Drogi pamiętniku...
Nigdy nie wiadomo, co szykuje dla nas los. Czasem dzieją się w życiu rzeczy niespodziewane, a nawet… niepożądane. Ale to wcale nie znaczy, że czyni nas to nieszczęśliwymi.
Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Wydaje mi się to jakimś ponurym żartem. Szalony wieczór, dużo za dużo alkoholu, przypadkowy seks i nagle, w wieku czterdziestu jeden lat, moje życie wywróciło się do góry nogami. Nigdy bym nie wymyśliła takiego scenariusza! Dziś jestem szczęśliwa, ale przez kilka miesięcy mocno żałowałam swojej głupoty. Chcecie wiedzieć, jak to było? A zatem posłuchajcie…
7 maja, godzina 8.15, lotnisko Okęcie
Lot się opóźnia. Mieliśmy wylecieć o 8.00. Niezła ekipa leci. Z mojego oddziału są trzy osoby. Z pozostałych znam tylko B. i J. – ważniaki z centrali. Ale fajni. Już się kiedyś szkoliliśmy razem. B. zawsze mi się podobał. Może być ciekawie. O, nareszcie nas wołają. Lecimy.
9 maja, godzina 18.30, lotnisko w Barcelonie
Szkolenie jak szkolenie. Naprawdę dużo pracy, a mało zabawy. Chciałabym już być w domu. Tyle że znowu kłopoty. Jakaś drobna awaria samolotu. Czekamy. O, właśnie ogłosili, że lot przełożony na rano. Fundują nam nocleg w hotelu na lotnisku. Mam nadzieję, że to jakieś sensowne miejsce. Chłopaki proponują dyskotekę. W sumie czemu nie? Muszę kończyć.
10 maja, godzina 11.20
Siedzimy wreszcie w samolocie. B. na szczęście daleko ode mnie. Wygląda na to, że też nic nie pamięta. Uff… Chyba mam farta. Co pamiętam z ubiegłej nocy? Tańczyliśmy z B. na stole. Chyba wszyscy inni poszli już spać. B. stawiał kolejne drinki. A potem… obudziłam się obok niego w łóżku.
Wszystkie pokoje były takie same, dobrze, że B. wypakował swoją kosmetyczkę, bo nawet nie wiedziałabym, czy jestem u siebie czy u niego. Na szczęście byliśmy u niego i wymknęłam się, zanim się obudził. Z tego jak się zachowywał na śniadaniu wynika, że nie ma pojęcia, że spędziliśmy razem noc. Chyba też mu się urwał film.
Jeszcze dwie godziny lotu i po krzyku. Jak się postaram, to więcej się nie spotkamy. Będę musiała starannie sprawdzać listę uczestników szkoleń, na które mnie wysyłają.
3 czerwca
Jestem w ciąży. Jezus Maria! Jestem w ciąży! Na pewno. Trzy razy sprawdzałam! Rany boskie, co ja narobiłam… Jestem panną w ciąży. A dokładnie – czterdziestojednoletnią starą panną w ciąży! A ojciec dziecka to kolega z pracy, z którym jeden jedyny raz przez przypadek wylądowałam w łóżku. Żonaty i dzieciaty od dawna. Bardzo dojrzale, bardzo rozsądnie…
Że coś się dzieje, czułam od kilku dni. Spóźniony okres, jakieś lekkie mdłości. „Może to bardzo wczesna menopauza” – łudziłam się. Choć tak naprawdę czułam, co jest grane. Kobieta zawsze to wie. Dziś w końcu kupiłam test. A potem jeszcze dwa… Nie mam pojęcia, co robić.
Czy powinnam mu powiedzieć?
