„Nie wierzyłam, że potrafię schudnąć. A potem na horyzoncie pojawił się przystojny trener, a wraz z nim... motywacja”

kobieta, która chce schudnąć fot. Adobe Stock, ronnarong
„Od samego początku miałam przeczucie, że nic dobrego nie wyniknie z tej podwójnej randki. I rzeczywiście... Po kinie wszyscy poszliśmy na lody, a kiedy wracałyśmy z Zośką z toalety, niechcący usłyszałyśmy chłopców. Rozmawiali o mnie. I nie była to przyjemna rozmowa...”
/ 13.04.2022 10:49
kobieta, która chce schudnąć fot. Adobe Stock, ronnarong

Już w przedszkolu byłam kochanym „pączusiem” mamusi. Nie ukrywam zresztą, że odkąd pamiętam, bardzo lubiłam jeść. Z kolei babcia Terenia, która z nami mieszkała i zajmowała się domem, bardzo lubiła gotować i piec. A odczuwała satysfakcję tylko wtedy, kiedy domownicy wszystko zjadali, chwalili, a najlepiej, jak prosili jeszcze o dokładki. W domu było zawsze świeżo upieczone ciasto, pyszne pierożki z najróżniejszymi farszami, naleśniczki z coraz to innym nadzieniem. Babcia ciągle testowała nowe przepisy i zachęcała mnie, jak tylko mogła:

– Spróbuj, kochanie! Zobacz, jakie smaczne. Zjedz pierożka. Skosztuj wafelka. Zjedz jeszcze łyżkę tej pysznej zupki.

A kochanie, czyli ja, wcale nie kazało się długo namawiać. Zjadałam, próbowałam, wylizywałam wszystko, co zostało podane. Na efekty oczywiście nie trzeba było długo czekać. Od małego byłam, delikatnie mówiąc, pulchniutkim dzieckiem.

– Zobacz, Dorotko, jak nasza Michasia pięknie wygląda! Nie to, co te zabiedzone dzieciaki po sąsiedzku – zachwycała się babcia.

Nie wiem, czy mama też tak myślała, czy babcia po prostu przekonała ją, że tak właśnie powinnam wyglądać. W każdym razie, kiedy w przedszkolu, podczas jakichś badań okresowych pielęgniarka zasugerowała mamie, że powinnam schudnąć, mojej rodzicielce wcale się to nie spodobało. I nie zamierzała absolutnie zastosować się do usłyszanych sugestii.

Kiedy poszłam do szkoły, w pierwszej klasie jeszcze jakoś było, ale w drugiej dzieci zaczęły się ode mnie odsuwać. Nie umiałam tak szybko biegać na lekcjach ani tak zwinnie skakać na skakance podczas przerw jak moje koleżanki. Dzieciaki nie chciały się ze mną bawić ani nawet siedzieć w ławce. Zaczęły wymyślać dla mnie różne przezwiska. Byłam „Grubaską” albo „Bułeczką”, czasem „Tłuściochą”. Kiedy jeden z chłopców powiedział, że wyglądam jak świnka Piggy, po raz pierwszy przyszłam do domu z płaczem. Nie chciałam jeść obiadu ani upieczonego przez babcię sernika.

– Jesteś chora, Michasiu? – zaniepokoiła się natychmiast mama. – Przyniosę termometr. Trzeba sprawdzić, czy przypadkiem nie masz gorączki.

– Nie mam gorączki! – krzyknęłam ze złością. – Nie jestem chora, ale nie będę jadła obiadu! – oświadczyłam jej, zanosząc się głośnym płaczem – Nie chcę być grubasem. Oni mnie przezywają, nikt się ze mną nie bawi! Chcę być chuda, jak inne dzieci!

Mama z babcią przestraszyły się, że płaczę, ale chyba nie do końca zrozumiały, w czym rzecz, bo zamiast zmienić mi dietę i zacząć w jakiś sposób odchudzać, poszły do szkoły. Właściwie mama poszła z pretensjami do wychowawczyni, że dzieci mnie przezywają i mi dokuczają. Wychowawczyni musiała jednak powiedzieć mamie coś na temat mojej tuszy, bo ta wróciła do domu wściekła. Długo rozmawiały wtedy z babcią wieczorem, aż w końcu usłyszałam podniesiony głos ojca.

– Przestałybyście karmić dziecko tymi kluseczkami i pierożkami, a nie czepiały się nauczycielki. Ona chce dobrze: gdyby Michasia trochę schudła, dzieci przestałyby jej dokuczać. A i sama czułaby się lepiej.

Mama się rozpłakała, a babcia poszła do swojego pokoju, trzaskając drzwiami.

