„Ojciec mojej córki nie miał pojęcia o jej istnieniu. Byłam smarkulą, gdy zaszłam w ciążę i nie chciałam jego pomocy”

kobieta z nieślubnym dzieckiem fot. Adobe Stock
„Oboje ułożyli sobie życie, jak umieli. Nie przywiązywali wagi do krótkiego popołudnia, które spędzili ze sobą wiele lat temu. Los znów zetknął ich ze sobą”.
/ 16.01.2022 15:30
kobieta z nieślubnym dzieckiem fot. Adobe Stock

Jak pięknie. Aż trudno uwierzyć, że to już październik – mama siedziała na wąskiej ławce tuż obok kasztana. Stałem pod drzewem i wypatrywałem ostatnich kolczastych kulek. Z dalej położonych działek miękko snuła się błękitna smuga dymu. Ten zapach... I to zdanie... Drgnąłem. „Aż trudno uwierzyć, że to już październik" – już to kiedyś słyszałem. Na pewno. I wtedy też pachniało palonymi liśćmi.

Nie jestem skłonny do wzruszeń, ale nagle zrobiło mi się jakoś ciepło na sercu. Gdzie i kiedy słyszałem już te słowa? I dlaczego budziły we mnie takie ciepłe uczucie? Przez chwilę usiłowałem to sobie przypomnieć, ale im bardziej się starałem, tym bardziej myśl uciekała.
– Dobrze by było jeszcze spuścić wodę z oczka, ale dzisiaj już chyba nie zdążymy – powiedziała mama.
– Przyjdziemy jutro – odparłem. – Mam cały tydzień urlopu, zdążymy zrobić porządki na tej twojej działce. Nie musimy się spieszyć.

Wracaliśmy w milczeniu. Gdzie ja słyszałem tamto zdanie o październikowym pięknym dniu?

Każde spojrzenie na córkę mi o nim przypomina

Kasztany. Te drzewa chyba mnie prześladują. Wiosną wywołują nastrój radosnego oczekiwania. Jesienią... Cóż. Jesienią to zupełnie coś innego. Złote liście kasztanowca zawsze będą mi się kojarzyć z tamtą jesienią. Z tym jednym jedynym popołudniem. Nigdy go nie zapomnę. Wystarczy jedno spojrzenie na Dorotkę. Jest bardzo podobna do mnie, ale oczy i gesty ma swojego ojca. Więc nie zapomnę, nawet gdybym chciała. Zresztą, teraz już nie chcę. Tamto wspomnienie już nie boli. Myślę nawet, że dobrze się stało.
– Mamo, opowiedz mi o ojcu – Dorotka bezbłędnie rozszyfrowała mój wyraz twarzy. Bezlitośnie wykorzystywała każde moje zamyślenie, żeby podstępnie wyciągać ze mnie coraz to nowe szczegóły tamtej historii.
– No przecież już tyle razy ci opowiadałam – próbowałam protestować.
Ale nigdy nie mówiłaś wszystkiego – moja córka nie dała się zbyć byle czym.

Wszystkiego. Co to jest wszystko? Co miałam jej powiedzieć. Wiedziała tyle, że zakochałam się, straciłam głowę i stało się. Zanim zorientowałam się, że jestem w ciąży, jego już nie było w naszym miasteczku.

Wyjechał.

Powiedziałam Dorocie, że to był student medycyny, który w naszym szpitalu miał praktykę. To było kłamstwo. Jedyne zresztą. Ale przecież ona co roku spędzała u dziadków prawie całe wakacje. Nie mogłam dopuścić, by przyglądała się wszystkim mężczyznom na ulicy i zastanawiała się, czy któryś z nich nie jest przypadkiem jej ojcem. Tak. Tylko w tym jednym jej skłamałam, ale przemilczałam o wiele więcej.

Jarek był synem dyrektora banku – jedynakiem i przystojniakiem, jakich mało. Wszystkie dziewczyny do niego wzdychały. Ja też. Ale przysięgłam sobie, że nigdy nie dam tego po sobie poznać. Widziałam za dużo dziewczyn, które przez niego płakały. Zapraszał taką do kina raz, potem drugi i te biedne kretynki od razu wyobrażały sobie nie wiadomo co. Uczciwie przyznam, że nie słyszałam, nawet w plotkach, żeby je oszukiwał, deklarował miłość aż po grób. Traktował je szarmancko, ale raczej jak koleżanki.

