„Nienawidziłam walentynek, bo przypominały mi o zdradzie męża i samotności. Ale nawet mnie trafiła strzała kupidyna”

Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, alfa27
„Walentynki to święto zakochanych, a mnie, 50-letniej babce po przejściach, miłość już nie dotyczy. Na samą myśl o tym felernym dniu zalewała mnie fala przykrych wspomnień. Na szczęście nawet takiego przeciwnika jak ja, dopadł mały latający amorek”.
/ 11.02.2022 06:44
Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, alfa27

Miała delikatne, krwistoczerwone płatki i pachniała obłędnie. Stała na kuchennym stole w słoiku po ogórkach. Obok, na kawałku papieru śniadaniowego, ozdobnymi kulfonami Janek napisał: „Róża dla mojej Walentynki”.

Walentynka to ja. Znaczy – Walentyna. Mój świętej pamięci ojciec, specjalista od traktorów i miłośnik radzieckiej myśli technicznej, od dziecka marzył o lotach w kosmos. Urodziłam się w lipcu 1963 roku, no i dostałam imię na cześć Tierieszkowej, włókniarki, która na pokładzie statku Wostok 2 aż 48 razy okrążyła Ziemię. Mój starszy brat to Jurek. Po Gagarinie.

Teraz mam ponad 50 lat, zamężną córkę i wnuczka. Męża nie mam, bo się rozwiodłam. Rok temu miejsce Zbyszka (imię po Cybulskim) w moim życiu zajął Janek. W tamten wieczór przed walentynkami pierwszy raz został u mnie na noc.

Jak przemycił różę i kiedy udało mu się wstawić ją do słoika, tak że znalazłam ją dopiero rano – nie mam pojęcia… Ale, gwoli ścisłości, tamtej nocy wcale na Janka nie czekałam.

W piątek 13 lutego miał się u mnie odbyć babski wieczór. Tak przekornie, żeby odczarować pecha, a o północy wypić zdrowie wszystkich zakochanych. Do których my – znaczy ja, Zuza i Aneta – szczęśliwie się nie zaliczałyśmy.

Pracujemy w księgowości dużego wydawnictwa, jesteśmy dojrzałymi rozwódkami (dziewczyny 40 plus, ja wiadomo). Zawsze świetnie się dogadywałyśmy, może dlatego, że miałyśmy podobne poczucie humoru i zapatrywania na sprawy damsko-męskie. Słowem, panów lubiłyśmy, ale najlepiej z dystansu.

– Nienawidzę prasować męskich koszul! – powtarzała Zuza, eksżona pana dyrektora.

– Nigdy więcej żadnej nawet nie dotknę!

– A mnie najbardziej wkurzały obiadki – wspominała Aneta. – Piotruś nigdy nie był wybredny, zresztą jada w szkole, ale jego tatulek codziennie musiał mieć w domu zupę i drugie, koniecznie z mięsem. Leniwy głupek!

Ja nic nie mówiłam, bo w sumie swojemu Cybulskiemu niewiele mogłam zarzucić. Był w porządku – i jako ojciec, i jako mąż – aż do chwili, gdy przyznał się do romansu. Zakochał się, biedaczek, w koleżance z pracy. Nawet nie chciał rozwodu, tylko tego, żebym za bardzo się nie złościła, jeśli zabawi dłużej w delegacji.

– Przysięgam, że z nią zerwę, ale rozumiesz, Walu, będzie trudno. My jednak się codziennie w pracy spotykamy – tłumaczył.

Zażądałam rozwodu, sama zaskoczona, jak niewiele mnie ta cała operacja bolała. No ale cóż, najwyraźniej po 25 latach pożycia prysły zmysły. Została nam przyjaźń. Dobre i to.

Jedna miała randkę, druga chore dziecko w domu

No więc w tamten piątek udało mi się wcześniej wyrwać z roboty. Tak naprawdę dziewczyny obiecały coś tam dokończyć za mnie – w końcu ja wzięłam na siebie przygotowanie wieczornej wyżerki, były mi to winne.

A narobiłam się jak głupia: paszteciki, sałateczki, koreczki. Przytargałam z Biedronki trzy butelki czerwonego wina i kilka flaszek wody, żeby było czym je popijać. A o 21 wyszło na to, że będę musiała wszystko zjeść i wypić sama.