10 czerwca
Prawie nie pamiętam tego ostatniego tygodnia. Byłam jak zombie. Ja i dziecko. To ciągle wydaje mi się jakimś żartem. Okrutnym żartem. Nigdy nie chciałam mieć dzieci. Nie marzyłam o nich, nawet ich nie lubiłam. Jakieś pięć lat temu przestałam w ogóle się nad tym zastanawiać. Dzieworództwo to jednak tylko w „Seksmisji”. A ja byłam od lat sama i wcale nie narzekałam. A teraz mam mieć dziecko. Jezu. Moja lekarka zabije mnie śmiechem.
14 czerwca
Nawet nie mam z kim o tym pogadać. Muszę uporządkować myśli. Byłam już u lekarza, nie ma wątpliwości. Piąty tydzień jak nic. Zajść mogłam tylko tamtej nocy. Jeżeli nie wzięłam udziału w orgii, to ojcem jest B. Czy powinnam mu powiedzieć? Nie wiem. Jeszcze pomyśli, że go wrabiam i chcę kasy. Jestem samodzielną, samowystarczalną kobietą. Stać mnie, mogę sama wychować dziecko. Nie potrzebuję niczyjej pomocy. A zresztą on ma żonę, dzieci. Nie chcę mu niszczyć życia. Nie muszę. Poradzę sobie. Tylko czy to w porządku? Wobec niego, wobec dziecka…
Bo co ja mu kiedyś powiem? Okłamię je, że ojciec nie chciał go znać? Czy wolno mi coś takiego zrobić? Maluch będzie chciał wiedzieć, kto jest jego ojcem. Mam udawać, że nie wiem? Co sobie o mnie pomyśli? Ale jeśli powiem, to może ojca odszukać. Wtedy oboje mnie znienawidzą. I dziecko, i B. Bo ich oszukałam. Skąd mam wiedzieć, czy B. woli wiedzieć, czy nie? Czy doceni, że chciałam uchronić jego rodzinę, czy mnie znienawidzi, bo nie dostanie szansy, by podjąć decyzję? Czy chce widywać to dziecko, być przy jego dorastaniu? Nie znam odpowiedzi. Nie znam nawet za bardzo B. Jezu. Czy z tej sytuacji jest chociaż jedno dobre wyjście? Ja widzę same złe.
8 lipca
Aborcja. Jasne, że przeszło mi to przez głowę. Mam kasę, mogłabym pojechać do Szwecji, Niemiec… To nie dla mnie. Nie potrafiłabym. Koniec tematu.
11 sierpnia
To dziecko to chyba jakiś mały szatan. Nie daje mi spać, jeść, żyć. Co rano zanim wyjdę do pracy, wymiotuję przez dwie godziny. Potem słaniam się na nogach i nic mi się nie chce. A muszę. Masakra. Bycie przyszłą samotną matką to koszmar. Chyba jednak do rodzicielstwa trzeba dwojga.
Jego kumpel od razu się zorientował
Nikt jeszcze nie wie. Nie mam komu powiedzieć. Boję się, że moje przyjaciółki nie zrozumieją. Wszystkie są mężatkami. Mają fisia na punkcie świętości związku małżeńskiego. Już słyszę te komentarze: „Poszłaś do łóżka z żonatym?! Co z tego, że pijana? Kto ci kazał pić? Sama jesteś sobie winna… Teraz się męcz!”. Nie, na takie rozmowy nie jestem jeszcze gotowa. Może później.
22 sierpnia
Mam wyniki badań. Dziecko jest zdrowe… Dzięki Bogu.
15 września
To chłopak. Mam syna… Super. Podobno syn bardziej potrzebuje ojca niż córka – tak przeczytałam kiedyś w jakimś piśmie kobiecym. Cholera jasna. B. dalej nic nie wie.
4 listopada
Przyznałam się koleżankom w pracy. Nie miałam wyjścia. Dały mi do zrozumienia, że wszyscy już zauważyli i żebym przestała się wygłupiać. Położyły mi na biurku poradnik „Ciąża i dziecko”. Zrozumiałam aluzję i napisałam do wszystkich maila: „No dobra, czas na coming out. Będę miała syna. Antoś albo Krzyś. Dziękuję za prezent, na pewno bardzo mi się przyda”.