Właściwie to nie jego wina, że leciały do niego jak muchy do miodu...
– Mamo, śpisz? Nie bądź taka. Miałaś mi opowiedzieć o ojcu – Dorota nie dawała za wygraną. Po kim ona odziedziczyła ten piekielny upór? Bo nie po mnie – to pewne.
– Nic nie miałam. Zamiast mleć językiem, weź stołeczek i pomóż mi łuskać fasolę. Skoro już z racji mojego urlopu zrobiłaś sobie wagary w szkole, to niech chociaż będzie z ciebie jakiś pożytek.
– Dorotka... – dobiegło nas wołanie z dużego pokoju.
– Babcia mnie woła, nici z łuskania – wyszczerzyła zęby moja córka, zakręciła się na pięcie i znikła. Minutę później zajrzała do kuchni. – Lecę do sklepu, babcia prosi, chcesz coś? – spytała.
– Nie, nic – potrząsnęłam głową niecierpliwie, bo przed oczami wciąż miałam tamto jedno jedyne popołudnie, które odmieniło moje życie. Wbrew pozorom, na lepsze. Przecież gdybym nie wyjechała z miasteczka...

Przecież to był jej klon

Mama pakowała do koszyka już wysuszoną cebulę, ja chowałem narzędzia do szopy. Powoli wracaliśmy polną drogą. Mama opowiadała o jakichś sąsiedzkich perypetiach, ale prawie jej nie słuchałem. Właściwie... Po co ja stąd wyjeżdżałem? Po diabła gnało mnie w świat? Co niby takiego jest w tym świecie fascynującego? Trzeba tu było zostać, albo chociaż wrócić po studiach, znaleźć sobie jakąś fajną dziewczynę...

Skręcaliśmy właśnie w ulicę prowadzącą prosto do rynku, kiedy nagle stanąłem, jak wryty... Dziewczynę! Z przeciwka właśnie szła dziewczyna. Zwariowałem chyba. No ładna, nie powiem, ale na oko co najwyżej szesnastoletnia. Nie gustuję w małolatach. „Trudno uwierzyć, że to już październik..." – jak echo powróciło to zdanie, które od godziny nie dawało mi spokoju. Do diabła, przecież to nie może mieć nic wspólnego z taką małolatą...
– Mamo – szepnąłem, gdy tylko nas minęła. – Kto to jest ta dziewczyna?
– Która? Ta w zielonym płaszczyku?
– Nie. Ta, co nas teraz minęła. W kurtce. Tylko się nie odwracaj – ale było już za późno, bo moja matka właśnie oglądała się przez ramię.
– Aaaa, ta. To chyba wnuczka Kowalów. Jej dziadek był palaczem w kotłowni. Zresztą, powinieneś znać jej matkę. Wydaje mi się, że chodziła z tobą do liceum. Ale możesz jej nie pamiętać. Jest chyba młodsza od ciebie.
– Mieszka tu? – drążyłem.
– Nie – mama potrząsnęła głową.
– Wyjechała. Coś mi się majaczy, że jakoś dziwnie. Nie dostała się na studia i miała pracować na poczcie, ale nagle zrezygnowała i wyjechała do jakiejś ciotki, czy gdzieś... Ludzie różnie gadali. Parę lat jej nie było. Potem zaczęła się pojawiać. Podobno wyszła na ludzi. Jest jakąś figurą w towarzystwie ubezpieczeniowym czy coś takiego.
– Co ludzie gadali? – dopytywałem się.
– No wiesz, jak dziewczyna nagle wyjeżdża bez racji, to co mają gadać... Tylko wszyscy zastanawiali się z kim, bo ta Miłka, to była porządna dziewczyna. Nie latała za chłopakami.

Zrobiło mi się gorąco.

Miłka. To była ona. Leżała pod kasztanem wtulona w moje ramię. „Jak pięknie. Aż trudno uwierzyć, że to październik” – powiedziała ochrypłym głosem, gdy tymczasem ja w panice zastanawiałem się, co teraz będzie.

Spotkaliśmy się pod koniec wakacji na jakiejś imprezie. Przetańczyliśmy kilka kawałków. Nie przeczę, zawróciła mi w głowie, bo była śliczna, ale trzymała mnie na odległość i nawet pocałować się nie dała. To dla niej przyjechałem do rodziców w pierwszy czy drugi weekend po rozpoczęciu roku akademickiego.

