„Na zdjęciach z wesela odkryliśmy obcą osobę. Rodzice byli wściekli: ktoś przylazł najeść się i pobawić za ich pieniądze!”

Ktoś wślizgnął się za darmo na nasze wesele fot. Adobe Stock, LElik83
„Jedzenia i tak zostało, a jak się z nim rozliczaliśmy, to zapłaciliśmy co do złotówki. Ustaliliśmy przyjęcie na 80 osób i za tyle zostało zapłacone, więc talerza nikt nie dostawił. Rodzice dali sobie wreszcie wytłumaczyć, że szkoda nerwów, bo tak właściwie to się nic nie stało, ale sami byliśmy zaniepokojeni”.
/ 25.01.2023 08:30
Ktoś wślizgnął się za darmo na nasze wesele fot. Adobe Stock, LElik83

Nareszcie! Nareszcie są nasze zdjęcia ze ślubu i wesela! Kiedy kurier przyniósł przesyłkę od fotografa, raz-dwa podałam Piotrkowi obiad, a potem, ledwo skończył jeść, sprzątnęłam ze stołu i rozłożyliśmy zdjęcia…

Patrz, ciocia Wiesia tańczy z twoim bratem – krzyknęłam, pokazując mężowi fotkę. – To chyba jakiś rock and roll, bo taką figurę odstawia. A tu Aśka, Marta i Jola tańczą kankana.

– Nie pamiętam tego z wesela, kiedy to było? – zdziwił się Piotr.

– Pewnie już nad ranem – przyjrzałam się bliżej odbitce. – My wtedy ciągle żegnaliśmy jakichś gości… Słuchaj, a ta babka to kto? Nie znam jej. Widzisz? Ma taką dziwną kieckę, oryginalną, staromodną.

– Też jej nie znam – uważnie obejrzał zdjęcie. – Jeżeli to nie twoja rodzina i nie moja, to może ktoś z obsługi?

– Nie, bo oni mieli uniformy. Ale zobacz, jest też na tym zdjęciu i na tym. O, a tu się przygląda, jak tańczymy pierwszego walca. Czyli była cały czas. Może to jednak jakaś krewna? Zapytamy twoich i moich rodziców.

Spotkaliśmy się z nimi w najbliższą niedzielę

– O widzisz, mamo, ta kobieta jest na większości odbitek – pokazałam jej tajemniczą postać. – Ciągle się kręciła gdzieś przy tańczących. Nie znam jej, to ktoś z naszej rodziny?

Mama wyjęła z torebki lupę i przyjrzała się uważnie kobiecie.

– Nie, to nie nasza rodzina, może od Piotrka – podała zdjęcie mojej teściowej.

To ktoś od was?

Ale ta też zaprzeczyła.

– No wiecie, to pewnie ten właściciel wpuścił jakąś obcą, może swoją rodzinę, żeby się za darmo pobawiła i pojadła – zdenerwował się teść. – Skandal! Trzeba tam zadzwonić!

– Ale co ty, tato, wyprze się – Piotrek starał się nieco uspokoić atmosferę. – Już dobrze. Jedzenia i tak zostało, a jak się z nim rozliczaliśmy, to zapłaciliśmy co do złotówki. Ustaliliśmy przyjęcie na 80 osób i za tyle zostało zapłacone, więc talerza nie dostawił.

Rodzice dali sobie wreszcie wytłumaczyć, że szkoda nerwów, bo tak właściwie to się nic nie stało. Kilka dni później jechaliśmy do znajomych, za miasto, pokazać im zdjęcia.

Droga przebiegała obok miejsca wesela

– Podjedźmy tam – zaproponował Piotrek. – Zjemy coś, a przy okazji zapytamy o tę tajemniczą babeczkę.

W gospodzie zamówiliśmy obiad i zapytaliśmy kelnera o właściciela.

– Jest w biurze. A coś się stało? Zgłaszają państwo jakieś reklamacje?

– Nie, wszystko w porządku, mamy prywatną sprawę – uspokoiłam go.

Zjedliśmy, zapłaciliśmy i poszliśmy na górę. Pan Witold nas poznał. A gdy wyłuszczyliśmy sprawę i pokazaliśmy zdjęcia, przez chwilę uważnie je oglądał, a potem powiedział:

Znam ją i… nie znam. Ale mogę państwa zapewnić, że nic nie jadła i nie jesteście stratni.

– Mógłby pan trochę jaśniej? – Piotrek się zniecierpliwił.

– Usiądźcie, proszę – wskazał dwa krzesła i zaczął opowieść: – To brzmi strasznie dziwnie i głupio mi o tym mówić. Otóż pierwszy raz zdjęcie tej kobiety zobaczyłem, jak tylko kupiłem tę gospodę. Trochę ją przerobiłem, unowocześniłem… Najpierw był sylwester, który przebiegł zupełnie dobrze, więc pewny siebie zacząłem organizować wesela. Już po drugim miałem reklamację. Po kilku dniach przybiegł pan młody i, podtykając mi fotki pod nos, krzyczał, że ja spraszam swoich gości, że to skandal, że oni zażądają zwrotu pieniędzy.

Zdjęcie czarnowłosej pan Witold miał ze sobą

Zarumieniony z emocji, opowiadał, że strasznie się przejął tym oskarżeniem, i starał się udobruchać klientów. Zaproponował więc obiad dla nowożeńców w pierwszą „miesięcznicę” za darmo.