Natychmiast zbiegły się przy moim biurku. Klepały mnie po brzuchu, dopytywały, który to miesiąc, i czy mam już łóżeczko. Najbardziej oczywiste pytanie nie padło. Koleżanki wiedzą, że jestem sama. Domyśliły się, że lepiej nie pytać o ojca.
15 grudnia
Myślę, że B. już wie. Jacek niby obiecywał, że mu nie powie, ale męska solidarność to męska solidarność… Nie wiem. Może to i lepiej. Jacek to przyjaciel B. Pracują w tym samym oddziale. Tylko czemu do licha akurat dziś musiał robić zakupy w tym samym sklepie co ja? Znamy się ze szkoleń i spotkań służbowych już ponad 10 lat. Nigdy się na niego nie natknęłam. Akurat dziś musiał szukać prezentu świątecznego dla żony. Przecież jeszcze ponad tydzień do Bożego Narodzenia. Cholera.
W sklepie było gorąco. Rozpięłam płaszcz. Mojego brzucha nie da się już niestety przeoczyć. A szczególnie jak się tym brzuchem z całym impetem w kogoś wpakuję.
– Nic pani nie jest? Przepraszam… – bąknął zmieszany i wtedy mnie rozpoznał. – Agnieszka?
– No ja – odpowiedziałam błyskotliwie i (to na pewno hormony) zaczęłam płakać. Jak ostatnia idiotka.
Jacek zaciągnął mnie na herbatę.
– To dziecko B.? – zapytał od razu.
To przedstawienie widziało sporo osób
Skąd wiedział? Jacek był na tamtym szkoleniu. Jak się okazało, wcale nie poszedł tamtej nocy spać przed nami. Widział nasze wyczyny. Widział, że wyszliśmy razem. A teraz… No cóż, chyba potrafił liczyć. Nawet jeśli od razu się nie domyślił, to jak zaczęłam ryczeć, na pewno zrozumiał. Idiotka. Sama jestem sobie winna.
Błagałam go, żeby nie mówił B. Przedstawiłam wszystkie swoje argumenty i przemyślenia. Ale kiedy wypowiedziałam je na głos, nagle wydały mi się strasznie głupie.
– Ja nic nie powiem – oznajmił, kiedy już skończyłam. – Ale musisz sama mu powiedzieć. Znam go. Te wszystkie twoje skrupuły są po prostu bez sensu. Nie zaciągnęłaś go siłą do tego łóżka. Zrobiliście to razem. Nie może być tak, że teraz tylko ty ponosisz konsekwencje. To jakiś stek bzdur – przekonywał mnie.
Pewnie miał rację. Ale chyba zauważył moje wątpliwości i strach. Wiedział, że nie pisnę nawet słówka. Dlatego myślę, że sam powie B.
16 grudnia
Siedzę w pracy. Zamiast pracować, piszę w tym pamiętniku. To mnie uspokaja. Przynajmniej chwilowo.
Na ekranie mam otwarty spis telefonów do ludzi z naszej firmy. Również telefon do B., komórka służbowa… Wystarczy wybrać numer. Chyba lepiej, żeby dowiedział się ode mnie?
Później…
Jest północ. Nie zadzwoniłam. Nie potrafiłam. Antoś lub Krzyś kopie dziś wyjątkowo mocno. Synku, daj trochę odpocząć swojej mamusi.
18 grudnia
Miałam rację. Jacek odczekał parę dni i powiedział B. Dziś rozmawialiśmy. Jeszcze się trzęsę. Idę spać, bo nie mam siły teraz o tym pisać.
19 grudnia
Postanowiłam, że nic nie będę w tych notatkach omijać. Powiem wszystko, szczerze. Nie wiem jeszcze, czy mój syna pozna ojca. Może te zapiski kiedyś pozwolą mu zrozumieć, dlaczego zrobiłam to, co zrobiłam.
