Upór mojej przyjaciółki uruchomił bieg wydarzeń, który odmienił moje życie… Jestem jej za to bardzo wdzięczna.
Z Iwoną znałyśmy się od zawsze. Byłyśmy jak ogień i woda, ale zawsze razem.
Były układał sobie życie
Wyjęłam ze skrzynki ozdobną białą kopertę i rozdarłam ją niecierpliwie, ze środka wysunął się elegancki kartonik, który mógł być tylko zaproszeniem na ślub. Zdziwiłam się. Nikt z krewnych i znajomych nie planował takiej uroczystości, a gdyby planował, zawiadomiłby mnie osobiście, nie za pośrednictwem poczty. A jednak. Hubert i Jaśmina zapraszają…
Litery zatańczyły mi przed oczami, mój były narzeczony się żenił i to z kim! Z kobietą, z którą sama go poznałam. Nagle zrozumiałam, dlaczego ochłódł w uczuciach, zaczął mi się wymykać. Przestaliśmy się rozumieć, coś między nami nie gra, powiedział, kiedy poprosiłam o szczerą rozmowę. Nie umiał wyjaśnić, co to było. Nie umiał? Nie chciał! Mogłabym się założyć, że to „coś” miało na imię Jaśmina, tylko Hubertowi zabrakło odwagi, by mi o tym powiedzieć.
Chciałam walczyć o nasz związek, ale byłam z tym sama, jemu nie zależało.
– Zróbmy sobie przerwę, potrzebuję trochę oddechu – powiedział, raniąc mnie do żywego.
Jak można było robić sobie przerwę od miłości? Nie było po co pytać, przystałam na jego warunki, starając się do końca zachować klasę. Czy miałam inne wyjście?
– Nigdy nie zamierzałam cię więzić, pamiętaj tylko, że zawsze możesz do mnie wrócić – szepnęłam, ze wszystkich sił starając się zachować spokój.
Hubert wyraźnie ucieszył się, że nie zrobiłam sceny, wyglądał jak człowiek, któremu spadł kamień z serca. Odszedł, przedtem wymusiwszy na mnie błogosławieństwo na nową drogę życia. Kiedy w pełni dotarło do mnie, co się stało, sztuczny spokój prysnął, ustępując miejsca chęci zabicia drania. Tak nagle mu się odwidziało? Jeszcze niedawno kochał mnie, planował ze mną przyszłość i nagle co? Co się stało?
Jaśmina się stała, zaproszenie na ślub było tego widomym dowodem. Hubert musiał naprawdę uwierzyć, że nasze rozstanie przebiegło spokojnie i nie żywię do niego urazy, skoro przysłał mi zaproszenie osiem miesięcy po naszym rozstaniu.
– Gdybyś mu wtedy wygarnęła, od razu lepiej byś się poczuła – Iwona, do której od razu pojechałam, nie kryła tego, co myśli. – Ja bym mu niczego nie ułatwiała, niechby się pomęczył i wydukał, że ma na boku romans. Rozstanie z klasą, też coś – prychnęła.
Znałyśmy się od zawsze, byłyśmy jak ogień i woda, i chyba to pozwoliło przetrwać naszej szkolnej przyjaźni tyle lat. U Iwony co na sercu, to na języku, ja wolałam wszystko zachować dla siebie.
– Robiłaś dobrą minę do złej gry, no to teraz masz! – Iwona trzasnęła z rozmachem zaproszeniem ślubnym o stół.
– Nie męcz jej, przecież widzisz, że jest na ostatnich nogach – włączył się Tymek, mąż mojej przyjaciółki.
Rozmawialiśmy we troje, przed Tymkiem rzadko miewałam sekrety, był trzecim w naszym dziewczyńskim duecie, jak zwykł o sobie mawiać.
– Jasne, że Dominika nie pójdzie na ten ślub, bo wyjedzie z nami na działkę. Zrelaksuje się, pochodzi po lesie, zje placki kartoflane u Heleny i od razu poczuje się lepiej.
