energii i entuzjazmu. Prawdę mówiąc, czuję się jak balon, z którego ktoś wypuścił całe powietrze – zakończyłam.
Spodziewałam się, że Paulina od razu zacznie mnie pouczać i strofować. Tak jak inni powie, żebym wzięła się w garść i przestała użalać nad sobą. Tymczasem ona długo milczała.
– To przez ta izolację. uwydatniła słabe punkty w twoim życiu – powiedziała w końcu. – Życie w pandemii to ogromne wyzwanie i stres. Przecież nikt z nas nigdy wcześniej nie musiał funkcjonować w takiej rzeczywistości. Nic więc dziwnego, że nawet najtwardszym siada psychika…
– Rzeczywiście, Igor poddał się już na starcie. Chociaż do słabeuszy nie należy – przyznałam.
– A widzisz… I co wtedy ty zrobiłaś? Wzięłaś wszystko na siebie. I to był wielki błąd!
– A co miałam zrobić? Musiałam przecież ciągnąć ten wóz.
– No tak, ale nie kosztem swojego zdrowia. Zrobiłaś sobie wielką krzywdę! Uwierz mi, wiem, co mówię, bo sama to przeżyłam.
– Też byłaś w takiej sytuacji?
– A żebyś wiedziała! Moi też zrzucili wszystko na mnie. I ani się obejrzałam, byłam na granicy depresji. Tak jak ty nie miałam na nic ochoty, też z trudem wstawałam z łóżka i na zmianę wściekałam się i płakałam.
Zaczęłam dbać o siebie, nie tylko o innych
– Ale sobie chyba z tym poradziłaś? Bo nie wyglądasz na taką, która chce za chwilę skoczyć z mostu.
– Po prostu pewnego pięknego dnia zmądrzałam i zaczęłam myśleć także o sobie, a nie tylko o bliskich. Zrobiłam zebranie rodzinne i oświadczyłam wszem i wobec, że od dzisiaj muszą mi pomagać w domu i mnie wspierać. Bo tak jak oni jestem tylko człowiekiem a nie cyborgiem, i mam prawo do słabości, zwątpienia, a przede wszystkim odpoczynku i czasu dla siebie. To nie wszystko. Aby wzmocnić osłabiony stresem organizm zaczęłam brać witaminy i preparaty z żeń-szeniem. A ostatnio dołożyłam do tego szafran, bo od przyjaciółki słyszałam, że świetnie koi nerwy. Też powinnaś spróbować!
– Z witaminami, żeń-szeniem i szafranem nie będzie problemu. Zaraz pójdę do apteki i kupię, co trzeba. Ale podział obowiązków? Obawiam się, że moi nie będą chcieli o tym słyszeć. Przyzwyczaili się do tego, że jestem na każde zawołanie, że wszystko mają zrobione i podane pod nos.
– To ich trzeba odzwyczaić. Moi też początkowo się burzyli. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Mąż rzucał mi pełne wyrzutu spojrzenia, dzieciaki chodziły obrażone. A wszyscy naraz przekonywali mnie, że nie mają siły i nastroju, by zrobić to czy tamto, więc najlepiej będzie, jak sama się tym zajmę. Ale ja byłam twarda! Nie wyręczałam ich, nie litowałam się. No i w końcu pogodzili się z nowymi porządkami. A ja poczułam się lepiej. Mówię ci, zrób tak samo, bo inaczej się wykończysz.
Te leniuchy do dziś próbują się buntować!
Po wyjściu kuzynki zrobiłam sobie herbaty i zatopiłam się w myślach. Zastanawiałam się, czy nie darować sobie rodzinnego zebrania i nie ograniczyć się jedynie do wizyty w aptece. Bałam się, że bliscy źle przyjmą zmiany, które im szykowałam. Zaczną kwękać, jęczeć… Nie byłam pewna, czy to wytrzymam. Postanowiłam jednak z nimi pogadać. I to od razu, jak tylko wrócą znad rzeki. Przecież musiałam się ratować!
Tak jak przypuszczałam, to nie była łatwa rozmowa. Gdy Igor i dzieciaki usłyszeli, jakie zmiany szykują się w domu, najpierw przyglądali mi się z niedowierzaniem, a potem zaczęli protestować. Ja jednak twardo obstawałam przy swoim.
– Przykro mi, ale ja też jestem zestresowana, zmęczona, załamana. Dlatego od dziś razem ciągniemy ten wóz. Czy się wam to podoba, czy nie – ucięłam i zanim zdążyli coś odpowiedzieć, wyszłam na spacer.
Nie podałam im nawet obiadu.
Nie będę wam oczu mydlić i mówić, że po tamtej rozmowie w naszym domu od razu wszystko się odmieniło. Mąż i dzieci długo tęsknili za dawnymi porządkami i co i rusz albo się buntowali, albo próbowali wziąć mnie na litość. Ja jednak wzorem kuzynki Pauliny byłam twarda. Ze spokojem znosiłam te protesty i fochy, powoli wracałam do życia, wydostawałam się z czarnej otchłani. Myślę, że po części to zasługa witamin, żeń-szenia i szafranu. Ale też tego, że w końcu zaczęłam dbać także o siebie, a nie tylko o innych. I tak jest do dzisiaj.
Czytaj także:
„Gdy Daria umarła, zostałem sam z dzieckiem. Nie doceniałem jej pracy w domu i tego, ile dla nas robiła”
„Mąż nie rozumie, że siedzenie z dziećmi w domu to nie jest szczyt moich marzeń. Przecież ja marnuję sobie życie”
„Mąż nie robi niczego poza pracą. Więcej wie o swoich sekretarkach i dostawcach niż o własnej żonie. Na urlopie nie był od lat”