– A przy okazji kolejnego wesela wynająłem człowieka, który miał pilnować wejścia i nie wpuszczać nieproszonych gości – mówił właściciel gospody. – Co z tego, skoro sytuacja się powtórzyła. Ta sama kobieta, niespokrewniona z nikim od państwa młodych, pojawiła się na weselu, a w każdym razie była na zdjęciach. Nie muszę chyba dodawać, że ja jej także nie znam… I tym razem udało mi się jakoś udobruchać młodych, zaprosiłem ich po prostu na imprezę sylwestrową, oczywiście gratis. Ale poprosiłem w zamian, żeby dali mi jedno z tych zdjęć, a najlepiej negatyw. Zdjęcie zostawili od razu, a na sylwestra przywieźli kliszę. Wywołałem ją w powiększeniu, by jak najlepiej widzieć tę kobietę. Fotografia i tak została niewyraźna, twarz rozmazana. Widać było tylko jej czarne, długie włosy i tę sukienkę. To, co mnie zaintrygowało, to fakt, że znowu była w takiej samej kiecce. Zapamiętałem ją z poprzedniego zdjęcia, bo taka nie bardzo modna, nietypowa, prawda? – zwrócił się do mnie.

Przytaknęłam, więc mówił dalej:

– Najpierw sam przyglądałem się gościom w nadziei, że może się pojawi. Tyle że ja często jeżdżę po towar, załatwiam sprawy, więc zwłaszcza w tygodniu na miejscu bywam rzadko. Więc porobiłem odbitki i porozdawałem kelnerom, żeby zwracali na nią uwagę. Ale żaden jej nie rozpoznał. Powiem wam – pochylił się nieco nad stołem – że ja nawet zacząłem wozić to zdjęcie w samochodzie, by zawsze mieć je pod ręką. W każdym razie moje śledztwo wyników nie dawało, a zgłoszeń na wesela miałem wiele. Sam pilnowałem, kto wchodzi, jednak tej kobiety nie widziałem. Za każdym razem się bałem, że znowu się pojawi, a klienci będą mieli pretensje. No i chyba ze dwa miesiące był spokój, a potem znowu – bach! Wizyta państwa młodych i rodziców, rozjuszonych i gotowych wszczynać awanturę.

Czyli ona się nie pojawia na wszystkich weselach – przerwałam.

– Też tak myślałem, jednak potem doszedłem do wniosku, że może się i pojawia, tylko nie każdy wychwytuje jej obecność. Na przykład, pan młody ogląda zdjęcia i myśli, że to kuzynka żony, panna młoda przypisuje ją do rodziny męża, i tyle. A są tacy, co to wszystkich chcą rozpoznać, oznaczyć z imienia i nazwiska, i wtedy zaczyna się sajgon…

Po wizycie tamtych wściekłych teściów pan Witold postanowił za wszelką cenę znaleźć tajemniczą kobietę.

Doszedł do wniosku, że pewnie mieszka niedaleko

– Któregoś dnia wsiadłem więc w samochód i pojechałem do wsi. Wlazłem na początek do miejscowego pubu. Gdzie jak gdzie, ale tam ludzie zwykle są rozmowni. Dorwałem takiego staruszka kiwającego się nad kuflem piwa, i pokazałem mu zdjęcie. Spojrzał tylko i mówi: „A to Jadźka”. I na tym zakończył swoje zwierzenia. Na szczęście zimne piwo i kiełbaski rozwiązały mu język. Powiedział, że mieszkała tu we wsi kiedyś Jadźka, nieco zwariowana, która uwielbiała wesela. Dlatego czasem mówili na nią weselnica… Nie miała męża i w ogóle żadnych krewnych poza starą matką. Ale na każdym ślubie była i na weseliska też się próbowała wprosić. Niektórzy ją wpuszczali, inni nie. Śmiali się z niej, gdy wirowała sama na parkiecie. Bo przecież żaden facet tańczyć z nią nie chciał. Z obcą nie uchodzi. Chociaż gdy już sobie kawalerka popiła, to potem jeden i drugi Jadźkę zaczepiał. No i pewnego dnia weselnica zniknęła. Krótko jej szukali, bo i nie było komu po niej płakać. Matka odeszła ledwie pół roku wcześniej, więc ona sama została… Różnie we wsi mówią – że ją porwali, że sama uciekła.

Byliśmy coraz bardziej zaniepokojeni słuchając tej historii.

– Znaleźli ją po kilku latach, jak rów kopali. Tylko kości i sukienka zostały. Taka sama, jak na tym zdjęciu.

Właściciel pensjonatu wyjął papierosa, przypalił sobie.

I teraz jestem w kropce. Za każdym razem, gdy urządzam wesele, boję się, że znowu ktoś rozpozna weselnicę na zdjęciu i będzie miał pretensję. A znów uprzedzać wszystkich gości… I zresztą, co mam powiedzieć? Że życzę miłej zabawy, a jak wywołają zdjęcia, to niech się nie przestraszą, bo zobaczą ducha? – wzruszył ramionami. – Nie wiem, co zrobić. Duch, co prawda, nieszkodliwy, tylko na zdjęciach go widać, ale krwi potrafi napsuć.

Wyszliśmy z gospody otumanieni. Milczeliśmy długą chwilę i dopiero gdy dojeżdżaliśmy do znajomych, Piotrek powiedział:

– Ale wiesz co? Tak myślę, że to dobry znak dla naszego małżeństwa. Bo skoro duch się u nas na weselu dobrze bawił, to znaczy, że i on poczuł, jak bardzo się kochamy.

Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”

Redakcja poleca

REKLAMA