– Dobry pomysł, nie będziesz w ten feralny weekend sama – pochwaliła męża Iwona. – Nie myśl o Hubercie, to już przeszłość, zajmij się sobą.
Udzieliła mi jeszcze kilku zbawiennych rad, których nie słuchałam, ale byłam wdzięczna jej i Tymkowi, że chcieli się mną zająć i rozproszyć niewesołe myśli. Nagłe odejście Huberta nie spłynęło po mnie jak woda po kaczce, nie okazywałam tego, ale nachodziły mnie myśli, że byłam temu winna, a co najgorsze, nie wiedziałam dlaczego. Jaśmina wygrała, musiało być w niej coś, czego ja nie posiadałam.
Nie chciałam myśleć o tym ślubie
Działka należała do rodziców Iwony, była wiejskim siedliskiem, uroczo położonym na skraju pól i lasu, w pewnej odległości od wsi. Najbliżej stał dom Heleny, która w sezonie piekła dla letników jagodzianki i smażyła rewelacyjne placki kartoflane, których smak oznaczał wakacje i letnią przygodę. Późną jesienią nie należało się spodziewać takich wspaniałości, siedlisko było już zamknięte na zimę, wzruszyłam się, że Iwona chciała otworzyć dla mnie dom.
Mieliśmy pojechać razem w piątek wieczorem, ale wcześniej zadzwonił Tymek ze złą wiadomością.
– Muszę być w sobotę rano w pracy, nasz wyjazd się opóźni, ale obiecuję, że wyruszymy najszybciej, jak się da – powiedział odrobinę nerwowo. – Strasznie mi głupio, że nawalam, ale siła wyższa. Nie jesteś na mnie zła?
Byłam, ale wolałam zachować to dla siebie. Co Tymek był winny, że nie mógł się wyrwać? Jak się wali, to na całego, najpierw związek z Hubertem, potem obiecany wyjazd, który miał mnie pocieszyć i ukoić nerwy. Tak się cieszyłam na pobyt w siedlisku! Uwielbiałam to miejsce, wiązały się z nim wspomnienia z czasów, gdy nie było w moim życiu niewiernych narzeczonych.
– Nie tłumacz się, wyjazd nie był taki ważny. Pojedziemy tam wiosną, kiedy będzie ładnie i ciepło – powiedziałam wesoło, kryjąc to, co naprawdę myślałam.
– Nie wierzę w ani jedno twoje słowo – słuchawkę przejęła Iwona, która najwidoczniej tkwiła obok. – Nie rezygnuj, pojedź tam sama i zaczekaj na nas. O 6 rano masz autobus, potem dwa kilometry na piechotę i już jesteś. Klucz jest jak zwykle w rynnie albo pod kamieniem.
– Ale…
– Żadne ale. Raz zaszalej, my dojedziemy na wieczór.
Propozycja nie była specjalnie atrakcyjna, ale w Iwonę coś wstąpiło. Upierała się, grała mi na ambicji, aż w końcu nazwała tchórzem.
– Dobra, pojadę, tobie na złość – zdenerwowałam się. – Nie wiem, po co mnie tam wysyłasz, będę siedziała sama w nieogrzewanym domu, patrząc, jak zapada wczesny jesienny zmierzch.
– Rozpalisz w kominku i pójdziesz na spacer, niekoniecznie w tej kolejności – odparła beztrosko Iwona. – Koniecznie zajrzyj do Heleny, ucieszy się.
Potem często zastanawiałam się, co nią kierowało, ona też nie potrafiła tego wyjaśnić. Jedno jest pewne, jej upór uruchomił bieg wydarzeń, który odmienił moje życie.
Przywitał mnie obcy gość
Pojechałam do siedliska. Dwukilometrowy marsz po błocie rozgrzał mnie na tyle, że nie czułam wody w butach. Dotarłam do domu, zajrzałam pod kamień w poszukiwaniu klucza, potem włożyłam rękę do rynny. Teraz mokry miałam również rękaw kurtki, ale klucza nie znalazłam. Obeszłam dom, zaglądając do okien, wszystkie były szczelnie zamknięte. Niezrażona usiadłam na chwilę na ganku, żeby odpocząć.
