„Nie chciałam wychodzić za mąż. Potem nie chciałam zachodzić w ciążę. A potem nie chciałam być babcią...”

kobieta która nie chce opiekować się wnukami fot. Adobe Stock
Rodzina zmusiła mnie do małżeństwa. Mąż mnie bił, nienawidziłam go i cieszyłam się, gdy w końcu umarł. Ale w międzyczasie 2 razy zaszłam w ciążę. Wypełniałam matczyne obowiązki, bo nie miałam innego wyjścia. Na starość chciałam zaszaleć. Ale ciągle słyszałam od znajomych: nie tym razem, przyjeżdżają wnuczki. Wnuczki i wnuczki. Boże drogi. No dobra, trudno. Ja mam psa. I tonik.
/ 16.04.2021 12:46
kobieta która nie chce opiekować się wnukami fot. Adobe Stock

Jesteś niemożliwa, wiesz o tym? Jak dla mnie to jakiś cholerny egoizm i tyle. Nie chcesz pomagać i nie pomagasz. Ale w porządku, wszystko jasne, mam dość. Żyj jak chcesz, ja mam cię w poważaniu. Ciekawe tylko, czy jak będziesz niedołężną staruszką, też taka będziesz niezależna!

I bum. Trzask zamykanych drzwi brzmiał jak wystrzał z armaty. Ja zostałam w fotelu z ulubionym dżinem z tonikiem i nieco zdziwioną miną. Bo tym, kto walił drzwiami, był mój szanowny syn. Szanowny syn miał lat dwadzieścia dziewięć, żonę i paromiesięczne niemowlę. Ja zaś miałam lat pięćdziesiąt pięć i byłam babcią. No, trzeba przyznać, że bardziej z nazwy niż z powołania.

Bo prawda wyglądała tak, że wcale mi się to stanowisko nie uśmiechało. Wciąż czułam się młoda, pełna energii.

Chciałam żyć, realizować się, a nie niańczyć jakiekolwiek dzieci, nawet te z rodziny

Dlaczego? Prawda była brutalna. Wyszłam za mąż, mając odrobinę ponad osiemnaście lat. Miłość? Nie sądzę. Raczej decyzja rodziny. Tłumaczono mi, że tak jest dobrze, że z czasem się przyzwyczaję, a może nawet pokocham. No, nie pokochałam. Zwłaszcza że szanowny pan Władysław do czułych nie należał. Już po roku zaczął mnie obrażać, po dwóch używać pięści. Potem przestał na trochę, bo okazało się, że jestem w ciąży. Czy chciałam tego dziecka? Nie, kompletnie nie.

Nie kochałam męża, nie znosiłam jego rodziny. Na myśl o tym, że ma się powiększyć, przeżywałam katusze. Nikt się tym oczywiście nie przejmował, bo i po co. Kiedy już Maciek przyszedł na świat, wypełniałam matczyne obowiązki, bo nie miałam innego wyjścia. Po dwóch latach pojawiła się Joasia. Znowu to samo. Karmienie, przewijanie i tak dalej. Wszystko grzecznie, ładnie, ale bez większego zaangażowania z mojej strony. Dzieci dorosły, szanowny małżonek pożegnał się ze światem.

Poczułam, że to czas, bym w końcu zaczęła żyć dla siebie. Wyprowadziłam się z dawnego mieszkania, zaczepiłam w jakiejś dorywczej pracy. Jednej, drugiej, trzeciej. W końcu zaczęłam stawać na nogi.

Miałam jakieś pieniądze, koleżanki, znajomych. Dlaczego więc mam z tego rezygnować?

No więc żyłam, jak mi się marzyło. Jedyne, co mnie martwiło, to brak kontaktu z Maćkiem. Po ostatniej burzliwej wymianie zdań praktycznie przestał się do mnie odzywać. Dzwoniłam, pisałam SMS-y, cisza. Sądziłam, że mu przejdzie, ale nie. Najwyraźniej zawziął się na dobre. Z biegiem czasu moje dni stawały się jednak coraz bardziej puste. Nawet nie zauważyłam, kiedy minęło dziesięć lat. Znajomi się wykruszali, a ja coraz częściej spędzałam czas sama na kanapie z nieszczęsnym dżinem niż z nimi.

