„Oczy kochanki śnią mi się po nocach. Marzę, by ją schrupać jak korzenne ciasteczko, ale nie wiem, co na to mój brat”

zakochana para fot. iStock, Ziga Plahutar
„Zaczęliśmy rozmawiać. Na początku była to zwykła wymiana zdań o festiwalu, o tym, jak tu trafiła. Ale z czasem temat przeszedł na książki, muzykę, a nawet wspomnienia z dzieciństwa. Okazało się, że oboje lubiliśmy te same filmy science fiction i ścieżki dźwiękowe z lat 90”.
/ 29.11.2024 17:30
zakochana para fot. iStock, Ziga Plahutar

Samotność zawsze wydawała mi się łatwiejsza niż próba naprawiania czegoś, co było rozbite od samego początku. Od lat żyłem w swoim rytmie, z dala od ludzi, a szczególnie od rodziny. Czułem się jak obserwator świata, który nie pasuje do żadnej układanki, więc zamiast próbować, postanowiłem się wycofać.

Nie byłem odludkiem w dosłownym sensie – pracowałem zdalnie jako grafik i od czasu do czasu zamieniałem słowo z sąsiadami, ale unikałem głębszych relacji. Nawet w swoim mieszkaniu starałem się utrzymać minimalizm – puste ściany, kilka książek na regale, jedyna ozdoba to rośliny, które były ciche i niewymagające, tak jak ja.

Wyglądała na nieco zagubioną

Pewnego wieczoru, przeglądając telefon, zauważyłem, że w mieście odbywa się jakiś festiwal. Plakaty reklamowały iluminacje, muzykę na żywo i „magiczny labirynt z liści”. Pomyślałem, że może powinienem zrobić coś innego. Wyrwać się z rutyny. Po prostu pójść, zobaczyć, co to za „magia”. W najgorszym wypadku wrócę do domu szybciej, niż dotrę na miejsce.

Na festiwalu czułem się jak turysta w obcym kraju. Dookoła śmiechy, muzyka, tłumy ludzi. Kupiłem lemoniadę i krążyłem bez celu, unikając zbyt długiego kontaktu wzrokowego z kimkolwiek. W końcu dotarłem do labiryntu, który rzeczywiście wyglądał magicznie – wysokie ściany z liści oświetlone ciepłym blaskiem lampionów. To miejsce zdawało się czekać, aż ktoś w nim odkryje coś, czego się nie spodziewa. Westchnąłem i wszedłem, gotowy na chwilę zagubienia.

Miałem rację. Ten labirynt rzeczywiście zmienił moje życie, tylko zupełnie inaczej, niż się spodziewałem. Labirynt był cichszy niż reszta festiwalu. Liście szumiały delikatnie w wieczornym powiewie, a ciepłe światło lampionów rzucało miękkie cienie na ziemię. Powoli kroczyłem wąskimi alejkami, czując coś, co przypominało spokój, choć trudno mi było określić dlaczego. Może dlatego, że nikt nie próbował mnie zagadywać.

Skręciłem w lewo, potem w prawo, po czym natknąłem się na ślepą uliczkę. Uśmiechnąłem się pod nosem – ten „magiczny” labirynt był po prostu serią przypadkowych zakrętów. Gdy zawróciłem, nagle usłyszałem kroki. Ktoś szedł z przeciwka. Wkrótce zauważyłem jej sylwetkę – kobieta w jasnym płaszczu, trzymająca w dłoni sznur lampek. Wyglądała na nieco zagubioną.

– Zastanawiam się, czy ten labirynt prowadzi do wyjścia, czy po prostu zmusza nas, żebyśmy się zgubili? – powiedziała z lekkim uśmiechem, patrząc na mnie.

Zawahałem się przez moment. Zwykle w takich sytuacjach odpowiadałem zdawkowym „Nie wiem” i szedłem dalej, ale coś w jej głosie mnie zatrzymało.

– Może właśnie o to chodzi – odparłem, wzruszając ramionami. – Zgubić się na chwilę w życiu.

Jej uśmiech się poszerzył. Miała ciepłe spojrzenie i taką naturalną aurę, która sprawiała, że czułem się mniej spięty.

– Brzmi filozoficznie. Ale trochę racji w tym jest. Chyba czasem trzeba się zgubić, żeby coś znaleźć, prawda? – Oparła się o jedną ze ścian labiryntu i zerknęła na mnie z zaciekawieniem.

– Może... ale ja tu tylko szukam drogi wyjścia – zażartowałem, próbując rozluźnić atmosferę.

Roześmiała się, a jej śmiech odbił się echem między liśćmi. Po raz pierwszy od dawna poczułem coś w rodzaju lekkości. Nagle labirynt przestał być tylko serią zakrętów – stał się czymś więcej.

Przeszliśmy przez kolorowe stragany

Zaczęliśmy rozmawiać. Na początku była to zwykła wymiana zdań o festiwalu, o tym, jak tu trafiła. Ale z czasem temat przeszedł na książki, muzykę, a nawet wspomnienia z dzieciństwa. Okazało się, że oboje lubiliśmy te same filmy science fiction i ścieżki dźwiękowe z lat 90.