Próbowali swatać mnie z kolegą Marcina

Po tej aferze przez pewien czas próbowałam nie jeść kanapek, które babcia dawała mi na drugie śniadanie, ale robiłam się wtedy bardzo głodna – i po powrocie do domu wprost rzucałam się na obiad. I znowu nic nie wyszło z odchudzania. Wszystko rozeszło się po kościach i było jak dawniej.

W liceum miałam więcej szczęścia. Już w pierwszej klasie usiadłam w ławce z Zosią. Zosia była szczupła i zgrabna, ale pochodziła ze wsi i też nie bardzo mogła się odnaleźć w nowym środowisku. Dlatego zaprzyjaźniła się ze mną. A ja tak bardzo chciałam mieć przyjaciółkę, że zrobiłabym dla niej wszystko. 

Jednak omijały mnie szkolne zabawy i domówki. Na te ostatnie na ogół mnie nie zapraszano, a na szkolnych dyskotekach podpierałam ściany, bo kto chciałby tańczyć z kimś takim jak ja? Nie byłam brzydką dziewczyną, przeciwnie. Miałam też ładne ciuchy, ale trudno wyglądać ładnie i seksownie w dżinsach o rozmiarze XXL albo sukience, z której można by uszyć namiot.

W trzeciej klasie liceum Zośka – która, mimo że wrosła w środowisko i miała wielu znajomych, nadal była moją przyjaciółką – poznała Marcina. Zaczęła z nim chodzić i siłą rzeczy miała dla mnie o wiele mniej czasu. Teraz to z Marcinem chodziła na spacery, do kina, na basen. Poczułam się strasznie opuszczona, a fatalny nastrój zajadałam ciasteczkami babci. Oczywiście natychmiast po opiętych ciuchach poczułam, że mi przybyło ciała. Zośka przyglądała mi się uważnie, aż w końcu, kręcąc nosem, spytała, a właściwie bardziej stwierdziła:

– Michaśka, ty znowu przytyłaś.

– Bo jestem nieszczęśliwa – mruknęłam.

– Niby z jakiego powodu?

Milczałam, ale Zośka nie dała się zbyć.

– No przecież mnie możesz wszystko powiedzieć – przekonywała.

– Bo jestem samotna, bo nikt mnie nie lubi! – odparłam bliska płaczu.

– Głuptasie, ja ciebie lubię – przytuliła mnie Zosia serdecznie.

– Nawet taką grubą?

– Nawet.

– Ale ja też chciałabym mieć takiego Marcina jak ty – westchnęłam ciężko.

Zośka się roześmiała.

– Marcina to na pewno ci nie oddam, ale pomyślę, jak to załatwić...

W kolejną sobotę ona i Marcin zaprosili mnie do kina, a on wziął jeszcze ze sobą kolegę. Od samego początku miałam przeczucie, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Po kinie wszyscy poszliśmy na lody, a kiedy wracałyśmy z Zośką z toalety, niechcący usłyszałyśmy, o czym rozmawiali chłopcy.

– Chyba ci odbiło – syczał Wojtek. – Nie chciałem robić przykrości Zośce, dlatego nic nie mówiłem, ale nie wyobrażasz sobie chyba, że się jeszcze z nią umówię. Wszyscy znajomi by mnie wyśmiali!

Spojrzałyśmy na siebie z Zośką.

– Przepraszam – szepnęła, a ja poczułam, że robi mi się gorąco.

Dopadłam do stolika, chwyciłam torebkę i wybiegłam, obijając się o krzesła.

– Michaśka, wróć! – słyszałam za sobą wołanie Zośki, ale nawet się nie obejrzałam.

Nie byłam w stanie. Nie chciałam więcej umawiać się z kolegami Marcina ani zresztą z nikim innym. Za bardzo mnie to zabolało. Ze studniówki zrezygnowałam z pełną świadomością i uparcie trwałam przy swoim postanowieniu. Nie dałam się przekonać ani rodzicom, ani wychowawczyni, ani nawet Zośce.

– Przepraszam, Michalina – tłumaczyła się w kółko Zosia. – Ja nie przypuszczałam nawet, że Wojtek może się tak zachować. On w sumie jest całkiem sympatyczny.

– Przestań już – w końcu nie wytrzymałam. – To nie twoja wina. Zresztą jego też nie. Powiedział, co myślał, i miał rację.

– Co ty? Jaką rację?

– No bo kto chciałby pokazywać się z kimś takim jak ja?

– Michalina, nigdy nie rozmawiałyśmy o tym, ale powiedz mi… – Zośka zawahała się na moment. – Powiedz mi, czy ty nie próbowałaś się odchudzić?

Machnęłam ręką ze złością.

– Próbowałam. I nigdy nic z tego nie wyszło. Chyba nie mam silnej woli. Wiesz, jak jest u mnie w domu. Kiedy tylko czegoś nie chcę zjeść, oni natychmiast myślą, że jestem chora. Zresztą ja ciągle jestem głodna.

