Kiedy Paweł zaprosił mnie na kolację do naszej ulubionej restauracji, czułam, że to będzie wyjątkowy wieczór. Mój mąż potrafił mnie zaskakiwać. Przez myśl mi jednak nie przeszło, w jakie osłupienie wprawi mnie za chwilę.
– Ewa, mam kogoś. Spotykamy się od kilku miesięcy. Chciałem z tym skończyć. Ale to nie jest zwykły romans. Ja się… zakochałem – Paweł starał się być spokojny, ale widziałam kątem oka, jak nerwowo miętosił chusteczkę – Chcę z nią być. Odchodzę.
Zamurowało mnie.
– Ewa… Ewa, powiedz coś… Nakrzycz na mnie, obraź, ale błagam cię, coś powiedz…
Cóż mogłam mu powiedzieć po sześciu latach małżeństwa? Że czuję, jakbym właśnie umarła? Że od teraz już nic nie będzie takie, jak było? Że wszystkie moje marzenia właśnie rozpadają się jak domek z kart?
– Kim ona jest? – chociaż głos mi drżał, za wszelką cenę nie chciałam płakać. Nie tu.
Paweł wbił wzrok w stolik.
– To Ola, koleżanka z pracy – wyszeptał.
Nie potrafiłam bagatelizować sprawy tak jak mój mąż
O ironio, też poznaliśmy się z Pawłem w pracy. Oboje byliśmy świeżo po rozstaniach. Oboje chcieliśmy odreagować, bawić się, żyć. I tak nas te wspólne weekendowe imprezy zbliżyły, że nim się zorientowaliśmy, zostaliśmy parą. „Na dobre i na złe”, powtarzał Paweł jeszcze przed ślubem.
„Złe” przyszło dość szybko. Zaczęliśmy się starać o dziecko. Miałam 29 lat i czułam, jak zegar biologiczny głośno tyka. Tak bardzo chciałam zostać mamą. Pawłowi mój pomysł powiększenia rodziny też bardzo się podobał. Cieszyliśmy się sobą, kochaliśmy i rozczulaliśmy nad małymi różowymi śpioszkami. I wszystko było super, tylko co miesiąc test nie chciał pokazać upragnionych dwóch kresek. Radosne oczekiwanie zaczęło zamieniać się w zniecierpliwienie. A z czasem we frustrację. Paweł robił, co mógł, by mnie uspokoić.
– Ewuniu, mamy jeszcze czas. Jesteśmy zdrowi, młodzi. Jeszcze się doczekamy gromady dzieci. Tylko odpuść. Jak wyluzujesz i przestaniesz liczyć dni płodne, to na pewno się uda. Ty masz czworo rodzeństwa, ja troje. Genetycznie jesteśmy zaprogramowani na wielodzietność – silił się na dowcip.
Mnie jednak jego optymizm nie przekonywał. Nie wierzyłam we „wszystko będzie dobrze”. A wizja życia bez dzieci mnie przerażała. Po roku prób podjęliśmy decyzje o pójściu do kliniki leczenia niepłodności. Przebadano nas od góry do dołu.
– A jeśli lekarz nam powie, że z ciąży nici? Że jesteśmy bezpłodni? Co wtedy zrobimy?
Paweł jak zwykle był optymistą.
– Co ty mówisz! Zaraz się dowiemy, że jesteśmy zdrowi jak ryby i ciąża jest tylko kwestią czasu. Na pewno zalecą nam długie wakacje i totalny relaks.
Zalecenia nie były jednak aż tak radosne.
– Mamy kłopot, szanowni państwo, bo niby pan jest zdrowy, niby u pani wszystko na miejscu, ale ciąży brak. Więc trzeba matce naturze pomóc. Co państwo myślą o procedurze in vitro? – zapytał lekarz.
Nie zastanawialiśmy się długo. Żadne z nas nie wiedziało jednak, jak trudna i długa będzie to walka. Zwłaszcza że każde podejście kończyło się porażką i morzem moich łez. Chociaż Paweł był obok, czułam, że jestem w tym sama.
– Kocham Pawła, ale nie umiem z nim o tym rozmawiać. Dla niego to po prostu kolejne podejście, dla mnie za każdym razem to koniec świata – żaliłam się przyjaciółce.
– Czy ty czasem myślisz o czymkolwiek innym niż ciąża? – zganiła mnie Magda.
– Łatwo ci mówić, bo ty masz dziecko…
– Ale jakbym nie miała, to świat by się nie zawalił. I dalej żyłabym tu i teraz, a nie tkwiła w jakimś niebycie. Wy w ogóle jeszcze ze sobą z Pawłem sypiacie? Rozmawiacie o innych rzeczach czy tylko „projekt: dziecko”?
Nie było mi miło tego słuchać, ale Magda miała rację. Kolejne procedury, transfery zabrały nam radość z życia. Mijał kolejny rok bezowocnej walki. Całe nasze oszczędności pochłaniały kolejne podejścia. Po ostatnim niepowodzeniu oboje uciekliśmy w pracę. Wracaliśmy z niej coraz później. Czułam, że nie tędy droga. Że jak się nie opamiętamy, to za chwilę runiemy w przepaść. Dlatego obiecałam sobie, że zawalczę o nasze małżeństwo. Są przecież terapie, wiele problemów można pokonać. Razem.
