„Od matki o swojej ciąży usłyszałam: to coś trzeba usunąć. Nawet nie wie, że to było dziecko z gwałtu”

Matka kazała córce usunąć ciążę fot. Adobe Stock
„Taki kłopot, tyle pieniędzy! I żeby tylko ktoś się nie dowiedział! Mam nadzieję, że nie zdążyłaś w szkole nikomu wypaplać? To nie jest jeszcze dziecko, tylko kilka komórek. Musisz myśleć o swojej przyszłości. Co by na wsi powiedzieli? I w szkole? Żyć byśmy nie mogli!”.
/ 19.04.2021 08:40
Matka kazała córce usunąć ciążę fot. Adobe Stock

Błędy młodości… Każdy je popełnia, choć akurat ten mój należał do takich większego kalibru. Konsekwencje też były poważniejsze. 

Czy ty wiesz, co narobiłaś? Masz dopiero 16 lat! Obiadu ugotować nie umiesz, dzieckiem jesteś! I co zmajstrowałaś? Taki wstyd! Boże, co ludzie powiedzą? Cała wieś nas wyśmieje, wszyscy będą za plecami gadać! Do sklepu strach będzie wyjść, bo nas palcami wytykać zaczną. Zniszczyłaś honor naszej rodziny! Jak mogłaś? Taki wstyd…

Do dziś pamiętam, jak mama na mnie krzyczała i rozpaczała, kiedy dowiedziała się, że jestem w ciąży. Nie powiem, żebym była specjalnie zaskoczona jej reakcją. Nigdy nie była dla mnie czuła ani wylewna, a patrząc na to z perspektywy czasu – ciąża 16-latki mnie też by przerosła i przeraziła. Tyle że mama nawet nie spytała, jak się czuję. Nawet nie zainteresowała się, kto jest ojcem – a przecież nie miałam żadnego chłopaka. W ogóle nie pytała mnie o zdanie w żadnej kwestii. Ustalała tylko za mnie.

– Trzeba będzie to usunąć. Taki kłopot, tyle pieniędzy! I żeby tylko ktoś się nie dowiedział! Mam nadzieję, że nie zdążyłaś w szkole nikomu wypaplać? Nie ma się przecież czym chwalić! Po wszystkim po prostu zasnęłam.

Byłam pijana, byłam młoda, przerażona,

Nie chciałam być w ciąży, nie planowałam tego! Ale co miałam powiedzieć mamie? Że na ognisku się upiłam i jakiś chłopak, którego nawet imienia nie znam, to wykorzystał? Wiem, jak to brzmi… Ale ja naprawdę nigdy wcześniej nie piłam. Koleżanka zaprosiła nas na ognisko z okazji zakończenia gimnazjum. Jej rodzice gdzieś wyjechali, jednak o tym już nikt, poza nami, nie wiedział. Mamie i tacie powiedziałam oczywiście, że będą tam dorośli, którzy nas przypilnują.

Zjechało się mnóstwo osób. Nasza klasa, koledzy z równoległych również. Ponieważ zaczęły się już wakacje, niektórzy byli z kuzynami, znajomymi. Chyba nawet sama Iga nie spodziewała się tylu gości! – Mam nadzieję, że rodzice nie dowiedzą się, jaka to była gruba impreza! Wspominałam im tylko, że wpadnie kilka koleżanek… Bawiliśmy się świetnie.

Jak młodzież, której wydaje się, że jest dorosła, na chwilę pozostawiona bez kontroli. Piliśmy. Dużo. Dużo za dużo. W którymś momencie poczułam, że mam już totalnie dość. Nie mogłam utrzymać się nawet na nogach. Iga pomogła mi dostać się do jej pokoju i kazała chwilę się przespać. Resztę pamiętam jak przez mgłę… Wszedł jakiś chłopak. Kojarzyłam go tylko z ogniska. Chyba czyjś kuzyn albo kolega. Nawet nie pamiętam czyj.

