„Nie przyjęłam bezdomnego do domu w Wigilię. Może jestem bezduszna, ale nie chciałam spędzać świąt z obcym kloszardem”

Załamana kobieta w święta fot. Adobe Stock, Анна Брусницына
„Łzy nabiegły mi do oczu. Patrzyłam, jak ginie w tłumie. Pomyślałam, że nikomu nie powiem o tym, co zrobiłam, bo nie byłam z siebie dumna. W Wigilię, jak zawsze, postawię dodatkowe nakrycie dla zbłąkanego wędrowca. Będziemy udawać, że kiedy zapuka do naszych drzwi – przyjmiemy go z otwartym sercem”.
/ 24.12.2022 14:30
Załamana kobieta w święta fot. Adobe Stock, Анна Брусницына

 – Mamo! Czy możemy wcześniej ubrać choinkę? Jej smutno na tym balkonie! – Antek krzyczał tak, że pytanie dotarło pewnie nie tylko do mnie, ale i do sąsiadów.

Synek zawsze porozumiewał się na odległość. Nie chciało mu się przyjść do kuchni, gdzie tkwiłam, pilnując garnków, w których powoli dochodził świąteczny bigos i bulgotał barszcz z buraków.

Tyle na razie zdążyłam przygotować, a był to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Rodzina oczekiwała prawdziwych świąt, z rybą w galarecie, piernikami i sernikiem, który piekłam co roku według tajemnej receptury, przekazywanej z matki na córkę. Mimo wszystko lubiłam te przygotowania, bo tworzyły przedsmak bożonarodzeniowej atmosfery. Zmęczona oparłam się o blat kuchenny. Kręgosłup dawał się we znaki od długiego stania.

– No? Mamo? – w progu pojawił się Antek; patrzył na mnie ponaglająco. 

– Pewnie, to dobry pomysł – zgodziłam się, ciesząc się w duchu na kilka godzin spokoju.

Dzieci zajmą się wieszaniem świecidełek na drzewku, a ja spokojnie zastanowię się, jak rozłożyć pracę, żeby ze wszystkim zdążyć.

– A stojak do choinki mamy? – zadał odwieczne pytanie Rafał, pojawiając się w kuchennych drzwiach tuż za synem.

Patrzyłam na nich z przyjemnością. Ci dwaj mężczyźni i mała Pola byli całym moim życiem. Pytanie o stojak pominęłam milczeniem. Co roku było to samo. Rafał gdzieś go chował i zapominał gdzie. Potem chodził i pytał, jakby nie miał nic wspólnego z tajemniczym zniknięciem żeliwnego trójnoga odziedziczonego po babci. Stojak był niewygodny, ale zabytkowy, od lat w naszej rodzinie. Co roku ginął i niespodziewanie się odnajdował się. Taka tradycja….

Rafał, nie otrzymawszy odpowiedzi, poszedł, mrucząc coś pod nosem. Za nim jak po sznurku ruszył Antek. Wiedziałam, że zaraz dołączy do nich Pola i wtedy będzie komplet. Dzieci usiądą na podłodze, zaglądając do pudeł z ozdobami, mąż będzie dopasowywał pień drzewka do otworu w stojaku, przyniesiona z balkonu choinka roztoczy jedyną, niepowtarzalną woń igliwia i świąt. Będzie tak, jak trzeba. Wszystko i wszyscy na swoich miejscach. Harmonia.

Ten pan chyba był pijany

Rozmyślania przerwał mi straszliwy jazgot psa. Aż drgnęłam. Miki sąsiadów nigdy tak nie hałasował, w jego szczekaniu była groźba. Kundelek wręcz się zachłystywał ze złości.

– Co mu się stało? – Rafał spojrzał na mnie.

Rozłożyłam ręce w geście niewiedzy. No bo czy ja jestem Wikipedią, żeby znać odpowiedź na każde pytanie? Psi jazgot jakby przybrał na sile.

– Sprawdzę – Rafał podszedł do drzwi.

– Bądź ostrożny – przygarnęłam zaciekawione dzieciaki, odciągając je w głąb mieszkania.