Pół soboty włóczyłem się po osiedlu, żeby spotkać ją „przypadkiem”. No i spotkałem. Poszliśmy na dyskotekę i umówiliśmy się na spacer w niedzielę. Specjalnie przyprowadziłem ją na działkę, nie mówię, że nie. Ale skąd mogłem wiedzieć. Wydawała się taka... chętna, taka doświadczona. I wcale się nie opierała. Sprawy zaszły za daleko. Dalej niż planowałem, ale kiedy się zorientowałem, że jest dziewicą, było już za późno. I kiedy zastanawiałem się, jak by tu dać sobie samemu po pysku, ta wyjechała mi z tekstem o pięknym dniu.
– Czemu mi nie powiedziałaś – warknąłem ze złością.
– Po co? – odparła. – Ty chciałeś to zrobić i ja chciałam. Było pięknie – głos jej zadrżał, ale odważnie ciągnęła dalej. – Nie musisz czuć się odpowiedzialny. Ani zobowiązany. Jestem dorosła.

Trafiła. Jak cholera nie chciałem czuć się zobowiązany. Stąd zresztą, tyle ich było, tych moich dziewczyn. Ledwie którąś pocałowałem, a ta już widziała w marzeniach ślubny welon. Przez lata tak unikałem tych zobowiązań, że do tej pory udało mi się nie ożenić. I nagle zrobiło mi się żal. Cholera, coś przegapiłem.

Fajnie byłoby mieć taką córkę. Córkę... O nie... Nie! Niemożliwe! Przecież by mi powiedziała?!

Rodzice mieszkali w zabytkowej kamieniczce przy rynku. Schody były strome i mama trochę się zasapała wchodząc na trzecie piętro. W domu poczekałem, aż odzyska oddech.
– Wiesz, mamo, chyba pamiętam tę Miłkę – rzuciłem lekkim tonem. – Co u niej słychać? Wyszła za mąż?
– Chyba wyszła, ale coś tam od początku było nie tak. O tę małą chodziło podobno. Mówili ludzie, że ten mąż naciskał na Miłkę, żeby jak najszybciej zaszła w ciążę, bo chce mieć prawdziwie swoje dziecko. A ona, jak to matka, pewnie chciała, żeby i Dorotkę traktował, jak własną. Rozwiedli się po niecałych dwóch latach, czy coś takiego. Nawet nazwiska sobie po nim nie zostawiła.

Następnego dnia był czwartek, dzień targowy. Specjalnie dałem się matce wysłać po zakupy. „Może ją spotkam” – myślałem, nie precyzując, czy chodzi mi o Miłkę czy jej córkę. Łaziłem od stoiska do stoiska chyba godzinę i wreszcie się doczekałem.

Przyszły.

Dziewczynka z babcią. Starsza pani wdała się w pogawędkę z panią od warzyw, a jej wnuczka oglądała jakieś świecidełka rozwieszone na drewnianej ramie. Stanąłem trochę z boku, żeby nie zauważyła, że się jej przyglądam. Teraz, kiedy przypomniałem sobie Miłkę, zgadłbym bez trudu, że to jej córka. Te same kasztanowe włosy i o ton ciemniejsze, gęste prawie proste brwi, ten sam uparty podbródek. Zapomniałem o ostrożności. Wpatrywałem się jak głupi w dziewczynę, próbując dostrzec w jej twarzy własne rysy. Czoło, oczy, nos... Nie, nic. Może oczy. Niebieskie, jak moje, nawet odcień chyba dokładnie ten sam, ale czy to mało ludzi ma niebieskie oczy? Może i Miłka ma niebieskie. Nie pamiętam.
– Dorotka, drugi raz cię wołam – ryknęła starsza pani za moimi plecami, odchodząc od zieleniaka z koszykiem wyładowanym po brzegi. Zamarłem. Bo na dźwięk tego głosu dziewczyna nagle poderwała się, jak podcięty batem koń. Uniosła wysoko głowę, wyprostowała plecy.
– Już idę, babciu – zawołała wesoło i pobiegła, ściskając w dłoni kolorowy sznurek paciorków, o który przed chwilą zaciekle targowała się ze sprzedawcą.

Stałem, jak skamieniały. Dokładnie tak reagowałem na zaskoczenie. Głowa do góry i ściągnięcie łopatek. Moja matka robiła to samo... Gdy byłem nastolatkiem często śmialiśmy się, że nawet nie mogę sobie ubzdurać, że jestem adoptowany albo zamieniony w szpitalu.

Resztę tygodnia spędziłem włócząc się po ulicach w nadziei, że zobaczę tę dziewczynę lub jej matkę. Dorotkę widziałem kilka razy, ale Miłki nie spotkałem. Zresztą, nie byłem nawet pewien, czy tego chcę. Bo co miałbym jej powiedzieć... Czy w ogóle bym ją poznał? Ale wiedziałem już, że nie mogę tego tak zostawić. Musiałem wiedzieć na pewno. Jeśli Dorota jest moja córką, to...