Brak klucza nie był tragedią, Helena na pewno miała zapasowy, chwilowo nie chciało mi się jednak do niej iść, chciałam nacieszyć się siedliskiem.
Zapach butwiejących liści mieszał się z aromatem mokrej trawy i ziemi, skądś zalatywał dym z komina, po niebie snuły się obłoki. Przymrużyłam oczy, wpatrując się chmury i oparłam głowę o ścianę domu.
– Ja bym nie zasypiał, za zimno na drzemki na świeżym powietrzu.
Głos zdecydowanie należał do obcego faceta, i to takiego, którego nie powinno tu być. Zerwałam się na równe nogi.
– Co pan tu robi?! To prywatna posiadłość – zaatakowałam.
Facet pokiwał głową i przeskoczył tralki ganku.
– Wiem – odparł bezczelnie. – Przysłał mnie tu Maciej, bałem się odmówić, dlatego panią napastuję. Powiedział, że muszę iść, to jestem. Dziwaczny z niego typ, nigdy nie wiem, czy wierzyć w to, co mówi. Na wszelki wypadek wierzę, bo jak już wspomniałem, boję się zlekceważyć jego słowa.
– To tak jak ja – zaśmiałam się z ulgą.
Maciej był ojcem Heleny, jeśli nasłał na mnie tego faceta, mogłam być spokojna.
– Nie powiedział, po co pana do mnie przysłał? – spytałam ciekawie. – Maciej lubi udawać lokalnego wieszcza, udaje, że wie, co się wydarzy, ale swoje informacje opiera na miejscowych plotkach i własnej spostrzegawczości.
– Wiedział, że pani przyjedzie?
– Tego nawet ja do końca nie byłam pewna.
Spojrzeliśmy na siebie i nagle już nie było nic więcej do powiedzenia. Nie lubię tajemnic, więc wstałam i zeszłam z ganku.
– Idziemy do Heleny, pogadam z Maciejem i wyjaśnię tę sprawę.
Po drodze dowiedziałam się, że facet chwilowo mieszka u Heleny. Nie wyjaśnił, co tam robi, powiedział tylko, że znalazł się na rozdrożu i szuka dla siebie miejsca. Zabrzmiało to jak wyświechtany frazes, ale skoro nie zamierzał się zwierzać, nie naciskałam, doskonale rozumiałam, że pewne sprawy należy zachować dla siebie.
Helena bardzo się ucieszyła na mój widok.
– Dominika! Co za niespodzianka – objęła mnie mocno. – Widzę, że już poznałaś naszego gościa.
Spojrzałam ponad jej ramieniem na faceta, z którym przyszłam.
– Olaf – położył rękę na sercu.
Pomachałam mu, z trudnością uwalniając z uścisku Heleny jedną rękę.
– A gdzie Maciej? – spytałam, kiedy już się przywitałyśmy.
– Znajdziesz go w drewutni. Ojciec na starość całkiem odjechał, od dwóch dni struga coś po całych dniach, mówi że musi się śpieszyć, bo czasu jest mało. Ostatni raz bawił się drewnem, gdy miałam dziesięć lat, zrobił mi wtedy wózek dla lalek. Teraz znowu do tego wrócił, prawie nie je i nie śpi, tak się śpieszy. W dodatku nie wiem, co rzeźbi, zaglądałam do drewutni, ale mnie przepędził.
– Pójdę do niego – wyszłam z domu i jeszcze szybciej wróciłam. – Mnie też przepędził – roześmiałam się. – Wezmę tylko klucz do siedliska i już mnie nie ma.
– Idę z tobą – poderwał się Olaf.
– Po co?
– Nie wiem, ale robi się ciekawie. Maciej mnie do ciebie wysłał, zobaczymy po co. Ten gość ma coś w sobie. Wiesz, co powiedział, kiedy spytałem, czy nie mają wolnych pokoi? Że nie znajdę tu tego, czego szukam, bo noszę to w sobie.