– Wala, nie gniewaj się – zaszemrała do słuchawki Zuza. – Ale wiesz, dzieciaki wysłałam na ferie do matki i… No, Staszek wpadł.

– Jaki Staszek? – fuknęłam zaskoczona, bo Zuzka o żadnym facecie nam nie mówiła.

– Jutro ci powiem – koleżanka ściszyła głos, pewnie rzeczony Staszek był gdzieś blisko.

– Ale nie przyjdę… Przepraszam, kochana.

– Zuzia! Nie mów, że spotykasz się z tym małym grafikiem ze „Zdrówka”. Przecież on codziennie nosi koszule, a ty nie lubisz pra…

– Muszę kończyć, pa! – przerwała mi.

Ledwo doszłam do siebie po szokujących nowinach (i ja o niczym nie wiedziałam!), gdy znowu zabrzęczała komórka.

– Co tam, Anetka? Zapomniałaś, jaki mam numer mieszkania?

Nie zapomniała. Wcale nie miała zamiaru przyjść.

– No nie! – zajęczałam. – Zuza ma randkę, a ty co wymyśliłaś?

– Nic nie wymyśliłam! – oburzyła się Aneta. – Piotrek mi się pochorował, a Grzesiek oczywiście nie może zająć się własnym dzieckiem! Ćwok, cholera! – wkurzała się na swojego eks. – Mogę przyjechać z małym, chcesz? – zażartowała bohatersko.

Nie chciałam. Marnie byśmy się bawiły w towarzystwie zasmarkanego dziesięciolatka. Co było robić? Otworzyłam wino, nalałam do kieliszka, spróbowałam, nałożyłam trochę sałatki na talerzyk… A potem poszłam wyjrzeć przez wizjer, bo ktoś pukał do drzwi. W słabym świetle żarówki na klatce schodowej błyszczała łysa głowa Janka.

– A co on tu… – mruknęłam, otwierając.

– Cześć, Wala, można? – zapytał, wchodząc do przedpokoju i wkładając mi w ręce wino.
Czerwone. Z Biedronki.

Poznałam, bo zaczęłam pić takie samo.

– Uuu… ile jedzonka! – zachwycił się w pokoju. – Czekasz na kogoś? Wpadłem nie w porę? – zapytał, ale raczej nie wyglądało na to, że zrezygnuje z wyżerki; od razu wpakował sobie do ust kawałek pasztecika.

– Dziewczyny miały przyjść, ale nie przyjdą – wyjaśniłam. – Częstuj się, wszystko świeżutkie, sama robiłam… – zachwalałam jak rasowa pani domu; z tego, cholera, człowiek nawet po rozwodzie się nie wyleczy!

– Uwielbiam paszteciki! – mlasnął gość i obrzucił mnie rozanielonym spojrzeniem. – Ładnie wyglądasz, Wala – przyznał między jednym kęsem a drugim. – Winka? – zapytał i nie czekając na odpowiedź, uniósł mój pełny kieliszek.

No dobra, to ja powiem prawdę. Zuzka nic nam nie mówiła o grafiku Staszku, ale i ja miałam swoje tajemnice. Z tym Jankiem spotykałam się od kilku miesięcy. To mój sąsiad. Wtedy mieszkał dwa piętra niżej. Teraz mieszka u mnie.

A tegoroczne walentynki spędzimy w sześcioro, tym razem u Anety, która związała się z kucharzem (szczęściara, już nie musi gotować). Zuzka przychodzi ze Staszkiem (od kiedy się spotykają, on już nie nosi koszul, tylko swetry), a ja z Jankiem. Będziemy pić za zdrowie zakochanych. Za nasze zdrowie! 

Czytaj także:
„Jacek pokochał moją córkę jak własną. Wszystko super, tylko rozpieszcza ją... za moje pieniądze”
„Od 30 lat żyję z poczuciem winy, że nie pomogłem przyjacielowi. Uciekłem z miejsca zdarzenia, a on zmarł”
„Po 25 latach pracy dostałam wypowiedzenie. Załamałam się, ale uznałam to za szansę i przeniosłam się do Stanów”

Redakcja poleca

REKLAMA