– Myślisz, że istnieje coś takiego jak idealny moment? – zapytała nagle, przerywając rozmowę o literaturze.

– Chyba nie – odpowiedziałem po chwili zastanowienia. – Idealne momenty to te, które zauważamy po fakcie.

Nie odpowiedziała od razu. Patrzyła gdzieś w dal, jakby szukała czegoś poza labiryntem, poza tym wieczorem. Wtedy poczułem, że ta rozmowa nie jest tylko przypadkiem. Że to, co tu się dzieje, ma jakieś znaczenie.

– Może masz rację – powiedziała w końcu. – A może ten moment właśnie się dzieje.

Jej słowa brzmiały jak echo moich własnych myśli. Może rzeczywiście coś w tym było.

Opuszczając labirynt, szliśmy obok siebie, jakby to było coś zupełnie naturalnego. Świat za jego liściastymi ścianami wydawał się nagle głośniejszy, bardziej chaotyczny, ale oboje zdawaliśmy się ignorować otaczający nas zgiełk. Rozmowa, która zaczęła się w labiryncie, trwała dalej, a każda minuta tylko utwierdzała mnie w przekonaniu, że to spotkanie nie było przypadkowe.

Agata – bo tak przedstawiła mi się, gdy wychodziliśmy – opowiadała o tym, jak rzadko znajduje czas na takie rzeczy jak festiwale. Przyznała, że zwykle jej życie to jeden wielki plan: praca, obowiązki, spotkania. Ale tego dnia, jak to ujęła, postanowiła... uciec z tej szuflady.

– Ucieczka? – zapytałem, unosząc brew.

– Tak. Mam wrażenie, że każdy ma swoją szufladę. Wiesz, miejsce, gdzie cię wkładają, żebyś pasował do czyichś oczekiwań. Czasem jest wygodnie, ale... duszno – odparła z nutą melancholii.

– A ty? Do jakiej szuflady cię wsadzili? – odważyłem się zapytać.

Zatrzymała się na chwilę, jakby zastanawiała się, czy powinna odpowiedzieć. W końcu wzruszyła ramionami.

– Do takiej, w której muszę być zawsze idealna. Idealna żona, idealna przyjaciółka, idealna... – urwała, ale nie dokończyła.

Zamiast naciskać, zmieniłem temat. Opowiedziałem jej o swojej pracy – o tym, jak projektuję rzeczy, których nigdy nikt nie widzi na żywo, o tym, jak bardzo cenię sobie spokój. Zamiast się nudzić, słuchała z ciekawością, co było dla mnie nowością. Większość ludzi od razu zmieniała temat, gdy tylko wspominałem o moim minimalistycznym życiu.

Czasem przypadki są najlepsze

Przeszliśmy przez kolorowe stragany, gdzie kupiliśmy pieczone kasztany, które szybko zniknęły, gdy staliśmy przy scenie, słuchając muzyki na żywo. Agata zaczęła się śmiać, gdy zauważyła, że na dłoni zostało mi trochę popiołu z kasztanów.

– Wygląda na to, że w tej jednej chwili twoja idealna minimalistyczna estetyka się załamała – powiedziała, wskazując na plamę.

– Nie jestem aż taki idealny, jak myślisz – odparłem, uśmiechając się.

Zaskoczyło mnie, jak naturalnie to wszystko się działo. Normalnie trzymałem się na dystans, ale tego wieczoru poczułem, jakby wszystkie bariery, które budowałem przez lata, zaczęły powoli się kruszyć.

– Masz wrażenie, że coś nas tu przyciągnęło? – zapytałem po chwili ciszy.

– Może. Albo to po prostu przypadek. Ale czasem przypadki są najlepsze – odpowiedziała cicho, jakby mówiła bardziej do siebie niż do mnie.

Przez moment czułem, że chciałbym, żeby ta noc nigdy się nie skończyła. Agata miała w sobie coś, co wyciągało mnie z mojego pancerza, ale jednocześnie budziło pytania, na które nie znałem odpowiedzi. Kim była? I dlaczego czułem, że to spotkanie zmieni coś w moim życiu?

Kolejne dni po festiwalu były dziwne. Nie mogłem przestać myśleć o Agacie. Jej śmiech, jej słowa o ucieczce – wszystko zdawało się krążyć w mojej głowie. Czułem, że wydarzyło się coś wyjątkowego, choć sam nie wiedziałem co.

Pewnego wieczoru, przeglądając bez celu media społecznościowe, coś mnie zmroziło. Zdjęcie. Agata. Uśmiechnięta, w ramionach mężczyzny, którego znałem aż za dobrze – mojego brata Olka. Podpis pod zdjęciem: „Nasza rocznicowa kolacja”.

Nie widziałem brata od kilku lat

Serce ścisnęło mi się w piersi. Nie widziałem Olka od lat, od dnia, gdy nasze drogi ostatecznie się rozeszły. Nie wyobrażałem sobie, że jego życie mogłoby w jakikolwiek sposób przeciąć moje. A już na pewno nie w taki sposób.