I dlatego tak się na tę kolację na mieście ucieszyłam. Wierzyłam, że od niej zacznie się proces naprawczy. Nie przewidziałam tylko tego, że Paweł już swoją sytuację naprawił. Z kimś innym. Prosto z restauracji pojechałam do Magdy. Któż mógł mnie teraz lepiej pocieszyć niż najlepsza przyjaciółka. Ale Magda nie miała w zwyczaju głaskać mnie po głowie.
– Ewka, spójrzmy prawdzie w oczy. Wasze małżeństwo było już od dłuższego czasu fikcją – powiedziała Magda, podając mi kubek.
– Liczyłam na wino. Najlepiej całą butelkę – chlipałam. – Co to w ogóle jest?
– Melisa. Wyciszy cię.
– No wiesz! – żachnęłam się.
– Pij meliskę i słuchaj mnie. Temat dziecka was zniszczył. Nie ma dziecka, nie ma was. Za to obok jest Ola. To musiało się tak skończyć, więc może lepiej, że teraz, a nie za kolejnych kilka lat pretensji i wyrzutów.
– Chyba trochę przesadzasz! Może od jakiegoś czasu nie było między mną i Pawłem już tak jak na początku, ale nie było też aż tak źle… A ostatnio naprawdę się poprawiło. Po twoich urodzinach poszliśmy nawet z Pawłem do łóżka – uśmiechnęłam się na wspomnienie nocy sprzed dwóch tygodni.
– Pewnie chciał zagłuszyć wyrzuty sumienia, że sypia z Olką – Magda błyskawicznie sprowadziła mnie na ziemię.
– Naprawdę był ostatnio dla mnie miły…
– …i nie dało ci to do myślenia?! – Magda aż fuknęła. – Ty nie wiesz, że faceci są niespotykanie mili tylko wtedy, kiedy nabroją lub chcą nabroić? – nie miała litości.
A ja znowu zaczęłam szlochać. Gdy wróciłam do domu od Magdy, Pawła już nie było. Spakował swoje rzeczy. Zostawił mi na stole kartkę z napisem „Przepraszam, nie chciałem Cię zranić”. Wrzuciłam ją do kosza i rozejrzałam się po mieszkaniu. Poza ziejącą z szaf pustką po jego ubraniach wszystko wyglądało jak zawsze. Ale wiedziałam, że już nigdy nie będzie jak dawniej.
Rozstanie kompletnie mnie zdołowało. Tylko praca powodowała, że wstawałam z łóżka. Tam nikt nie wiedział, jaki dramat rozgrywa się w moim życiu. Pracowałam, wracałam do domu, płakałam i tak przez dwa miesiące. Kiedy nie miałam już siły dalej udawać, wzięłam urlop i zamknęłam się w domu. Nie musiałam długo czekać na wizytę Magdy.
Jeśli powiem mu prawdę, czy to cokolwiek zmieni?
– Boże, jak ty wyglądasz! Jesteś w kolorze szarego papieru. Ty w ogóle coś jesz?
– Dzień dobry, też się cieszę, że cię widzę – spiorunowałam ją wzrokiem – Coś tam jem, ale nie za dużo, bo i tak co zjem, to wymiotuję. To chyba z nerwów. Ale za to dużo śpię. Jak nigdy. Chyba odsypiam wszystkie zarwane w życiu noce.
Magda popatrzyła na mnie badawczo.
– A płaczesz?
– Pytanie. Nie ma chwili, żebym nie wyła.
– Nie pytam o opłakiwanie twojego małżeństwa. Czy płaczesz, bo na przykład coś cię nagle rozczuliło? Coś, co do tej pory kompletnie cię nie ruszało?
– No z godzinę temu popłakałam się na reklamie. Fakt. Nawet mnie to zdziwiło, nie powiem, ale w dole, w którym jestem, to chyba da się jakoś wytłumaczyć…
Magda już mnie nie słuchała. W biegu zakładała kurtkę i buty.
– Gdzie ty idziesz? Może nie ucieszyłam się bardzo na twój widok, ale skoro przyszłaś, to jednak może zostań ze mną.
– Zaraz wracam. Boże, ty naprawdę nic nie rozumiesz?
Pokręciłam przecząco głową.
– Spanie, wymioty, płacz na zawołanie. Wiesz kiedy tak miałam? W ciąży z Frankiem – wypaliła Magda.
Zamurowało mnie.
– Kiedy miałaś ostatni okres?
– No jakoś niedawno… Przed twoimi urodzinami…
– Dziewczyno, to było dwa miesiące temu!
Zamilkłam. A Magda pobiegła do apteki. Kiedy wróciła z torbą testów, od razu ruszyłam do łazienki. Czekałam na ten widok całe życie. Dwie kreski. A wraz z nimi setki pytań. Czy powiedzieć o tym Pawłowi? Czy to cokolwiek zmieni? A może wyjechać i nic mu nie mówić? Wiedziałam jedno: nawet jeśli właśnie zaczynam być samotną mamą, to… będę mamą! I tylko to się liczy. Bo właśnie zaczynam najpiękniejszą przygodę mojego życia. „Witaj, maluszku” – wyszeptałam, gładząc się po brzuchu.…
Czytaj także:
„Mój narzeczony ma niepełnosprawnego brata. Zataił przede mną, że po ślubie mamy przejąć nad nim opiekę”
„Mąż zostawił dla innej. Schudłam 30 kg i nie poznał mnie na rozprawie rozwodowej”
„Na zimowej plaży spotkałam miłość. Zapomniałam w jednej chwili o 5 latach nieudanego małżeństwa”