Dyplomatycznie wyciągnąłem od matki, że Miłka mieszka w Warszawie. Całe szczęście. Nie będę musiał włóczyć się po Polsce. Swoją drogą, uwielbiam te małe miasteczka. Wszyscy wszystko o wszystkich wiedzą. Pewnie gdybym zadzwonił do rodziców Miłki, przedstawił się, jako dawny kolega ze szkoły, to daliby mi jej telefon a może i adres.

Pierwszego dnia po urlopie zadzwoniłem do kumpla, agenta ubezpieczeniowego w dużej firmie.
– Słuchaj – powiedziałem – znam imię i nazwisko, i wiem, że kobieta pracuje w twojej branży. W jakimś dużym towarzystwie i podobno na kierowniczym stanowisku. Da się ją jakoś znaleźć?
– Oooo – Grzegorz aż gwizdnął. – Czyżby trafiony, zatopiony? Aż tak ci zalazła za skórę? I nie przyznałeś się ani słowem, łajdaku. A może to świeżutka znajomość, co?
– Daj spokój – przerwałem mu te wywody. – Wcale nie o to chodzi. Sprawa jest poważniejsza. Da się?
– Co ma się nie dać, ma się znajomych tu i ówdzie. Jeśli to naprawdę duże towarzystwo, to w grę wchodzi z pięć. Sprawdzi się po kolei.
– Kiedy możesz coś wiedzieć?
– Coś ty taki w gorącej wodzie kąpany. Jak się czegoś dowiem, dam znać.
Zadzwonił trzy dni później.
– Mam – wrzasnął uradowany, ledwie podniosłem słuchawkę.
– Zaraz, tylko wezmę coś do pisania – przysunąłem sobie notes, z pojemniczka wydłubałem jakiś długopis. – Gdzie?
– Zaaaraaaz – Grzesiek widocznie postanowił mi nie darować. – No no no, trafiłeś, nie powiem.
– Co? – zniecierpliwiłem się.
– A to, że dzisiaj akurat byłem u kumpla. Tego, co ją znalazł. Pracują na tym samym piętrze. Akurat się na nią napatoczyliśmy na korytarzu i kumpel mi ją pokazał. Jest na co popatrzeć, nie powiem. Tylko coś z nią chyba nie tak. Żeby kobita z taką urodą nie miała faceta, to aż się wierzyć nie chce. A podobno fajna babka. Z poczuciem humoru i w ogóle.
– Dawaj ten adres – burknąłem.
– Dobra, dobra, już daję. Pisz. Chcesz premię? – ciągnął Grzegorz.
– Dawaj.
– Na tym korytarzu ona rozmawiała przez komórkę. Powiedziała do kogoś, że dzisiaj nie może, bo Dorotka (to chyba córka, nie?) nocuje u koleżanki i ona chce wykorzystać okazje i nadrobić pourlopowe zaległości, więc pewnie posiedzi w pracy do ósmej albo i dłużej. Dopiero siódma, więc jeśli się uprzesz, to zdążysz...

Dalej go nie słuchałem. Złapałem tylko marynarkę i kluczyki od samochodu i już byłem na dole. Za rondem mignął mi szyld kwiaciarni. Zaparkowałem tuż przed drzwiami i kupiłem białą orchideę. Udało mi się, patrolu straży miejskiej w pobliżu nie było. Dwadzieścia minut później zaparkowałem na wprost wejścia. Czekałem. Im dłużej, tym głupiej się czułem. Bo co ja jej powiem? Że chcę wiedzieć, czy Dorota jest moją córką? A jeśli ona zaprzeczy? Zresztą, czy ja w ogóle ją poznam?

Poznałem. Musiałem się zagapić, bo zobaczyłem ją dopiero, gdy prawie mijała mój samochód. Niewiele się zmieniła. Włosy miała krótsze, bardziej pewne ruchy i tyle. Wysiadłem.

Jak ja go kochałam...

Jakaś jestem rozstrojona od tego urlopu. Wszystko przez mamę. Na wspominki jej się zebrało. Na targu widziała Jarka i oczywiście, musiała mi zdać relację, że taki przystojny jak dawniej i dobry syn, bo zakupy matce robił.
– Ty go przecież znałaś, prawda? Chodziliście chyba razem do liceum...
– Chodziliśmy – odparłam sucho.
– A wiesz, że on się nie ożenił – ciągnęła mama. – Ciekawe dlaczego...
Ucięłam tę rozmowę, jak mogłam najszybciej, żeby mamie przypadkiem coś do głowy nie przyszło. Wprawdzie już dawno przestała mnie męczyć o to, kto jest ojcem Doroty, ale nie daj Boże jeszcze by się domyśliła. Zresztą, to i tak cud, że nie domyśliła się od razu. Boże, jak ja go wtedy kochałam...