Położył się obok mnie, zaczął przytulać. Ja chyba nawet nie protestowałam, nie byłam w stanie. W sumie nawet to było miłe. Dopiero później, kiedy już poczułam piekący ból między nogami, chciałam, by przestał… Ale uciszał mnie. Był większy, silniejszy. A ja nie miałam nawet siły, by się ruszyć. Zresztą niewiele pamiętam. Chyba zrobił, co chciał, i wyszedł. A ja, choć trudno w to uwierzyć, po prostu zasnęłam…

Całe szczęście uprzedziłam rodziców, że będę nocować u Igi. Kiedy się obudziłam, czułam okropny ból głowy i szczypanie między nogami. Zaczęły mi majaczyć jakieś obrazy z wczorajszego dnia, ale niewiele pamiętałam. Może dlatego aż tak mnie to nie bolało. Postanowiłam udawać, że nic się nie zdarzyło i tyle. Jednak kiedy wstałam, przeraziła mnie plama krwi na prześcieradle… Było mi strasznie głupio i wstyd!

– Chyba dostałam wcześniej okres, przepraszam. Nie spodziewałam się… – tłumaczyłam się Idze. Było mi strasznie głupio. Na szczęście Iga machnęła ręką.

– Spoko, znam to. Zaraz wrzucę do pralki i będzie po problemie. I tego się trzymałam. Że jest po problemie. Udawałam, że nic się nie stało. I myślałam, że zaraz o wszystkim zapomnę i będzie ok. Ale potem okres nie przychodził, ja zaczęłam coraz częściej wymiotować, byłam ciągle senna. Wreszcie zorientowałam się, że coś jest nie tak.

W końcu nie byłam głupia, wiedziałam, skąd biorą się dzieci i jak objawia się ciąża. Byłam przerażona, załamana! Dlatego postanowiłam poszukać pomocy i rady u mamy. Spodziewałam się, że nie będzie zachwycona, ale miałam nadzieję, że jak emocje trochę opadną, to porozmawiamy spokojnie. Nic takiego jednak się nie stało. Prawie udało mi się zapomnieć. Prawie… Mama działała jak automat. Ojciec był za granicą, zabroniła mi mówić mu o czymkolwiek. Do dziś nie wiem, skąd wzięła pieniądze, namiary na odpowiednią osobą. Ale już trzy dni później jechałyśmy do lekarza.

– Mamo, ale to będzie morderstwo… – zaczęłam niepewnie. Sama nie wiedziałam, po co to mówię. Przecież nie chciałam tego dziecka. Dopiero co rozpoczęłam liceum. Ale żeby zabijać niewinną istotkę…

Przestań, to nie jest jeszcze dziecko, tylko kilka komórek. Nie martw się. Musisz myśleć o swojej przyszłości. Co by na wsi powiedzieli? I w szkole? Żyć byśmy nie mogli! Zniszczyliby nas, ze wstydu byśmy umarli! Powinnaś mi dziękować, a nie marudzić. Nic już nie mówiłam. Lekarz był miły i delikatny. Zdążył powiedzieć nam tylko, że to jakiś 9., 10. tydzień, kiedy przerwała mu mama:

– Panie doktorze, nie interesują nas żadne szczegóły. Proszę zrobić swoje. Posłuchał. Wróciłyśmy do domu w milczeniu i udawałyśmy, że nic się nie stało. Mama nigdy nie poruszyła już ze mną tego tematu. A ja… Było mi ciężko, byłam skołowana psychicznie, ale starałam się żyć normalnie wymazać to z pamięci….

