Jej widok zapierał wszystkim dech w piersiach. Nawet u kobiet powodował przyspieszone bicie serca, aczkolwiek częściej z zazdrości albo zwykłego ludzkiego żalu, że dobry Bóg jednych obdarzył aż nadto hojnie, o innych zapominając w ogóle. „Nimfa, Afrodyta, bogini” – wzdychali do niej nasi mężowie, wyrywając nad ranem z naszych ramion dzieci i co tchu pędząc z nimi do szkoły, żeby choćby tylko przez chwilę zobaczyć ten ósmy cud świata.
Na wywiadówkach bili rekordy frekwencji i aktywności, jakiej mógłby im pozazdrościć niejeden z mniej rozbudzonych seksualnie synów. Ale czy istnieli chłopcy, na których nie działałoby nasze bóstwo? Może tylko noworodek by się oparł tej naturalnej blondynce z ładnie zaokrąglonym biustem, lazurowymi oczami i obłędnie zgrabnymi nogami.
Na początku im nie wierzyłam
Wszyscy straciliśmy głowy dla wychowawczyni klas początkowych… Oprócz naszych córek. Dziewczynki jakoś nie zapałały miłością do tej bogini. Chociaż moim córeczkom też wiele można byłoby zarzucić.
Ewelina i Magda są dziewczynkami zasadniczo samowystarczalnymi. Owszem, potrzebowały mnie czy męża, kiedy kłócąc się o coś, szukały rozjemcy, albo gdy któraś stłukła kolano, szła na zastrzyk czy do lekarza; kiedy trzeba było uszyć im stroje na szkolne przedstawienie lub przygotować coś do jedzenia. Poza codzienną obsługą byliśmy im zbędni. Uwielbiały spędzać czas we wzajemnym towarzystwie. Miały swoje tajemnice i świat, do którego nikt inny nie mógł się dostać.
Bywało, że jako odtrącona, niezaspokojona w pieszczotach matka zastanawiałam się, czy nie powinniśmy przypadkiem pomyśleć o trzecim dziecku. Miałabym je wtedy tylko dla siebie. Los mi jednak najwyraźniej nie sprzyjał i mimo upływu lat pozostaliśmy z Wieśkiem rodzicami tylko tej dwójki.
Dlatego odnosiłam się z rezerwą do dystansu dziewczynek wobec nauczycielki.
– Ona jest taka wstrętna – mawiała Magda.
– Taka… Taka… Przebiegła, mamo – dodawała Ewelina, nie odrywając wzroku od siostry.
– Na pewno mówicie o pani Ewie? Coś mi się wydaje, że jesteście o nią zazdrosne – postanowiłam się nieco z nimi podrażnić.
– Nie wierzysz nam? – zapytały chórem.
– To nie tak, że wam nie wierzę, ale… – zaczęłam ostrożnie, wijąc się jak piskorz.
– Ale ona jest taka ładna, taka słodka i miła, że to nie może być prawda – skończyła za mnie Magda. – Mówiłam ci, że nic nie da ta rozmowa – zwróciła się do Eweliny. – Mama jest oczywiście po jej stronie.
Druga z naszych córek jedynie spojrzała na mnie ze smutkiem i bez słowa poczłapała do pokoju za siostrą. Zrobiło mi się przykro, że tak potraktowałam własne dzieci, i zamiast dowiedzieć się od nich czegoś więcej, zamknęłam im usta krytyką. Inaczej powinna postąpić dobra matka… Dałam ciała i nie pozostawało mi nic innego, jak przeprosić dziewczynki, a potem dowiedzieć się, dlaczego tak nienawidzą swojej nauczycielki. Okazało się to jednak trudniejsze, niż sądziłam.
Owszem, wysłuchały mnie, lecz potem mi zakomunikowały, że na temat pani Ewy postanowiły więcej ze mną nie rozmawiać. Rozdarta i przygnębiona pożaliłam się wieczorem mężowi, a ten zbył moje wyrzuty sumienia jakimś żartem. Musiałam długo go przekonywać, żeby zgodził się porozmawiać z naszymi córkami.
– Wszystko na nic, mnie też nie chcą powierzyć mrocznych tajemnic swojej wychowawczyni. Poległem jako rodzic na rodzinnym froncie. Chyba się zabiję! – parodiował mnie Wiesiek, wskakując pod kołdrę.
– Nie żartuj sobie! Straciliśmy zaufanie swoich dzieci, to poważna sprawa! – ofuknęłam go.
Mimo że odtąd uważnie przyglądałam się wychowawczyni, nie zauważałam w jej zachowaniu niczego nagannego. Może niektóre z dziewczynek reagowały na nią mniej entuzjastycznie od pozostałych dzieci, ale przecież wszystkim nie da się dogodzić. Zawsze znajdzie się jakaś maruda, snob czy odludek, który nie zapała miłością do nawet najlepszego pedagoga.
Tyle że to moje córki przodowały w awersji do blond anioła. Z każdym dniem przybywało powodów, dla których odmawiały pójścia do szkoły. Kiedy pożaliłam się jednej z mam, dowiedziałam się, że i jej córka źle znosi obowiązki trzecioklasistki.