Od wakacji. Przedtem, owszem, podobał mi się, ale tyle się koło niego kręciło dziewczyn, że nie miałam szans. Zresztą, syn dyrektora banku i córka palacza... Niby nie miałam kompleksów, ale... A niech to cholera. Właśnie że miałam. Pan dyrektor, pan doktor, pan mecenas... Oni wszyscy bywali u siebie nawzajem na przyjęciach, razem wyjeżdżali na weekendy. Czy więc to takie dziwne, że i Jarka najczęściej widywano z panną doktorówną i spółką.

Ale tamtego lata jakoś znaleźliśmy się w jednej towarzyskiej grupce. I on nigdy nie dał mi odczuć, że jestem gorsza. Przeciwnie. Pamiętam jedno takie wydarzenie. Ta ruda Aśka z III C zakpiła sobie ze mnie na ognisku. Jedliśmy pieczone kartofle, umazałam się popiołem i ona przycięła mi coś, że to pewnie po tatusiu. Była zła, bo Jarek przegadał wtedy ze mną pół wieczoru. O matko, jak on ją zrugał. Nie przeklinał, nie wyzywał, ale ostro, grzecznie i zimno wykazał jej, że jest snobką i idiotką. To chyba wtedy zakochałam się, jak durna.

A potem były urodziny Krzyśka. Tańczyliśmy i Jarek zapytał, czy jutro pójdę z nim na spacer. Byłam jak pijana z zachwytu. Poszliśmy na działki i tam...

No tak, zostałam w pracy, żeby nadrobić zaległości, a oddaję się wspominkom. W tym stanie nie mogę się skupić. Oddałam klucz ochroniarzowi i poszłam na parking. Prócz mojej hondy stał tam jeszcze jeden samochód. Ciekawe czyj – pomyślałam, mijając go. Ktoś prócz mnie zrobił sobie nadgodziny?
– Miłka? – usłyszałam.
– Taak – odwróciłam się powoli. – Czy my się zna... – urwałam, bo już wiedziałam, że tak, znamy się.
– Miłka – powtórzył.
Podszedł, podał mi białą orchideę na długiej łodydze i złapał mnie za ramię.
– Czemu mi nie powiedziałaś? – spytał.
Wiedziałam, o czym mówi... Ale skąd on wie? Od kogo?
– Jak sobie pomyślę, przez co musiałaś przejść... Dlaczego milczałaś? Przecież bym ci pomógł...
– Tak? – starannie przez lata ustawiane tamy pękły. – Pomógłbyś mi? Jak? Twój ojciec dawałby mi pieniądze. Oczywiście, jeśli nie wniósłby pozwu o zaprzeczenie ojcostwa – łzy leciały mi po twarzy.
– Nie płacz – Jarek objął mnie jedną ręką i przytulił, drugą grzebał w kieszeni marynarki. Wyjął chusteczkę. Żadną higieniczną, tylko porządną chusteczkę z materiału. Zaczął wycierać mi twarz, a ja roześmiałam się nagle przez łzy.
– Co jest? – zbiło go to z tropu.
– Nie znoszę, jak facet używa ligninowych chusteczek i pomyślałam, jak to dobrze, że ty masz zwykłą, z materiału – chichotałam jak szalona, wiedząc, że zachowuję się jak idiotka. Ale on zrozumiał. Uśmiechnął się tylko, wcisnął mi w dłoń chusteczkę i objął mnie, opierając podbródek na mojej głowie.
– I co teraz? – spytałam już spokojnie.
– Teraz pojedziemy do ciebie i porozmawiamy – powiedział.

Wreszcie ją odnalazłem

Od tej rozmowy minęły dwa miesiące. Przez ten czas zdążyłem już zaprzyjaźnić się z moją córką. Tylko, że to mi nie wystarcza, bo nie mogę przestać myśleć o jej matce. Wczoraj pocałowałem Miłkę.
– Powinien być teraz październik – powiedziała, przytulając się. Więc chyba wreszcie się odnaleźliśmy...

Czytaj także:
„Narzeczona zostawiła mnie, bo wylądowałem na wózku. Ona nie chciała życia z kaleką”
„Żona ukrywała przede mną, że ma raka. Bała się, że przestanę ją kochać, jeśli straci pierś”
„Dziewczyna mnie zostawiła, bo przez dializy nie mogłem uprawiać z nią seksu. Według niej to żadne życie...”

Redakcja poleca

REKLAMA