Spotkanie z B.
Przyszedł do mnie do pracy. Zadzwonili z recepcji, że mam gościa. Stał w progu, w ciemnym płaszczu, przystojny jak zwykle. Ścisnęło mnie w żołądku. Nie zdążyłam uciec, bo mnie zauważył. Zachowałam się jak idiotka z meksykańskich seriali. Te hormony to naprawdę jakiś dramat… Stałam, trzymałam ręce na brzuchu i ryczałam. Przedstawienie podziwiało kilka osób pijących kawę w kafeterii. Na pewno jest tu ktoś, kto zna i B., i mnie. Oj, będą straszne plotki…
B. złapał mnie za łokieć i wyciągnął na dwór. Dżentelmen w każdej sytuacji – oddał mi swój płaszcz. Teraz to on dotknął mojego brzucha.
– To moje – oznajmił. – Skąd, u licha, pomysł, że nie chcę o nim wiedzieć? Kto ci nakładł do głowy takich bzdur? Wiesz, chyba masz bardzo złe zdanie o mężczyznach… – perorował, a ja ryczałam jak bóbr.
W końcu się ulitował, objął mnie i zaczął głaskać po głowie.
– Przestań już ryczeć, cały biurowiec ma darmowe przedstawienie. Muszę iść, ale to jeszcze nie koniec tej rozmowy. Zadzwonię do ciebie.
Jak zareaguje rodzina? Ale będzie gadania...
20 grudnia
Wczoraj wieczorem B. odwiedził mnie w domu. Obejrzał zdjęcie z usg.
– Ma mój nos – zawyrokował i zapowiedział, że przy następnym badaniu chce być obecny. – Naprawdę nie musisz przechodzić przez to sama. I jak jeszcze raz usłyszę, że nie chcesz mi robić kłopotów, to chyba cię zdzielę. Nigdy nie uderzyłem kobiety, ale jak Boga kocham… ty będziesz pierwsza – zagroził.
Ciągle mam nadzieję, że jednak żartował. Ale wolałam nie sprawdzać.
B. woli Antosia. Jego najstarszy syn ma na imię Krzysztof. Głupio mieć dwóch synów Krzysztofów. Poprosiłam go, żeby na razie nie mówił swojej żonie. Bałam się, że mnie znajdzie i wydrapie mi oczy.
23 grudnia
Dziś była taka nasza przyjacielska Wigilia. Usiadłyśmy z dziewczynami i wszystko im opowiedziałam. Wcale mnie nie znienawidziły. Przynajmniej nie dały tego po sobie poznać. Jutro trudny dzień. Jadę na święta do rodzinnego miasteczka. Rodzice już wiedzą. Trochę się boczyli, ale że zawsze marzyli o wnukach, to w końcu mi wybaczyli, że nieślubne i bez ojca. Ale jutro spotkam całą rodzinę. Ciotki, kuzynów… Ale będzie gadania! Że jestem za stara, że to nie po bożemu, a w ogóle to kim jest tatuś. Na samą myśl skóra mi cierpnie. Mam pomysł. Jak się zaczną za bardzo dopytywać, to im powiem, że ojcem jest mój znajomy, czarnoskóry gej. To im zamknie gęby.
27 grudnia
Przeżyłam święta. Nie musiałam sięgać po czarnoskórego geja. Na Wigilii mój tata stanął na wysokości zadania. Po pierwszym głupim pytaniu cioci Eli oświadczył, że jest bardzo dumny, że zostanie dziadkiem. Wnuk ma na imię Antoni, po jego ojcu i urodzi się w lutym. I to wszystko, co rodzina musi wiedzieć. A jak się komuś nie podoba, to wie, gdzie są drzwi.
– Najwyżej będziemy mieć przy stole dwa miejsca dla zbłąkanych wędrowców – zakończył swoje przemówienie.
Nikt nie wyszedł.
