Moja ukochana lubi się czasem ze mną podroczyć. A do tego ma charakter. Na przykład wzywała policję, kiedy odprowadzałem ją wieczorem do domu. Albo nagle zaczynała krzyczeć podczas niedzielnego spaceru. Nie przebierała wtedy w słowach! Zazwyczaj jednak, nasze pożycie przebiegało spokojnie i bez zakłóceń. Istna sielanka.
Ma na imię Monika. Ładnie, prawda? Po raz pierwszy zobaczyłem ją 3 lata temu, pod dworcem. Stałem tam sobie oparty o drzewo, nigdzie się nie spieszyłem, uśmiechałem się do ludzi. Większość dziewczyn, kiedy nasze spojrzenia się spotykały, płochliwie odwracała wzrok. Jakby widok niespełna trzydziestoletniego, nastawionego życzliwie do świata chłopaka, był czymś, od czego należy uciekać. Powiem szczerze – gardziłem nimi.
Tylko ona odpowiedziała mi uśmiechem. Przelotnym, trochę wymuszonym, nawet nieobecnym. Ale mnie to wystarczyło. Poszła dalej, zabierając ze sobą moje serce.
Myślicie pewnie, że do niej podszedłem i zacząłem ją podrywać. Nie, nie, nie. Nic z tych rzeczy. Wiedziałem od razu, że to niezwykła kobieta. Nie jakaś wywłoka, jak nie przymierzając, moja matka. A do tego wrażliwa, dobra, świetlista. Kogoś takiego nie wolno ordynarnie zaczepiać. Postanowiłem więc uzbroić się w cierpliwość.
Szanuję kobiety, o ile one szanują siebie
Czatowałem przy tym dworcu (ludzie dojeżdżają tu do pracy w centrum miasta) przez kilka dni. Następnego ranka jej jednak nie było. Ani kolejnego. Nie szkodzi, ja umiem być cierpliwy. Nauczyłem się tego w więzieniu. I jeszcze od ojca, który potrafił czaić się na mnie godzinami, żebym wrócił z podwórka do domu. Jeśli go nie przetrzymałem, zanim pijany poszedł spać, dostawałem tęgi łomot. Byłem więc dobry w czekaniu.
I wreszcie, czwartego dnia, zobaczyłem ją po południu idącą na peron. Miałem do niej za dużo szacunku, żeby znowu się uśmiechać czy ją zaczepiać. Po prostu po cichu ruszyłem za nią. Pociągiem dojechaliśmy do położonej na obrzeżach miasta stacji. Śledziłem ją w drodze do domu, w którym mieszka. Już tamtego pierwszego wieczoru, siedząc na gałęzi rosnącego po drugiej stronie uliczki drzewa, obserwowałem jak moja miłość daje kolację dziecku, a potem układa je do snu. Było w niej tyle dobra! Tyle subtelnego piękna. Patrzyłem i płakałem.
Ja nigdy nie miałem takiego domu. Moi rodzice byli alkoholikami, nieczułymi degeneratami. Ojciec, jeśli nie siedział akurat w kryminale, chlał na umór, lał mnie, matkę, sąsiadów… kogo popadło. Matka natomiast sprowadzała ciągle do domu zapitych, śmierdzących „wujków”. Oczywiście, kiedy w domu był mój stary, „wujkami” zostawali jego kumple od flaszki. Ohyda. Brzydziłem się nimi. I takim życiem. Bo ja, musicie to wiedzieć, jestem inny. Nie ma we mnie krztyny agresji. Nie piję alkoholu. Kocham dzieci. Szanuję kobiety. Oczywiście, o ile one też się szanują. Bo takich szmat, jak moja matka, to szczerze nie znoszę.
Właśnie przez taką jedną wylądowałem w więzieniu. Była moją sąsiadką. Myślałem, że coś nas łączy, że codzienne „dzień dobry” jest początkiem wzniosłego uczucia. Aż pewnego razu zobaczyłem ją z innym. Zacząłem ją dusić. Nie ze złości. Z miłości. Żeby ocalić jej duszę przed dalszą deprawacją.