– Może pogramy w brydża? – pytałam od czasu do czasu.
– Wiesia, nie tym razem, przyjeżdżają wnuczki, wybacz – słyszałam.

Wnuczki i wnuczki. Boże drogi. No dobra, trudno. Ja mam psa. I tonik. W końcu jednak samotność zaczęła mocno mi dokuczać. Ile można oglądać telewizję? Nastała już przepiękna wiosna. Któregoś dnia przed południem wzięłam więc Kamrata na smycz, żeby się przejść. Bezmyślnie wędrowałam uliczkami, aż trafiłam w okolice placu zabaw.

– Maja, zobacz, jaki śliczny! – usłyszałam dziecięcy okrzyk.
– Proszę pani, można go pogłaskać? – wtórował drugi głosik.

Spojrzałam. Obok mojego wątpliwej urody kundla, ale najwyraźniej dla niektórych ślicznego, stała dwójka maluchów. Gapili się na tę kulkę sierści z nieskrywanym zachwytem.

– Możecie, pewnie – zaczęłam i zaraz usłyszałam głos:
– Dzieci, nie można, zostawcie!

Spojrzałam w górę i… oniemiałam. Tuż obok zmaterializował się mój syn.

– Co ty… – zaczęłam.
– Co ty… – zawtórował.

Dzieci przyglądały nam się przez chwilę, po czym zaczęły ganiać za Kamratem. My zaś – matka i syn – patrzyliśmy na siebie, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Przechodziłam…
– Taa… z tragarzami – nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. – I co teraz? – już był poważny.
– Nie wiem, serio – odpowiedziałam. – Może na początek usiądziemy razem na ławce, skoro oni tak dobrze się bawią?

Usiedliśmy. Maciek poszedł nawet do pobliskiej budki i przyniósł lurowatą kawę. Siedzieliśmy tak chyba dwie godziny. Dzieciaki bawiły się z psem, a my rozmawialiśmy. Dowiedziałam się, gdzie mieszka, jak im się układa z żoną. Że w wychowaniu maluchów bardzo pomogli im jego teściowie. Patrząc na te małe istoty szalejące na placu zabaw, poczułam się głupio. Przecież też mogłam być częścią ich życia, patrzeć, jak stawiają pierwsze kroki, czytać im bajki, uczyć je rysować. Robić babki z piasku, łaskotać, bawić w chowanego.

– Ech, przegapiłam to wszystko… – powiedziałam bardziej do siebie niż do syna.
– Może jeszcze nic straconego.
– Serio? Chciałbyś? – popatrzyłam na niego z powagą.

– Mamo, nam ciebie też brakowało, naprawdę – uścisnął mnie za rękę. – Ale taka była twoja decyzja. Jasne, najpierw się wkurzyłem o to na długo, a potem jakoś nie miałem śmiałości dzwonić. Miałem poczucie, że tylko byśmy się narzucali, a ty rzeczywiście miałaś prawo do własnego życia…

– Maciek, synku… – łzy zakręciły mi się w oczach. – Wiesz dobrze, jak moje życie wyglądało. I może faktycznie chciałam je na chwilę odzyskać. Ale już, chwila minęła. I teraz widzę, jak bardzo mi tego wszystkiego brakowało…
– No to już, nie ma co gadać – on też nie krył wzruszenia. – Wiesz, gdzie nas znaleźć. W najbliższą niedzielę masz się stawić na obiedzie, powiem Marcie, że będziesz. I weź tego kudłacza, bo dzieciaki najwyraźniej się w nim zakochały.