– Kolejny wyświechtany frazes – wzruszyłam ramionami.
– Wcale nie, trafił w samo sedno. Straciłem wiarę w to, co robię, nic mi nie wychodzi. Zaczynam projekt i nie kończę, bo nie wiem, czy to jest dobre. Artysta musi wierzyć w siebie, żeby przekonać do swoich prac innych. Zajmowałem się grafiką, teraz… nie wiem, kim jestem. Włóczę się w poszukiwaniu tematu, który mnie natchnie, jak zobaczyłem ten dom, pomyślałem, że mógłbym tu zamieszkać. Maciej jest innego zdania, dał mi do myślenia.
– No to jest nas dwoje, moja wiara w siebie odeszła wraz z narzeczonym – powiedziałam, otwierając drzwi. – Właśnie w tej chwili Hubert szykuje się do ślubu z kobietą, na której miejscu miałam być ja.
Nie bywam tak wylewna, co mnie podkusiło, żeby zwierzać się obcemu człowiekowi?
– Przechlapane – zaśmiał się Olaf. Nie próbował mnie pocieszać, tego bym nie zniosła. – Uwierzmy Maciejowi, zobaczymy, co z tego wyniknie.
Miło nam było we dwoje
Był sympatycznym towarzyszem, spędziliśmy razem cały dzień, z przerwą na obiad u Heleny. Iwona i Tymek zastali nas wieczorem w doskonałych nastrojach. Obśmiane problemy stają się mniej ważne, a my nie żałowaliśmy sobie wykpiwania nieszczęść, które nas spotkały. Rozstaliśmy się późną nocą, bo gospodarze zaczęli rozdzierająco ziewać. Olaf wyruszył do Heleny, ja poszłam na górę do pokoju. Nie zapalając światła, podeszłam do okna i wtedy ktoś rzucił szyszką w szybę. Na dole stał Olaf i zadzierał głowę.
Otworzyłam okno.
– Myślisz, że uda ci się do mnie zejść? – spytał, mierząc wzrokiem odległość gzymsu od ziemi.
Wyszłam drzwiami, po cichu, żeby nie tłumaczyć Iwonie, dlaczego wymykam się nocą do dopiero co poznanego faceta. To było do mnie tak niepodobne, że nie uwierzyłaby w żadne wyjaśnienie. Czekał na mnie przy furtce.
– Jest jeszcze coś, czego nie zrobiłem – powiedział, ujmując moją twarz w dłonie. Pocałował mnie i spojrzał mi w oczy. – Każdy mężczyzna byłby szczęśliwy, będąc teraz na moim miejscu, nigdy w to nie wątp. Jesteś fantastyczna, a twój były narzeczony to dupek.
Wtuliłam się w niego i poczułam, że ma rację. Hubert i jego sprawki zmalały i zblakły.
– Spotkaliśmy się, żeby sobie pomóc, Maciej miał rację, że mnie do ciebie wysłał. Teraz już wszystko będzie dobrze, prawda?
Spojrzałam na niego i kiwnęłam głową. Też to czułam, Olaf nie był dla mnie ani ja dla niego, ale byliśmy sobie potrzebni tu i teraz. Patrzyłam, jak odchodzi, zastanawiając się, czy jeszcze kiedyś nasze ścieżki się skrzyżują.
Rano poszłam do Heleny porozmawiać z Maciejem. Czekał na mnie.
– Olaf wyjechał, tak musiało być – powiedział, bacznie mi się przyglądając.
– Skąd wiesz, że musiało? – spytałam zadziornie.
Wzruszył bezradnie ramionami.
– Żebym to ja wiedział! Tak mnie czasem nachodzi. Ale nie martw się, mam coś dla ciebie.
Wyciągnął z kieszeni nieforemną figurkę wyciętą z drzewa. Przedstawiała lisa albo jakieś podobne zwierzę.
