Alkohol na przyjęciu komunijnym Paulinki? – zdziwiłam się rok temu, widząc menu, które zaproponowała restauracja. – Oni chyba się pomylili? Nie zauważyli, że to chodzi o dziecko i komunię? – zapytałam z nadzieją męża. – Nie, to ja ich poprosiłem, aby uwzględnili kilka butelek wódki – przyznał się Grzesiek. – Znasz moją rodzinę. Już odebrałem telefon od chrzestnego małej, że chyba nie zamierzam trzymać ich przez cały dzień o suchym pysku… Aż mnie zatkało na taką bezczelność.
– Grzesiu, ja się na to nie zgadzam! Jak chcą pić, to niech się napiją w domu, ale nie podczas uroczystego komunijnego obiadu! – zapowiedziałam.
Rodzina Grzegorza jest przyzwyczajona do tego, że podczas każdej uroczystości na stole pojawia się wódka. Nie potrafią nawet na Wielkanoc czy przy wigilii odpocząć od alkoholu. Komunie obu siostrzenic Grześka także zostały utopione w wódce, bo szwagier jest trunkowy. Naprawdę wstyd mi było wtedy i za szwagra, i za teścia, kiedy swoimi zapijaczonymi głosami intonowali pieśni kościelne podczas komunijnej mszy. Było po nich widać, że są pod dobrą datą. Może u nich, na wsi, to nikomu nie przeszkadzało, ale w swoim kościele, na swoim terenie, nie miałam zamiaru zgodzić się na coś takiego. Nie chciałam świecić potem oczami przed proboszczem.
On już od kilku tygodni apelował w każdą niedzielę na mszy, by oszczędzić przejętym komunią dzieciom widoku pijanych rodziców i krewnych. „Skoro wkraczają na moje terytorium, muszą przyjąć moje zasady” – pomyślałam, spoglądając ostro na męża tak długo, aż wziął przy mnie telefon i zadzwonił do restauracji.
– A resztę menu zatwierdzamy? – zapytał ze słuchawką przy uchu. Jeszcze raz przeleciałam wzrokiem wszystkie pozycje i pokiwałam głową. Zamówiłam Paulince przyjęcie w jednym z najlepszych lokali w naszym miasteczku. Miejsce trzeba było rezerwować na wiele miesięcy wcześniej. Miałam szczerą nadzieję, że mąż nie będzie chciał wrócić do rozmowy o alkoholu. Jeśli nawet, to nie miałam zamiaru zmieniać swojego zdania.
O dziwo, chociaż byłam przygotowana nawet na to, że zadzwonią do mnie teść albo szwagier, była cisza. Ani jednego telefonu na temat alkoholu. Tylko te z pytaniami, co kupić Paulince, z czego się ucieszy. Córka oczywiście miała już od dawna przygotowaną całą listę prezentów. Nie broniłam jej prosić o laptopa czy tablet, wiedziałam, że dziadkowie będą chcieli jej kupić jakiś ładny prezent, a i chrzestni dorzucą coś, co nie przyniesie im wstydu, bo pieniądze mają.
A jednak można się dobrze bawić bez alkoholu
W dniu komunii upał panował straszny, więc dziękowałam Bogu, że kupiłam sobie lekką jedwabną sukienkę. Inaczej bym popłynęła! „W kościele raczej jest chłodno, a i w restauracji będzie klimatyzacja” – pocieszałam się, patrząc na córeczkę, lekko zgrzaną w ślicznej, białej sukience do samej ziemi. Upał wszystkim dawał się we znaki.
Mężczyźni w rodzinie Grześka nie należą do szczupłych, tłuste jedzenie i alkohol przez lata zrobiły swoje. Nic więc dziwnego, że już od rana pot rosił ich nalane twarze. Humory jednak im dopisywały, szczególnie teściowi i bratu mojego męża. Cieszyłam sie, że jednak potrafią się bawić bez wódki. Przy obiedzie obaj sypali anegdotkami jak z rękawa. Wprawdzie twarze mieli coraz bardziej czerwone, ale sądziłam, że to od jedzenia i upału. Pomyliłam się… Pierwszy źle poczuł się teść. Już kiedy wracaliśmy z obiadu, miał przyśpieszony i krótki oddech.
– Zaraz mi przejdzie – powtarzał. Ale w domu postanowił się jednak położyć. Kiedy się nad nim pochylałam przykrywając go lekkim kocem, poczułam od niego alkohol. Złapałam w przedpokoju męża. – Czy twój ojciec coś pił? – zapytałam i po tym, jak Grzesiek uciekł wzrokiem w bok, zrozumiałam, że intuicja i węch mnie nie zawiodły.
– Skąd wziął butelkę? – zapytałam ostro. – W domu nic nie ma!
– Nie mam pojęcia – próbował wykręcić się od odpowiedzi, w końcu jednak niechętnie przyznał:
– Kelner coś załatwił pod stołem…
– Kto jeszcze pił? Chuchnij mi tutaj! – zażądałam.
– Olka, przestań, nie wziąłem ani kropli do ust! – obruszył się. Faktycznie, niczego nie wyczułam. Ale od jego brata już tak.
– Bardzo ci dziękuję, że uszanowałeś moją wolę – syknęłam do niego. Szwagier posłał mi głupkowaty uśmiech i usiłował mnie objąć przepraszającym gestem. Wysunęłam się z jego ramion.
– Idziemy do kościoła! – powiedziałam, bo pora była na popołudniową mszę, podczas której dzieci miały dostać pamiątkowe obrazki. Rodzina podniosła się od stołu dość niechętnie, bo upał wcale nie zelżał.