– Nie przesadzaj – prychnął niecierpliwie Rafał i wyjrzał na klatkę schodową.

W ciemności niczego nie dostrzegł, ruszył więc w kierunku włącznika światła.

– Co, u licha! – potknął się o coś i o mało nie przewrócił. – Co pan tu robi?

Teraz i ja zobaczyłam kloszarda, który umościł sobie prowizoryczne posłanie pod naszymi drzwiami. To jego obecność doprowadzała Mikiego do furii. Psiak musiał go wyczuć.

– Jak pan tu…? Przecież mamy domofon?

– Ano, jak raz otwarte było, a na dworze ziąb, to pomyślałem, ze przekimam do rana – oddech bezdomnego przesycony był alkoholem, a jego dawno nieprane ubranie wydzielało nieprzyjemną woń. Mężczyzna był w nieokreślonym wieku – ani stary, ani młody. Zniszczony życiem i trudnymi warunkami, a pewnie i wódką, nie budził zaufania.

– Mamo, boję się – pisnęła Pola, wykrzywiając buzię w podkówkę.

– No co ty, przecież to zbłąkany wędrowiec – chojrakował Antek. – Wiesz, ten od dodatkowego nakrycia na stole.

Pola spojrzała na brata z powątpiewaniem.

– Proszę stąd iść, to nie jest noclegownia – mówił tymczasem Rafał.

Kloszard podniósł się z wysiłkiem i zaczął zbierać swoje rzeczy. Było tego trochę – cały przenośny majątek bezdomnego człowieka.

– Chwileczkę – odezwałam się, trochę wbrew sobie – może pan by coś zjadł?

– Lucyna! Nie zatrzymuj pana! – zdenerwowany Rafał podniósł głos.

Bezdomny spojrzał na mnie przekrwionymi, zmęczonymi oczami. Przysięgłabym, że dostrzegłam w nich kpinę.

– Dziękuję pani, ale nie skorzystam. Może innym razem – zachrypiał.

Zrobiło mi się niewypowiedzianie przykro

Przykro i głupio, jakbym była winna, że mam ciepły dom, a ten człowiek tuła się po mrozie. Rafał dla pewności sprowadził kloszarda na sam dół, zamknął za nim drzwi i wrócił do nas.

– Tatusiu, czy to był zbłąkany wędrowiec? – zażądała wyjaśnień Pola.

– Można tak powiedzieć – odparł Rafał.

Musiałam interweniować.

– Chodźcie tu, coś wam opowiem – zgarnęłam dzieciaki i usadziłam w pobliżu ciągle nieobsadzonej w stojaku choinki. – Wiecie, że co roku na wigilijnym stole stawiamy nakrycie dla niespodziewanego gościa. To piękny zwyczaj, który ma nam przypominać, że Wigilia jest dniem, w którym nikt nie powinien być sam. No i szykując wolne miejsce przy stole, mówimy, że pamiętamy o bliskich, którzy nie mogą być tego dnia z nami.

– Bo umarli? – chciała wiedzieć Pola.

Uśmiechnęłam się.

– Tak, córeczko, umarli albo są daleko, jak tata Olka.

– On jest na wojskowej misji, Olek rozmawia z nim na Skypie – ożywił się Antek. – A dodatkowe nakrycie, to taka tradycyjna ściema – pouczył siostrę.

– Antek! Co ty mówisz? – załamałam ręce.

– No bo na religii pani katechetka opowiadała, że miejsce przy stole czeka na każdego, kto zapuka do naszych drzwi – bronił się syn. – A przecież nie można zapraszać do domu pierwszego lepszego z ulicy, bo to niebezpieczne. Bezdomnego tata wyrzucił, prawda?

Dwie dychy miały uciszyć moje wyrzuty sumienia

Zamilkłam. Antek miał rację. Jak miałam dzieciom wyjaśnić piękną ideę dodatkowego nakrycia, jeżeli przed chwilą pozbyliśmy się sprzed naszych drzwi bezdomnego?