– Każdego ranka budzi się z bólem brzucha i z płaczem pyta, czy może zostać w domu. Chyba źle zrobiłam, posyłając ją rok wcześniej do szkoły – martwiła się Grażynka. – Ale Magda i Ewelina nie wyglądają na takie, które pozwolą sobie w kaszę dmuchać, a pani mówi, że one też nie lubią tej szkoły. Dziwne… – zastanowiła się, a ja przyznałam jej rację.
Byłam przerażona tym, co mówiły
Postanowiłam ponownie porozmawiać z córkami. Tym razem jednak potraktowałam je jak dorosłe osoby. Podzieliłam się z nimi spostrzeżeniami Grażyny. Obie najpierw długo mi się przyglądały, pewnie oceniając, czy mogą mi zaufać, po czym poszeptały chwilę między sobą. I wreszcie powiedziały mi, co dzieje się w ich klasie.
Włosy zjeżyły mi się na głowie po tym, co usłyszałam, bo oto blond anioł okazał się diabłem wcielonym. Pani Ewa wybrała sobie kilka dziewczynek, nad którymi pastwiła się przy całej klasie. Jednocześnie wmawiała dzieciom, także samym poszkodowanym, że robi to dla dobra swoich ofiar, więc wszyscy powinni dochować tajemnicy.
Jeśli ktoś jednak puściłby parę z ust, groziła mu wyrzuceniem ze szkoły z wilczym biletem, z którym nigdzie więcej nie mógłby się uczyć, a rodzice spaliliby się ze wstydu przez takie dziecko. Gadała wierutne bzdury, ale skąd dziewięciolatek może wiedzieć o obowiązku szkolnym? Co gorsza, na swoje ofiary wybierała dzieci z uboższych domów. Takie, które już na początku czuły, że odstają od reszty. Moje córki miały spokój, ale raziło je postępowanie wychowawczyni.
– Co ona robi tym dzieciom? – zapytałam, starając się trzymać nerwy na wodzy.
– Nie pozwala im się ruszać przez całą lekcję. Mają siedzieć prosto, nie rozglądać się na boki, nie rozmawiać. Za karę przykleja im taśmą ręce do stolików! – wyznała Madzia.
– Śmieje się z nich tak brzydko, stawia im smutne buźki, chociaż Daria i Julka pięknie malują. Mamo, czy wyrzucą nas ze szkoły za to, że ci powiedziałyśmy? – zapytała Ewelinka.
– Nie pozwolę na to! Jadę porozmawiać z dyrektorem!
– Ale, mamo… To nic nie da! Oni są w zmowie – powstrzymała mnie Ewelina.
– Trzeba ich podejść sposobem – dodała szeptem Magda.
– Co wy mówicie, moje dzieci?
– Mówię ci, mamo, my wiemy swoje – stwierdziła starsza o dwie minuty Ewelina.
Moje bliźniaczki były dziwne, tyle że dziwne pozytywnie. Nie posądzałam ich o taką przebiegłość, jednak trudno było odmówić im racji. Przypomniałam sobie kilka afer nagłośnionych przez media i poszłam po rozum do głowy. Kupiłam dyktafon, włożyłam włączony do plecaka jednej z córek, a później pozostało nam tylko czekać na efekty.
Pani Ewa okazała się okrutniejsza, niż przypuszczałam. Wstrząśnięta puściłam nagranie mężowi, a ten, nie oglądając się na zgrabny tyłeczek pani Ewy, natychmiast pojechał do prokuratury złożyć doniesienie o popełnieniu przestępstwa.
– Nie ma co iść z tym do kuratorium, trzeba działać wyżej i szybciej – oznajmił nasz rodzinny bohater. – A to małpa! Wszystkich wywiodła w pole, tylko nie nasze dziewczynki! – tu puścił do mnie oko i tyle go widziałam.
Poszło bardzo sprawnie. Prokuratora przyjęła zgłoszenie, zarządziła przesłuchanie dzieci, a pani Ewa niemal od razu została zawieszona w obowiązkach. Teraz czeka na rozprawę. Wszem i wobec ogłasza, że jest niewinna, i są tacy, którzy jej wierzą. Wciąż nie ustalono tylko, czy pan dyrektor wiedział o zachowaniu podwładnej. Ewelina i Magda uważają, że tak, nikt jednak nie znalazł na to na razie dowodów. Niedawno podsłuchałam rozmowę dziewczynek.
– Nasza mama jest super, no nie? – rzuciła Ewelka.
– Tata też, ale mama fajniejsza – przyznała Madzia.
I te słowa wystarczą mi za wszystkie laurki. Mam dociekliwe i sprawiedliwe córki, z których jestem bardzo dumna.
Czytaj także:
„Po 10 latach rzuciłem pracę w korporacji i uciekłem na wieś. Oprócz świętego spokoju, los podarował mi również... żonę”
„13 lat znosiłam bicie i upokarzanie. Gdy mąż zagroził mi siekierą, uciekłam. Teraz ja jestem bezdomna, a on bezkarny”
„Starszy pan uwodził i okradał panie w domach starości. Obiecywał im wielką miłość, a one oddawały mu oszczędności życia”