Mijały lata, skończyłam liceum, poszłam na studia. Tam poznałam Marka i po trzech latach wzięliśmy ślub. Z czasem zaczęliśmy starać się o dziecko, niestety, bez powodzenia. W końcu udałam się do lekarza. Jakoś wcześniej nie miałam potrzeby odwiedzać ginekologa. Kobieta była zafrasowana:

– Pani przechodziła jakiś zabieg? Łyżeczkowanie, aborcję…? – spytała, patrząc to na mnie, to na obraz usg. Zmieszałam się, nie wiedziałam, co powiedzieć. Uciekłam wzrokiem w bok i spytałam, czy coś jest nie tak.

– Proszę pani, ja nie jestem od oceniania ludzkich decyzji, a jedynie zmagania się z ich ewentualnymi skutkami. Nie musi się pani obawiać. Nadal milczałam, co było chyba jednoznaczną odpowiedzią.

– Muszę pani powiedzieć, że zabieg był przeprowadzony w sposób rażąco nieprawidłowy. Niestety, na skutek wyłyżeczkowania doszło najprawdopodobniej do ran, które się źle goiły. Ma pani mnóstwo zrostów i blizn, które uniemożliwiają zajście w ciążę. Przykro mi, nie da się nic zrobić. Łzy pociekły mi po policzku.

Lekarka pytała o tamten zabieg, jak dawno się odbył, czy nie krwawiłam potem.

– Krwawiłam, pani doktor. I to długo. Ale wtedy tamten lekarz… Powiedział, że tak będzie. I że mam się nie martwić. Poza tym… Nie miałam z kim o tym porozmawiać, poradzić się… Byłam bardzo młoda.

– Rozumiem, spokojnie. Pani doktor wszystko cierpliwie mi wyjaśniła, pokazała, wytłumaczyła. Byłam jej niezwykle wdzięczna, ale to nie zmieniało faktu, że nie mogłam mieć dzieci!

– Pani doktor, ale czy jest jakaś szansa, czy można coś zrobić? Jakaś operacja, nie wiem, cokolwiek…? Niestety, rozwiała moje nadzieje. Wróciłam do domu. Marek od razu zorientował się, że coś jest nie tak. Nie chciałam, nie miałam siły opowiadać mu o tamtych zdarzeniach sprzed lat. Powiedziałam więc tylko tyle, że jestem bezpłodna i że nigdy nie będę mieć dzieci.

Marek zachował się wspaniale. Zaczął mnie pocieszać, mówić, że to nie koniec świata, że skonsultujemy się u innego lekarza. Wiedziałam jednak, że to wszystko na nic. Bałam się, że mąż mnie zostawi. Z drugiej strony myślałam, że tak byłoby najlepiej – w końcu i tak nie mogłam dać mu dziecka! W końcu, po wielu rozmowach, przemyśleniach i bezsennych nocach zdecydowaliśmy się na adopcję. Wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale nie poddawaliśmy się. Trzy lata temu do naszego domu trafiła półroczna wówczas Amelka, a w zeszłym miesiącu roczny Michałek. Marek śmieje się, że za kilka lat adoptujemy kolejne dziecko.

– Dom mamy ogromny, z zarobkami też na szczęście nie jest najgorzej. A ja zawsze marzyłem o wielkiej rodzinie! – mówi. Staram się być dla moich dzieci najlepszą matką. Czasem zastanawiam się, jak wyglądałoby teraz moje dziecko. Miałoby już 14 lat. Czy to był chłopiec, czy dziewczynka…? Staram się jednak odrzucać takie myśli i nie wpędzać się w jeszcze większe poczucie winy, które i tak nieustannie mi towarzyszy. Nie mogłam podarować swojemu dziecku niczego. Może teraz, dając szansę innym bezbronnym maleństwom, choć w najmniejszym stopniu naprawię swój grzech…

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Rok mieszkałam z teściami. Teściowa wtrącała się we wszystko
Znaliśmy się 2 lata, ale on nie chciał przedstawić mnie rodzinie
Być kochanką to jak żywić się resztkami i odpadkami z cudzego stołu

Redakcja poleca

REKLAMA