W domu czekała na mnie przesyłka. Prezent dla Antosia od B. Malutkie korki piłkarskie. Chyba mu się spodobały, bo bardzo zaczął mnie kopać.
1 stycznia
Nowy Rok. Rok, w którym urodzi się mój syn. Rok, w którym całkowicie zmieni się moje życie. O rany, na starość robię się sentymentalna… Wczoraj nie dałam się nigdzie wyciągnąć. Czuję się jak wieloryb i tak wyglądam. Dziewczyny wpadły więc z szampanem Piccolo. Wypiłyśmy za Antosia. B. przysłał esemesa z życzeniami. Ale chyba takiego zbiorczego, do wszystkich znajomych: „Upojnego sylwestra i szczęścia w Nowym Roku życzy B. z Alą i dzieciakami”. Ala. Ładne imię… Alicja? Alina?
Powiedział żonie. Boję się jej...
3 stycznia
Już się nie mieszczę za kierownicą. Dziś na usg zawiózł mnie B. Antoś rozwija się jak trzeba. Dziwne uczucie – taka wizyta we dwójkę. Fajne. I recepcjonistka jakby inaczej na mnie popatrzyła. Może i mamy XXI wiek, ale ludzie swoje wiedzą.
B. mówi, że musi porozmawiać z żoną. Chce być ojcem Antka i już. I to od dnia jego narodzin. Nie wiem, czy ja chcę tego samego. Jestem taka zmęczona…
12 stycznia
Zapisałam się do szkoły rodzenia. Wiem, późno. Ale tak naprawdę w moim wypadku o żadnym rodzeniu nie ma nawet mowy. Nie musiałam nawet lekarki przekonywać.
– W pani wieku? Jasne, że cesarka. – zawyrokowała od razu.
Moja koleżanka rodziła pierwsze dziecko, jak miała 36 lat. „Wiadomo, stara pierwiastka” usłyszała od położnej na patologii ciąży. Jak ona była stara, to ja jestem chyba stetryczała pierwiastka. W każdym razie na szczęście nikt mnie nie zamierza zmuszać do naturalnego porodu. Do szkoły idę raczej po naukę karmienia, przewijania. Najwyższa pora. B. uparł się, że przyjdzie. Nie wiem, po co. Chyba umie zmieniać pampersy? Aha. Termin cesarki mam na 5 lutego. Jezu, zostało tak mało czasu...
17 stycznia
Byliśmy w tej całej szkole. Instruktorka kazała się przytulać, tatusiowie głaszczą mamusie po brzuszku, mamusie głaszczą tatusiów… To był bardzo głupi pomysł.
Moje hormony szaleją. To muszą być one. Przecież to niemożliwe, żebym teraz nagle zaczęła kochać się w B. Muszę poczytać o tym w internecie. To pewnie się jakoś nazywa. Syndrom ciężarnej samiczki, która przez okres ciąży odczuwa szczególną więź z ojcem potomstwa. Albo coś w tym stylu. To na pewno czysta biologia czy tam chemia. Wszystko jedno. Na pewno mi przejdzie po porodzie. Bo inaczej mam jeszcze bardziej przerąbane, niż myślałam.
22 stycznia
Stało się. B. rozmawiał z żoną. Nie poszło mu najlepiej. Od trzech dni sypia na kanapie u Jacka. Ja nie odbieram telefonów z nieznanych numerów. Boję się pani B.
Tak naprawdę nie jestem zakochana
28 stycznia
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za tydzień urodzi się Antek. Za tydzień stanę się odpowiedzialna za małą, kruchą istotkę. Nie jestem gotowa. NIE JESTEM GOTOWA!
30 stycznia
Wczoraj wieczorem spanikowałam. Zaczęłam słać takie esemesy do B., że nawet nie próbował dzwonić, tylko od razu przyjechał. Chyba myślał, że zwariowałam. Bełkotałam, że nie mogę urodzić Antka, że to jeszcze nie pora, że musi coś zrobić, że potrzebuję jeszcze trochę czasu. Miesiąca. Chociaż 10 dni. Nie mogę teraz!