Niestety, nie udało się. Przeszkodził tamten facet, który zaczął wzywać pomocy. Sąsiadka przeżyła, a ja dostałem 12 lat więzienia. Za dobre sprawowanie wyszedłem po sześciu. No i – a to już wyraźny znak od losu – zaledwie parę tygodni później spotkałem Monikę. Piękną, czystą, kochaną. Wiedziałem, że ona mnie na pewno nie zawiedzie. Że pokocha moją duszę. Musiałem być tylko cierpliwy.
I byłem. Niemal codziennie odprowadzałem ją do pracy. Żeby nie czuła się przytłoczona moją atencją, ukrywałem się. W ciągu dnia odwiedzałem z kolei szkołę i obserwowałem jej córeczkę. Słodka mała! Tylko 8 lat, a tyle w niej radości, energii, życia! Wiele razy podziwiałem zza siatki, jak biega po boisku albo wypada po lekcjach prosto w ramiona babci, która ją odbierała.
Nie miała przede mną żadnych sekretów
Może nie jestem bardzo mądry, ale sprytu mi nie brakuje. Szybko więc, podając się raz za kuriera a innym razem za roznosiciela pizzy, dostałem się do biura, w którym pracowała Monika. Wywęszyłem nie tylko, jak się nazywa, ale i to, że jest rozwódką samotnie wychowującą córkę. A więc była taka jak ja! Także przeżyła zawód miłosny. Świat i podli ludzie krzywdzą podobnych do nas – delikatnych, uczuciowych.
Zapragnąłem być jeszcze bliżej niej, jednak nie było to łatwe. Kiedy któregoś ranka podszedłem do niej przed szkołą, w której właśnie zostawiła córeczkę, spanikowała i zaczęła krzyczeć. Innym razem, gdy ze skradzioną w sklepie bombonierką wdarłem się do jej biura, wezwała policję. A kiedy spróbowałem z nią porozmawiać podczas niedzielnego spaceru z córeczką w parku, od razu wzywała pomocy.
Początkowo poczułem się zraniony. Tak, wiem. Nie wyglądam dobrze. Te tatuaże pokrywające moje ramiona, dłonie, sięgające do twarzy. I te blizny na całym moim ciele. Ale na takie rzeczy patrzą jedynie ludzie powierzchowni! Tak uduchowiona istota jak Monika powinna sięgać głębiej, do mojej przepełnionej dobrem i miłością, udręczonej duszy!
Potem jednak zrozumiałem, że to tylko dobrze o niej świadczy. Nie jest łatwa, trudno zdobyć jej zaufanie. A do tego ma poczucie humoru i trochę się ze mną droczy. Wiadomo – kto się czubi, ten się lubi. Odtąd szanowałem ją i kochałem jeszcze bardziej. Ale zrozumiałem też, że aby nasz związek dalej przebiegał w harmonii i miłości, muszę być delikatniejszy. A nawet… stać się na jakiś czas niewidzialny.
Nie umiałbym już jednak przeżyć choćby jednego dnia bez Moniki. A skoro zrobiła się ostrożna i cały czas oglądała za siebie, zmieniłem miejsca i terminy naszych spotkań. Od tej pory zacząłem odwiedzać jej dom. W nocy. Trudna młodość i odsiadka nauczyły mnie fachu włamywacza. W środku nocy bezszelestnie zakradałem się więc do jej pokoi i wdychałem zapach ukochanej. Musiałem być ostrożny, bo w domu mieszkała nie tylko z córką, ale i z babcią. Czujna starucha, raz i drugi omal mnie nie nakryła, kiedy myszkowałem po łazience, wąchając perfumy Moniki lub stałem w drzwiach jej sypialni, napawając się jej widokiem.