Wiktor bardzo mi się podobał

Zośka milczała. Przyglądała mi się w wielkim skupieniu. Widać było, że intensywnie nad czymś myśli. Nic już jednak nie powiedziała. Przestała mnie nawet namawiać, żebym szła na studniówkę. Nie wracałyśmy więcej do tej rozmowy. Dopiero dużo później Zośka stwierdziła zdecydowanie:

– Musimy porozmawiać, dłużej tego odkładać nie mogę. Wszystko zaplanowałam.

Faktycznie – miała gotowy cały plan. Zamierzałyśmy zdawać na studia w Poznaniu. W założeniu musiałyśmy się dostać – innej opcji Zosia nawet nie brała pod uwagę. Potem wyprowadzimy się z domu i zamieszkamy na stancji, razem. I od pierwszych dni bierzemy się ostro do mojego odchudzania. Bratowa Zośki jest dietetyczką. Obiecała, że specjalnie dla mnie ułoży odpowiednią dietę.

– Ale ja nie dam rady! – usiłowałam przerwać słowotok przyjaciółki.

– Dasz – rzuciła twardo. – Ja ci we wszystkim pomogę. A jak nie będziesz mieszkać w domu, nie będziesz narażona na naciski rodziny i nie będą cię kusić wypieki babci, pójdzie ci dużo łatwiej. Przekonasz się, że mam rację. Ale dieta to jedno, oprócz tego chodzimy na siłownię, na basen…

– Zośka – przerwałam jej w pół słowa – ty masz pojęcie, jakie laski tam przychodzą! Ja chyba umrę ze wstydu…

– Nie umrzesz, nie bój się. Pogadamy, jak zobaczysz pierwsze efekty.

Nie byłam przekonana, ale postanowiłam spróbować. Jeśli się nie zgodzę, Zośka wyjedzie, a ja zostanę sama. Gruba, smutna, nieatrakcyjna, i na dodatek bez przyjaciółki – jedynej, jaką miałam w życiu… To mi się wcale nie uśmiechało. 

Przekonanie rodziców, że jestem wystarczająco odpowiedzialna, by mieszkać poza domem, wcale nie było proste. Nie wspomniałam ani słowem o planach odchudzania, ale tata chyba wyczuł, że coś jest na rzeczy, i... niespodziewanie mnie poparł. Kiedy decyzja już zapadła, odłożyłyśmy z Zośką wszystko inne na później. W tej chwili liczyła się tylko nauka. Zdać maturę, dostać się na uniwersytet w Poznaniu, reszta potem. I udało się.

Już w Poznaniu okazało się, że moja przyjaciółka jest bardzo konsekwentna, potrafi twardo trzymać się raz obranego kursu. Nawet się do niej nie umywałam. To ona pilnowała mojej diety, wyjść na siłownię i basen. Nie miałam chwili oddechu. Nie przyjmowała do wiadomości próśb, że tylko raz odpuścimy sobie spacer lub ćwiczenia. Chodziła tam ze mną, choć nie musiała. Po trzech miesiącach zauważyłam, że ubrania zrobiły się luźniejsze. Może jeszcze zbyt wiele nie schudłam, ale spodnie już mnie tak nie opinały.

– Może w nagrodę pójdziemy dziś na pizzę? – zaproponowałam Zosi, ale wystarczyło jej spojrzenie, żebym pożałowała tych słów.

Nadal katowałam się na siłowni pod okiem Zosi, nadal trzymałam dietę. Przyjaciółka nie odpuszczała, a ja jej słuchałam. Kiedy pierwszy raz pojechałam do domu,  babcia Terenia załamała nade mną ręce.

– Dziecko kochane, jak ty schudłaś, zbiedniałaś! Pewnie nic tam nie jecie…

– Jemy, babciu, jemy, ale ja się odrobinkę odchudzam – przyznałam się.

Nie zważając na to, babcia naszykowała mi tyle prowiantu, że koleżanki z pokoju obok cały miesiąc miały co jeść. Zośka też tam czasem wpadała po cichu i razem z nimi podjadała specjały mojej babuni. No fakt, ona nie musiała być na diecie.

Pierwsze widoczne efekty mojej pracy nad sobą pojawiły się na wiosnę. Kupiłam sobie kilka nowych rzeczy – rozmiar mniejszych.  W tym samym czasie na siłowni pojawił się nowy trener. Nikomu, nawet Zośce, nie przyznałam się jak bardzo mi się podoba i jak bardzo się go wstydzę, kiedy ćwiczymy. Był taki przystojny... Śnił mi się po nocach, a wieczorami, siedząc nad książką, zastanawiałam się, ile jeszcze musiałabym schudnąć, żeby zwrócił na mnie uwagę.

