Zamknęłam za sobą drzwi i po cichu, skradając się na palcach jak złodziej, doszłam do schodów. Nie włączając światła, zbiegłam na parter… Po chwili znalazłam się na ulicy. Dopiero w tym momencie, po raz pierwszy od wyjścia z ciepłego łóżka, głęboko odetchnęłam... Lało, było zimno, a ja szłam przed siebie radosna, jakby mi skrzydła nagle wyrosły.
Byłam wreszcie wolna!
Wróciłam do domu około 3 nad ranem. Przekręciłam klucz w zamku. Z pokoju mamy dobiegało równomierne pochrapywanie, Rafał nie spał jeszcze. Siedział przed komputerem. Tym razem nie zamierzałam jednak pouczać syna, że noc jest przeznaczona na sen. Zajrzałam tylko do jego pokoju, szeptem powiedziałam: „Cześć, synku”, i na paluszkach poszłam do łazienki wziąć prysznic.
Mimo późnej pory, nie mogłam zasnąć. Myślałam o ostatnich pięciu latach swojego życia, latach udręki, na którą wcale nie musiałam się godzić, a jednak tkwiłam w chorym układzie, licząc na nie wiadomo co.
Marka poznałam w pracy. Zatrudnił się wtedy w agencji ochrony, która pilnowała naszego biura. Robił wrażenie bardzo kulturalnego człowieka, a ja chyba już pierwszego dnia wpadłam mu w oko. Chodziłam wtedy w żałobie po Zygmuncie. Męża jednak za bardzo nie opłakiwałam. Z powodu jego licznych romansów i paskudnego charakteru, żyliśmy w zasadzie osobno, i gdyby nie Rafał, nasz jedyny syn, pewnie dawno byśmy się rozwiedli...
Marek był emerytowanym policjantem, o czym dowiedziałam się na drugiej randce. Nie robił jednak wrażenia „mundurowego”. Był wrażliwy, oczytany, lubił muzykę, i na tej właśnie randce poszliśmy na koncert do filharmonii. Kilka razy byliśmy też w kinie i restauracji. Mieliśmy takie same poglądy, lubiliśmy tak samo spędzać czas... Po miesiącu znajomości byłam pewna, że wreszcie znalazłam miłość życia. Miałam wtedy 42 lata.
Oboje mieszkaliśmy ze swoimi matkami w mieszkaniach, które kiedyś należały do naszych rodziców. Ze mną był jeszcze dorastający syn. Na początku znajomości, kiedy chcieliśmy być sami, spotykaliśmy się u Marka. Jego matka w tamtym czasie często jeździła do swojej siostry pod Warszawę. Potem sytuacja nieco się skomplikowała, bo ciotka Marka zmarła, i już nie było żadnego powodu, dla którego starsza pani miałaby nocować poza domem. I wtedy ją właśnie poznałam…
– Zostaniesz u mnie na noc, dobrze? Co prawda jest mama, ale ona nie będzie miała nam za złe… W końcu jestem dorosłym facetem, prawda? – powiedział Marek, kiedy wracaliśmy z urodzin jego kolegi.
Czułam się niczym psotna nastolatka
Już wtedy powinno mi się zapalić ostrzegawcze światełko. Marek to zdanie o dorosłym facecie powiedział takim tonem, jakby był dzieckiem, które się usprawiedliwia… Już niebawem miałam się przekonać, jak bardzo bał się swojej matki.
Ledwie weszliśmy i usłyszałam upomnienie:
– Mówiłam ci milion razy, żebyś wracał o przyzwoitej godzinie. Budzisz mnie w środku nocy, i co ja mam teraz ze sobą zrobić?
– Nie jest jeszcze tak późno, mamuniu, nie wiedziałem, że nie śpisz – Marek tłumaczył się przymilnym głosem. – Może mleka ci podgrzeję, to zaśniesz raz dwa.
– Oszalałeś? A potem będę latać do łazienki co chwila, tak? Zupełnie ci rozum odjęło… – grzmiała.
Po tym, co usłyszałam, miałam ochotę zabierać się stamtąd, jednak Marek gwałtownie zaprotestował. Na znak, żebym była cicho, przyłożył palec do ust i pociągnął mnie za rękę w stronę swojego pokoju.
Dobry kwadrans siedziałam jak trusia, nawet nie zdjęłam płaszcza, tylko nasłuchiwałam, czy pani Krystyna nie wychodzi z łóżka. Cała ta sytuacja była idiotyczna i bardzo krępująca. Miałam 42 lata, a skradałam się jak jakiś podlotek, żeby nie dać się nakryć w pokoju chłopaka. Zupełna niedorzeczność.
Gdy Marek przyszedł wreszcie do pokoju, powiedziałam mu, że nie będę odgrywać roli panienki, która dopuszcza się grzechu, spędzając noc z ukochanym. On jednak objął mnie, szepcąc do ucha, że niedługo wszystko się ułoży, że oficjalnie przedstawi mnie swojej matce, i że zamieszkam u niego, a potem się pobierzemy…
A więc miałam rację – ona mnie obraża!
Wytrzymałam jakąś godzinę, siedząc jak na szpilkach i denerwując się, po czym wyszłam w środku nocy i po prostu wróciłam do siebie. Nie wiem, jak to się stało, że powoli wplątałam się w chory układ.
Perspektywa wyjścia powtórnie za mąż wcale mnie wtedy nie nęciła. Chciałam mieć po prostu kogoś bliskiego, na kim mogłabym się wesprzeć w trudnych chwilach. Byliśmy w sobie zakochani i niczego więcej na tę chwilę nie potrzebowałam.