Jakoś się jednak udawało i nasz związek trwał nadal. A nawet wzniósł się na wyższy poziom. Monika nie miała już przede mną żadnych sekretów. Wiedziałem, co ma w lodówce, jakich używa kosmetyków, jaką bieliznę nosi. Byliśmy jak cudownie dopasowane do siebie małżeństwo.
I wtedy, niespodziewanie, zadała mi cios. Wszystkiego bym się spodziewał, ale nie zdrady. Czekałem akurat na powrót Moniki z pracy, siedząc przy kominie na dachu jej domu (z dachu na poddasze prowadziła nigdy niezamykana klapa), kiedy ujrzałem, że pod furtkę podjeżdża obrzydliwie nowobogacki samochód. Wysiadł z niego jakiś powierzchowny, fircykowaty przystojniaczek i… ona. Monika. Czule ją objął i pocałował w policzek.
Omal nie spadłem na ziemię. A potem zapłakałem. Dlaczego to mnie spotyka? Czym sobie zasłużyłem na takie traktowanie? Tyle wysiłku włożyłem przecież w powściągnięcie rozpychającej się we mnie, a wyhodowanej jeszcze przez rodziców bestii: gniewu, agresji, nienawiści. Kiedy potwór przejmował nade mną kontrolę, karałem własne ciało, tnąc je lub ośmieszając więziennymi tatuażami. Panowałem nad bestią w sobie, bo chciałem być lepszy niż matka i ojciec. I co z tego wszystkiego miałem? Życie nieustannie dawało mi w kość.
Chciałem to zrobić dla jej dobra
Uroniłem wiele łez, aż w końcu uznałem, że nie mogę pozwolić, by kierowały mną złe emocje. Więcej, postanowiłem odpłacić Monice za wyrządzoną mi krzywdę… dobrem.
Odczekałem więc, aż samochód absztyfikanta odjedzie, a w domu zgasną światła. Wtedy wszedłem do środka, wymacałem na strychu jakiś młotek i skierowałem się do sypialni Moniki. Na łóżku, w poświacie Księżyca rysował się kontur jej sylwetki. Podszedłem, uniosłem ramię i powiedziałem:
– Nie pozwolę, żeby on cię zbrukał. Dzięki mnie na zawsze pozostaniesz czysta i dobra.
A potem uderzyłem ze wszystkich sił. Celowałem w głowę. Zdziwiłem się, kiedy zaraz rozbłysło światło i na plecy skoczył mi jakiś facet, wrzeszcząc: „Policja!”. Padając, zobaczyłem jeszcze, że w łóżku nie leży wcale ukochana, ale manekin. Zostałem oszukany!
Dostałem 8 lat odsiadki. Okazało się, że Monika była sprytniejsza, niż sądziłem. Zorientowała się, że nadal ją śledzę, a nawet zainstalowała w domu kamerę, która nagrała jedną z moich wizyt. Poszła z tym na policję, a funkcjonariusze zastawili pułapkę. Wpadłem w nią jak kretyn! Ale nie szkodzi. Nawet mi ulżyło. Okazuje się, że Monika wcale mnie nie zdradziła. Po prostu się wystraszyła, bo za szybko się do niej zbliżyłem. Powinienem dać jej więcej czasu, być delikatniejszy. No nic, trudno. Nadrobię to po wyjściu z kicia. Wrócę do niej, będę czulszy i wrażliwszy niż Romeo. Trzeba tylko odczekać tych kilka lat. Na szczęście umiem być cierpliwy.
Czytaj także:
„Gdy po raz pierwszy spotkałam mojego męża, zwalił mnie z nóg. Dosłownie. Skończyło się ręką w gipsie i zepsutym urlopem”
„Ukochany oczekiwał, że będę mu prać i sprzątać, a ja nie umiałam nawet zaparzyć kawy. Zawsze robiła to gosposia”
„Matka mojego chłopaka gardziła mną, bo pochodziłam z patologicznej rodziny. Postanowiłam, że ja jej jeszcze pokażę"