W lecie pojechałyśmy z Zośką i Marcinem do pracy do Norwegii. Chcieliśmy zarobić trochę pieniędzy, ale ja przede wszystkim bałam się spędzać całe wakacje w domu. Na garnuszku babci pewnie cała moja kilkumiesięczna praca poszłaby na marne, a zrzuciłam już dziesięć kilo! Może przy mojej tuszy nie było to aż tak wiele, ale już widziałam różnicę.

Nawet moi rodzice w domu nie mówili już, że jestem zabiedzona, tylko że ładnie wyglądam. A praca fizyczna w Norwegii pozwoliła mi stracić kolejne kilogramy. Harowaliśmy od świtu do zmroku, oszczędzaliśmy na jedzeniu, chcąc przywieźć jak najwięcej pieniędzy – i efektem tego było następne sześć kilo mniej. Gdy tylko wróciłyśmy do Poznania, pobiegłam zapisać nas obie na siłownię. A tam powitał mnie trener, o którym tak marzyłam... Nie widzieliśmy się kilka miesięcy.

– Cześć, Michalina – rzucił w przelocie – pięknie wyglądasz! Lato ci posłużyło.

Zanim zdążyłam się odezwać, zniknął w męskiej szatni. Ale to wystarczyło, abym poczuła się tak, jakbym nagle dostała skrzydeł. Zauważył mnie, zauważył! Miałam następną motywację do pracy nad sobą… Najważniejszą, najsilniejszą!

Dwa miesiące później Zosia nagle zakomunikowała mi, że więcej ze mną chodzić na siłownię nie może.

– Jak to: nie możesz? Powiedz prawdę, znudziło ci się? – byłam zawiedziona.

Przyzwyczaiłam się już do tego, że robiłyśmy wszystko razem. Poza tym z nią łatwiej mi było motywować się do ćwiczeń.

– Nic mi się nie znudziło. Po prostu jestem w ciąży, nie mogę chodzić na siłownię.

– Jak to: w ciąży?

– Co się tak gapisz? Normalnie, w ciąży. Będę miała dziecko z Marcinem.

– Zośka! – rzuciłam jej się na szyję. – Gratulacje! Nie masz pojęcia, jak się cieszę…

Cieszyłam się naprawdę, ale też przyszło mi do głowy, że teraz wszystko się zmieni, że już wielu rzeczy nie będziemy mogły robić razem. Pewno nawet mieszkać nie będę miała z kim, bo Zośka przeprowadzi się do Marcina. A moja dieta i ćwiczenia?… To Zośka była moją siłą napędową. Czy ja dam radę sama?! Jednak zaraz uznałam: muszę dać radę! Schudłam już prawie dwadzieścia kilo. Może nie byłam szczuplutka i filigranowa jak Zosia, pewnie nigdy nie będę tak wyglądać, ale nosiłam już rozmiar czterdzieści i za nic nie chciałam nosić większego…

Nazajutrz poszłam na siłownię bez Zośki.

– Nareszcie jesteś sama – usłyszałam za plecami głos Wiktora, kiedy piłam wodę po ćwiczeniach. – Ta przyjaciółka tak cię pilnuje, że nie ma jak słowa zamienić.

– Zosia? Pilnuje mnie?! – nie potrafiłam ukryć zdziwienia

– No wiesz, zawsze jesteście we dwie – zawiesił na chwilę głos.

– Teraz przez jakiś czas będę sama. Zosia nie może przychodzić.

Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas i, o dziwo, umówiliśmy się na dyskotekę w sobotę. Sama nie mogłam w to uwierzyć. Ja na randce z takim przystojnym chłopakiem?! To żart? A może cud? Po powrocie do domu stanęłam przed lustrem. Już nie wyglądałam jak przed rokiem. Już nie byłam gruba. Z lustra patrzyła na mnie całkiem ładna, szczupła dziewczyna.

To nieważne, że Zośka nie będzie już ze mną ćwiczyć, mieszkać ani pilnować mojej diety. Sama będę się pilnować. Już najwyższy czas wziąć sprawy w swoje ręce. Jednego jestem pewna: nie pozwolę sobie na to, aby znowu utyć. Nie chcę znów czuć się tak źle, jak dawniej.

Czytaj także:
„Zaszłam w ciążę, gdy miałam 17 lat. Ojciec mojego syna uciekł jak tchórz. Po 10 latach domaga się kontaktów z dzieckiem”
„Minął rok od śmierci męża, lecz dla mnie nasza miłość umarła wcześniej. Pogrzebał ją, gdy wskoczył innej do łóżka”
„Kiedy mąż podczas sprawy rozwodowej zażądał orzeczenia o winie, zgodziłam się dla świętego spokoju. Ależ byłam głupia!”

Redakcja poleca

REKLAMA