W głowie kłębiły się myśli. Jak to możliwe, że Agata nic nie powiedziała? Czy wiedziała, kim jestem? A może to ja dałem się ponieść iluzji? Czułem gniew, rozczarowanie, ale przede wszystkim – zupełne zagubienie.

Nie mogłem z tym żyć. Potrzebowałem wyjaśnienia. Napisałem do Agaty, prosząc o spotkanie. Nie powiedziałem dlaczego – po prostu zasugerowałem, że chciałbym porozmawiać. Zgodziła się szybko, umawiając nas w parku.

Kiedy przyszła, wyglądała na zdziwioną, a zarazem zaniepokojoną. Chwilę milczeliśmy, zanim w końcu wybuchłem:

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? Przecież wiesz, kim jestem – zacząłem, ledwo powstrzymując emocje.

– Artur... ja nie wiedziałam – odparła szybko, jej głos drżał. – Nie przyszło mi do głowy, że to ty. Nie rozmawialiśmy z Olkiem o twojej przeszłości. Nawet nie wiedziałam, że masz brata.

Zamrugałem zaskoczony. To, co mówiła, brzmiało szczerze, ale wciąż coś mnie uwierało.

– I co teraz? Co mam z tym zrobić? – spytałem, rozkładając ręce. – Ty i Olek... to... jakieś chore zrządzenie losu.

Agata spuściła wzrok.

– To nie jest takie proste – powiedziała cicho. – Olek... nasz związek... On jest inny, niż się wydaje.

– Inny? – przerwałem jej. – Myślisz, że to coś zmienia? Dla mnie? Dla ciebie?

Chciałem wiedzieć więcej, ale czułem, że nie jestem gotowy usłyszeć odpowiedzi. Jej milczenie mówiło więcej, niż chciałbym zrozumieć.

Spotkaliśmy się w małej kawiarni

Nie mogłem zignorować tego, co usłyszałem od Agaty. Jej słowa o „innym związku” brzmiały w mojej głowie jak ostrzeżenie, jak coś, co wymagało konfrontacji. Mimo oporów zdecydowałem się spotkać z Olkiem. Po tylu latach milczenia wystarczyło jedno krótkie pytanie: „Możemy porozmawiać?” Jego odpowiedź przyszła szybko: „Kiedy i gdzie?”

Spotkaliśmy się w małej kawiarni. Olek wszedł punktualnie, jak zwykle elegancko ubrany, z pewnym siebie uśmiechem, który kiedyś zawsze mnie irytował. Ale w jego oczach dostrzegłem coś nowego – zmęczenie.

Dawno się nie widzieliśmy – zaczął, siadając naprzeciw mnie.

Nie chciałem tracić czasu na grzeczności. Wziąłem głęboki oddech i powiedziałem prosto z mostu:

– Spotkałem Agatę.

Olek spojrzał na mnie zaskoczony. Przez chwilę wydawało się, że szuka odpowiednich słów.

– I? – zapytał w końcu, choć jego głos nie brzmiał tak pewnie, jak zwykle.

– I nic. Przez przypadek. Ale dowiedziałem się, kim jest – odpowiedziałem chłodno. – Nie rozumiem tego, Olek. Waszego małżeństwa. Was.

Olek wziął łyk kawy, a potem westchnął ciężko.

To skomplikowane – powiedział w końcu. – Agata i ja... Staramy się. Ale wiesz, jak to jest.

– Nie, nie wiem – przerwałem mu ostro. – Ale wiem, że ona nie wygląda na szczęśliwą. A ty? Ty co z tym robisz?

Jego twarz stężała. Przez chwilę patrzył na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale wstrzymywał się.

– Myślisz, że wszystko jest takie proste? Że wystarczy się postarać? – odparł w końcu. – Nie znasz mnie, Artur. Nigdy nie chciałeś mnie poznać.

– Bo nigdy nie dałeś mi szansy – rzuciłem. – Zawsze byłeś tym idealnym bratem, który miał wszystko. A ja... ja musiałem radzić sobie sam.

– Nie wiesz, jak wyglądało moje życie – odpowiedział zimno. – Ale może kiedyś przestaniesz widzieć tylko swoją stronę.

W tej chwili poczułem się tak samo samotny, jak wtedy, gdy nasze drogi się rozeszły. Wstając, rzuciłem na odchodne:

– Może masz rację. Może nigdy się nie zrozumiemy.

Zostawiłem Olka w kawiarni, nie wiedząc, czy to koniec rozmowy, czy początek czegoś nowego.

Artur, 30 lat

Czytaj także:
„Przez 30 lat myślałam, gdzie jest ojciec mojej córki. Na wczasach all inclusive niespodzianie dopadła mnie przeszłość”
„Przełożona nakryła mnie w dość krępującej sytuacji. Spodziewałem się wypowiedzenia, a ona zrobiła coś zupełnie innego”
„Załatwiłam bratu robotę, by nie siedział na garnuszku rodziców. Nie sądziłam, że ten darmozjad tak mi się odwdzięczy”

Redakcja poleca

REKLAMA