– Chyba byłoby dobrze, gdybyś został w domu – stwierdził mój mąż, z niepokojem patrząc na ojca. Istotnie teść nie wyglądał najlepiej. Sapał i twierdził, że jest mu niedobrze. „Pięknie się dziadzio urządził na komunię wnusi” – myślałam. Do kościoła poszliśmy piechotą, chociaż szwagier upierał się, że można podjechać. Ale nikomu nie chciało się wsiadać do rozpalonego samochodu. W drodze do kościoła brat mojego męża nie wytrzymał i… zwymiotował.
Matko, jaki wstyd! Myślałam, że się zapadnę pod ziemię
– Ja sobie tutaj usiądę, a wy idźcie. Odpocznę chwilkę i do was dojdę – oświadczył, zataczając się w kierunku ławki i siadając na niej ciężko.
– Mamo, co się stało wujkowi Antkowi? – niepokoiła się Paulinka.
– Nic, kochanie. Pewnie za dużo zjadł na obiad – ratowałam sytuację.
– Może faktycznie zaszkodziła mi ta sałatka? – podchwycił szwagier. Sałatka. Akurat! Zgromiłam go wzrokiem. Nie po to zapłaciłam za obiad w dobrej restauracji, żeby mi teraz rzucał przy wszystkich takie oszczerstwa. Złapałam Paulinkę za rękę i pomaszerowałam do kościoła, nie oglądając się już na tego bezczelnego pijaka. Jest dorosły, więc niech sobie radzi sam! No a poza tym ma żonę.
Szwagra zabrało pogotowie, teść też nie czuł się dobrze
Staliśmy z mężem podczas mszy bardzo blisko ołtarza. Kościół był pełniutki, ksiądz jeszcze przed komunią apelował, aby wchodzili do niego tylko rodzice dzieci, ale oczywiście, wepchnęło się także mnóstwo krewnych. Ścisk, tłok… Chóralne śpiewy… Dopiero kiedy wyszliśmy zaczęliśmy oglądać się za rodziną. „Teściowa to chyba siedziała tu na końcu, a żona Antka…?” – zaczęłam się zastanawiać, kiedy podeszła do mnie zdenerwowana siostra.
– Twojego szwagra właśnie zabrało pogotowie – powiedziała.
– Co? – strasznie się zdenerwowałam.
– No tak. Żona do niego poszła, bo ciągle nie przychodził, a on dalej siedział na tej ławce, na której go zostawiliśmy, prawie już nieprzytomny.
– Zawał? – rzucił w napięciu Grześ.
– Nie wiem… Może tylko niestrawność – moja siostra zaczęła sobie wyłamywać palce ze zdenerwowania. W tym momencie rozdzwoniła się moja komórka.
– Wracajcie szybko do domu! – usłyszałam pełen napięcia głos mamy. – Ojciec Grześka źle się czuje… On także? Zdenerwowani prawie biegliśmy do domu. Teść wyglądał tak, jakby za chwilę miał zemdleć.
– Zmierzyłam mu ciśnienie – stwierdziła moja mama.
– Pewnie wysokie? – spojrzałam na nalaną twarz teścia
– Właśnie nie. Niskie – zaprzeczyła.
– Trzeba wołać pogotowie!
- Obaj się musieli czymś struć, innej przyczyny nie widzę – powiedział mój mąż, dzwoniąc ze swojej komórki. Oczekiwanie na karetkę trwało strasznie długo, w tym czasie teść zaczął tracić przytomność.
– Co jadł pacjent? A co pił? – lekarz robił szybki wywiad. Odpowiadałam, jak umiałam. Wspomniałam o piciu oraz o tym, że szwagra już odwieziono do szpitala.
– Zbiorowe zatrucie? Czy reszta gości czuje się dobrze? – zapytał lekarz, rozglądając się po obecnych.
– Wydaje mi się, że tak. Nikomu więcej nic nie dolega… Może dlatego, że nikt więcej nie pił… Chyba że… – wpadłam nagle na trop.
– A co pił pacjent? – Nie mam pojęcia! Wypili z moim szwagrem coś pod stołem. Grzesiek, ty wiesz? – zwróciłam się do męża.
– Nie. To chyba była „Żytnia”, ale nie mam pewności. Butelka była już otwarta, a ja nie próbowałem – odparł. Godzinę później, gdy dotarliśmy do szpitala, znany nam z pogotowia lekarz od razu zwrócił się do Grzegorza:
– Całe szczęście, że pan nie próbował tego, co pili ojciec i brat. Szwagier i teść byli podłączeni do kroplówek z… alkoholem etylowym, którym lekarze usiłowali wypłukać alkohol metylowy z ich organizmów. Tak, kelner sprzedał tym idiotom pod stołem alkohol metylowy nieznanego pochodzenia, który jest przecież silną trucizną. On chciał sobie zarobić na boku, a oni obaj otarli się przez to o śmierć. Uratowała ich szybka interwencja lekarska oraz to, że z powodu upału w sumie nie wypili za wiele.
Sprawą trującego metanolu zajęły się policja i prokuratura. A ja mam nadzieję, że mój teść i szwagier na zawsze zapamiętają tę naukę, że nie łączy się świętych sakramentów z wódką.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Moja synowa to znana ginekolożka, która ma problemy z własną płodnością
Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa, ale i tak nie mam spokoju
Próbowałam żyć w chorym trójkącie - ja, Adam i jego matka