Uścisnęliśmy się serdecznie. To było jak promyk słońca po latach mroku

W najbliższą niedzielę pojechałam do nich. Nie mieszkali daleko, raptem kilka przystanków ode mnie. Otworzyła mi synowa. Przez lata nieco się zmieniła, ale wciąż była smukła i śliczna. Z nieśmiałością wręczyłam jej placek ze śliwkami.

– Wiem, że kiedyś… – zaczęłam.
– Uwielbiam go! Niech mama wchodzi, i to już – krzyknęła, odbierając pakunek.

Mama? Znów poczułam wzbierające pod powiekami łzy wzruszenia, ale nie miałam czasu się otrząsnąć, bo z pokoju wybiegły dwa szkraby, rzucając się na mnie i na Kamrata.

– Babcia! – wrzeszczały. – Kamrat! Jak super!

Maciek wybawił mnie z opresji. Odebrał płaszcz i zaprowadził do salonu. W domu pięknie pachniało. Marta krzątała się po kuchni, dzieciaki szalały gdzieś z psem.

– I co, babciu? – zapytał, nalewając kieliszeczek wiśniówki.
– To ona? – przyjrzałam się płynowi.
– Tak, moja droga – powiedział. – Robiłaś najlepszą na świecie, tak samo jak i to ciasto.
– Ale ono z mrożonych śliwek, nie ma jeszcze świeżych – zaczęłam się głupio tłumaczyć.
– I co z tego? Poczekamy na świeże. A tę wiśnióweczkę trzymam już dziesięć lat. To chyba najwyższa pora jej spróbować i uczcić to, że z nami jesteś. Nie sądzisz, babciu?

Babciu, babciu… Po raz kolejny usłyszałam te słowa. Chyba trzeci raz w życiu. I co? Nagle zdałam sobie sprawę, że w sumie mi się to podoba. Żoną już byłam, matką też. Może najwyższy czas, żeby zacząć być babcią na pełny etat? Dzieciaki były coraz większe, a ja miałam coraz mniej życia przed sobą. Chyba czas najwyższy.

To była piękna niedziela. Marta zachowywała się tak, jak byśmy nigdy nie straciły kontaktu. Dzieciaki chętnie słuchały moich opowieści i proponowały coraz to nowe gry i zabawy. Wyszłam od nich dopiero, gdy było już ciemno. Obiecaliśmy sobie, że to nie koniec, ale dopiero początek. I tak jest.

Bywam u nich, kiedy tylko mogę...

Parę razy w tygodniu odbieram dzieciaki ze szkoły i przedszkola. Przychodzą do mnie, żeby pobawić się w psem. Zaczęłam im nawet gotować – mówią, że im smakuje, a ja cieszę się z tego jak głupia. Czasem dzwoni ktoś ze starych znajomych. Zapraszają na karty albo na wycieczkę za miasto. Parę miesięcy temu poleciałabym jak na skrzydłach. A teraz? Teraz mówię, że nie mogę, bo odwiedzam wnuki albo one mnie, albo lecę na plac zabaw. Mój syn i synowa też są u mnie stałymi gośćmi.

Nie ma co ukrywać. Czasem jestem tym wszystkim zmęczona, nie mam już tych lat co kiedyś. Ale jest mi po prostu dobrze i czuję się spełniona. Kiedy maluchy wychodzą, w domu zapada cisza, a ja sączę swój święty dżin z tonikiem i nie mogę złapać tchu ze zmęczenia, myślę sobie, że chyba w końcu jestem szczęśliwa. Swoje już przeżyłam – wzloty i upadki, jak to w życiu. To przeszłość i nie mam już na nią wpływu. Teraz czas poświęcić się rodzinie i zostać babcią. Taką naprawdę, na pełny etat. A może nawet na dwa! 

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Rok mieszkałam z teściami. Teściowa wtrącała się we wszystko
Znaliśmy się 2 lata, ale on nie chciał przedstawić mnie rodzinie
Być kochanką to jak żywić się resztkami i odpadkami z cudzego stołu

Redakcja poleca

REKLAMA