– Śpieszyłem się, żeby skończyć, zanim wyjedziesz – usprawiedliwił się, widząc, że wodzę palcem po głębokich i niewygładzonych śladach dłuta.
– Co to jest?
– Nie wiem, tak mnie naszło. Noś ją przy sobie, na szczęście. Mam wrażenie, że ci się kiedyś przyda, wtedy zrozumiesz i wszystko mi opowiesz, bo ja także chciałbym wiedzieć.
– Dwa dni strugałeś figurkę, nie wiedząc, po co to robisz? – spytałam z niedowierzaniem.
Maciej rozłożył bezradnie ręce i pokręcił głową.
– Tak mam, nic na to nie poradzę.
Schowałam drewnianą figurkę, postanawiając się z nią nie rozstawać. Może to dziwne, ale skoro Maciej na to nastawał, nie miałam odwagi mu się przeciwstawić, wiele razy jego słowa się sprawdziły, nawet jeśli wcześniej były niezrozumiałe. Zawsze uważałam, że Maciej wykorzystuje do „wieszczenia” inteligencję i spostrzegawczość, ale… A nuż coś w tym było?
To był mój talizman
Drewniany zwierzak mieścił się w kieszeni i torebce, ale trochę zawadzał. Wróciłam z siedliska, minęło kilka tygodni, a on wciąż się nie przydawał. Złościłam się na siebie, że ciągle pilnuję, by mieć go przy sobie. Czy to nie było głupie? Maciej powiedział byle co, a ja potraktowałam poważnie jego słowa, robiąc z kawałka drewna fetysza, który miał zapewnić mi szczęście.
Pewnej niedzieli postanowiłam, że dość tego, wyjęłam figurkę z kieszeni, ale wychodząc na samotny spacer, zgarnęłam ją w ostatniej chwili. Ostatni raz, postanowiłam, potem ją wyrzucę. W parku było wilgotno po porannym deszczu, bez zapału brnęłam alejkami, gdy nagle obok mnie przebiegł pies.
Za nim zasuwał na pełnej petardzie facet, krzycząc desperacko.
– Lolek, wracaj! Kurczę, niech pani go łapie!
Psina była szybka jak wiatr, dobrze się bawiła, unikając pogoni, obrzuciła nas rozradowanym wzrokiem, podskoczyła i pogalopowała przed siebie. Nawet gdybym chciała, nie udałoby mi się złapać futrzaka. Namacałam w kieszeni drewnianą figurkę Macieja i skojarzenie przyszło samo.
– Lolek, aport! – wrzasnęłam, rzucając wyrzeźbiony kawałek drewna jak najdalej.
Wylądował przed nosem psa, budząc jego żywe zainteresowanie. Lolek złapał go w zęby i wrócił do mnie, obskakując mnie wesoło, ale wciąż trzymając dystans. Właściciel psa nadbiegł i z poświęceniem rzucił się na czworonoga. Przygarnął go do siebie, podniósł się z ziemi i zaczął mi wylewnie dziękować.
Tak poznałam Pawła, z którym jestem do dzisiaj. Czy to nie dziwne? Gdybym nie pojechała do siedliska, gdyby Maciej nie dał mi drewnianej figurki… Mam ją do dziś, ale już nie noszę jej przy sobie, spełniła swoje zadanie.
Czasem myślę o Olafie, człowieku, który zwrócił mi poczucie własnej wartości. Nie wiem, jak mu się wiedzie, mam nadzieję że odnalazł własną drogę.
Czytaj także:
„Mąż nie dość, że zostawił mnie dla kochanki i nie płacił na syna, to jeszcze mnie okradł. Jak można być taką świnią bez honoru?”
„Ukochana zostawiła mnie i córkę dla kochanka. Jestem samotnym ojcem, który dzięki bezmyślnej niani poznał miłość życia”
„Zostawiłem żonę dla kochanki, ale ona nie chciała odejść od męża. Zrozumiała swój błąd, gdy wyszło, że puszcza ją kantem”