Chyba się wystraszył. Chciał wzywać pogotowie. W końcu zasnęłam. Śniło mi się, że bierzemy z B. ślub.
2 lutego
Spakowałam walizkę do szpitala. Wolę być gotowa. Dzwonił B. Rozmawiał z żoną. Da mu szansę. I rozumie, że musi być obecny w życiu Antka. Powiedziałam mu, że to wspaniała wiadomość. A potem rzuciłam telefonem w kąt i zaczęłam kopać meble. W końcu wściekłość ustąpiła rozpaczy. Przepłakałam pół nocy.
3 lutego
Chyba będę musiała ocenzurować ten pamiętnik, jeśli ma go kiedykolwiek czytać Antek. Albo go wyrzucę. Jestem pewna, że za parę miesięcy, jak go zacznę przeglądać, umrę ze wstydu. To nie jestem ja. Ja się tak nie zachowuję. To te pieprzone hormony…
4 lutego
Zostały jeszcze tylko trzy dni. Dziś byliśmy na ostatniej kontroli. Wszystko zgodnie z planem. B. przytargał dziś do mnie łóżeczko. Z piwnicy, po jego dzieciach. Jak wyszedł, usiadłam przy nim i ryczałam. Przyjechała też mama. Poznała B. Ucieszyła się, że Antek jednak będzie miał ojca. Wie, że B. jest żonaty i nie zostawi rodziny. Boli ją to, ale jest dzielna. Dla mnie. Kocham ją bardzo.
Wczoraj z mamą szalałyśmy po sklepach dla noworodków.
– Jezu, ile tego wszystkiego. Tobie sama sukieneczki i kaftaniki szyłam – dziwiła się na każdym kroku.
Ale widziałam, że zakupy sprawiły jej wielką frajdę. Mnie zresztą też. No i na chwilę przestałam myśleć. Teraz już nie mogę nie myśleć. Jutro… Jednocześnie cieszę się i boję. Na pewno dziś nie usnę.
5 lutego
Jest już noc. Antek przyszedł na świat o 14.43, ważył 2 i pół kilo, i miał 55 cm wzrostu. Zapunktował na 10. Jest piękny. Jest mój. Jest całym moim światem. Teraz śpi na piersi B. Szkoda, że nie mam aparatu. Piękny widok. Nie mam siły więcej pisać.
15 lutego
Jesteśmy już w domu. Antek śpi, mama gotuje mi rosół. A ja wreszcie mogę się jako tako ruszać. B. pojechał do domu pobyć z rodziną, miał dyżur przy Antku tej nocy. Nie pozwala sobie tego wybić z głowy. Spędza z nim co drugą noc. Kąpie go, przewija, śpiewa kołysanki. Jak na nich patrzę, to mnie ściska w gardle. Nie żałuję, że B. będzie w życiu Antka. I to od samego początku. Może nie codziennie, jak ze swoimi starszymi dziećmi, ale na pewno jakoś mu to wynagrodzi. I wszystko się ułoży. Bardzo chcę, żeby Antek dorastał bez kompleksów, bez poczucia straty. Na pewno nam się uda.
Zrozumiałam, że nie jestem zakochana w B. Kocham go jak ojca mojego syna, ale to zupełnie inne uczucie niż miłość damsko-męska. Musiałam urodzić Antka, żeby to pojąć.
Obudził się. Biegnę go nakarmić.
Czytaj także:
„Przespałam się z przypadkowym gościem. Myślałam, że już go nie spotkam, ale okazał się kolegą mojego nowego faceta”
„Ożeniłem się z nią, bo była w ciąży i tak wypadało. Tak naprawdę nie miałem zamiaru zajmować się żoną i dzieckiem”
„Marzyłam o dziecku, ale facet nie był mi potrzebny. Zaszłam w ciążę z kolesiem z łapanki”