Utarło się, że spędzałam u niego weekendy. W czwartek robiłam duże zakupy do domu, w piątek po pracy gotowałam obiad dla mamy i Rafała, a późnym wieczorem biegłam do ukochanego, żeby spędzić z nim dwie cudowne noce i całe dwa dni.
Początkowo wszystko grało. Marek sam prowadził gospodarstwo. Dbał o porządek w domu, gotował obiady, robił zakupy... Gdy chciałam pomóc, odmawiał, twierdząc, że szkoda, abyśmy marnowali nasz wspólny czas na przyziemne sprawy.
Co prawda nasz „wspólny czas” często oznaczał dzień spędzony przed telewizorem w towarzystwie jego mamusi, którą trzeba było nieustannie usługiwać, ale i tak byłam zadowolona. Zastanawiałam się nawet nad ślubem. Wmawiałam sobie, że ta wiecznie naburmuszona kobieta nie jest w stanie zburzyć naszego szczęścia. Do czasu...
– Czemu ta zdz*** zajmuje łazienkę o tej porze? – wrzasnęła niespodziewanie któregoś wieczoru.
– Mamuś, poszła się umyć, zwyczajnie, po całym dniu. No a w ogóle nie mów tak brzydko o niej. To porządna dziewczyna, wdowa, już ci mówiłem – słyszałam, jak Marek mnie tłumaczy i szlag mnie trafiał.
– To już młodszej sobie znaleźć nie mogłeś? – spytała i zarechotała. – Oj synek… A ja myślałam, że jeszcze potrafisz młódkę zadowolić...
Takich wyjść i powrotów było coraz więcej…
Wyszłam z łazienki, ale zamiast włożyć nocną koszulę (był piątek, miałam zostać na noc) ubrałam się od stóp do głów. Z wieszaka wzięłam płaszcz i bez słowa wyszłam. Ledwie skręciłam za róg kamienicy, zadzwoniła moja komórka. Marek złościł się, że nie ma mnie w łóżku. Gdy powiedziałam, co usłyszałam na swój temat, zdziwił się.
– Przecież wiesz, że matka ma humory i nie trzeba się tym przejmować – powiedział.
Ja jednak nie zamierzałam wracać do jaskini tej ropuchy. Oznajmiłam Markowi, że mam dość. Wcześniej tylko zdawało mi się, że moja niedoszła „teściowa” po cichu mnie wyzywa od zdz** i różnych innych, ale wciąż łudziłam się, że to jednak niemożliwe, że się pewnie przesłyszałam. Tym razem jednak miałam pewność. Ona mnie obraża.
Cóż, liczyłam na to, że stara matka Marka kiedyś odejdzie, a wtedy wyremontujemy jego piękny apartament, i będziemy w nim żyli długo i szczęśliwie. Moje ciasne mieszkanko chciałam zostawić synowi.
Czas jednak biegł, a w naszym „związku” nic się nie zmieniało. Z tygodnia na tydzień przekonywałam się, że choć Marek deklarował miłość i przywiązanie, nie byłby w stanie sprzeciwić się matce, a dla niej samo wspomnienie o ewentualnym ślubie jedynaka było powodem do wszczęcia karczemnej awantury. Znosiłam je wszystkie naprawdę dzielnie... Za każdym razem wierzyłam, że to już ostatnia, tym bardziej że po każdym wybuchu matki, Marek nalegał, żebym machnęła ręką.
– Mama już taka jest. Przecież nie zmienię osiemdziesięcioletniej staruszki... – usprawiedliwiał ją.
Po tych słowach po raz pierwszy zaświtało mi w głowie, że to nie o nią w tym wszystkim chodzi. To Marek musiałby się zmienić. Analizując jednak jego postępowanie, doszłam do wniosku, że nie doczekam się dnia, w którym mój partner zmieni cokolwiek w swoich starokawalerskich rytuałach.
O 5 lat za późno...
A gdy umrze jego matka, mój ukochany zamiast partnerki bardziej będzie potrzebował kogoś, kto pokieruje jego każdym krokiem i uwolni od wszelkiej odpowiedzialności. Przecież jędzowata mamuśka jest właśnie niczym innym, jak jego tarczą ochronną przed dorosłym odpowiedzialnym życiem.
– A to mała zdzi**... Majtki w moim domu pierze, jeszcze tego brakowało! – usłyszałam w środku nocy znajomy głos z łazienki.
Nie zabrałam tych majtek. Miałam zapasowe. Pozbierałam swoje rzeczy do reklamówki, ubrałam się i wyszłam… O pięć lat za późno. Teraz w niedzielny poranek budzę się w swoim własnym łóżku.
– Cześć, mamo – Rafał zagląda do mojej ciasnej sypialni. – Dziś przyjdzie do mnie Dominika. No wiesz, ta z kolczykiem w nosie... – mówi niepewnie. – Myślałem, że nie wrócisz do wieczora, więc ją zaprosiłem...
– Niech przyjdzie, oczywiście – uśmiecham się do syna. – Nawet mi się ta dziewczyna podoba – stwierdzam po chwili namysłu.
Nie będę już więcej kręcić nosem na każdą jego pannę. Nie będę go więcej pouczać, niech sam sobie wybiera. To jego życie, nie moje.
Czytaj także:
„Tak bardzo potrzebowałam miłości i ciepła, że ślepo dawałam się wykorzystywać. Ukochany latami na mnie żerował”
„Matka piła i spraszała kolejnych wujków, a ja biegałem samopas. Dziś jestem profesorem, a mogłem skończyć dużo gorzej”
„Gdy straciłam pracę, świat mi się zawalił. Gdyby nie sąsiadki i ich pomysł na biznes, pewnie skończyłabym na ulicy”