– Nikt od nas nie wymaga, żebyśmy przyjmowali nieznajomych – odezwał się Rafał, jakby czytał w moich myślach. – To by było nierozsądne. Nie wiemy, kim był pan, który chciał spać pod naszymi drzwiami. Na pewno nadużywał alkoholu i dlatego nie znalazł schronienia w noclegowni. Tam nie wolno pić.

– Dokąd on poszedł? – drążyła temat Pola.

– Już on tam wie dokąd – zbył ją Rafał, a i ja nie znalazłam lepszej odpowiedzi.

Problem, jak w naszych czasach ugościć zbłąkanego wędrowca i nie zostać okradzionym albo i jeszcze gorzej – pozostał otwarty. Długo nie dawał mi spokoju. Przygotowania do świąt nie cieszyły mnie jak kiedyś, nie mogłam odnaleźć w nich niczego magicznego.

Pamiętałam kpiące spojrzenie kloszarda i jego odpowiedź na moją nagłą propozycję nakarmienia go: „Może innym razem”. Wiedziałam, że innego razu nie będzie. Żyjemy w światach, które się nie przenikają. Zobaczyłam go niespodziewanie pod sklepem. Polował na klientów, którzy odstawiali wózki pod wiatę i wyłuskiwali z nich drobne monety. Proponował przejęcie wózka i zaparkowanie go w zamian za bilon. Ludzie opędzali się przed nim, mamrocząc nieprzychylnie pod nosem. Kloszard roztaczał odór niemytego ciała i starego dymu papierosowego. Nie był nachalny, ale nie dawał się łatwo odgonić. Odchodził kilka metrów i na widok nowego klienta wracał jak bumerang.

– Pan mnie nie pamięta? – spytałam, kiedy podszedł do mnie.

Spojrzał obojętnie i wyciągnął rękę po wózek, w którego skrytce kryło się całe dwa złote.

– Pomogę odprowadzić – wyrecytował zdanie, które powtarzał całe popołudnie.

– Spał pan u nas pod drzwiami – nie odpuszczałam. – Mąż sprowadził pana na dół.

– Aaa! A pani chciała mnie nakarmić – zaśmiał się krótko.

– Co w tym złego?

Nie byłam z siebie dumna

– Większość dobrych ludzi proponuje nam jedzenie – powiedział chrypliwie bezdomny. – Tak jest najłatwiej. A żarcia jest dużo. Wyrzucacie na śmietnik, co popadnie, sklepy też wystawiają od zaplecza przeterminowany towar. Głodu nie ma.

– To chyba dobrze?

– Niby tak – kloszard wzruszył ramionami.

Poczułam się dziwnie. On mnie traktował jak dziecko, które nic nie wie o życiu. I nie zrozumie, nawet jak mu się wytłumaczy. Kloszard nawet nie próbował. Wyjęłam z portmonetki banknot i wetknęłam mu do brudnej ręki.

– Spokojnych świąt – powiedziałam.

Pogardzałam sobą za tchórzostwo. Powinnam była próbować pomóc temu człowiekowi, wypytać o jego losy, o to, dlaczego znalazł się na ulicy. Ale poszłam na łatwiznę. Uciszyłam sumienie pieniędzmi.

– Niech panią Bóg błogosławi – ucieszył się z podarunku kloszard i szybko odszedł, jakby się bał, że się rozmyślę.

Łzy nabiegły mi do oczu. Patrzyłam, jak ginie w tłumie. Pomyślałam, że nikomu nie powiem o tym, co zrobiłam, bo nie byłam z siebie dumna. W Wigilię, jak zawsze, postawię dodatkowe nakrycie dla zbłąkanego wędrowca. Będziemy udawać, że kiedy zapuka do naszych drzwi – przyjmiemy go z otwartym sercem. 

Czytaj także:
„W Wigilię pogodziłam się z siostrą. Nie odzywałyśmy się, bo zarzuciła mi pazerność przy podziale spadku po mamie”
„W Wigilię mój kochanek miał zostawić żonę i spędzić święta ze mną. Wyłączył telefon i napisał, że nie dał rady”
„Syn wyrzucił mnie z domu w Wigilię. Stary i chory ojciec rujnował mu świąteczny obrazek, więc oddał mnie do szpitala”

Redakcja poleca

REKLAMA